O Kocie, Czystej Formie i Tradycji
Marcin Wasyluk: Najnowsza premiera Teatru im. Witkacego – spektakl HA!SIO(R), czyli nie drażnić kota oparty jest na dramacie Stanisława Ignacego Witkiewicza Oni. Kim u Witkacego są „oni” – wiemy. Kim jest „kot”, którego lepiej nie drażnić, w pana przedstawieniu?
Andrzej Dziuk: Hasior miał kota, ale w naszym spektaklu kot jest bardzo metaforycznie potraktowany. Niech pozostanie tajemnicą, kim jest kot i gdzie jest.
Scenariusz przedstawienia HA!SIO(R) odbiega od oryginalnego tekstu Witkacego. Inspiracją jest sam temat Onych. Wydawało mi się, że jest bliska korelacja między losami artystów takich jak Władysław Hasior i takich jak Stanisław Ignacy Witkiewicz. Nie tylko w wymiarze samotności, wierności sobie na przekór światu, ale także w losie artysty przeklętego. Artysty, który podejmuje konsekwentnie trud owego przemieniania.
I tu chciałbym powiedzieć o czymś równie ważnym jak kot. Przepraszam, że powtórzę to, co powiedziałem już w książce pani profesor Ewy Łubieniewskiej: „Piekielne pomysły i dusza anielska Teatru Witkacego w Zakopanem”. Otóż według filozofa José Ortegi y Gasseta istota teatru polega na tym, żeby wyjść z domu i iść do teatru. Wejście do teatru to odrzucenie bezpieczeństwa, stabilności, przyzwyczajenia, lenistwa i droga w nieznane. Teatr według niego powinien być „górą przemienienia”. To także wejście w inną przestrzeń, w inny wymiar.
Dlaczego warto rozmawiać o losie artysty? W jaki sposób opowieść o nim może nas „przemienić”?
Artysta jest figurą dzisiejszego człowieka, który żyje w świecie degradacji. Dla Witkacego to jest automatyzacja, mechanizacja, czyli to, co Witkacy nazywa zanikiem indywiduum, zanikiem uczuć metafizycznych. Posługując się językiem współczesnym, w świecie zanikających wartości, które konstytuują nasze człowieczeństwo, oznacza to zagładę sztuki. Ale to jest tylko pretekstem do opisania dzisiejszego świata. To co wydawało mi się naprawdę istotne w Onych, to porażająca samotność człowieka skazanego na życie bez Boga, bez zaświatów – jak nazywa to Witkacy. Jesteśmy dziś skazani na życie w świecie, w którym nie ma wiary. Żadnej wiary. W nic nie wierzymy. Bardzo mi zależało, żeby podkreślić osłabienie woli życia człowieka w XXI wieku. To takie signum temporis. W Onych pada zdanie: „Dzisiaj nikt nie kocha życia”. Kochamy rozkosze, kochamy przyjemności. Za Witkacym powiedziałbym, że dziś istotą naszej egzystencji jest „pogwajdlić i pokierdasić”. Mamy do czynienia z ogromną degradacją potrzeb wyższego rzędu – potrzeb duchowych, religijnych, ale także potrzeb emocjonalnych. Definicja Boga, absolutu jako automatu, która także pada w tym spektaklu, jest dojmująca.
Po raz pierwszy w pana spektaklu zobaczyłem multimedia. To znacząca zmiana w środkach używanych przez Teatr Witkacego?
Po raz pierwszy w mojej twórczości jako bohatera potraktowałem telewizor. On – to ważne – rzeczywiście funkcjonuje w przedstawieniu jako bohater. Autor obiektów użytych w spektaklu, uczeń i przyjaciel Władysława Hasiora – Andrzej Szarek – umieścił go na wózku inwalidzkim. Tak, telewizor jest inwalidą. Ale to on decyduje o naszych upodobaniach, naszych gustach. Tęsknimy i kochamy dziewczynę z reklamy, to telewizor decyduje o naszym losie. W spektaklu pada zdanie: „Ile energii marnuje się przez te rozrywki”. Pojawia się temat programu narodowego. Funkcja sztuki zostaje sprowadzona do roli propagandy. Czysta sztuka zostaje zakazana, zostaje zniszczona.
Niegdyś artysta, twórca uważany był za kogoś, kto jest blisko Boga. Jest jego przekaźnikiem. Dziś artyści coraz częściej odrzucają Boga.
Myślę, że tym, co decydowało o randze sztuki i roli artysty w społeczeństwie, było to, że artysta był jednym z niewielu, którzy mieli odwagę pytać, ryzykować, miał odwagę wadzić się z Bogiem. W tym sensie aby tworzyć, artysta musiał wadzić się z absolutem, z nienazwanym. Musiał wyjść poza świat materialny. W związku z tym sztuka spełniała w sposób istotny przede wszystkim rolę duchową. Nawet Kandinsky, a był to przecież twórca sztuki abstrakcyjnej, pisał o duchowości i religijności w sztuce. Zapomnieliśmy, skąd się to wzięło. Nam się dziś wydaje, że malowanie czerwonych kółek, kwadratów czy trójkątów jest czczą zabawą. Jeśli się nie zna podkładu duchowo-teologicznego, to się nie zrozumie rangi jego sztuki.
W spektaklu pojawia się „Dziewczyna z reklamy z TV”, która jest pokusą. Nihil funkcjonuje w spektaklu jak Mefisto. Spełnia jego życzenia, wychodzi z telewizji, ze świata wirtualnego, wykreowanego, sztucznego. Wszystkie sceny, które dzieją się w telewizorze, specjalnie są tak wystylizowane, by pokazać, że nie jest to prawdziwe życie. Życie dzieje się tu i teraz, na naszych oczach, w żywym człowieku. Dziewczyna z reklamy po wyjściu z tego sztucznego świata, kiedy doświadcza spotkania z mistrzem, przemienia się. Staje się zupełnie kimś innym. Doświadcza miłości. Z jednej strony oznacza to dla niej radość, z drugiej cierpienie. Bo taka jest cena za prawdziwe życie.
To w tym przedstawieniu i w Onych Witkacego pada ważne zdanie: „To jest Czysta Forma, a to [wskazuje na swoją rzeźbę „Wieża Babel”] jest życie”. Nie można tych rzeczy mylić. Owa legendarna czysta forma jest możliwa w malarstwie, nie jest już możliwa w teatrze. Dziwię się, że tak czytelny manifest Witkacego nigdy nie został do końca odczytany. Nie byłoby tyle nieporozumień i błędnych odczytań dramatów przez interpretatorów jego tekstów. Zbiorowy sen na scenie nie jest możliwy. Możliwy jest jedynie sen indywidualny.
Dziewczyna zyskuje życie, więc wygrywa w tej relacji, a Mistrz-artysta przegrywa, bo traci wszystko – i swoją prawdziwą miłość, i sztukę, którą porzuca…
Tak, bo w zamachu bombowym – w swoistej commedia dell’arte, którą aranżuje Nihil – ginie „Ona” (Dorota Ficoń). W tej sytuacji jest prawdziwa dwuznaczność. „Ona” jest aktorką, jest gwiazdą. Jej śmierć też obserwujemy na ekranie telewizora. Dopiero po tej stracie, w zetknięciu ze śmiercią, Mistrz uświadamia sobie, że tylko ją naprawdę kochał. Wtedy dopiero uświadamia sobie, co było ważne w życiu. Zabrzmi to zabawnie w kontekście Witkacego, ale najważniejsza w jego życiu była miłość. Mimo, że była to miłość trudna. Bo przecież artysta w akcie tworzenia musi całkowicie oddać się sztuce. Ma poczucie samotności, niezrozumienia. Sztuka jest zazdrosna. Sztuka nie lubi się z nikim dzielić.
Kiedy jest za późno, to wszystko nabiera wymiaru tragizmu. Pojawiają się wyrzuty sumienia i rozpacz. Dopiero w obliczu tragedii okazuje się, co jest ważne, a co nieważne. A to naprawdę ważne przestaje istnieć. Pozostaje tylko absolutna samotność.
Realizując spektakl HA!SIO(R) w galerii Władysława Hasiora, dostaliście niemal przy okazji fenomenalną scenografię…
Miejsce galerii Władysława Hasiora jest naturalną przestrzenią, nie chcę powiedzieć „scenografią”, która uwiarygadnia ów los artysty.
To jest nasz tajny plan. HA!SIO(R) wpisuje się w większy projekt. Po zakończeniu rewitalizacji budynku Teatru Witkacego w Zakopanem, kiedy już stworzyliśmy sobie tę wymarzoną siedzibę, uznaliśmy, że warto spojrzeć szerzej i zobaczyć, że obok nas, w przestrzeni Zakopanego, Podhala, są miejsca, w których warto rozpalić nowy ogień. Są to miejsca znaczące kulturowo, ale też miejsca, które są znaczące dla naszego (mojego i zespołu naszego teatru) myślenia o roli sztuki w dzisiejszym świecie. W Willi Oksza, gdzie znajduje się największa kolekcja pasteli Witkacego, gramy spektakl na podstawie „Regulaminu Firmy Portretowej” oraz listów Witkacego – OK!-SZA (pomysł, konstrukcja i wykonanie – Krzysztof Najbor). Mamy w repertuarze spektakl specjalnie stworzony z myślą o willi Koliba (Muzeum Stylu Zakopiańskiego). Wydawało mi się, że żeby ten styl zrozumieć, trzeba go ożywić. Wprowadzić tam ludzi, ich emocje, ich przeżycia. Scenariusz napisałem na podstawie dramatu Nieprzyjaciel Juliena Greena (przekład Julian Rogoziński). W spektaklu grają (tworzą go) moi najmłodsi aktorzy: Emilia Nagórka – laureatka Nagrody im. Andrzeja Nardellego za najlepszy debiut w teatrach dramatycznych w sezonie 2012/2013 oraz Piotr Łakomik (jako tytułowy Nieprzyjaciel) i Dominik Piejko – laureaci tegorocznej Nagrody LOŻA 2014, przyznawanej przez Oddział Krakowski ZASP. Jestem z nich dumny. Cieszę się. Spektakl wpisany jest integralnie w architekturę Koliby. Moją ideą jest, żeby spotkać się tą przestrzenią i duchami tych miejsca. To są swoiste egzorcyzmy.
Przy tym, kiedy gramy w Okszy, widz ma zupełnie inną niż zwykle możliwość obcowania z twórczością Witkacego. Ogląd turysty, który wchodzi do galerii czy muzeum jest zupełnie inny niż widza, który przez półtorej godziny mimowolnie obcuje z dziełem sztuki. Dopiero wtedy ma szansę wejść w relację czy z obrazem Witkacego czy z asamblażem w galerii Władysława Hasiora. Wtedy dopiero obraz wchodzi w widza, zaczyna w nim żyć. Turyści zwykle mają tylko powierzchowny ogląd: „Zaliczyłem, zobaczyłem. Nie przeżyłem, nic istotnego w moim życiu się nie wydarzyło”. Mogłem to wyraźnie obserwować w trakcie prób HA!SIO(R)-a.
To jest plan Teatru Witkacego na najbliższe lata? Pokazać, że Zakopane to nie tylko Krupówki?
Kiedy mówimy o poszanowaniu tradycji, od razu robi się mdło. Mamy takie poczucie, że obcujemy z nią na kolanach, chuchamy, dmuchamy i w kapciach. W żadnym wypadku. Tradycja to jest coś, z czego jesteśmy. Tylko wstydzimy się tego, uważamy, że jest to niemodne. Ja czuję się bardzo głęboko związany z tradycją i jest ona dla mnie inspiracją. Dlatego zawsze mówię o tradycji przez duże „T”. Sprawia mi niezwykłą twórczą radość obcowanie i podejmowanie dialogu z twórcami, którzy kiedyś tam żyli i pracowali. Gdy czerpiemy z tradycji, przetwarzamy ją – staje się ona naszą mocą, a nie kompleksem. A czerpanie satysfakcji z rozdrapywania ran prowadzi tylko do sytuacji chorobowych.
Niedawno zakończyły się obchody 29. urodzin Teatru Witkacego. Co się zmieniło przez te lata?
Mamy odrestaurowany, piękny teatr z zupełnie nową infrastrukturą, która daje nam nieprawdopodobne możliwości. To jest zupełnie nowa technologia. Ten obiekt nigdy nie był odnawiany, ciągle był przez nas ratowany. A nie dało się dłużej ukrywać, że wszystko się sypie i wali. Remont był możliwy dzięki funduszom europejskim. Wygraliśmy konkurs. Tym większa moja radość, że to się udało. Otwarcie odnowionej sceny odbyło się w grudniu zeszłego roku. Przygotowaliśmy specjalną premierę, która pokazała możliwości, jakie ta scena daje. Było to Na niby – naprawdę Lope de Vegi. Nigdy nie pokazywany na polskich scenach tekst. Jest to przedstawienie, które pokazuje współczesne możliwości naszego teatru. Występuje w nim cały Zespół (a nie tylko aktorzy) teatru oraz Zespół Que Passa.
Mam wrażenie, że ta scena nigdy wam nie uwierała. Zawsze fascynowało mnie w waszych spektaklach, że w każdym widziałem inną przestrzeń. Czy to był Caligula, czy Kurka wodna, czy Na przełęczy.
Tak. To prawda. Możliwości kreowania dowolnej przestrzeni teatralnej nie mogliśmy stracić. Tylko bowiem w takiej przestrzeni może dokonać się swoisty seans dadaistyczno-surrealistyczny czy metafizyczny, jakimi są nasze przedstawienia. Teraz – po rewitalizacji i przebudowie – możemy dowolnie kreować tę przestrzeń sceniczną. Wszystko co zależy od potrzeb, od tematu, wyobraźni twórcy. Nie sypią się ściany. Są garderoby, magazyny, których nie było. Powstała szatnia. To są być może rzeczy banalne, ale podnoszą komfort pracy no i… spotkania z widzem. Technika sceny, nowe możliwości całej aparatury oświetleniowej i akustycznej… Wielkie, wielkie możliwości. Bardzo dziękuję wszystkim tym, dzięki którym możliwa była adaptacja („rewitalizacja”) całej przestrzeni naszego Teatru do wymogów i aspiracji współczesnej – nowoczesnej sceny i zaplecza technicznego.
Witkacy na początku ubiegłego wieku przestrzegał tych, którzy chcieli zakładać teatr w Zakopanem, że w sezonie przyjeżdża tu hołota, a poza – na spektakle nikt nie przyjdzie. To się zmieniło?
Absolutnie protestuję przeciwko określeniu „hołota”. Jestem dumny z mojej publiczności. Od pierwszego roku naszej działalności po dzień dzisiejszy bez ludzi odwiedzających nas przy Chramcówkach nie tylko nie mielibyśmy legitymacji moralnej, żeby tworzyć, ale też podstaw ekonomicznych, żeby istnieć. Tym ludziom zawdzięczamy bardzo dużo.
W czasie Urodzin pokazaliśmy m. in. dwie premiery naszego teatru: Przezroczyste zero (A. Vallejo, reżyseria Krzysztof Najbor) oraz Wizytę nie w porę Copiego (reżyseria Bartłomiej Wyszomirski), no i wspomniany wcześniej spektakl HA!SIO(R).
Kiedy zobaczyłem tłumy ludzi, którzy przyjechali przecież z całej Polski tylko po to, żeby być z nami, żeby się z nami radować faktem istnienia i trwania na przekór halnym, ale też przeciwnościom ekonomicznym, byłem wzruszony. Oni dają nam siłę i utwierdzają w przeświadczeniu, że to co robimy, ma wartość i jest potrzebne.
A co się nie zmieniło w funkcjonowaniu Teatru Witkacego?
Jesteśmy instytucją kultury województwa małopolskiego – nadal. Pracujemy w Zakopanem – ul. Chramcówki 15. Nie zmieniły się zasady pracy w naszym teatrze. One nadal są bardzo restrykcyjne. Nie wstydzę się tego. Na tym polega istotna specyfika Teatru Witkacego. Ten teatr ma określony program. On nie jest jakąś doktryną. Ten program jest otwarty, ale obowiązują pewne pryncypia. Pryncypia, które wynikają z historiozofii czy z teorii sztuki Witkacego.
Nie zmieniła się także otwartość na widza. Od samego początku widz dla nas był najważniejszy. Niezmiennie już od drzwi witamy go gorącą herbatą. Widz jest gościem. Jest traktowany przez nas jak pielgrzym. Ta zasada, że trzeba wyjść z domu, żeby przyjść do teatru u nas realizowana jest w sensie dosłownym. Do Teatru Witkacego trzeba dojechać, dojść – nawet jeśli jest się w centrum Zakopanego. To jest pewna decyzja. Tu nie trafia się przez przypadek, między zakupami a salonem kosmetycznym. Tym większy jest mój szacunek dla ludzi, którzy to czynią – wybierają Teatr Witkacego w Zakopanem.
Planujecie już 30. urodziny teatru (i 130. urodziny Witkacego zarazem)?
Marzą nam się prezentacje artystyczne pod hasłem „Pępek Świata”. Tytuł rzecz jasna nawiązuje do książki Rafała Malczewskiego, w której autor przedstawia portrety wybitnych artystów związanych z Zakopanem. Ale w sposób ironiczny. Pokazuje ludzi, którzy się nabzdyczali, napuszali. Mnie zależy natomiast na tym, żeby zgromadzić twórców – godnych partnerów Witkacego. Jednym z nieszczęść Stanisława Ignacego Witkiewicza było to, że nie miał z kim prowadzić twórczego dialogu. Nie miał szczęścia do rozmówców, do krytyków. Sam, jak pisał w swoich listach, cierpiał z tego powodu. Chciałbym też pokazać, jak Witkacy dzisiaj inspiruje. Chciałbym zaprosić młodych twórców. Będzie premiera, koncerty i wystawy. Będą „Posiady” – czyli „rozmowy istotne”… etc., etc…
Myślimy też o tym, żeby pokazać Witkacego w Rosji. W tych miejscach, które odbiły się na nim w sposób traumatyczny, czyli Moskwa i Sankt Petersburg. Jesteśmy po poważnych rozmowach, ale nie wiem oczywiście, czy nie przeszkodzi nam obecna trudna – jak zwykle bolesna sytuacja geopolityczna.
7-04-2014
galeria zdjęć HA!SIO(R), czyli nie drażnić kota, reż. A. Dziuk, Teatr im. St. I. Witkiewicza w Zakopanem ZOBACZ WIĘCEJ
Andrzej Dziuk - reżyser teatralny, scenograf, założyciel i dyrektor Teatru im. St. I. Witkiewicza w Zakopanem.
no tak, tylko ja prosty człowiek,mieszkam tu, pracuję, i nie mogę dostać biletów wstępu, nigdy ale to nigdy nie udało mi sie, lub dowiaduję się o spektaklach po fakcie, mimo ze na newsletery jestm zapisana, pzdr. Victoria