Walentynki w burdelu
Czternastego lutego w samo południe, akurat w Walentynki, kupowałam fikuśny chleb w nowo otwartej śniadaniarnio-piekarni przy Placu Unii. Pan za ladą chciał mnie namówić na bagietkę w kształcie serca. Nie skusiłam się, ale powiedziałam mu à propos miłości, że wybieram się na Pożar w burdelu. I że będzie to miłość płatna, bo bilety za pieniądze. Życzono mi miłego wieczoru i faktycznie, nie był on stracony. A wybrałam się tam z kilku powodów.
Po pierwsze, bo ten wędrowny kabaret Macieja Łubieńskiego i Michała Walczaka jest bardzo warszawski, a ja jestem urodzoną warszawianką, w dodatku mieszkającą całe życie na Mokotowie. Najnowszy, 14. program działającej od jesieni 2012 roku trupy – Degeneracja, czyli śmieci Warszawy – dzieje się właśnie w mojej dzielnicy; a z domu na Narbutta mam taką samą drogę na ulice: Puławską, Al. Niepodległości i Rakowiecką, które są bohaterkami jednej z lepszych piosenek wieczoru.
Po drugie, kabaret zebrał świetne recenzje za temat, zdawałoby się, wyjątkowo śliski i grożący szarganiem świętości, czyli powstanie warszawskie (Gorączka powstańczej nocy, odcinek 9., sierpień 2013, Teatr WARSawy na Nowym Mieście). Mogę tylko żałować, że nie widziałam werbunku hipsterów do powstania z wykorzystaniem czasoprzestrzennego tunelu.
Po trzecie, został uznany za Kulturalne Wydarzenie Roku 2013 i nagrodzony Wdechą „Gazety Co Jest Grane” – wręczenie odbyło się 1 lutego br. i oczywiście zostało odnotowane w skeczu, bo aktualność to znak firmowy tego kabaretu, który, jak prawi Walczak, ma być „laboratorium rozkoszy”, „nowym polem pobudzania się nawzajem” i służyć „integracji warszawskich różnych energii”. Zespół konsekwentnie trwa w zwarciu; od początku prawie nie zmienia składu – co rzadkie, cenne i owocujące efektami idealnego „dotarcia”.
Po czwarte, nowym miejscem występów, tym razem dla najszerszej publiczności – bo sala liczy 300 miejsc – jest Nowy Teatr przy ul. Madalińskiego, niewyremontowany jeszcze przyszły koncern kulturalny Krzysztofa Warlikowskiego. Nie do końca wyremontowany, ale w dawnej hali warsztatowej, co dobrze rokuje remontom. Ściany wykładane płytami, pozasłaniane kurtynami, na suficie wiją się srebrne wstęgi mające zapewnić dobrą akustykę. Wprawdzie do kibelka trzeba biegać aż pod Radom, ale tym się Teatr Nowy różni od wioski olimpijskiej w Soczi, że tam dwa miejsca siedzące w jednej kabinie, a tu dwie kabiny (pojedyncze i w oddaleniu) na cały teatr. Zresztą mało kto biega, żeby nie usłyszeć złośliwego komentarza ze sceny. Za to jest bar z napojami, a dla VIP-ów trochę stolików pod samą estradą. I sporo luzu, żeby się artyści mogli rozpędzić na rolkach, rowerze czy choćby bocianich skrzydłach. Wysokość sali duża – jest czym oddychać. I śmiać się w głos, tym bardziej, że dowcip świeży.
Po piąte, grają tu gwiazdy z mojego ulubionego Teatru Lalka, czyli Monika Babula i Mariusz Laskowski. Do improwizacji mają równie duży dryg, jak do animacji, więc przyjemność ich oglądania jest znaczna. Rozśmieszył mnie komentarz Mike’a Urbaniaka à propos Laskowskiego i jego etatowego miejsca pracy: „Boże! Dlaczego on się tam marnuje?”. Ani tu, ani tam się nie marnuje. Mówię, bo wiem.
Po szóste, chciałam się pośmiać, bo pogoda marna, w teatrze ostatnio same smutne kawałki widziałam, spać się chciało… Poza tym Walentynki, kupa luda, żywy band, mnóstwo energii… to czemu nie, nawet za pieniądze.
***
Wystarczy powiedzieć, że jest zabawa, że to nie tylko parodia subkultury hipsterów dla hipsterów.Nad sceną ustrojoną w burdelową czerwień i rozświetloną neonem „Bourdel Artistique” fruwają dwa geniusze: genius loci – teksty i skecze związane są z miejscem, Warszawą, Mokotowem – oraz genius temporis – występy są bardzo aktualne i ma się wrażenie oglądania jeżeli nie „Wiadomości” w TVP, to przynajmniej „Szkła kontaktowego” w TVN-ie. W Walentynki byliśmy na etapie jednego złota, więc oczywiście wzmiankowano Justynę Kowalczyk. Przed kilkoma dniami towarzyszyłam na Powązki w ostatniej drodze Ninie Andrycz, a tu ze sceny Anna Smołowik (Ania z Warszawy) śpiewa Futro od Stalina. Błąka się i echo kontrowersyjnej ustawy: „Jestem bestia/ niepotrzebna mi amnestia” i żal, że wszystko teraz trzeba samemu sprzątać, bo Nadia wyjechała – Mróz na Majdanie (Monika Babula, Agnieszka Przepiórka, Tomasz Drabek). Pracownicy Burdeltaty stawiają sześć baniek na Świątyni Opatrzności, a w tęczowym przedszkolu gości straszny Pan Gender. Pod jego kierownictwem swoją tożsamość badają dzieci z biednych rodzin, dzieci z ADHD i dzieci resortowe. Jest ballada kamiennych pomników koło kina Moskwa – samego kina wprawdzie już nie ma, ale: „hakuna matata – przekaz prosty/ lwy spod Moskwy”.
Są też tematy o nieprzemijającej aktualności. Takim jest tytułowy problem śmieci. I tu duch miejsca łączy się z duchem czasu – zespół występuje dokładnie tam, gdzie kiedyś nocowały zaskoczone zimą pługopiaskarki. I tamże Pijana Paula-Babula śpiewa o „recyklingu ludzi i trendów” (bo „wszyscy jesteśmy z second handu”). Największymi brawami (czym byłam zdziwiona, ale to się daje zmierzyć na czas) nagrodzono song „kamienicznika na Pałacu Kultury” (Tomasz Drabek), który skupuje roszczenia i błogosławi Bieruta za tak dochodowy dekret – największy aplauz oznacza, jak się okazuje, największy problem, bo ludzi to po prostu obchodzi i dotyka.
Jest też, jakżeby inaczej, stała i nie ustająca w bojach bohaterka „pożaru w burdelu”, czyli HGW – Agnieszka Przepiórska (Dzika Agnes) z asystującym (na rowerze, a jakże) Marszałkiem Veturillo. Są tam jej rojenia o Warszawie jako nowym Nowym Jorku Wschodu oraz traktat teologiczny z porównaniem trzech kadencji do trzech osób Trójcy Świętej. I tylko mąż Andrzej, tyleż nostalgicznie, co bezskutecznie wzywa: „Hanka, wróć do Wawra”. Osobne słowa należą się koryfeuszowi i konferansjerowi Andrzejowi Konopce. On prowadzi i scala program – z Burdeltaty wciela się w ducha Adama Hanuszkiewicza krążącego po Carrefourze przy Puławskiej, gdzie kiedyś był jego Teatr Nowy; na koniec jako Duszpasterz Hipsterów wygłasza stosowne kazanie. „Pożar w burdelu” to stary idiom oznaczający nie tylko totalny bałagan, ale i pełną jawność. Klienci bowiem w strachu przed ogniem w ucieczce porzucają swoje incognito. Wszystko staje się jasne, a zarazem ogromnie śmieszne.
Jestem boleśnie świadoma, że streszczanie kabaretu jest zajęciem jałowym i równie beznadziejnym, jak opowiadanie dowcipów rysunkowych. Trzeba po prostu być w środku – przeżyj to sam, jak śpiewał Lombard. Wystarczy powiedzieć, że jest zabawa, że to nie tylko parodia subkultury hipsterów dla hipsterów, ale dla ludzi też. Po powrocie do domu (Górny Mokotów, wszędzie dla mnie na piechotę) znalazłam w Internecie ciekawy wpis. Miłośniczka na wieść, że kabaret Pożar w burdelu niebawem wystąpi jednorazowo w najbardziej mokotowskim z miejsc, to jest w więzieniu na Rakowieckiej, ale wyłącznie dla miejscowej publiczności, żali się że nie zdąży już popełnić przestępstwa, by wyrokiem zasłużyć sobie na bilet wstępu. No cóż, faktycznie nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
P.S. Bisy są, a jakże, można nie uciekać do domu po godzinie i pół. Ciężko zarobione, lekką ręką wydane pieniądze w Burdelu fantastycznie się amortyzują. Numerów jest – aż – 36.
24-02-2014
Nowy Teatr Warszawa
Pożar w burdelu. Odcinek 14: Degeneracja albo śmieci Warszawy. Mokotowska Punk Opera
scenariusz: Maciej Łubieński, Michał Walczak
reżyseria: Michał Walczak
scenografia: Julia Skrzynecka
muzyka: Wiktor Stokowski
obsada: Anna Smołowik, Agnieszka Przepiórska, Lena Piękniewska, Monika Babula, Andrzej Konopka, Mariusz Laskowski, Tomasz Drabek, Maciej Łubieński
premiera: 13.02.2014
Ja do powyższego dodam tylko, że po wydarzeniach zeszłotygodniowych wydarzeniach i ofiarach w Kijowie piosenka "Mróz na Majdanie" wypadła z programu.