AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Trzepot skrzydeł motyla

Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A
Fot. Monika Lisiecka  

Kiedy siedziałam sobie w ciemności Malarni poznańskiego Teatru Polskiego i patrzyłam na Agnieszkę Findysz i Piotra B. Dąbrowskiego dających życie postaciom z dramatu Nicka Payne’a Konstelacje, przypomniała mi się polemika, jaka niemal piętnaście lat temu toczyła się między trójką autorów miesięcznika „Dialog”.

Spór ów daje się w dużym uproszczeniu sprowadzić do zasadniczego zagadnienia: czy metody badań i teorie tworzone na gruncie nauk ścisłych dają się z powodzeniem i twórczo aplikować do nauk humanistycznych. Pytanie, czy świat „jest” twardą, obserwowalną rzeczywistością, która dzieje się tu i teraz, czy jest jedynie pewnym zbiorem możliwości, które, nieobserwowalne – jak rzeczywistość fizyki kwantowej – dowolnie mogą tworzyć świat „multiversum”, zdaje się nurtować zarówno autora tekstu, jak i Agatę Biziuk, reżyserkę poznańskiej realizacji.

W kontekście tego spektaklu podstawowym problemem, jaki się pojawił w związku z zastosowaniem założeń fizyki kwantowej do prezentacji świata ludzkich zachowań i tak zwanego życia, jest właśnie problem widzialności. My, przeciętni zjadacze chleba, możemy co najwyżej wierzyć fizykom kwantowym, że świat, jakim się zajmują, rzeczywiście istnieje, bo naszymi zmysłami nie jesteśmy w stanie go percypować. W teatrze odwrotnie – skazani jesteśmy na to, czego możemy doświadczać naszymi ułomnymi zmysłami, a mnogość światów składających się na multiwersum przedstawić można wyłącznie za pomocą powtórzeń, które różnią się między sobą drobnymi szczegółami.

Czym bez dodanego kontekstu fizyki kwantowej byłyby Konstelacje? Po prostu love story. Czy sam schemat fabularny nie wydaje się znajomy? Marianne – fizyczka (Findysz) i Roland – hodowca pszczół (Dąbrowski), ludzie z dwóch dalekich sobie światów, poznają się przypadkiem na imprezie, idą ze sobą do łóżka (i robi się niezręcznie), jego nakręca to, co ona mówi o fizyce („w multiwersum kwantowym każdy wybór, każda decyzja, jaką podjąłeś i której nie podjąłeś, istnieje w niewyobrażalnie rozległym zestawie światów równoległych”), zamieszkują razem, ją co jakiś czas dręczą wspomnienia umierającej matki, on ją zdradza, ona go zdradza, rozstają się, przypadkowo spotykają się w szkole tańca, on się jej oświadcza, u niej diagnozują raka, umiera. Wszystkie te zdarzenia prezentowane są po kilka razy, a poszczególne powtórzenia różnią się między sobą na przykład jednym słowem, które popycha akcję w innym kierunku, lub też – najczęściej – odmiennym sposobem podawania tekstu przez aktorów. W ten sposób kwantowe multiwersum zbliża się bardzo do ćwiczeń z elementarnych zadań aktorskich. Każda ze scen rozegrana jest na innych emocjach, w odmiennie budowanej sytuacji scenicznej, z których większość jest odrealniona i przedstawiona za pomocą prostych, lecz nie potocznych działań. Toteż pierwsze kwestie wypowiadane są przez niemal „sztuczną inteligencję”, osoby ludzkie, które ruszają się i zachowują w bardzo mechaniczny sposób. Potem postacie Marianne i Rolanda zyskują bardziej zwykłe życie i ich zachowanie staje się naturalniejsze. Findysz i Dąbrowski to dobrzy, sprawni, wszechstronni aktorzy (Findysz znakomicie wygrywała rozmaite warianty „dziewczyny współczesnej” w Błazenadzie białostockiego Trzyrzecza, a Dąbrowski wielokrotne dawał znakomite „wykony” swoich ról w Polskim) i z tych ćwiczeń aktorskich potrafili zrobić prawdziwe perełki, jak na przykład w scenie tanecznego pojedynku. Byli różnorodni w poszczególnych powtórzeniach i dla mnie tylko ich gra ratowała ten spektakl przed popadnięciem w nudę i monotonię. To na aktorach spoczywa tak naprawdę niesienie napięcia i utrzymanie zainteresowania widzów. Tekst, choć uznany za wielki, jest od pewnego momentu dość przewidywalny. Konstatacja, że timbre głosu, rzucone spojrzenie, wykonany chcąco-bezwiednie gest może zmienić całą wymowę naszych działań; że każdą z naszych życiowych sytuacji moglibyśmy rozegrać inaczej, że konstelacje naszego życia są wypadkową wielu nieogarnionych i niewidocznych elementów, dla osoby, która już trochę pożyła, jest sprawą dość oczywistą i dostrzeżenie tego nie wymaga używania uproszczonej teorii fizyki kwantowej. Może jednak dla trzydziestolatka jest to odkrycie.

Biziuk nie próbowała uatrakcyjniać w żaden sposób tego dość prostego w prowadzeniu narracji tekstu, co zdecydowanie należy zaliczyć jej na plus. Reżyserka poprzez sposób budowania poszczególnych powtórzeń zdaje się nie tyle pragnąć przedstawić rozmaite możliwości rozgrywania sytuacji między ludźmi, co wypreparowane z kontekstu sytuacyjnego ludzkie emocje. Dlatego stroje, w jakich występują Marianne i Roland, są proste, białe i przypominają nieco popkulturowe wizje strojów istot z kosmosu. Poza kilkoma słowami na temat zawodu obojga bohaterów nie wiemy nic o ich statusie materialnym, charakterze, upodobaniach, życiu. Są nam na scenie dani w formie bytu idealnego; jestestwa, które jest wyłącznie potencją, czegoś, co stać się może i co nie jest zdeterminowane żadnymi wcześniejszymi wydarzeniami. Dlatego właśnie nie jest to spektakl „o życiu”, a studium możliwości wyrazowych ludzkich jednostek.

Konstelacje to raczej spektakl dla smakoszy, dla tych, co znajdują upodobanie w eksperymentach formalnych, którzy potrafią czerpać radość z podziwiania sprawności aktorskiej. Cytowana przez „Rzeczpospolitą” Biziuk deklarowała przed premierą, że jeśli „ktoś interesuje się fizyką kwantową, to ze spektaklu wyniesie całkiem sporo, a jeśli nie obchodzi go ta dziedzina, pozostanie mu uczucie”. Wielbiciele fizyki kwantowej to dość wąski target w teatrze, na szczęście wielbiciele eksperymentalnych form teatralnych to trochę większa grupa. Oni mogą znaleźć dla siebie w spektaklu coś więcej niż opowieść o uczuciach, bo na tym poziomie to dość banalna historia. Niemniej bardzo sprawnie poprowadzona i dlatego to bardzo przyzwoity spektakl.

16-02-2015

 

Teatr Polski w Poznaniu
Nick Payne
Konstelacje
przekład: Elżbieta Woźniak
reżyseria: Agata Biziuk
scenografia: Marika Wojciechowska
muzyka: Adrian Jakuć-Łukaszewicz
choreografia: Jewgienij Korniag
multimedia: Marek Straszak
obsada: Agnieszka Findysz, Piotr B. Dąbrowski
premiera: 31.01.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: