AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

W tych miasteczkach już nie ma nas

Mayn Shtetele / pieśni z getta, reż. Ewa Staroń, Centrum Inicjatyw Artystycznych we Wrocławiu - Niezależna Manufaktura Taneczna
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
 

Zanim wejdziemy na widownię Centrum Inicjatyw Artystycznych, zostajemy uprzejmie poinformowani, że w najnowszym spektaklu Niezależnej Manufaktury Tanecznej Mayn Shtetele / pieśni z getta chodzi o „życie kobiet w getcie warszawskim tuż przed jego likwidacją”. Czyli pokonując wąski i krótki korytarz, przenosimy się do polskiej stolicy pod okupacją hitlerowską. Rok, jak się domyślamy, 1943. Być może kwiecień czy nawet już maj. Ostatni miesiąc prawie trzyletniej historii prześladowań, dyskryminacji i przemocy zamkniętych za trzymetrowym murem z drutem kolczastym.

Zajmując miejsca, słyszymy dramatyczną muzykę. Z offu padają słowa o okrutnej rzeczywistości łagrów koncentracyjnych. Jakby niezupełnie wyraźnie. Urywki wypowiedzi. Fragmenty wspomnień. Zapowiedź okrutnych zbrodni mających nastąpić, a jednocześnie przecież już dawno dokonanych. Na zupełnie pustej, pozbawionej jakiejkolwiek scenografii i ozdób scenie pojawia się jedna z aktorek. Jej sylwetkę z ciemności wydobywa niebieskie światło reflektora. Zagubiona, niepewna przyszłości kobieta trzyma w rękach starą skórzaną walizkę, w której to najprawdopodobniej mieści się cały jej majątek. Wpatruje się w widzów, jednocześnie patrząc gdzieś daleko. Poza rzędy i krzesła. Po chwili, stojąc na wyciągnięcie ręki, zaczyna intonować: „Mój miły Icełe / już nie bój się nocy / i ludziom w oczy patrz, / w miasteczku Bełz”. Tak, tej piosenki raczej nie da się nie znać. Napisana została w 1932 roku przez Jacoba Jacobsa. Muzykę skomponował Aleksander Olshanetsky. Natychmiast stała się wielkim międzynarodowym przebojem. Wszystko w niej jest – miłość, nadzieja, wzruszenie, melancholia, nostalgia. To jej spektakl zawdzięcza swój tytuł. Z pewnością zawdzięcza jej też sporą część ogólnego nastroju i atmosfery.

Kobieta tymczasem siada na walizce. Śpiewa. A tym śpiewem opowiada historię własnego życia. Melodia powoli dobiega końca. Kończy się krótka przerwa, poetycka wycieczka w świat wspomnień, marzeń i przeczuć. Kobieta wstaje. Otwiera swój bagaż i wyjmuje mały kawał tkaniny – opaskę z gwiazdą Dawida. Zakłada ją, jakby wydając wyrok na samą siebie. „Zaśnij już / i oczka swe zmruż. / Są czarne, / a szkoda, że nie są niebieskie / Wolałabym…”.

Mayn Shtetele mówi do widza słowami piosenek. Tylko i wyłącznie słowami piosenek, wcale nie potrzebując słów innych. Montaż tekstów, z których sporą część zawdzięczamy pióru Jacka Cygana, sprawia, że poszczególne wersy i zwrotki zaczynają dialogować między sobą, o coś się sprzeczać, udzielać odpowiedzi na zadane wcześniej pytania. Tym sposobem tworzą spójną, polifoniczną całość, umożliwiając nam tę emocjonalną współ-podróż. „W tych miasteczkach już nie ma nas, / Nasze miejsca rozdał czas, / Lecz bogaci, czy biedni / Wciąż stamtąd jesteśmy / I to się nie zmieni”.
 
Jako że w przedstawieniu nie ma scenografii, przestrzeń kreowana jest przede wszystkim samą obecnością aktorek. Liczne choreografie, ale też drobne ruchy, mimika wystarczają, żeby uruchomić wyobraźnię oglądających. Żeby zderzyć abstrakcyjne czy jedynie zasygnalizowane z czymś namacalnym i zmysłowym, czyli z tańcem i głosem. Poza tym członkinie zespołu pomysłowo i nienagannie ogrywają rekwizyt. Przede wszystkim wspomniane już kilkakrotnie walizki. Najprawdopodobniej nie są one artefaktami z czasów przedwojennych, a jednak bezsprzecznie artefaktami są. Stwarzają więc ten szczególny, trudny do podrobienia efekt autentyku. Walizka jednocześnie jest też znanym symbolem podróży i przeprowadzek. Nie zawsze przecież chcianych. Więc w tym wypadku metaforą tułaczki, wygnania, wykorzenienia. Dlatego tak mocno wybrzmiewa scena, w której aktorki kładą się na nich niczym na łóżkach. Walizka, będąca przypomnieniem o domu, sama staje się domem, jego nędzną namiastką. 

Mayn Shtetele / pieśni z getta nie ma jednak zamiaru przygniatać widza tragicznością kontekstu historycznego. Za pomocą zmian w nastroju, wpuszczenia innych melodii i innych słów, spektakl starannie unika monotonii emocjonalnej. Sceny naprawdę dramatyczne, jak chociażby stanie u ściany w bezsilnym oczekiwaniu na egzekucję, przeplatają się tu ze wspomnieniami z dzieciństwa. Są wręcz fragmenty humorystyczne i pełne nadziei. „Gdy śpiewamy nigundl / dostaje skrzydeł śmiech / Radość w tańce, żal w spiżarce / W szpary chowa się”. Będziemy świadkami na ślubie („Ajzyk, majzyk, cóż to za wesele! / Panna młoda jak ze snu. / Wczoraj nie sięgała ponad stół, / Dzisiaj wystrojona na ślub”), zatańczymy tango („A on oczy ma takie niebieskie, a ja myśli mam takie nieskromne / On przychodzi rozpalać w piecach, jemu wolno, bo on jest Goj. / Taki ogień w sercu roznieca, że się boję, że spłonie dom...”), a nawet zawitamy do „przedszkola” („Ogień ciepło drży, / Rebe niby ptak / Skrzydłem przegnał cień. / Liter uczy nas, / Jakby drugi raz / Chodzić uczył się”).

Chociaż aktorki bardzo różnie radziły sobie zarówno z wyzwaniami wokalnymi, jak i choreograficznymi, były momenty niepewności, premierowej tremy i nie wszystko wychodziło gładko, a jednak jednego nie mógłbym im odmówić – zaangażowania. Staranności zresztą też. Poza tym nawet niezbyt wprawne oko doceni dokładność kompozycyjną większości obrazów scenicznych. Mayn Shtetele / pieśni z getta jest doskonałym przykładem tego, jak można zrobić przedstawienie, mając naprawdę minimalne środki finansowe i techniczne. Wystarczy wprawnie posługiwać się narzędziami, które szczodrze oferuje sztuka teatralna. Trochę wprawy, pomysłu i kolumna będąca częścią architektury scenicznej za pomocą strużki światła zamienia się w latarnię, a całe miejsce nagle staje się opuszczonym przystankiem, na którym samotna kobieta śpiewa: „Biedni też chcą żyć / Kochać śpiewać śnić / Nie wybiera biedak / Nieba które jest z nim”.

07-02-2018

Centrum Inicjatyw Artystycznych we Wrocławiu
Niezależna Manufaktura Taneczna
Mayn Shtetele / pieśni z getta
reżyseria i choreografia: Ewa Staroń
przygotowanie piosenek: Arnika Dobras
muzyka: Katarzyna Falana, Elżbieta Sokołowska
obsada: Aneta Ciesielska, Anna Lisicka, Julia Stalmach, Joanna Potkowska, Ewa Staroń, Marta Zagórska
premiera: 16.12.2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: