Teatr, przede wszystkim teatr. Festiwal Perspektywy
W centrum festiwalu Perspektywy było pytanie o wpływ działań teatralnych na człowieka; zarówno na wykonawcę, jak i na odbiorcę. Pytanie o utylitarność sztuki. Nie przepadam za nim, bo gdy wszystko wokół musi uzasadniać swoje istnienie, a ekonomiczne pojęcie efektywności staje się hasłem rozpoczynającym i kończącym już każdą dyskusję, nie tylko o pieniądzach, warto jest znaleźć taką przestrzeń, w której wskaźniki wydajności nie miałyby racji bytu.
Perspektywy zagrały jednak na nosie miernikom efektu, przywracając pytaniu o utylitarność sztuki jego artystyczny sen, wykraczający daleko poza wyobraźnię firm audytorskich i konsultingowych, algorytmów do mierzenia zdolności kredytowej oraz architektów pojęcia „efekty kształcenia”, lansowanego jako remedium na kryzys humanistyki.
A to może dzięki szczególnemu przesunięciu akcentów. Każdy z pokazywanych spektakli powstał poza tradycyjnym modelem organizacji teatru, w nurtach, które szufladkujemy jako „teatr terapeutyczny”, „teatr amatorski”, „teatr zaangażowany społecznie”. Tylko że na Perspektywach nie oddawano się parametryzacji „terapeutyczności”, „amatorskości”, „zaangażowania”, lecz dowodzono, że to, co porusza, wzrusza i przemienia, wiąże się przede wszystkim z pierwszym członem tych złożonych nazw: z teatrem. W trakcie jednego ze spotkań festiwalu Irena Lewkowicz (UŁ) opowiadała, jak nazwa współzakładanego przez nią przed laty stowarzyszenia „Terapia i teatr” rozminęła się z rzeczywistością tworzoną przez zespoły i jak – w pewnym sensie – stygmatyzowała różne działania artystyczne. Jakby był z jednej strony teatr, a z drugiej – terapia, wobec czego wszelkie działania z udziałem osób wymagających różnorodnej pomocy – czy to lekarskiej, czy zwykłej, ludzkiej – z definicji nie były teatrem. Były terapią, a teatr był obok. To „obok” można parametryzować, tak jak parametryzuje się skuteczność aspiryny czy xanaxu. Ale przecież w teatrze to nie owo „obok” stanowi o jego sensie. To teatr stanowi o sensie obok. Teatr, któremu pojęcia „stopy zwrotu” i „zysku netto” są obce.
Pokazano kilka wspaniałych przedstawień. Statek miłości. Odcinek 1 Teatru 21 (reż. Justyna Sobczyk) był czternastoodsłonowym wypracowaniem na temat słowa l’amour, kreślonym z dużym dystansem i z wykorzystaniem wyrafinowanego pastiszu. „Siedzę na skype’ie od dwudziestej do pierwszej w nocy. A jak jestem zmęczona, to o godzinę krócej” – mówiła jedna z aktorek z tym samym komicznym liryzmem, z jakim u Starszych Panów przed laty mieszało się pytanie: „O Romeo, czy jesteś na dole?”. L’amour to słowo z francuskich filmów, gdy z zachrypniętym głosem i długą lufką w ustach wymawiane jest w kłębach papierosowego dymu. Ale miłość to też uczucie skomercjalizowane przez słynną scenę na dziobie okrętu w Titanicu Jamesa Camerona. Statek miłości, idylliczne all inclusive, rejs po świecie dla ciekawskich ludzi, uśmiechniętych i pięknych jak filmowe gwiazdy, żonglował cytatami i aluzjami. Jego aktorzy, osoby z zespołem Downa i autyzmem, prowadzili żywą grę z rozbawioną publicznością, dzieląc się własnymi definicjami słowa l’amour. Wnosili do przestawienia – nie wiem, czy po równo, w każdym razie proporcje były zbliżone – rzemieślniczą próbę opanowania konwencji gry ze szczególnym rodzajem naturalności. A przy tym mimo rozmachu spektaklu (czternaścioro aktorów) ze sceny bił jakiś rodzaj szczególnej kameralności czy może pokory wobec problemu: tu nie było wielkiej zmiany świata, zadęcia, patosu czy, przeciwnie, niekończącego się rechotu. Mikrozmiana, ze szczególnym poszanowaniem odmienności – naszej, widzów.
I taka pokora łączyła niemal wszystkie przedstawienia Perspektyw: kameralny Rowerek – monodram kilkunastoletniego chłopca o czasie wojny i okupacji, Spotkanie – osadzoną w ruchu opowieść o różnorodności międzyludzkich doświadczeń, Przyjąć nie – opowieść o postrzeganiu rzeczywistości z perspektywy osoby z zespołem Aspergera czy Plan B Teatru Art. 51 ze Zgierza, spektakl o relatywności stabilizacji i własnych radości. Jasne, jakże fajnie kpi się z małej stabilizacji i mieszkania kupionego na kredyt ze ścianami w kolorach o bajecznie-castoramowych nazwach, ale ile z takiej kpiny zrozumieliby uchodźcy, dajmy na to, z Syrii? Teatr Art. 51 niemal nie wpuszcza na scenę wielkich przemów i wielkiej polityki, tak codziennych w rozważaniach o tragedii Bliskiego Wschodu czy Afryki. Dłuższa część spektaklu jest właśnie o tej naszej codziennej krzątaninie wokół spraw przyziemnych – jedni nazwaliby ją konformizmem, inni realizacją drobnomieszczańskiego marzenia. Ale w Planie B. opowieść o codziennym wiązaniu końca z końcem w naszej rzeczywistości zostaje na chwilę zderzona z narracją o domowych wojnach świata arabskiego i arabskiej wiośnie… Czy mamy na te wydarzenia wpływ? – pyta się nas spektaklem. Czy „nasza” stabilizacja z punktu widzenia tamtych uchodźców też byłaby czymś śmiesznym? Czy jesteśmy konformistami, stojąc w naszych małych kuchniach i ciesząc się z kafelków? Co możemy zmienić na świecie, stojąc w naszym małych kuchniach i ciesząc się z kafelków?
Teatry, których spektakle pokazywano na Perspektywach, bardzo często były zainteresowane użyciem medium teatru do rozwiązywania problemów pozaartystycznych. Choć nie, może nie do rozwiązania, a oswajania tych problemów. Nie ulega wątpliwości, że praca nad spektaklami przemieniała ich aktorów. I nie ma też wątpliwości, że spektakle te próbowały w jakiś sposób zabierać głos w dyskusjach pozateatralnych. Ale czyniły to o tyle, o ile czyni to każdy teatr: więcej może się nie da. Więcej jest domeną haseł i deklaracji już nieartystycznych. Oglądałem z niegasnącym zachwytem po raz drugi Vidomych Chorei (pisałem o tym spektaklu na teatralny.pl 9 marca 2015 roku), wspaniałe przedstawienie ukazujące między innymi specyfikę doznań wywołanych kontaktem dotykowym u osób niewidzących. Nie ma parametrów, które oceniłyby wydajność tego spektaklu, bo zresztą trudno byłoby zdefiniować ten jeden konkretny cel, któremu miałby on być podporządkowany. Integracja? Poprawa motoryki i orientacji w przestrzeni u osób niewidzących? Pewno wszystko po trochu.
Patrzyłem na spektakl, dostrzegając zmiany, które wprowadzono od czasu, gdy rozpoczęto prace nad premierą. Tu nowe światła, tam udoskonalony ruch zbiorowy. I coś, co zmianą nie było, a co odkryłem dopiero teraz: wcześniej byłem przekonany, że większa część muzyki jest z taśmy – była tak doskonała. Teraz zobaczyłem, że wszystko jest na żywo. Że w lewej dolnej części widowni jest miejsce na niedużą orkiestrą, która towarzyszy aktorom. Oto jedna z tych rzeczy, która się nie kalkuluje, na którą nie ma miejsca w rubrykach ewaluacji działania. Patrzyłem na orkiestrę, próbując nazwać moje zadziwienie. Z czego wynikało? Ze złego słuchu czy może z paternalistycznego sposobu traktowania teatru osób spoza mainstreamu społeczeństwa? Z przyzwyczajenia, które zbyt często spycha na plan dalszy artystyczną wartość prac z tego typu teatru, domagając się opisu ich społecznej funkcji. Przyzwyczajenia, które utrudnia widzenie teatru w teatrze.
13-05-2015
Festiwal Perspektywy 2015. Teatr poza teatrem. Łódź, 7-10.05.2015