AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Musical musi być ucztą dla oczu

Absolwentka wydziału wiedzy o teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej, doktorantka Uniwersytetu SWPS. Była redaktorem naczelnym portalu teatrakcje.pl. Stale współpracuje z kwartalnikami „Scena”, „Aspiracje” i „Nietak!t”, publikowała również w „Teatrze”. Sekretarz regionu warszawskiego portalu teatralny.pl.
A A A
fot.Bartek Warzecha  

Ewa Danuta Godziszewska: Spotykamy się w Teatrze Syrena tuż po pańskim powrocie z premiery w Teatrze Muzycznym w Poznaniu. W odstępie dwóch tygodni wystawił Pan w tych teatrach Rodzinę Addamsów – powstały zatem dwa spektakle, ale bazujące na jednej inscenizacji. Skąd pomysł na tego rodzaju koprodukcję?

Jacek Mikołajczyk: Teatr Muzyczny w Poznaniu znałem dość dobrze jeszcze zanim zawitałem do Syreny, ponieważ wcześniej zrobiłem w nim dwa spektakle. Już wtedy zarówno mnie, jak i dyrektorom Przemysławowi Kieliszewskiemu i Piotrowi Deptuchowi krążyła po głowie myśl, żeby w następnej kolejności wystawić Rodzinę Addamsów. Problem pojawił się w momencie, gdy zostałem dyrektorem Teatru Syrena i zacząłem się zastanawiać, jak pogodzić to technicznie z koniecznością zrobienia premiery w Warszawie. Wpadliśmy zatem na pomysł koprodukcji, a następnie zaczęliśmy szukać korzyści, które dla obu teatrów mogłyby z niej wyniknąć. Mowa oczywiście o korzyściach ekonomicznych (udało nam się rzeczywiście wypracować pewne oszczędności), ale także o korzyściach promocyjnych. Udało nam się zwiększyć siłę oddziaływania tego spektaklu – Rodzina Addamsów grana w dwóch miastach stała się faktycznie wydarzeniem ogólnopolskim. Nie ukrywam, że sprawdzenie, czy rzeczywiście istnieje możliwość stworzenia w dwóch różnych miejscach musicalu, który jednocześnie byłby spójny, wynikałby ze wspólnej wizji, było dla nas także czymś ekscytującym i fascynującym.

Czym zatem różnią się od siebie te dwa spektakle? A właściwie trzy, bo przecież w 2015 roku to właśnie Rodziną Addamsów debiutował Pan w Gliwicach jako reżyser.

Inscenizacja gliwicka była naszym punktem wyjścia, pewną wizją inscenizacyjną, przekładającą się na wizualne aspekty scenografii i kostiumów. Teatr Muzyczny w Poznaniu wykupił nawet dekorację z Gliwic, jednak musieliśmy ją rozmontować na części pierwsze, by przymierzyć ją do tych scen, na których ostatecznie przedstawienie powstało. Scena w Poznaniu jest nieco mniejsza niż ta, którą dysponujemy w Syrenie, dlatego musieliśmy stworzyć dwa różne rozwiązania przestrzenne i scenograficzne. Co więcej, w Teatrze Muzycznym widownia wyposażona jest w balkon, z którego kąty widzenia są inne niż z parteru w Syrenie. W Warszawie mogliśmy pozwolić sobie na ustawienie dodatkowego piętra domu Addamsów i umieszczenie na nim akcji, podczas gdy w Poznaniu akcja rozgrywająca się na piętrze byłaby dla części widzów w dużym stopniu niewidoczna. Kluczową różnicą jest jednak to, że tylko czwórka aktorów podróżuje pomiędzy Poznaniem a Warszawą, czyli Tomasz Steciuk, Damian Aleksander, Jolanta Litwin-Sarzyńska i Kamil Zięba. Obydwa spektakle grane są przez dwa odrębne zestawy aktorów. Wspólnie z Tomaszem Steciukiem, drugim reżyserem, mieliśmy już gotowe pewne rozwiązania sceniczne, które wypracowaliśmy podczas realizacji w Gliwicach, ale musieliśmy je przymierzać na dwa organizmy ludzkie i znaleźć złoty środek między naszymi pomysłami a tym, co proponowali aktorzy, którzy swoją pomysłowością i żywiołowością z reguły starają się rozpychać w ramach narzuconych przez reżysera. Oczywiście mieliśmy świadomość, że kilka scen z inscenizacji gliwickiej (chociaż bardzo dobrze ocenianej) można było zrobić lepiej, tak więc postanowiliśmy skorzystać z okazji i odświeżyć nasze spojrzenie na te sceny, ustawić je trochę inaczej albo zupełnie od nowa.

Zarówno Syrena, jak i Muzyczny dysponują scenami rozmiarowo zbliżonymi raczej do off-Broadwayu niż Broadwayu, a jednak zdołaliście ustawić na nich olbrzymie zamczysko, wprowadzić na scenę mnóstwo postaci łącznie ze zmarłymi przodkami Addamsów, którzy ożywają na początku spektaklu. Dynamiczna akcja toczy się na wielu płaszczyznach. Jak zatem robi się tak wielki musical na scenie tak niewielkich rozmiarów?

W czasach PRL-u rozprzestrzeniła się po Polsce tak zwana epidemia operetkowa – każde większe miasto chciało mieć wówczas swoją scenę operetkową, przy czym nie przejmowano się specjalnie możliwościami technicznymi danych budynków. Zakładano, że skoro można zmieścić gdzieś scenę, zamontować widownię i parę prowizorycznych sztankietów, to na daną chwilę to na pewno wystarczy, a w przyszłości i tak wybudujemy od zera wielkie teatry muzyczne. W niektórych miejscach to się rzeczywiście udało, chociażby w Gdyni, ale w takich miastach jak Gliwice czy Poznań operetki te czy teatry muzyczne pozostały w tych samych budynkach, w których zostały założone. Tak więc niestety rozmiar tych scen wynika ściśle z historii teatru muzycznego w Polsce. Startując w konkursie na dyrektora Syreny, miałem już doświadczenie pracy w Poznaniu i w Gliwicach, czyli w teatrach dysponujących mniejszymi możliwościami niż teatr warszawski, więc tym bardziej byłem skłonny podjąć ryzyko. No, a radzimy sobie, jak możemy. Sama Rodzina Addamsów nie stwarza aż takich problemów, jak by się mogło wydawać. Ma jedną konkretną przestrzeń – niemal zawsze jesteśmy albo w zamku, albo przed zamkiem. Należało zatem tak tę przestrzeń zaprojektować, żeby była atrakcyjna dla widza, żeby go olśnić, stworzyć wrażenie bogatego wystroju, bo przecież musical również musi być ucztą dla oczu. Kładąc nacisk na tę jedną przestrzeń, właściwie mamy problem rozwiązany – wystarczy kilka innych przestrzeni obudować wokół tego zasadniczego pomysłu. W przypadku naszej wcześniejszej premiery, czyli Czarownic z Eastwick czy chociażby Zakonnicy w przebraniu, którą robiłem w Poznaniu, sprawa znacznie się komplikuje, ponieważ wpisana jest w nie zmienność przestrzeni. To jest trudne. W Czarownicach musieliśmy więc wykorzystać do granic system sztankietów, tiuli, projekcji – graliśmy przed projekcją, za projekcją, przed tiulem, za tiulem, różnymi sposobami staraliśmy się oddać widzowi tę zmienność, którą normalnie moglibyśmy uzyskać przy pomocy sceny obrotowej. Natomiast brak obrotówki bywa niekiedy bardzo inspirujący dla scenografa. Nasz scenograf, Grzegorz Policiński, pracował w wielu teatrach, w których musiał jakoś obejść ten brak sceny obrotowej, przez co teraz nawet w przypadku, gdy może skorzystać z możliwości obrotówki, jednak z niej rezygnuje, bo uważa to za zbyt proste rozwiązanie.

W Stanach Zjednoczonych Rodzina Addamsów przez wiele lat i właściwie w bardzo różnych formach komentowała bieżącą rzeczywistość amerykańską. Co z tego udało się przenieść bądź przeszczepić na grunt polski, a co trzeba było wymyślić od nowa?

Rzeczywiście Rodzina Addamsów w każdej swojej wersji opowiadała o tym, co się działo przed drzwiami teatru czy kina – albo za oknem mieszkania, w którym oglądaliśmy serial. Pojawiali się w tych opowieściach przedstawiciele „normalnej” Ameryki, którzy komunikowali problemy swojej amerykańskiej codzienności czy to politycznej, czy społecznej, konfrontowali ją z dziwnym światem Rodziny Addamsów. Wydaje mi się, że to w musicalu zostało, że – w sposób nienachalny – wyszedł nam spektakl o inności i tolerancji. Rodzina Addamsów w stosunku do rodziny Beineków, tych „normalnych” Amerykanów, jest innością przez duże „i” – a co my sobie pod tę inność podstawimy, to jest już nasz problem. Zależało nam, aby przedstawiciele pewnej normatywności odkryli w tym, co do danej normy nie pasuje, pewną wartość, siłę przyciągającą. Nie chcemy jednak być nachalni, uczyć widza postaw wobec inności. Myślę, że ze względu na to, jak ten musical został napisany, pozwoli on wszystkim widzom spojrzeć czulszym okiem na wszystko, co odstaje od tego, co najnormalniejsze, co obowiązuje w danej społeczności jako norma. Nie zapominajmy także, że Rodzina Addamsów to przede wszystkim komedia.

Członkowie rodziny Addamsów bywają dość makabryczni, spędzają czas wolny w raczej nietypowy sposób, a jednak czasami chciałoby się powiedzieć, że w gruncie rzeczy są bardzo konserwatywni. Fester śpiewa, że „jedna tylko w świecie się liczy rzecz” – miłość. Ale też rodzina, prawdomówność itd.

Rodzina Addamsów to taka rodzina naszych marzeń – każdy by chciał, żeby relacje w jego rodzinie tak właśnie wyglądały. Czy ona jest konserwatywna? Chyba nie do końca się z tym zgodzę. Addamsowie są bardzo odważni w manifestowaniu tego, kim są, nie wstydzą się tego. Nie próbują się dostosowywać do rzeczywistości, a raczej uważają, że to rzeczywistość powinna dostosować się do nich, bo to oni są normalni. Kiedy Wednesday przychodzi do domu i informuje Gomeza, że odwiedzą ich „normalni” ludzie, Gomez nie wie za bardzo, o czym mówi jego dziecko. Z kolei czy na przykład w rodzinach hippisowskich podobne relacje miłości, ciepła, przyjaźni, wspierania się nawzajem występują? Najpewniej tak, a raczej nikt nie nazwałby ich konserwatywnymi. Na tym polega rodzinność Addamsów – na pewnego rodzaju szczerości, wspieraniu się, na odwadze, by stanąć za kimś, kto ma jakiś problem lub kto musi zmierzyć się z rzeczywistością.

Rodzina Addamsów nie jest wyłącznie musicalem dla młodzieży, chociaż faktycznie miło się patrzy na te grupy wystylizowanych, rozentuzjazmowanych nastolatków czekających przed wejściem na spektakl. Co tak pociąga młodych ludzi w Rodzinie Addamsów?

Najpewniej gotyckość tego musicalu, mrok obecny zarówno w warstwie wizualnej, jak i w rysach charakterów. To przyciąga młodych ludzi, którzy się buntują, wciąż szukają swojej tożsamości. Pewnie także to, o czym mówiłem wcześniej, czyli pewna odwaga, by nie wstydzić się własnej inności, tego, kim się jest. Młodzi ludzie szukają czy to w teatrze, w filmie, czy w literaturze właśnie takich jasnych, czystych podziałów. Co ciekawe, nie staraliśmy się targetować tego musicalu, to się dzieje w sposób dosyć naturalny. Natomiast młodzieżowość tego spektaklu wynika z pewnej jego formalności, która jest częścią estetyki Rodziny Addamsów. Tego się po prostu nie da brać do końca na poważnie. Co więcej, musical w swej konwencji jest z zasady antyiluzyjny, widz w każdej chwili ma bardzo mocną świadomość tego, że jest w teatrze. Staraliśmy się także, by nasz spektakl był przede wszystkim bezpretensjonalny, żeby nie wykraczał poza to, czym jest, żeby był szczery.

W 2010 roku musicale grane na Broadwayu stawały się coraz bardziej poważne, zaczęły nabierać tonu serio, poruszać problemy społeczne czy polityczne. A wystawiona wówczas Rodzina Addamsów była na powrót musicalem lekkim, przyjemnym, typowo broadwayowskim. Jak Pan ocenia tego typu musicale?

Bardzo dobrze to pamiętam. Faktycznie jednego dnia oglądałem na Broadwayu Rodzinę Addamsów, a drugiego American Idiot, musical z muzyką Green Day mówiący o zagubieniu nastolatków, o ich niezgodzie na uczestniczenie w społeczeństwie ogarniętym konsumeryzmem i pozbawionym jakichkolwiek wartości. Następnie obejrzałem musical Memphis, komedię opowiadającą o przebudzeniu się muzycznym czarnej społeczności w Ameryce, a także Next to normal opowiadający o chorobie psychicznej. Więc rzeczywiście Rodzina Addamsów pojawiła się w momencie, gdy wyraźnie rysowała się już tendencja, by w teatrze przestać li tylko się śmiać i dobrze bawić, ale też żeby musical był w stanie czasami ogarnąć swoją tematyką poważniejsze zagadnienia. Pewnie dlatego też ten musical nie był jakoś specjalnie ceniony przez krytyków. Osobiście zawsze go uwielbiałem, natomiast oczywiście bardzo się cieszę, że istnieją również innego rodzaju musicale. Sam mam na koncie tego typu przedstawienie, to jest Nine będące musicalową wersją Osiem i pół Federico Felliniego z całym bagażem tematyki, jaki idzie za tym filmem. W najbliższym czasie chcemy zrobić w Syrenie Next to normal, czyli musical o chorobie psychicznej i o rodzinie, która musi sobie z nią poradzić. To jest akurat bardzo teatralne, ponieważ choroba ta ma podłoże genetyczne, co jest w przedstawieniu bardzo trudne zarówno dla rodziny, jak i dla młodych ludzi, którzy zmagają się z losem niemalże na wzór teatru greckiego.

A jakich musicali oczekuje polska publiczność? Pytam pana jako eksperta doktoryzującego się z tematu Musical nad Wisłą.

To nie jest trudne pytanie – oczekuje komedii i wielkich widowisk, a najlepiej takich, które już doskonale znamy. Stąd też bierze się wyraźna tendencja, także ogólnoświatowa, by robić musicale na podstawie filmów hollywoodzkich. Natomiast wydaje mi się, że w Polsce musical dochodzi już do tego momentu, w którym próbujemy się przymierzać do rzeczy mniej oczywistych i mam nadzieję, że uda nam się także pod tym względem dogonić Broadway czy West End. Jak na razie dogoniliśmy go pod względem wystawiania największych przebojów – mamy za sobą niemal cały musicalowy kanon dzięki fantastycznej działalności Teatru Roma (właściwie brakuje tylko Wicked oraz Króla Lwa, który z kolei jest trudny ze względów licencyjnych). Mam więc nadzieję, że teraz też polski musical zacznie się zbliżać do tego dojrzałego okresu, w którym przestaje się bać poważnych tematów, a z którym mamy już do czynienia w Nowym Jorku czy w Anglii.

A jak na to zwiększające się zapotrzebowanie na produkcje musicalowe i ich rosnącą popularność reagują szkoły artystyczne? Aktorstwo musicalowe to niemal sport wyczynowy.

Mam wrażenie, że Studium Wokalno-Aktorskie im. Danuty Baduszkowej w Gdyni wciąż dostarcza większości artystów musicalowych w Polsce. Z tymi aktorami świetnie się pracuje, mają niezwykłe przywiązanie do etyki pracy w teatrze, znają trudności związane z pracą w musicalu, są zdyscyplinowani. Na każdym castingu witamy ich z dużą radością. Natomiast w ostatnich latach powstało kilka kierunków czy wydziałów musicalowych w akademiach muzycznych czy teatralnych, które są dokładnie odpowiedzią na to, o czym Pani mówi, czyli właśnie na rosnące zapotrzebowanie na musical. W Akademii Muzycznej w Gdańsku jest świetny wydział musicalowy, którego absolwenci występowali między innymi w Gliwicach czy w Pilotach w Teatrze Roma, gościmy ich także w Syrenie. Z kolei w Warszawie pojawiły się dwa tego typu kierunki – na Uniwersytecie Muzycznym oraz w Akademii Teatralnej. Na razie oczywiście trudno jeszcze ocenić efekty tej fali powstawania nowych szkół musicalowych, będziemy mogli to zweryfikować dopiero za parę lat. Na szczęście w tych szkołach, które znam, można się spotkać ze zrozumieniem specyfiki zawodu aktora muzycznego, więc nadzieje są.

Aktor musicalowy jest aktorem etatowym, czy zostaje wyłoniony na drodze castingu? Jak radzicie sobie z tą kwestią w Syrenie?

My jesteśmy tak trochę w pół drogi. W Teatrze Syrena funkcjonuje kilkuosobowy zespół etatowy, składający się z aktorów śpiewających i nieśpiewających. Staram się, tworząc repertuar tego teatru, uwzględniać ich w obsadach także spektakli muzycznych. Jednak z tak nielicznym gronem aktorów nie udałoby się zrobić dużego musicalu. Dlatego zanim przystąpiliśmy do pracy nad Czarownicami z Eastwick, zorganizowaliśmy duży casting, na którym pojawiło się kilkaset osób. Od początku pracowaliśmy z założeniem, że ma on nie tylko wyłonić obsadę Czarownic, ale że te osoby, które się sprawdzą, będą również otrzymywały od nas kolejne propozycje współpracy, by za jakiś czas mogły faktycznie poczuć się u nas jak w domu i by mogły się z tej współpracy utrzymywać. Duże role musicalowe są niestety dość specyficzne ze względu na wymagania wiekowe, wokalne, aktorskie itd., dlatego obsady trzeba zawsze szukać od zera. Natomiast każdy musical potrzebuje mieć trzon, czyli zespół ludzi świetnie tańczących, świetnie śpiewających i dobrych aktorsko. I taki zespół w Syrenie powoli się tworzy.

Myślę, że można o Panu z całym przekonaniem powiedzieć, że zjadł pan zęby na musicalu. Zajmuje się pan nim zarówno od strony teoretycznej jako teatrolog i badacz teatru, jak i od strony praktycznej jako tłumacz, reżyser i dyrektor teatru. Prowadzi pan także audycję poświęconą musicalowi. Która z tych musicalowych działalności jest panu najbliższa?

Najbliższa jest mi w tej chwili chyba reżyseria, chociaż osobiście najbardziej lubię tłumaczyć. Spełniam się w tym, czuję się z tym bezpiecznie i autentycznie sprawia mi to ogromną satysfakcję. Natomiast reżyseria jest dla mnie przez cały czas wyzwaniem. Okres prac nad spektaklem, gdy trzeba mu się całkowicie poświęcić, gdy nie ma właściwie czasu na życie prywatne, jest stresujący i wymagający fizycznie, ale daje ogromną satysfakcję i radość w przypadku powodzenia. Jest to cięgle coś, czego się uczę. Tworzenie nowych spektakli, możliwość realizowania tytułów, które widziałem wcześniej na Broadwayu czy tych, o których tylko czytałem, to ogromna radość. Bardzo też mnie cieszy, że w Syrenie tworzy się zespół pasjonatów musicali, że są to aktorzy, którzy nie wylądowali w musicalu dlatego, że nie wyszło im w dramacie, tylko dlatego, że uwielbiają to, co robią, i znają specyfikę grania musicalowego. My się bardzo dobrze rozumiemy i po prostu bardzo lubimy ten gatunek.

A czy badacz teatru musicalowego Jacek Mikołajczyk pomaga czasami Jackowi Mikołajczykowi, dyrektorowi teatru? Czy ta wiedza teoretyczna, którą pan posiada, przydaje się panu podczas sprawowania funkcji?

Oczywiście. Znam dobrze repertuar musicalowy, wiem, co jest możliwe do zrealizowania. Wiem też, czego nie należy w ogóle dotykać ze względów licencyjnych czy ze względów na specyfikę obsady lub tematyki. To akurat bardzo pomaga. Wiedza na temat tego gatunku i mechanizmów, jakimi się rządzi też jest bardzo istotna przy pracy na stanowisku dyrektora. Również świadomość tego, że musical jest ważną częścią popkultury i że za tym powinna iść określona promocja i reklama, przydaje się mi się na co dzień. Badacze teatru muszą dużo jeździć, oglądać, czytać – to wszystko bardzo pomaga.

Jak do tej pory udaje się panu wypełniać podstawowe punkty programu, którym wygrywał pan konkurs na dyrektora Teatru Syrena?

Oparliśmy nasz program na dwóch filarach, to jest na światowej twórczości musicalowej oraz na promowaniu twórczości rodzimej. Wydaje mi się, że obiema tymi ścieżkami idziemy. Warszawa jest trudnym terenem, ma bardzo bogatą ofertę i widz, który jest przywiązany do jakiegoś rodzaju teatru, musi wiedzieć, gdzie może ten gatunek znaleźć. Dlatego świadomie budujemy w Syrenie popularny repertuar musicalowy, żeby ludzie zaczęli łączyć nasz teatr z musicalem. Ale drugą naszą premierą była przecież premiera polskiego musicalu, który powstał od zera, czyli BEM! Powrót Człowieka-Armaty. Doszło do niej dzięki spotkaniu paru osób, które zarówno bardzo lubią musical, jak i bardzo wierzą w teatr zaangażowany, i które te dwie pasje chciały ze sobą połączyć. Mówię oczywiście o Macieju Łubieńskim i Michale Walczaku, z którymi wielokrotnie rozmawialiśmy o tym, jak powinien wyglądać polski musical, w jakim kierunku mógłby się rozwijać. Chcielibyśmy razem z Michałem budować wokół Syreny taki program projektowy związany z pisaniem rzeczy muzycznych dla teatru – chcemy, żeby Syrena była miejscem, w którym można eksperymentować, poprzymierzać sobie różne pomysły, które niekoniecznie muszą zakończyć się premierą. Chcemy, by Teatr Syrena stał się ośrodkiem praktycznej myśli na temat teatru muzycznego. Oczywiście podczas codziennej pracy w teatrze następuje pewna weryfikacja planów, z którymi przychodziliśmy do Syreny. Większość założeń realizujemy, ale musimy też pamiętać, że teatr muzyczny jest bardzo drogi, wyprodukowanie trzech premier muzycznych w ciągu roku jest rzeczą ryzykowną, ale możliwą. Od samego początku ustawia się też do mnie kolejka ludzi z pomysłami na nowe realizacje, a ja zaś staram się te pomysły, które mnie przekonują, wprowadzać do repertuaru teatru. Na wszystko to, co wyrasta z tradycji kabaretu i rewii międzywojennej, co mieści się jakoś w tym nurcie, co ma w sobie jakiś pierwiastek szaleństwa, staram się patrzeć życzliwie i mam nadzieję, że z paru takich pomysłów jeszcze coś dobrego wyniknie.

A na co w przyszłości może liczyć widz Teatru Syrena? Wspomniał Pan o Next to normal…

Owszem, planujemy Next to normal, zaś o spektaklu, który powstanie w 2020 roku, rozmawiamy już z Wojciechem Kościelniakiem. Natomiast teraz pracujemy nad małym przedstawieniem w bistro teatru, spektaklu takim trochę klubowo-rewiowym w duchu starej Syreny, który będzie zatytułowany Nogi Syreny. Reżyseruje to przedstawienie Joanna Drozda. Pracujemy nad obsadą. To będzie rzeczywiście taki dosyć szalony, undergroundowy pomysł, teatr wieczorno-nocny, w którym będzie wszystko to, co związane z wywrotowością, nocą, mroczną odwagą czy kabaretowością. Przedstawienia będą zaczynały się nie wcześniej jak o 21. Jeśli nam tylko możliwości realizacyjno-produkcyjno-finansowe pozwolą, to mamy w planach już hit wrześniowy na kolejny rok, ale musimy jeszcze te wszystkie możliwości zweryfikować, bo już ten rok był dla nas bardzo intensywny.

24-10-2018

Jacek Mikołajczyk – reżyser, tłumacz, teatrolog. Absolwent kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim oraz reżyserii teatru muzycznego na krakowskiej PWST i Akademii Muzycznej. Jego przedstawieniem dyplomowym był musical Przebudzenie wiosny Duncana Sheika. Pracuje jako adiunkt w Instytucie Nauk o Kulturze i Studiów Interdyscyplinarnych Uniwersytetu Śląskiego, Stypendysta Fulbrighta. W latach 2002-2014 był kierownikiem literackim Gliwickiego Teatru Muzycznego. Debiutował na profesjonalnej scenie w 2015 w Gliwickim Teatrze Muzycznym musicalem Rodzina Addamsów Andrew Lippy we własnym tłumaczeniu, za który otrzymał nagrodę teatralną ZŁOTA MASKA w kategorii najlepszy reżyser. Przedstawienie to zostało też uznane za najlepszy spektakl muzyczny roku przez kapitułę Teatralnej Nagrody Muzycznej im. Jana Kiepury. W 2010 roku opublikował książkę Musical nad Wisłą, pierwszą i dotąd jedyną monografię musicalu w Polsce. W Programie Drugim Polskiego Radia prowadzi z Marcinem Zawadą autorską audycję „Ten cały musical”. Od września 2017 dyrektor Teatru Syrena w Warszawie.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: