AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Próba (nowej) kontynuacji

Rozmowa z Sebastianem Majewskim, dyrektorem artystycznym Teatru im. S. Jaracza w Łodzi.
 

Rozmowa z Sebastianem Majewskim, dyrektorem artystycznym Teatru im. S. Jaracza w Łodzi.

Monika Wąsik: Okrzepł pan już na dyrektorskim fotelu Teatru Jaracza?

Sebastian Majewski: Tak. Myślę, że wszystkie sprawy, które mogły mnie zaskoczyć, już mnie zaskoczyły. Teraz tylko dopadają mnie różne tego konsekwencje.

Co pana zaskoczyło?

Najbardziej zaskoczyło mnie to, że trudno zmienia się teatr, który był przez lata niezmienny. Zauważyłem, że chęć zmiany jest bardzo silna. Ale strach przed zmianą jest silniejszy. I chyba zacząłem rozumieć, i to bardzo wyraźnie, wypowiedź jednego z wielkich twórców polskiego teatru, że dyrektorem teatru powinno się być od pięciu do siedmiu lat. Wydaje mi się, że to jest dobre zarówno dla osób, które to stanowisko zajmują, jak również dla samego teatru. Długa dyrekcja, nawet najlepsza, w pewnym momencie zaczyna kostnieć. Wiele rzeczy się konserwuje. Później bardzo trudno jest wyjść poza schemat. I wtedy okazuje się, że coś zawsze odbywało się w konkretny, jeden i ten sam sposób, do którego wszyscy mimochodem się przyzwyczaili. Dużo energii poświęcam na zmianę takiego myślenia.

To jak się zmienia taki teatr, który od dwóch dekad tkwił w „stanie niezmienności”?

Ciekawe jest to, że od początku mówimy o zmianie, chociaż ja nie przyszedłem tutaj z jakimś radykalnym planem zmian. Raczej zaproponowałem program, który rozwija to, co w Jaraczu zostało przez lata stworzone. Ale zrozumiałem, że i tak każdy mój ruch zostanie odczytany jako ruch zmiany, a nie kontynuacji. I zaakceptowanie tej prawidłowości trochę mnie kosztowało i kosztuje. Sama zmiana szaty graficznej teatru: plakatów, programów i innych druków, zmiana komunikatu, który pojawia się na stronie internetowej teatru, a nawet zmiana wyglądu mojego gabinetu – to wszystko jest traktowane jako poważny gest i bywa żywo dyskutowane. Na wiele z tych rzeczy do tej pory nie ma jeszcze ostatecznego przyzwolenia.

Pojawienie się pana tutaj było dość dużym zaskoczeniem. Zastanawiam się, czy było większym zaskoczeniem dla Łodzi czy dla Krakowa? Majewski jako lodzermensch?

Ja bardzo lubię to miasto, ale oczywiście nie mogę powiedzieć, że jestem lodzermenschem. Na taki status jeszcze nie zasługuję. Jestem człowiekiem z Wrocławia – to jest przestrzeń, która mnie ukształtowała i do tej pory jest dla mnie bardzo inspirująca, ale nie bezkrytycznie. A przejście do Łodzi również dla mnie było dużym zaskoczeniem. Miałem inne plany. A tymczasem tak się złożyło, że moja chęć odejścia ze Starego Teatru, przedyskutowana z Janem Klatą, spotkała się z luźną propozycją Mariusza Grzegorzka, czy nie rozważyłbym ewentualności przyjrzenia się losom Teatru Jaracza. I tak, nieoczekiwanie dla siebie również, poważnie potraktowałem tę propozycję. I po cyklu spotkań z zespołem Teatru, po rozmowach z potencjalnymi realizatorami znalazłem się w Łodzi, której się uczę i robię to z dużą ciekawością.

Jesteście już po premierze Księcia niezłomnego i Komedianta. Wydaje mi się, że dla dużej części publiczności Teatru Jaracza zwłaszcza premiera Księcia niezłomnego w reżyserii Pawła Świątka mogła być, a nawet z pewnością była dużym zaskoczeniem. Jedna z łódzkich recenzentek pisała nawet, że pierwszy raz nie czuła się w Jaraczu jak w Jaraczu i chyba nie był to komplement.

Tak, w tej recenzji był komentarz, że ten spektakl wygląda tak, jakby powstał w Teatrze Nowym. To dla mnie ważne stwierdzenie. Bo wydaje mi się, że to, co powstawało w Teatrze Nowym za dyrekcji Zdzisława Jaskuły, było ze wszech miar interesujące, odważne i wymagające. Mnie bardzo zależy, żeby Jaracz ze swoim fantastycznym zespołem był wyrazisty i rozpoznawalny w Polsce. Z pewnością taka droga nie jest prosta, przyjemna ani krótka. Ale warto na nią wejść. Na drugiej próbie generalnej Księcia niezłomnego byli pracownicy teatru i od niektórych z nich usłyszałem, że publiczność Jaracza tego spektaklu nie kupi. Zagraliśmy już ten spektakl kilka razy i mam wrażenie, że pewnej grupie się szalenie podoba, a innej wcale. I nie zależy to od wieku, jakby się wydawało. Po jednym ze spektakli, gdy zorganizowaliśmy dyskusję, zostali na niej widzowie z różnych pokoleń i okazało się, że są wśród nich osoby starsze, które rozumieją konwencję, i są osoby młodsze, które nie zgadzają się na taki język w teatrze. To ważna obserwacja. Wynika z niej jasno, że zadaniem teatru jest przekonanie widza albo wytłumaczenie mu zmian, jakie zachodzą w języku teatru, uzbrojenie widza w narzędzia, które pozwolą mu świadomie teatr odbierać. A jednym z tych narzędzi jest otwartość i odwaga. Tylko tyle. Albo aż tyle.

Po spektaklu słyszałam, jak ktoś z widzów komentował, że w przypadku tej premiery nie trzeba znać Księcia niezłomnego, ale trzeba, o zgrozo, znać Mad Maxa.

Język popkultury już ma swoje bardzo mocne miejsce w teatrze. Ci, którzy go pioniersko wprowadzali, dziś są uznanymi twórcami, że choćby wymienię taką sztandarową trójkę: Maję Kleczewską, Monikę Strzępkę i Jana Klatę. Popkultura nie jest dziś wstydliwa. Popkultura jest szeroko rozumiana. Można lubić bądź nie lubić Mad Maxa, ale jestem przekonany, że dziś więcej osób wie, co to jest Mad Max niż o czym jest Książę niezłomny. Więcej osób wie, co to jest gra komputerowa, niż czym jest przeżycie metafizyczne. Więcej osób rozpozna dźwięki charakterystyczne dla gier komputerowych niż odróżni kompozycje Mahlera od Brahmsa. To jest język bardzo inspirujący i bardzo komunikatywny. I na tych cechach możemy się opierać. Ale trzeba mieć też gotowość na to, że Mad Max lub gra komputerowa mogą mieć swoje miejsce w teatrze. My naprawdę traktujemy to poważnie.

Mówi pan, że zadaniem Teatru Jaracza jest otworzyć się na ludzi. Czy próbą takiego otwarcia są m.in. „spektakle dla sąsiadów”?

Powiedziałem wcześniej, że nie czuję się lodzermenschem, ale fascynuje mnie to miasto. Kiedy latem oglądałem teatr, bardzo mnie zastanowiło to, że znajdujemy się w takim otoczeniu. Niektórzy z moich kolegów z teatru przestrzegali mnie, że ta okolica jest niebezpieczna. To miejsce jest pewnie tak samo niebezpieczne, jak każde inne miejsce. W każdym razie ja znam takie miejsca również w innych miastach. To, co zwróciło moją uwagę i co wydaje się w jakimś sensie symboliczne, to fakt, że nasz teatr chce być trochę poza tą przestrzenią. A jednocześnie, gdy się stanie przed budynkiem teatru widać, że na odnowionej lustrzanej fasadzie odbijają się zniszczone kamienice z naprzeciwka. I ma się wrażenie, jakby teatr również był ruiną. Zresztą kiedy idzie się od ulicy Wschodniej, to bardzo trudno dostrzec budynek teatru w szeregu tych kamienic. Zadałem sobie więc pytanie, czy ludzie z tych miejsc dookoła przychodzą do teatru. Okazało się, że nie przychodzą. Postanowiliśmy więc zaprosić ich na nasze spektakle na warunkach finansowych, które pozwolą im nas odwiedzić (6 złotych). I tak zrodził się projekt Spektakl dla sąsiadów. Co miesiąc na jeden spektakl z repertuaru przychodzi średnio około siedemdziesięciu widzów. Mam jednak świadomość, że ta praca musi mieć charakter rozwojowy. I zapraszanie na spektakle to pierwszy krok, a potem powinniśmy zastanowić się, jak pracować dalej z naszymi sąsiadami, jak wykorzystać to, że zaczęli tu przychodzić, nawet regularnie, jak zrobić z tego coś więcej.

Oby do tego czasu dział księgowości nie pogonił pana za te sześć złotych.

Na razie jeszcze mnie nie gonią. Bardziej my (aktorzy, obsługa) musimy się przygotować na tę publiczność. Pracownicy boją się na przykład, że przyjdzie ktoś, kto wygląda trochę na nietrzeźwego. Dla mnie to nie jest groźne do momentu, gdy nie pojawi się problem z jego nietrzeźwością. A zatem my też musimy być gotowi w teatrze na reakcje widzów, które nie będą reakcjami standardowymi, zapisanymi w konwencji. A myślę, że coraz częściej będziemy spotykać widzów, którzy będą wchodzić w relacje ze spektaklem nie tylko poprzez brawa na koniec przedstawienia. Nie zdarzyło się w Jaraczu, żeby ktoś wychodził, trzaskał drzwiami i krzyczał „skandal”.

No nie wiem, czy tak się nigdy nie zdarzyło – przecież grywano tutaj na przykład Schwaba i brutalistów.

Jeśli tak, to fantastycznie będzie do tego powrócić. Bo uważam, że żywa reakcja widowni może być miernikiem sukcesu spektaklu. Jeśli widz jest na tyle poruszony tym, co ogląda, i nie wyraża na to zgody, i ma w sobie odwagę i energię, żeby wyjść, trzasnąć drzwiami i jeszcze coś powiedzieć, to myślę, że to tylko pokazuje siłę miejsca, w którym jesteśmy: siłę teatru.

Dużo mówimy o łódzkiej publiczności i Łodzi w ogóle. Zostańmy więc przy tym temacie. Odchodząc z Krakowa, mówił pan, że Kraków nie jest twórczy, ale odtwórczy.

Sprecyzuję, że jakikolwiek problem Krakowa jest tak naprawdę moim problemem z tym miastem, które w innych relacjach jest fantastyczne, twórcze, otwarte i wspaniałe po prostu. Pracując w Krakowie, napotkałem ogromny opór. I wynikał on z tego, że ja nie byłem z Krakowa, że odważyliśmy się wspólnie z Janem Klatą robić rzeczy, co do których byliśmy zgodni, a nie szukaliśmy zgody ogólnej (krakowskiej), że ja za późno zdałem sobie sprawę z tych wszystkich legendarnych, ale faktycznych celebracji i konwenansów. To spowodowało, że miasto i wiele osób mnie nie zaakceptowało, a ja się jakoś zdystansowałem. Tyle. Ale z drugiej strony Stary Teatr jest miejscem niezwykłym. To, co było moim wspólnym udziałem z zespołem: aktorami, technikami, administracją, jest bezcenne. Więc ten mój stosunek do Krakowa jest mieszanką skrajnych emocji. Chyba takich, jakich oczekuję od teatru.

A Łódź?

Gdy tu przyjechałem, od mieszkańców Łodzi słyszałem tylko negatywne opinie: że to brzydkie miasto, że niebezpieczne, że rozkopane, że wszędzie trwają remonty. Ja widzę to zupełnie inaczej. Te rozkopy służą czemuś więcej i to jest tylko siła miasta, jeśli jest w stanie tak się rozkopać. Tu coś się dzieje. Zresztą ta historia z menelem i Bogusławem Lindą pokazała, że jednak jest w Łodzi poczucie lokalnej tożsamości i solidarności. Ta społeczna krytyka przypomniała mi obronę Wrocławia przed powodzią w 1997 roku, gdy mieszkańcy po raz pierwszy zrobili coś wspólnie. To niewątpliwie rozpoczęło budowanie wrocławskiej tożsamości, która dziś jest dumą z miasta. Dlatego podoba mi się ta reakcja na słowa Lindy, ten bunt mieszkańców, który pokazał istnienie wspólnoty. I chciałbym, żeby to był krok do myślenia o Łodzi jako o mieście niepowtarzalnym i unikatowym. Jeżeli mieszkańcy w to uwierzą, to przyjezdni to zobaczą.

6-01-2016

Sebastian Majewski – reżyser teatralny, dramaturg, scenograf, aktor teatralny. W latach 2008-2012 pełnił funkcję zastępcy dyrektora Teatru Dramatycznego im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu, następnie był zastępcą dyrektora ds. artystycznych w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Obecnie dyrektor artystyczny Teatru im. S. Jaracza w Łodzi.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany było pewne, że p. majewski może liczyć
    było pewne, że p. majewski może liczyć 2016-01-08   09:12:37
    Cytuj

    na wsparcie dra Olkusza (patrz wywiad w Dialogu) i jego koleżanki z katedry TEORII kultury. I takie to właśnie jest. Teoretyczne. I pełne pustych słów. A w nowym repertuarze póki co knoty.

  • Użytkownik niezalogowany oklapł
    oklapł 2016-01-08   01:18:08
    Cytuj

    Okrzepł, okrzepł.

  • Użytkownik niezalogowany Helena Modjeska
    Helena Modjeska 2016-01-06   14:39:23
    Cytuj

    Wszystkiego dobrego w nowym roku i w nowym mieście!