Ślepi
To Balladyna z lekkim tylko dotknięciem interpretacyjnym. Liczy się tu głównie tekst, a zwłaszcza zaskakująco współczesna fraza Słowackiego. Fraza zrozumiała, ściśle związana z działaniami scenicznymi. Balladyna w Teatrze Małym jest blisko tego, co usłyszymy, czytając na głos sztukę Słowackiego, trochę dalsza od tego, czego tekst nie pokazuje w pierwszej, nieświadomej lekturze.
Gdyby zadać pytanie, o czym jest ta Balladyna w Małym, to odpowiedź musiałaby być bardzo ogólnikowa. Mariusz Pilawski nie daje klucza interpretacyjnego, którym można by próbować otworzyć warstwy znaczeń utworu. Poprzestaje na zaprezentowaniu tekstu i działań. Są trzy światy: legenda o królu pozbawionym tronu, baśń o wodnej zjawie, opowieść o dwóch siostrach, z których jedna okaże się do bólu zła. No, może są cztery światy, bo pojawia się jeszcze Grabiec (Witold Łuczyński), wnosząc na scenę jarmarczno-plebejski żywioł. Te trzy-cztery rzeczywistości – choć ich bohaterowie będą się ze sobą spotykali – istnieją jakby obok siebie. Jak fabuły z centralnymi postaciami, z których każda jest nieprawdopodobna na inny sposób. Pustelnik jest mędrcem, który wie wszystko, ale niewiele może. Goplana może dużo, ale niewiele wie, zaś Balladyna… Balladyna czasami nie wie nic, by potem wiedzieć wszystko, czasami może wszystko, by potem móc niewiele… Powstaje zatem dość prosta baśń z postaciami, dla których główną motywacją jest troska o to, by być nieprawdopodobnymi.
Zaskakujące, że żadna z postaci tej inscenizacji nie przeżywa przemiany. Decyzje podejmuje się szybko, co wcale zresztą nie znaczy, że mają one cokolwiek z romantycznej gwałtowności. Jakby w Goplanę uderzył piorun miłości do Grabca, to może by jakoś odmienił tę galaretowatą istotę z zamierzenia ociekającą wodą, a faktycznie skąpaną w oparach absurdu. Nie trafia. Magdalena Drewnowska, nieustannie mierząc wzrokiem dal przed sobą, z ramionami, jakby próbowała zachować równowagę, gra Goplanę zagubioną i przestraszoną. I przed spotkaniem Grabca, i po jego spotkaniu. Miłość jest ślepa? U nikogo bardziej niż u tej Goplany.
W rywalizacji miłości, która nic nie widzi, mógłby oczywiście rywalizować z Balladyną Kirkor (Konrad Michalak). Problem w tym, że „młody pan czterowieżowy” darzy obie siostry, które zaraz mają ruszyć na malinowy turniej o miłość (oraz życie i śmierć), raczej obojętnością niż płomiennym uczuciem. Którą kocha bardziej? A może która jest mu mniej obojętna? Uśmiecha się – do jednej, i do drugiej, ale to raczej uśmiech do złej gry albo odblask dworskiego wychowania. Kirkor jest tu kulturalniejszym egzemplarzem Grabca (miłość mu nie w głowie), choć mniej asertywnym od zakrystiańskiego syna: nie trzeba czarować, by powiedział „kocham”.
To uproszczenie postaci jest ceną, jaką płaci się za przyjęcie określonej strategii inscenizacyjnej: gdy rezygnuje się z prób wypełnienia tego, czego nie dopowiedział Słowacki, gdy rezygnuje się z eksponowania sprzeczności tekstu (nie wspominając o jego ironicznym potencjale), pozostaje komunikat skoncentrowany raczej na fabule niż na sensach. Myślę, że to świadoma decyzja reżyserska, pozwalająca na stworzenie spektaklu będącego czymś w rodzaju foremki do zapełnienia przez widza jego interpretacjami arcydramatu Słowackiego. Z drugiej strony, poprzez osłabienie części konfliktów dramatycznych (nie tylko w wyniku Uproszczenie postaci jest ceną, jaką płaci się za przyjęcie określonej strategii inscenizacyjnej.gry aktorskiej – często za sprawą cięć w tekście) udało się stworzyć spektakl, w którego ważnym miejscu stoi Pustelnik – postać grana przez Marka Kołaczkowskiego, obchodzącego tą premierą pięćdziesięciolecie pracy artystycznej. Jego Pustelnik wprowadza do Balladyny zdroworozsądkowy dynamizm: nie jest rozmarzonym Popielem żyjącym wspomnieniem dawnej korony, nie odgrywa maga, gdy prosi go o pomoc Balladyna i gdy przyjdzie mu zapowiedzieć jej przyszłość. Stara się wyprowadzić ten nieuporządkowany świat na normalniejsze tory. W tej postawie, że ciągle warto próbować jeszcze coś zrobić, coś naprawić, jest sporo młodości. To bardziej cecha Pustelnika czy Marka Kołaczkowskiego? Aktora dobrze znanego publiczności łódzkiego Jaracza i Nowego, teatrów, z którymi związał największą część swojej kariery.
Ciekawie gra także Witold Łuczyński. Pewno, jowialny Grabiec z głową rozpaloną nie tyle romantycznym mitem, ile wysokoprocentową gorzałką, to postać, która zawsze odróżnia się w chórze baśniowych bohaterów Słowackiego. Ale Łuczyński umiejętnie korzysta z tej sytuacji: stara się zyskać przychylność publiczności, jakby szukając u niej zgody na krytykę świata Goplany. Gra romantyczną ironią. Trochę szkoda, że tylko on.
Bo temu spektaklowi brakuje – niestety – pazura. Jakiegoś przełamania baśniowej atmosfery, jakiegoś odwołania się do sceptycyzmu samego Słowackiego, który pisząc Balladynę dyskutował przecież z romantyczną sielankowością i onirycznym nieprawdopodobieństwem, w którym jego pokolenie siedziało – by powtórzyć za Grabcem – jak „w kałuży po uszy”. Jest baśniowo. A trzeba wierzyć w baśnie?
12-11-2014
galeria zdjęć Balladyna, reż. Mariusz Pilawski, Teatr Mały w Łodzi ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Mały w Łodzi
Juliusz Słowacki
Balladyna
reżyseria: Mariusz Pilawski
scenografia: Agnieszka Izydorczyk
kostiumy: Monika Olszewska-Sulejewicz
muzyka: Michał Izydorczyk
obsada: Loretta Cichowicz, Magdalena Drewnowska, Marek A. Gwoździński, Jan Jakubowski, Marek Kołaczkowski, Ewelina Kudeń-Nowosielska, Marek Lipski, Witold Łuczyński, Konrad Michalak, Katarzyna Pilichowska
premiera: 24.10.2014
Tak, trzeba wierzyć w baśnie. Ja wierzę. Mam nadzieję,że Pan z perspektywy czasy także zaczął wierzyć.