AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Tezy i chwyty

Teatrolożka i filmoznawczyni.
A A A
Fot. Maciej Mikulski  

Titanic zatonął. Amerykańskie gazety donoszą o śmierci ponad tysiąca pasażerów. Przytaczają relacje ocalonych z katastrofy, spośród których największe wrażenie na czytelnikach, zatapiających się w lekturze w ciepłych i bezpiecznych domach, robi, rzecz jasna, wzmianka o ilości biżuterii i luksusowej odzieży, jaką straciły podróżujące pierwszą klasą damy. Damy zmuszone do opuszczenia statku w nocnych koszulach, zajmujące miejsca w częściowo pustych szalupach – nie będą przecież szukać ratunku razem z plebsem.

Balladyna Radosława Rychcika, w której jedną z pierwszych kierowanych do widza informacji jest ta o zatonięciu statku, zaczyna się z dala od Southampton czy Nowego Jorku. Właściwie zaczyna się już w teatralnym foyer: publiczność witają mężczyźni w mundurach z okresu I wojny światowej i kobiety w pielęgniarskich fartuchach. Światło sceny przesłania ogromne płótno – na nim poszarzała Wolność wiodąca lud na barykady. Właściwa akcja ruszy, gdy prowizoryczna kurtyna zostanie podniesiona. Gdzie jesteśmy? Chyba w lazarecie, gdzie opatruje się ciężko rannych, a przedstawienie Balladyna może być rozrywką dla rekonwalescentów. Ale Rychcik myli tropy: czasem odnosimy wrażenie, że akcja przenosi się do zamku Kirkora albo bliżej pól bitewnych.

No właśnie: z początku miałam wrażenie, że nie rozumiem niektórych rozwiązań. Ale po kilku scenach uznałam jednak, że oglądam spektakl, w którym podstawowy pomysł nie zostaje rozwinięty na tyle, by móc organizować cały świat przedstawienia. Albo nie jest w pewnych momentach porzucany – po to, by pozwolić nie tylko wybrzmieć Balladynie Słowackiego, ale przede wszystkim zaistnieć zamysłowi reżysera.

Kim bowiem jest Balladyna (Julia Trembecka), siostra Aliny (Izabela Gwizdak)? Tą, która musi zabić, by zbudować siebie od początku? Rychcik z początku pokazuje obie dziewczyny w kilku, jeśli użyć stwierdzenia właściwego dla analizy filmu, ujęciach. Bawią się piłkami do koszykówki, potem są siostrami miłosierdzia czytającymi kolorowe pisma (widzowie zauważają, że na okładce jednego z nich widnieje twarz Grety Garbo), w końcu zrzucają fartuchy, w rajtuzach i body ćwiczą najprostsze figury baletowe. Treningowi przygląda się siedząca w bujanym fotelu matka (Anna Demczuk). Reżyser kreśli prosty znak: oto młode kobiety są przygotowywane do wejścia w męski świat, urządzony podług patriarchalnych praw. Należą do nich wojna i walka o mężczyzn, a ściślej: o korzystny ożenek.

W Balladynie zbyt wiele jest scen chaotycznych, niedopracowanych, komponowanych pospiesznie.Temat Wielkiej Wojny w przedstawieniu Rychcika staje się zbędnym tłem. Nieustanne przypominanie o tym, że gdzieś niedaleko ludzie zabijają się w imię bliżej nieokreślonych racji i idei (druga część przedstawienia, jak informują napisy, rozpoczyna się podczas rozejmu bożonarodzeniowego w 1914 roku), rozmija się z historią kobiety, która zatłukła swoją siostrę (scena zabójstwa jest skomponowana tak, byśmy nie mieli żadnych wątpliwości co do determinacji Balladyny). W wywiadzie opublikowanym w „Dwutygodniku” reżyser mówił o „arbitralnym geście włożenia tej historii w początek XX wieku”, wynikającym z faktu, że właśnie wówczas kobiety musiały przejąć męskie role. Tylko jak pogodzić tę tezę z tekstem, w którym Balladyna nie tylko zabija wszystkich, którzy staną na jej drodze, a potem tych, o których nie może zapomnieć, ale również wydaje wyrok na samą siebie? Bo nie o narodziny nowoczesności w nim idzie. Tekstu zaś reżyser nie porzuca, nie demontuje na tyle, by dokonywać tak zasadniczych przesunięć znaczeń i sensów.

Radosław Rychcik w Balladynie, podobnie jak w świetnych Dziadach zrealizowanych w Teatrze Nowym w Poznaniu, zderza ze sobą elementy nie tyle obce, co odległe. O ile jednak w poznańskim przedstawieniu to starcie – mówiąc najprościej – działa i zaczyna uruchamiać szereg asocjacji, a przede wszystkim wywołuje wzruszenia, o tyle w rzeszowskim zawodzi. W Dziadach świetna dramaturgia i intensywność scenicznych obrazów rodziły energię, której działaniu poddawała się również publiczność. W Balladynie zbyt wiele jest scen chaotycznych, niedopracowanych, komponowanych pospiesznie – ta niedbałość zmusza widza do dekodowania poszczególnych znaków, wykluczając zarazem odbiór inny niż ten najprostszy, rekonstrukcyjny.

Podobnie jak w Dziadach, tu również Rychcik odwołuje się do amerykańskiej popkultury (choć jednocześnie eksponuje markę lodówki – „Polar”): Goplana (Dagny Cipora) przypomina Shirley Temple, Grabiec (Waldemar Czyszak) – Frankensteina, i tak dalej. Ale w Balladynie popkultura nie stanowi kontry dla klasycznego tekstu, kontry, która coś w nim wywraca albo uświadamia jego otwartość. Nie staje się narzędziem budowania świata, a jedynie elementem kostiumu – tyleż efektownym, co zbyt ciasnym. Efektowność jednak zaczyna nużyć: to, co z początku wydaje się brawurową demolką naszego wyobrażenia o, najogólniej rzecz ujmując, tekście Słowackiego i jego scenicznym potencjale, zaczyna funkcjonować w postaci serii chwytów, wyrazistych, a zarazem przypadkowych.

Wiem, Balladyna nie jest gorsza od tych, którzy w imię pokoju wysyłają tysiące rekrutów na front. By przetrwać w świecie wojny (wojna – o czym przecież również pamiętam – zawsze może obudzić demony), musi być silna i bezlitosna niczym otaczający ją mężczyźni. Wyswobodzenie z systemu, który ogranicza wolność jednostki, wymaga ofiar, to także prawda znana. Pośród tych wszystkich oczywistych stwierdzeń nie mogę odnaleźć istotnego tematu przedstawienia Rychcika. Ani nowej Balladyny.

17-12-2014

galeria zdjęć Balladyna, reż. Radosław Rychcik, Teatr im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie Balladyna, reż. Radosław Rychcik, Teatr im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie Balladyna, reż. Radosław Rychcik, Teatr im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie Balladyna, reż. Radosław Rychcik, Teatr im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie
Juliusz Słowacki
Balladyna
adaptacja i reżyseria: Radosław Rychcik
scenografia i kostiumy: Anna Maria Kaczmarska
muzyka: Michał Lis i Piotr Lis
obsada: Dagny Cipora, Robert Chodur, Robert Żurek, Anna Demczuk, Julia Trembecka, Izabela Gwizdak, Tomasz Kowalski, Joanna Baran, Paweł Dobek, Waldemar Czyszak, Grzegorz Pawłowski, Piotr Napieraj oraz: Danuta Foryt, Zofia Jedziniak, Roksana Kotowicz, Daniel Ćwiąkała, Marcin Kostera, Tadeusz Leśków, Marcin Małek, Paweł Paja, Michał Pomianek, Dariusz Rogala, Jan Wojtaszek
premiera: 05.12.2014 na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie, 12.12.2014 w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: