Ze słuchu
„Możemy mówić i słuchać” – oto limes teatru. „Nie wolno milczeć” – a to jego powinność. Tyle można, tyle trzeba. Niewiele można, niewiele trzeba. Przynajmniej na pozór. Z perspektywy sceny rzecz jest prosta. Do Polski przyjechali białoruscy aktorzy. Stołeczny teatr zaprosił rosyjskiego reżysera (albo „polskiego z rosyjskimi korzeniami” – jak Iwan Wyrypajew mówi sam o sobie), udostępnił przestrzeń, umożliwił zabranie głosu i zadbał, aby miejscowa publiczność go zrozumiała. Dlatego aktorzy mówili po białorusku i rosyjsku, a siedzące na skraju sceny młode gwiazdy Nowego: Ewelina Pankowska i Bartosz Bielenia, tłumaczyły. Był to więc głos nie tylko na temat Białorusi, ale całej Europy Wschodniej, Europy autorytarnej w stopniu większym bądź mniejszym. Oskarżano przede wszystkim reżim Łukaszenki, ale w podsumowującym wystąpieniu Pankowskiej i Bieleni także władze w Moskwie i Warszawie (te ostatnie o okrucieństwo wobec ludzi na granicy). W sprawie najistotniejszej, czyli białoruskiej, wszyscy obecni byli ledwie pośrednikami. Teatr jest w tym wypadku wyjątkowo poręczny – udostępnia i zasłania jednocześnie. Zmienia imiona, adresy i wiek autorów kolejnych monologów. My jesteśmy w Polsce, oni w Białorusi – my jesteśmy bezpieczni, oni niekoniecznie. Ta prosta różnica sprawia, że kondycja widza ulega skomplikowaniu.
„Co robisz na sylwestra”? – pyta ktoś za moimi plecami. Światło gaśnie, nie ma czasu na odpowiedź. Zaczyna się przedstawienie. Prędko okazuje się, że teatralnych zaskoczeń nie będzie. Spektakl ułożono prosto i klarownie. Na podłodze oświetlony (różnymi kolorami – ale najpierw czerwonym) kwadrat. Nie wiem, czy o tytułowych wymiarach 1,8 metra kwadratowego, ale przyjmijmy, że tak. Niespełna dwa metry, tyle przypada miejsca na jedną kobietę w białoruskich więzieniach. Z opowieści świadków, których słuchamy, wyłania się obraz jeszcze gorszy, bo wymowniejszy niż statystyka (choćby i okrutna). Dwuosobowe cele, w których stłoczono kilkudziesięciu więźniów. Ciasne place i spacerniaki, na których przetrzymywano setki osadzonych, czekających na absurdalne procesy, w których skazywano ich na lata kolonii karnych na podstawie przepisów brzmiących jak pomysły twórców teatru absurdu („mentalnie wspierał protestujących, ale nie brał udziału” – to byłoby nawet całkiem śmieszne, gdyby nie kończyło się wyrokiem). Ciężkie obrażenia za stanie nie tu, gdzie trzeba. Sąd za biało-czerwono-białe pudełko po telewizorze stojące na balkonie. Adwokatka, która nakłania niepełnosprawnego chłopaka do przyznania się do czynu, którego nie mógł popełnić – efektem drakoński wyrok. To wszystko jest straszne, trudne do wyobrażenia, trudne wreszcie do zniesienia. I tu wyłania się fundamentalny problem, przed którym stoi polski (ale i europejski czy światowy) teatr zaangażowany w tej słusznej sprawie, jaką jest pomoc Białorusinom walczącym o niepodległość swojej ojczyzny i obalenie rządzącego nią dyktatora. O, właśnie – ojczyzny. Jest jeszcze jeden termin, który w tych opowieściach brzmi jasno i czysto, inaczej niż słyszymy go dzisiaj w Polsce – naród. Białorusini wiele w tej walce stracili i ciągle tracą, ale na tym rachunku są też zyski. Wyzwoleni z kompleksów prowincjonalizmu stali się aktorami na międzynarodowej scenie. Udowodnili swoją podmiotowość, pokazali się (sobie i światu) bohaterami.
Wracając do problemu. Moja wyporność skończyła się po godzinie. Kolejne mówione zapamiętale i z dużą energią monologi rozpraszały się gdzieś w przestrzeni pomiędzy mną a jasnym polem, w które wkraczali kolejni aktorzy. Zanim w nie weszli, przystawali na krawędzi. Przedstawiali bohatera, którego słowa przytoczą – a potem grali. Jeszcze wcześniej przekraczali granicę. Przechodzili przez coś w rodzaju ogromnych pionowych żaluzji. Pasów wiszących od sufitu do podłogi. Rzucano na nie co jakiś czas zdjęcia, filmy i animacje (scenografia: Karolina Bramowicz, wideo: Sergey Shabohin). Na tych pierwszych ludzie mieli zamazane na czerwono twarze. Wymowne były także przerwy między materiałem. Szczeliny jak więzienne kraty. Za nimi jest jakiś inny, zamknięty świat, który do nas mówi. We własnym języku – to kluczowy zabieg. Dzięki niemu Iwan Wyrypajew i pozostali twórcy uniknęli kłopotów Łukasza Kosa i aktorów Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, którzy, przyjąwszy niemal identyczną metodę teatralną, przytoczyli świadectwa zebrane w sztuce Głosy nowej Białorusi Andrieja Kuriejczyka. Polacy grający represjonowanych Białorusinów zdają się podejrzani, inaczej niż Białorusini grający swoich rodaków. Zwłaszcza tacy Białorusini, którzy musieli opuścić swój kraj, bo tam wolnego teatru robić już nie mogą.
Dlatego robią go w Polsce. I tego wynikającego z konkretnej roboty poczucia sprawczości można im zazdrościć. Przynajmniej ja zazdrościłem. Nie po raz pierwszy zresztą. Czułem to samo, oglądając Strajk Strefy WolnoSłowa czy pokazane na Boskiej Komedii realizacje Wolnych Kupałowców – brzęczące pytanie, jakby jakaś mucha wlazła mi do środka: co możemy, co mogę zrobić? Ja – widz. Wysłuchać, wzruszyć się, oburzyć, zapałać gniewem – zapomnieć na moment o sylwestrowych planach. Żałośnie mało. Mogę też wspomóc finansowo – po spektaklu na scenie pojawiła się performerka Yana Shostak, zatrzymując grawitujących ku wyjściu widzów. Artystka zapowiedziała, że w foyer znajdziemy stolik z ręcznymi wyrobami kobiety, której bliscy siedzą w białoruskich więzieniach. Możemy coś od niej kupić, możemy jej/im pomóc. To chyba dobry pomysł. Ta wielkomiejsko lśniąca przestrzeń mieszcząca kawiarnię i księgarnię sprzyja transakcyjnym nastrojom. Kupujemy tu jedzenie, książki, bilety, płacimy za wiedzę i emocje, możemy i tak jeszcze spożytkować swoje zarobione w bezpiecznym świecie pieniądze. To bez wątpienia pożyteczne – dla obydwu stron. Kupujący może otrząsnąć się z tego nieprzyjemnego poczucia bezradności i bezsilności.
Czy te ręcznie robione rękawiczki przypomną zakładającej je kobiecie słowa dwudziestopięcioletniej dziewczyny z Mińska, Żeni K. (Palina Dabravolskaja), która wspomina zamkniętą w izolatce koleżankę: „ona do dziś wierzy, że coś się zmieni”. Czy może pozwolą zapomnieć i potwierdzić wrażenie, które Żenia odniosła po wyjściu z więzienia: „czasami wydaje mi się, że wszyscy zapomnieli”. A może przypomną o OMON-owcach, którzy, torturując błagających o litość, potrafili zadziwić się plakietką berlińskiego festiwalu muzycznego znalezioną w rzeczach Wasilija D. (Igor Shugaleev) i zapytać – czy grał na nim Rammstein? Może – różnie biegną skojarzenia – mechaniczne riffy niemieckich muzyków, gdy je kiedyś kobieta w ręcznie robionych rękawiczkach usłyszy, nałożą się na przerażający oddech więźnia ze złamanym kręgosłupem, leżącego po drugiej stronie więziennej ściany. Tak jak nakładają się na siebie kolejne historie, piętrząc w jeden polifoniczny głos. To nie paradoks, a pieśń. Tradycyjnie wielogłosowa, od której zaczyna się spektakl i na której się kończy. Jej ostatnia głoska przechodzi w jasny, czysty i mocny krzyk.
19-01-2022
Nowy Teatr w Warszawie
Iwan Wyrypajew
1.8 M
tłumaczenie: Agnieszka Sowińska, Joanna Bernatowicz
reżyseria: Iwan Wyrypajew
scenografia: Karolina Bramowicz
muzyka: Jacek Jędrasik (projekt WARSZAWIAK)
kostiumy: Maria Duda
konsultacja choreograficzna: Paweł Sakowicz
wideo i identyfikacja graficzna: Sergey Shabohin
obsada: Bartosz Bielenia, Ewelina Pankowska, Walentina Sizonenko, Paweł Haradnitski, Palina Dabravolskaja, Igor Shugaleev, Palina Chabatarova, Daria Polunina
premiera: 28.12.2021
galeria zdjęć 1.8 M, reż. Iwan Wyrypajew, Nowy Teatr w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ