AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Ten, co wierzga należycie, będzie walczył dziś w Madrycie

Historyk teatru, krytyk teatralny i literacki oraz tłumacz książek. Pracowała w Instytucie Sztuki PAN, Ministerstwie Kultury, była redaktorem naczelnym wydawnictwa Egmont. Współpracowała z TVP. Jest stałą współpracownicą Polskiego Radia. Publikowała w czasopismach poświęconych sztuce, literaturze i teatrowi (m.in. w „Dialogu” i „Teatrze”).
A A A
Fot. Bartek Warzecha  

Adaptację bajki Munro Leafa Byczek Fernando pióra Ireny Tuwim doceniłam – należycie – dopiero po przeczytaniu oryginału. Który jest stosunkowo mało obrazowy, krótki i lapidarny, gdyż Munro wyznawał zasadę, że kiedy chcemy przekazać młodym odbiorcom jakieś ważne naszym zdaniem prawdy, winniśmy to czynić w sposób komunikatywny i dla nich zrozumiały.

Akcji również w The Story of Ferdinand niewiele, bo też nie o to autorowi chodziło. Chodziło mu o paradoks – pokazanie dorodnego byka, którego nie interesuje walka na arenie, lecz błoga kontemplacja przyrody. Jak to w życiu bywa, gdy po niespełna roku po publikacji książeczki z ilustracjami Roberta Lawsona w lipcu 1936 roku w Hiszpanii generał Franco rozpętał wojnę domową, natychmiast uznano pacyfistyczną książkę Leafa za jej metaforyczne potępienie. W Hiszpanii zakazano jej druku, w Trzeciej Rzeszy palono ją na stosach; w Polsce (pierwsze wydanie – 1939) po wojnie towarzysz Stalin, Słońce Narodów, z uwagi na pokojowy wydźwięk dopuścił ją do lektury jako wyjątek od reguły zakazującej rozpowszechniania amerykańskich miazmatów.

Wszystkiego tego był świadom reżyser Robert Jarosz, od początku sezonu nowy kierownik artystyczny Guliwera. Dlatego Pavel Hubička nie posłużył się w scenografii imitacją kreski Lawsona, lecz szkicowanymi piórkiem obrazkami Pabla Picassa z corridy oraz jego malarstwem: puszczanymi na pochyłej podsufitce projekcjami szkiców i obrazów (m.in. kubistycznych Panien z Awinionu) oraz (w scenie corridy) złożoną z pięciu bodaj feretronów Guernicą, której gigantyczny (3,5 x 7,8 m) oryginał, namalowany w 1937 roku po zburzeniu miasta Guernica, wisi obecnie w nowoczesnym kompleksie Museo Reina Sofia w Madrycie. Maski i inne rekwizyty, np. kartonowa, trójwymiarowa figura byka na kółkach, również inspirowane są Picassem, a cała dekoracja wygląda jak blat w malarskiej pracowni, na którym wśród powiększonych w skali pędzli, butelek z farbami i kieliszków oraz wyrastającego z ołówkowego pnia koralowego drzewa uwijają się małe figurki byków na pastwisku (w czarnych koszulkach, „pieszczochach” na przedramieniu i lakierowanych glanach), ulubionych przez Fernanda stokrotek i bławatków w kobiecych postaciach, Trzmiela, który jest tu właściwym narratorem bajki, oraz pięciu selekcjonerów corridy w „bardzo dziwnych kapeluszach”, banderylierów, pikadorów, matadorów i ukwieconych dam na arenie. Miałże to być w zamyśle marionetkowy teatrzyk Picassa? Spodobało mi się wykorzystanie autentycznego plakatu reklamującego walkę na Plaza de Toros jednego z największych torreadorów Hiszpanii, Curro Romero (po ponad czterdziestu latach kariery upamiętnionego pomnikiem z brązu w rodzimej Sewilli).

Ale wróćmy na chwilę do tekstu. Scenę, w której poturbowany przypadkiem Trzmiel żądli z zemsty Fernanda, który zaczyna szaleć na łące (kwalifikując się tym samym do walki), Leaf opisuje tak: „Auć! Jak boli! Ferdynand podskoczył, parsknął i zaczął biegać w kółko, sapiąc i prychając, bodąc wokół rogami i waląc kopytami o ziemię, jakby zwariował. Na ten widok pięciu panów wykrzyknęło z radości: Oto największy i najgroźniejszy byk ze wszystkich! Ten będzie walczył w Madrycie! Załadowali go do wózka i powieźli na corridę” (tłum. H.B.). A tak opisuje to wierszem Irena Tuwim:
„Aj! Fernando strasznie ryknął,
z bólu wierzgnął, kozła fiknął.
Skacze w górę, łeb pochyla,
tak, jakby chciał lada chwila
świat calutki wziąć na rogi.
- Patrzcie, cóż to za byk srogi!
Ten się wścieka, ten się rusza!
- zawołało pięciu ludzi
w bardzo dziwnych kapeluszach.
- Jakie groźne ma spojrzenie!
Ten by walczył na arenie!
Krzyczą: - Hurra! Hej! - z zachwytu.
Jedzie z nami do Madrytu!
Wzięli wózek,
wiązkę siana,
siedem koni i furmana.
I Fernando - ładny los to!
- do Madrytu jedzie prosto”.
(Chyba nie będzie przesadą powiedzieć, że młodsza siostra Juliana okazuje się w dziedzinie wierszy dla dzieci tej samej klasy autorką, co on i Brzechwa, że nie wspomnę o arcydzielnej i niepowtarzalnej narracji Kubusia Puchatka, któremu wprawdzie zmieniła płeć, ale żadna Fredzia Phi-Phi mu i tak do pięt nie dorasta).

Pavel Hubička nie posłużył się w scenografii imitacją kreski Lawsona, lecz szkicowanymi piórkiem obrazkami Pabla Picassa z corridy oraz jego malarstwem.W samym przedstawieniu, z racji krótkiego tekstu, dominuje ilustrująca gimnastyka, eleganciej zwana choreografią. Raz lepsza, raz gorsza. Dobre są dynamiczne popisy byczków w rytmie flamenco i występy tych samych aktorów jako uczestników corridy. Najbardziej „energetyczny” wydał mi się Byczek/Pikador Damian Kamiński; dobre słowo mam też dla intrygującej, refleksyjnej – a taki powinien być dobry opowiadacz bajek – Elżbiety Pejko w roli Trzmiela. Natomiast rozczarował mnie mocno grający tytułową rolę Tomasz Kowol, zwłaszcza w cytowanej wyżej scence dość nijaki i niemrawy. Rozumiem, że Fernando ma spokojną naturę wąchacza kwiatków, ale jak się wścieka, to powinien się naprawdę wściec, prawem kontrastu. Byłoby to mocniejsze i czytelniejsze dla dzieci od lat pięciu, bo do nich właśnie adresowane jest to przedstawienie. Dzieci zresztą ryczą i muczą do wtóru z bykami, a to już połowa sukcesu, podobnie jak skomponowana przez Piotra Klimka pieśń z refrenem „Ach w Madrycie, ach w Madrycie”. Dużo tu w ogóle refrenowych powtórzeń, które zastosował reżyser, usiłując rozciągnąć tekst i wydobyć z niego, co się da. Nie wykorzystał niestety w pełni spektakularnego folkloru hiszpańskiego, może miał duszę rozdartą między bujną kulturą corridy a wielkim memento Picassa, choć moim zdaniem jedno się z drugim nie kłóci. W każdym razie bajka została opowiedziana po porządku; Fernando, który na arenie powrócił do swej flegmatycznej natury, wraca na łąkę i mamy status quo ante:
„I odtąd, chociaż może to plotka,
zawsze w tym miejscu można go spotkać,
jak sobie siedzi i wącha kwiatki,
maki, stokrotki, jaskry, bławatki,
słucha, jak szumią lasy i niwy.
I jest podobno bardzo szczęśliwy”.

Zapada kurtyna, przed którą wisi, jak na początku, goła świecąca tekturowa żarówka, wyabstrahowana z Guerniki.

Debiut Roberta Jarosza wypadł średnio – wstydu nie ma, ale nadmiernych zachwytów też nie. Dajmy mu jednak kredyt, bo jest autorem takich – skrajnie zresztą ponurych, ale poruszających – sztuk jak W beczce chowany czy inspirowanego bajką o Czerwonym Kapturku dramatu dla młodzieży W brzuchu Wilka, w którym mierzy się w duchu psychoanalizy z kardynalną kwestią odpowiedzialności za zło, a z drugiej strony z imperatywem czynienia dobra. Zapewne Byczek Fernando to tylko preludium, a Jarosz jeszcze pokaże, co potrafi i weźmie sceniczny świat na rogi.

29-1-2014

 

Teatr Lalek Guliwer z Warszawy
Munro Leaf
Byczek Fernando
przekład: Irena Tuwim
reżyseria: Robert Jarosz
scenografia: Pavel Hubička
muzyka: Piotr Klimek
choreografia: Weronika Pelczyńska
multimedia: Krzysztof Kiziewicz
obsada: Tomasz Kowol, Elżbieta Pejko, Honorata Zajączkowska, Katarzyna Brzozowska, Anna Przygoda, Krzysztof Prygiel, Maciej Owczarzak, Damian Kamiński
premiera: 25.01.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany
    2014-02-03   20:21:42
    Cytuj