AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Teatr chropawo-koślawy?

Podróż nie z tej ziemi, reż. Aleksandra Jakubczak, Teatr Animacji w Poznaniu
Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
fot. Maciej Zakrzewski  

W poznańskim Teatrze Animacji zaproponowano nam tym razem wyprawę w kosmos. Przedstawienie pod tytułem Podróż nie z tej ziemi to relacja z misji mającej po pierwsze, ocalić to, co się da spośród zaludniających naszą planetę stworzeń, po drugie, spenetrować nieznane nam dotąd fragmenty Drogi Mlecznej, po trzecie, zagarnąć, opanować, spacyfikować, skolonizować i wyeksploatować, co tylko się tam napotka. To ostatnie zadanie jest otwarcie sformułowane przez Generała – wcielenie agresywnego autorytaryzmu i wykoślawionej technokracji, ukazanego na scenie w formie nadruchliwych kończyn dolnych odzianych w żółte spodnie i takież buty na wysokiej podeszwie.

Autorka tekstu Podróży…, Kamila Oleksiak, nie szczędzi nam bogatego zasobu pytań (a czasem nawet odpowiedzi na nie), który to zasób ma nas zachęcić do pogłębionej refleksji nad sensem wszystkiego. Czemu planety się kręcą? Bo wtedy mniej się boją. Czy grawitacja, która trzyma związane ze sobą miliony planet, jest rodzajem miłości? Koncepty te, przekazane na szczęście pod sam koniec przedstawienia, nie wzbudziły mojego entuzjazmu, będąc w mej ocenie produktem drugiej filozoficznej i literackiej świeżości.

Z kolei niewątpliwie rzetelne i naukowo (póki co) sprawdzone informacje, że za około pięć miliardów lat nastąpi smutny koniec Układu Słonecznego i że w ogóle cały nasz Wszechświat też się kiedyś skończy, wprawiły mnie w nastrój pełen zadumy, zważywszy, że od przeciętnego wieku ostatecznego przemijania osób płci męskiej w naszym kraju dzieli mnie lat niespełna dziesięć. W jaki nastrój informacje te wprawiają widzów od lat sześciu – bo taki „preferowany wiek” proponują twórcy spektaklu w jego programie – nie odważę się przypuszczać i bezzasadnie spekulować.

W tekście Podróży nie z tej ziemi są jednak – zachowajmy poczucie równowagi – fragmenty błyskotliwe: oto jeden z najwyrazistszych bohaterów tej sztuki, młody Kret, zabiera się do rycia w kosmicznej czarnej dziurze, w efekcie czego „znika za horyzontem zdarzeń”. Trochę wcześniej któraś z postaci wyraża inspirujące przypuszczenie, iż czarna dziura może być „tunelem do innego Wszechświata”. Cała zaś sztuka kończy się trzeźwą uwagą ojca Kreta: „Nie musisz tego wszystkiego rozumieć”. I bardzo słusznie, bo zawarte w tekście Kamili Oleksiak metafizyczne pytania i refleksje, pobudzające młodociane i dojrzałe intelekty do wytężonej pracy, nie muszą prowokować do – niepełnych i nieudolnych z konieczności – prób dawania konkretnych, silących się na racjonalność odpowiedzi.

Bardzo udane literacko są, moim zdaniem, wszystkie dialogi starego Kreta z jego synem, będące konfrontacją trzeźwej, starszo-kreciej przyziemności (w sensie przenośnym, ale w tym przypadku jakże dosłownym) z marzeniami o zetknięciu się z niebem. Na koniec upewniamy się z ulgą, że młody Kret raczej nie skończył marnie jak jego babka-(ponoć)wariatka, która też zadawała mnóstwo zbędnych pytań. Chociaż tak do końca nie wiemy, czy ostatni dialog ojca z synem odbywa się po szczęśliwym powrocie młodego z kosmicznej wyprawy, czy jest retrospekcją – ponownym przywołaniem ich rozmowy sprzed samowolnego oddalenia się syna z kreciego kopca. Bo przecież działania kopalnicze młodego w czarnej dziurze nie mogły mu ujść płazem.

Czyli chyba jednak Kret-syn podzielił los wszystkich członkiń i członków tego lotu, którzy jedno po drugim „wybierali kosmiczną wolność”, idąc w ślad za swą dojmującą potrzebą samorealizacji. Ćma, tak jak sobie wymarzyła, dokonała samospalenia w Słońcu, Dziecko-Przemek wybrało nowe, swobodne, nienaznaczone wykluczeniem życie wśród przyjaciół-kosmitów, a szefowa wyprawy, wiekowa żółwica Roza odrzuciła na koniec demonstracyjnie swą skorupę i swój strach przed Nieznanym, chcąc odkryć własny świat.

Pora kończyć rozważania dotyczące treści dramatu i przejść do jego inscenizacji, będącej dziełem Aleksandry Jakubczak. Co w dziedzinie materii scenicznej tutaj razi, co uwiera, a co wzbudza uznanie i akceptację? Otóż, rażą i boleśnie uwierają przede wszystkim kostiumy. Szczerze mówiąc, podczas oglądania Podróży nie z tej ziemi miałem wrażenie, że są one stuprocentowym odwzorowaniem stereotypowej inwencji kostiumologicznej charakterystycznej dla niektórych teatrów szkolnych, których aktorzy i aktorki przynoszą z domu to, co akurat im pasuje do odgrywanej postaci. Zielony kombinezon, wysokie, quasi-wojskowe buty i skorupa-plecak Żółwicy (Marta Berthold), obcisły szarobury kostium Ćmy (Aleksandra Leszczyńska), trzymającej „siebie”, czyli figurkę tegoż owada, na długim drucie, a nade wszystko „przyniebieskawo-piżamowaty” kaftan zwisający z ciała Dziecka-Przemka (Artur Romański) spowodowały mój, rzadko ostatnio przeżywany w teatrze, iście witkacowski „ból na wątpiach”. Do zniesienia był tu jedynie dwuczęściowy kostium Kreta (Igor Fijałkowski), rażący co prawda plastikową „pół-czernią”, ale inspirujący za to krętą mapą podziemnych korytarzy, wyrytą na dolnej części. Ciekawe były też ogromne niebieskie „łapo-rękawice” obu kretów, sprawnie animowane, żyjące momentami własnym życiem.

(Niestety, nie udało mi się na podstawie papierowego programu przedstawienia oraz informacji internetowych ustalić, kto jest projektantem/projektantką owych kostiumów. Wypada mi zatem przypisać tę serię kreacji scenografce Podróży nie z tej ziemi, Marcie Krześlak. Jeśli się mylę – pardon.)

Nie spodobały mi się także wędrujące na sznurkach ponad widownią i zwisające potem po lewej stronie sceny planety Układu Słonecznego – płaskie, okrągłe formy, które jako żywo przypominały mało apetyczne, wyschnięte wcielenia różnych odmian maxi-pizzy.

Akceptację moją wzbudziła natomiast muzyka – oczywiście odpowiednio „przestrzenno-kosmiczna”, lecz wybrzmiewająca w skromnych, dobrze dawkowanych sekwencjach. Z zaciekawieniem i uznaniem przywitałem także odrobiony bardzo precyzyjnie model sondy kosmicznej Voyager. Sonda owa (bardzo mi się podobał ten koncept) uznała członków ziemskiej ekspedycji za kosmitów, bo nie mogło jej się pomieścić w quasi-mózgowych elektronicznych zwojach, że Ziemianie byli w stanie zawędrować tak daleko jak ona. Chyba że jednak nie była samodzielna i autonomiczna, tylko wciąż kontrolowano ją z Houston. Wtedy wszystko jest jasne, bo w grę wchodzi relacja performans technologiczny-żywy człowiek, czyli (ujmując rzecz od strony filozoficzno-kulturoznawczej) kosmiczne konsekwencje oddziaływania „współczynnika humanistycznego”.

W sumie dobrze się stało, że autorka nie sprecyzowała, jakim zakresem autonomii dysponował „jej” Voyager – można sobie przynajmniej swobodnie na ten temat pospekulować, i to wielodyscyplinarnie.

Kilka słodko-gorzkich uwag należy się także bardzo wyrazistemu Słońcu, wcielonemu scenicznie w dwie postacie: po pierwsze, w płaski żółty krąg przyozdobiony dużą ilością malunków, wśród których wyróżniały się, nie wiedzieć, czemu, jaskrawo zaróżowione usta, a po drugie, w młodego mężczyznę odzianego eklektycznie w stylu „disco-flower-power”, czyli w przyozdobione cekinami, rażące oczy jaskrawym odblaskiem granatowe (chyba) spodnie i w czarny, odsłaniający dolnobrzusze top z czerwonym napisem love yourself. Pierwsze ze słonecznych wcieleń służy między innymi Ćmie Anicie do wytęsknionego, wymarzonego samospalenia, Dziecku natomiast do… podsmażania paróweczki.

Natomiast Słońce-człowiek (Mateusz Barta) zachowuje się bardzo w stylu disco, podkreślając na każdym kroku i w każdym wygibie ciała ważność i aktualność uwiecznionego na swej koszulce hasła i przypominając na każdym (bardzo tanecznym) kroku, że to ono jest centrum. Wiadomość o swej (ponoć) nieuchronnej przemianie w czarnego karła i ostatecznym zniknięciu za około pięć miliardów lat przyjmuje ze skrajną, kapryśną dezaprobatą, między tanecznym pas a skrzywieniem ust i potrząśnięciem fryzurą w stylu afro.

Czy tekst Kamili Oleksiak sugerował takie uformowanie tej postaci? Z pewnością tak, ale czy dokładnie tak i aż tak? Nie mnie wchodzić w kompetencje reżyserki i scenografki, mogę tylko stwierdzić, że: po pierwsze, Podróż nie z tej ziemi to interesujący, momentami fascynujący materiał dramaturgiczny, jednak po drugie, jego uscenicznienie w Teatrze Animacji nie dorównywało, moim zdaniem, literackiej klasie tej sztuki. Z pewnym niedowierzaniem piszę, że momentami było ono wręcz nieudolne, stereotypowe i mało gustowne. W stopniu albo ciut ciut-odrobinę (na przykład Słońce) albo już bardzo za bardzo (kostiumy). Chyba że ta poznańska Podróż nie z tej ziemi miała być pierwszą, eksperymentalną manifestacją jakiejś nowej doktryny, na przykład „teatru chropawo-koślawego”. Ale wątpię.

22-02-2023

Teatr Animacji w Poznaniu
Kamila Oleksiak
Podróż nie z tej ziemi
reżyseria: Aleksandra Jakubczak
scenografia: Marta Krześlak
muzyka: Krzysztof Kaliski i Maciej Szymborski
tekst piosenki Rozy: Malina Prześluga
światło/wideo: Wojciech Sobolewski
obsada: Marta Berthold, Aleksandra Leszczyńska, Zuzanna Łuczak-Wiśniewska, Mateusz Barta, Igor Fijałkowski, Artur Romański
prapremiera: 18.01.2023

galeria zdjęć Podróż nie z tej ziemi, reż. Aleksandra Jakubczak, Teatr Animacji w Poznaniu Podróż nie z tej ziemi, reż. Aleksandra Jakubczak, Teatr Animacji w Poznaniu Podróż nie z tej ziemi, reż. Aleksandra Jakubczak, Teatr Animacji w Poznaniu Podróż nie z tej ziemi, reż. Aleksandra Jakubczak, Teatr Animacji w Poznaniu ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany SAFETOTO
    SAFETOTO 2024-03-05   05:41:31
    Cytuj

    It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 카지노사이트.com