AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Zielony spektakl życia

Kwartet, reż. Piotr Jędrzejas, Teatr Muzyczny w Poznaniu
Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A
fot. Michał Kordula  

Kiedy Teatr Muzyczny w Poznaniu akurat nie przygotowuje kolejnego musicalu, sięga po teksty dramatyczne. Lecz nawet wtedy tematyka przedstawienia dotyczy muzyki, czy też raczej muzyków. Po Akompaniatorze przyszła pora na Kwartet Ronalda Harwooda.

Harwood znany jest ze swoich dramatów teatralnych (jak na przykład Garderobiany), ale też i z takich zajmujących się o wiele poważniejszymi problemami. Do nich niewątpliwie należą te wynikające z zainteresowań okresem II Wojny Światowej i różnych ludzkich postaw wobec nazizmu. Harwood jest zdobywcą Oskara za scenariusz do Pianisty Polańskiego, a także autorem dramatu Deliberate Death of a Polish Priest, opowiadającego o morderstwie księdza Jerzego Popiełuszki. Tytuł – jak łatwo można dostrzec – jest parafrazą angielskiej wersji tytułu dramatu Daria Fo – Accidental Death of an Anarchist. Harwood jest więc, jak widać, człowiekiem znającym bardzo dobrze teatr, jego tradycje i historię, także od podszewki jako praktyk teatralny. Myślę, iż to rozległe doświadczenie spowodowało, że z taką wprawą w swoim Kwartecie połączył tak, wydawałoby się, różne formy teatralne, jak farsę, komedię i powagę, która się spod nich wyłania. Dlatego właśnie równolegle powodzenie Kwartetu tak bardzo zależy od aktorów, którzy w nim grają. Z jednej strony muszą być niemal farsowi i umieć odnaleźć się w tej formie, z drugiej natomiast, nie wychodząc z komediowych kostiumów swoich postaci, muszą umieć wygrać smutek, liryzm, rozpacz, które wymagają o wiele subtelniejszych środków.

W Poznaniu udało się znaleźć taki aktorski kwartet. Troje aktorów z Teatru Muzycznego: Lucynę Winkiel, Jarosława Patyckiego i Wiesława Paprzyckiego, wsparła gościnnie Daniela Popławska z Teatru Nowego. Cała czwórka bardzo dobrze poradziła sobie z piętrową konstrukcją swoich postaci, choć obie aktorki (przynajmniej na spektaklu, który widziałam) były delikatnie bardziej widoczne na scenie. Każda z postaci tekstu Harwooda gra siebie taką, jaką chciałaby być postrzegana, a równocześnie gdzieś tam pod tą maską znajduje się jakieś własne „ja”, które też chwilami przez nią prześwituje. Dlatego Popławska jako Cissy-śpiewaczka jest rozbrajająco naiwną i poczciwą duszą, czym przykrywa świadomość, iż w życiu nie do końca jej wyszło, nie zrobiła wielkiej kariery, nie ma rodziny i dlatego musi mieszkać w domu śpiewaka-weterana, a na dodatek w młodości za często dawała się ponosić „porywom serca” i ulegała różnym panom. Z tego powodu teraz ze stoickim spokojem, udając iż ich nie zauważa, przyjmuje dosadne (i dość prymitywne) żarty, jakie robi sobie z niej Wilf (Paprzycki). Dopiero kontakt fizyczny, którego już nie można zignorować, wywołuje jej reakcję.

Otwierająca przedstawienie scena, kiedy Wilf wykorzystuje fakt, że mająca słuchawki na uszach Cissy nie słyszy, co on do niej mówi, i dość obleśnie się do niej odnosi, może współcześnie budzić pewien niesmak. Z drugiej jednak strony potrzebne to jest do zbudowania postaci Wilfreda jako obleśnego erotomana-gawędziarza, czym próbuje (i przez lata próbował) przykryć, iż był wierny żonie, bo to w artystycznym środowisku ustawiało go w pozycji pantoflarza. Natomiast teraz w domu spokojnej starości maskuje tym tęsknotę za nieżyjącą już małżonką. A może rola playboya, którą grał na pokaz tyle lat, wgryzła się w jego własną osobowość tak mocno, że już nie potrafi inaczej?

Tę dwójkę pociesznie zabawnych dawnych śpiewaków operowych uzupełnia kolejna – krańcowo różna – para. To Jean Lucyny Winkiel i Regg Patyckiego. Ona jako jedyna z nich wszystkich zrobiła naprawdę wielką karierę, a i tak skończyła w domu dla wiekowych artystów. Winkiel gra śpiewaczkę operową, która przez lata swojego życia nauczyła się grać wielką diwę. Dlatego jako Jean jest krańcowo sztuczna i wyniosła, czujący coś człowiek wychodzi z niej jedynie w momentach stresu czy załamania, ale nawet wtedy wystudiowana forma gwiazdy czasem bierze nad nią górę. Winkiel miała w tym przedstawieniu najtrudniejszą rolę, ponieważ jako aktorka musiała swoją grą udowodnić, że owa sztuczność Jean jest jedynie wybraną formą, a nie na przykład wynikiem nieumiejętności stosowania bardziej subtelnych środków wyrazu. To się Lucynie Winkiel w pełni udało. Obie aktorki w scenie prywatnej rozmowy o swoich życiach stają się krańcowo różne w sposobach gry od nich samych w farsowych wcieleniach. Regg jest natomiast zbudowany jako przeciwieństwo Wilfa. Jak tamten jest prostacki i obleśny, tak on próbuje być niebywale dystyngowany i podtrzymywać iluzję życia artysty-intelektualisty. Natomiast poczucie upokorzenia sytuacją, w jakiej przyszło mu spędzić swoje ostatnie lata odreagowuje, wyzywając obsługę domu, ale tylko wtedy, gdy ma pewność, że go nie mogą usłyszeć.

Historia stworzona przez Harwooda, choć pozornie budowana bardzo dosadnymi schematami (czworo staruszków w domu opieki staje się przedmiotem żartów), daje jednak szansę na dostrzeżenie pod tą farsową formą jakichś nut prawdziwego liryzmu. Na dodatek na koniec okazuje się, że starzy śpiewacy operowi, których głosy już nie przypominają tych z momentu największej sławy, znajdują w końcu sposób, by się znów poczuć wielkimi i na nowo pokazać swoje dawne ja. Jeszcze w zielone grają... Ta finałowa scena, w której cały kwartet udaje, że śpiewa na żywo jedną z arii Verdiego, choć ustawiona w klimacie przerysowanej sztuczności teatru operowego, zamiast śmiechu wywołuje raczej uśmiech i ciepłe uczucia.

Znów podziwiam, jak kolejny scenograf radzi sobie z malutką sceną Teatru Muzycznego. Jan Kozikowski poszedł w stronę znaczącego minimalizmu. Tło dla gry aktorów stanowi ściana pokryta wzorem w duże kolorowe kwiaty. Na tym tle giną niemal zupełnie inne, niezbędne przecież elementy wyposażenia sceny, dzięki czemu – mimo obfitości mebli – nie wygląda ona na zagraconą. Scenograf osiągnął to, ustawiając na scenie krzesła z przezroczystego plastiku oraz takież ściany, oddzielające wnętrze od zewnętrza. Nowa siedziba Teatru Muzycznego została już zaprojektowana, więc pewnie kolejni dekoratorzy nie będą musieli się tak ograniczać. Mam nadzieję tylko, że nowa wielka scena nie wypchnie z repertuaru teatru takich kameralnych spektakli, ponieważ udają się one Teatrowi Muzycznemu całkiem dobrze.

19-06-2019

galeria zdjęć Kwartet, reż. Piotr Jędrzejas, Teatr Muzyczny w Poznaniu <i>Kwartet</i>, reż. Piotr Jędrzejas, Teatr Muzyczny w Poznaniu <i>Kwartet</i>, reż. Piotr Jędrzejas, Teatr Muzyczny w Poznaniu <i>Kwartet</i>, reż. Piotr Jędrzejas, Teatr Muzyczny w Poznaniu ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Muzyczny w Poznaniu
Ronald Harwood
Kwartet
przekład: Michał Ronikier
reżyseria: Piotr Jędrzejas
scenografia, kostiumy: Jan Kozikowski
opracowanie muzyczne: Piotr Deptuch
obsada: Wiesław Paprzycki, Jarosław Patycki, Daniela Popławska (gościnnie), Lucyna Winkiel
premiera: 25.05.2019

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: