Przekłuć tę bańkę
Magda Piekarska: Domyślam się, że minione pół roku to nie był dobry czas ani dla teatru, ani dla podróży.
Paweł Szkotak: To prawda, to był trudny czas, dla nas, dla Biura Podróży, ale też w ogóle dla teatru, nie tylko w Polsce. Musieliśmy odwołać premierę w Londynie, jak zresztą niemal wszystkie nasze wyjazdy, co było o tyle trudne, że jesteśmy teatrem realizującym swoją misję w podróży. Tymczasem nasze teatralne wojaże zostały anulowane albo przeniesione na rok następny.
Jak przetrwaliście ten okres?
Cóż, koledzy z teatru przenieśli się do innych prac. Część usiadła za kierownicą tirów, inni odkażali nocami tramwaje w zajezdniach. Trzeba było sobie radzić. Staraliśmy się także pracować online nad nowym przedstawieniem. Biuro Podróży jest NGO-sem, działamy bez stałej dotacji, a te celowe musieliśmy oddać, bo nie mogliśmy zrealizować wyjazdów.
Sytuacja, w której artysta zamienia się w kierowcę tira musiała być daleka od normy.
Norma polega na tym, że od maja do października dużo gramy, jeździmy, dajemy premiery, które często są zamawiane za granicą – wtedy utrzymujemy się z grania, przygotowywania spektakli. Normalną jest sytuacja, w której jeden z nas siada za kierownicą ciężarówki wiozącej dekoracje do spektaklu. Bo wszyscy jesteśmy twórcami, ale też technicznymi, kierowcami, montażystami budującymi przed spektaklami duże konstrukcje, z których składa się nasza scenografia. Kiedyś podczas takiego montażu w Niemczech, kiedy wszyscyśmy się mocno umordowali, nasi niemieccy koledzy, teatralni technicy, zapytali: „a kiedy przyjadą aktorzy?”. Odpowiedzieliśmy, że aktorzy to my. „Tak, tak, my też” – śmiali się, dopóki nie zobaczyli spektaklu.
Pandemia mocno dotknęła NGO-sy, teatry, które działają od projektu do projektu, od festiwalu do festiwalu. One są ważne, ponieważ dają miejsca pracy i możliwości aktorom, których przybywa co roku, wchodzącym na rynek, na którym nie ma etatów. Kiedyś mówiło się o zespole teatru dramatycznego, kiedy miał obsadę do Wesela, dziś w niewielu instytucjach taką liczbę aktorów można znaleźć. Zespoły teatralne kurczą się coraz bardziej, dlatego teatry pozainstytucjonalne są tak istotną szansą dla aktorów. One nigdy nie będą chlebem powszednim w teatralnym świecie, ale pełnią inne ważne funkcje – dają przestrzeń na eksperyment i szukanie nowych dróg. A przy tym dużo podróżują, stają się więc takimi eksporterami polskiej kultury. My zagraliśmy już na wszystkich zamieszkałych kontynentach świata, co roku dajemy kilkadziesiąt przedstawień za granicą. Mamy więc prawo czuć się ambasadorami polskiej kultury.
A nowy sezon?
Już go zaczęliśmy Festiwalem na Wolnym Powietrzu, na który zaprosiliśmy znane, dobre teatry z całej Polski – wystąpił KTO z Krakowa, A Part z Katowic, nasze Biuro Podróży. To była propozycja dla wszystkich spragnionych teatru na żywo, którym teatr online się opatrzył. Graliśmy oczywiście przy zachowaniu wszelkich wymogów – były maseczki, zbieranie danych od widzów, dystans społeczny. Kilkusetosobowa widownia na pokazach w poznańskiej Starej Rzeźni, ale też Koziegłowach i Murowanej Goślinie pokazała, że ludzie chcą wracać do teatru.
Rozmawiamy w dniu, w którym liczba nowych zachorowań znów przekroczyła osiemset. To rodzi pytanie, czy ta potrzeba powrotu do teatru jesienią będzie mogła się ziścić?
Tego lęku jest dużo, zarówno po stronie widzów, jak i twórców, choć my akurat jesteśmy przyzwyczajeni do grania w różnych przestrzeniach i warunkach. Często trudnych, bo graliśmy i w więzieniach, i przy ekstremalnej pogodzie, więc jesteśmy dość wytrenowani w takich wyzwaniach. Ale wiem od kolegów i koleżanek dyrektorów, że wśród aktorów były obawy przed występami, bo to zawsze jest ryzyko. Z drugiej strony, granie dla uszczuplonej widowni to dla wielu teatrów, zwłaszcza tych z dużym aparatem wykonawczym, problem ekonomiczny. Ograniczenie wpływów ze sprzedaży biletów przy widowni uszczuplonej o połowę oznacza ogromne straty, dlatego część teatrów nie wróciła do grania i czeka na poluzowanie rygorów.
Zasiadam w zespole eksperckim przy Instytucie Teatralnym wraz z dyrektorami teatrów, animatorami, przedstawicielami związków zawodowych, stowarzyszeń, gdzie szukamy możliwości rozwiązania problemów, jakie w związku z pandemią dotknęły teatry i artystów. Efektem naszych prac jest Tarcza 5.0 dla teatrów, inicjatywa, którą podjęło Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, polegająca na umożliwieniu instytucjom, a także NGO-som ubiegania się o utracone wpływy ze sprzedaży biletów wynikłe z zamknięcia teatrów z powodu pandemii – tu podstawą będą wpływy za rok 2019. To będzie konkretna pomoc, która pozwoli instytucjom i artystom przeżyć. Teraz pora na pomoc freelancerom, którzy najmocniej odczuli skutki pandemii. Dopóki wszystko działało, wolni strzelcy dawali sobie jakoś radę, pracując od projektu do projektu, ale kiedy świat się zatrzymał, z dnia na dzień znaleźli się bez środków do życia. To jest z pewnością rzecz do naprawienia na przyszłość – stworzenie takiego systemu ubezpieczeń, który będzie ich chronił, jeśli podobna sytuacja się powtórzy.
Bo dziś na opłacanie ubezpieczenia większości freelancerów po prostu nie stać.
Jest owszem mała grupa, która zarabia dużo – to twórcy wybitni, ale też znane twarze z telewizyjnych i kinowych ekranów. Cała rzesza jednak ma bardzo niskie pensje na etatach w teatrach, albo tych pensji nie ma wcale. Wolni strzelcy czasem raz, dwa razy w roku zarabiają większe pieniądze, ale jeśli tę kwotę podzielić na dwanaście miesięcy, okaże się, że muszą przeżyć za bardzo skromne środki. Z drugiej strony, są to pasjonaci, bez których teatr by nie istniał, także ten instytucjonalny. Freelancerami jest większość reżyserów, dramaturgów, scenografów, choreografów, ogromna liczba aktorek i aktorów. Przyczyną jest zmiana krajobrazu polskiego teatru w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Nastąpił ogromny przyrost teatrów prywatnych, inicjatyw pozainstytucjonalnych. Ta różnorodność jest dobra, bo tworzy nowe miejsca pracy, pozwala podejmować nowe inicjatywy, trzeba tylko znaleźć rozwiązanie, które pozwoli ludziom pracującym w różnych warunkach i na różnych zasadach przeżyć. Niedawno media pokazały wstrząsający przypadek – reżyser, były dyrektor jednego z teatrów, żebrał pod stacją metra w Warszawie. Pamiętam też samobójstwo pewnego reżysera średniego pokolenia – z powodów ekonomicznych. Jeśli chcemy uniknąć za dziesięć, piętnaście lat fali takich dramatów, trzeba działać jak najszybciej.
Pandemia przyspieszyła prace nad ustawą o statusie artysty zawodowego?
To taka paradoksalna korzyść z epidemii – uświadomiła, że sytuacja, w której zatrzymuje się cały świat, może się zdarzyć. I że trzeba wypracować takie formy zabezpieczeń, które obejmą nie tylko etatowców i ludzi prowadzących działalność gospodarczą. Sytuacja jest poważna i choć owszem kultura przetrwa, bo przetrwała zabory i II wojnę światową, to nie wiemy, czy przetrwają jej twórcy. Niestety, spodziewam się, że jeśli im nie pomożemy, będą masowe odejścia do innych zawodów, a z teatru zawsze łatwiej było odejść niż do niego wrócić. Możemy na kulturę patrzeć w różny sposób, tłumaczyć, że to istotna, fundamentalna tkanka pozwalająca zachować naszą tożsamość, ale z drugiej strony w kategoriach czysto ekonomicznych jest to także ważny przemysł, dający miejsca pracy ogromnej rzeszy ludzi, nie tylko samym artystom, ale także przedstawicielom zawodów współtowarzyszących – akustykom, elektrykom, technikom, krawcom, szewcom itp. A jeśli pójdziemy dalej, zobaczymy, jak mocno kultura jest związana z przemysłem turystycznym, hotelarskim.
Jak dużo dzieli dziś ustawę o statusie artysty od wejścia w życie?
Teraz wszystko jest w rękach tych, którzy nami rządzą. Żeby wprowadzić prawo, ustawa musi przejść ścieżkę legislacyjną, wylądować w parlamencie, zyskać większość. Tu wiarygodną odpowiedź mogą dać jedynie politycy, dlatego to pytanie powinno być skierowane do ministra, do premiera, do posłów.
Ma pan poczucie, że poważnie traktują kulturę i potrzeby ludzi, którzy ją tworzą?
Jestem przekonany, że od 1989 roku kultura jest w sferze symbolicznej traktowana poważnie. Od momentu transformacji politycy zwracali się do aktorów, ludzi sztuki, o wsparcie dla reform. Jednocześnie jeśli chodzi o znalezienie ekonomicznych podstaw do funkcjonowania kultury, mamy ogromne zaniedbania. Tymczasem gdybyśmy spojrzeli na osiągnięcia polskiej kultury w ostatnich dekadach, okazałoby się, że jest to ta gałąź przemysłu, w której jesteśmy w stanie tworzyć dzieła konkurencyjne w skali światowej, mimo dużo niższych budżetów. To jest ogromny potencjał pokazujący, że jesteśmy zdolnym narodem, że możemy konkurować na tym polu w wymiarze światowym. Dlatego warto inwestować w ten przemysł – bo tworzymy pozytywną konotację i dlatego, że to się po prostu opłaca.
Sądzi pan, że we wrześniu widz wróci do teatru?
Wydaje mi się, że ten proces potrwa dużo dłużej. Z dwóch powodów. Po pierwsze, teatry zostały przedstawione jako miejsca, w których można zarazić się koronawirusem, co mnie trochę dziwi. Nie rozumiem, jak można bez szwanku dla zdrowia bawić się całą noc na weselu, w tłumie biesiadników tańczyć i spożywać alkohol, a nie można spokojnie siedzieć przez dwie godziny w teatralnym fotelu. I że to teatry obłożono tymi rygorami jako miejsca niebezpieczne dla zdrowia. W efekcie widz obawia się wizyty w teatrze i szybko do teatru nie wróci, nie możemy spodziewać się jesienią takiej frekwencji jak rok wcześniej. Druga obawa ma ekonomiczne podłoże, wskutek pandemii ludzie zbiednieli, potracili pracę albo są zagrożeni jej utratą, nie będą więc łatwo i ochoczo wydawać pieniędzy na bilety do teatru. Stąd pomysł naszego zespołu eksperckiego, żeby stworzyć akcję afirmacyjną, ułatwiającą powrót widzom do teatru. Na szczegóły jeszcze za wcześnie, ale dobre doświadczenia są – wszyscy pamiętamy kolejki przed kasami z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru, kiedy bilety sprzedawano po 300 groszy. Te tłumy pokazują, że jest potrzeba kontaktu, a bariera ekonomiczna niekiedy mocno go blokuje.
Pozostaje pytanie, czy publiczność nie przyzwyczaiła się do życia bez teatru?
I jest to wątpliwość uzasadniona, dlatego też dyrektorzy teatrów od początku pandemii podejmowali różne działania w sieci. Nie jestem ich wielkim entuzjastą, choć część była na wysokim poziomie. Pojawiały się też inicjatywy na wolnym powietrzu – prezentowano całe spektakle, fragmenty, były specjalne pokazy w muszlach koncertowych. Wiele z nich cieszyło się dużym powodzeniem, jako forma podtrzymania kontaktu w czasie pandemii. Ale obawa, czy widz wróci, wciąż nam towarzyszy, dlatego trzeba sporo pomysłowości i energii, żeby na nowo odbudować więź z publicznością.
Ma pan pomysł, jak to robić?
Wydaje się, że formuła spotkań na świeżym powietrzu może być jedną z dróg, pozwalających odbudować publiczność, ale znaleźć też nowego widza. To najbardziej demokratyczna formuła teatru, bo skupia wokół siebie widownię bardzo zróżnicowaną, gdzie obok teatromanów pojawia się widz przypadkowy, widz, który albo w ogóle do teatru nie chodzi, albo był w nim trzydzieści lat temu, pojawia się dziecko i dorosły, spotykają się ludzie różnych przekonań i pokoleń. A sztuką jest dotrzeć do tak zróżnicowanej publiczności. Żeby to się udało, trzeba opowiadać tak, żeby przedstawienie mogło być odczytywane na różnych poziomach interpretacji. Rozumiał to doskonale Szekspir, dlatego jego dramaty można odczytywać na poziomie oczywistej akcji, ale można także zagłębić się w poziom wyrafinowanych filozoficznych odniesień. Taka plenerowa formuła jest zarazem bezpieczna i atrakcyjna dla widza.
Ale z pleneru do sal teatralnych trzeba będzie wrócić najdalej za miesiąc.
I na pewno bardziej niż przed pandemią trzeba się postarać, żeby to przymierze z widzem budować. W moim przekonaniu teatr musi być zanurzony w społeczności lokalnej, ważne, żeby tę więź budować na różnych poziomach – przez trafny dobór repertuaru, ale i przez szereg innych aktywności, przez mądrze, dobrze, nowocześnie pojętą edukację teatralną. Inaczej będzie to wyglądało w Poznaniu, inaczej w miastach monoteatralnych, wszędzie jednak teatr jest miejscem dialogu, spotkania. Dziś, w sytuacji ostrej polaryzacji ideowej, politycznej, światopoglądowej, powinien pełnić tę funkcję jeszcze wyraźniej. Kiedy kierowałem Teatrem Polskim, zorganizowaliśmy spotkanie na kontrowersyjny wówczas temat uchodźców. Na tę debatę przyszły różne osoby, temat rozpalił emocje, jednak czynnik murów teatralnych spowodował, że mimo ostrego sporu, dialog mógł zaistnieć. Uważam, że nie powinniśmy bać się zapraszać ludzi o różnych poglądach, przekraczać barierę przekonywania przekonanych, podejmować trudne tematy, starać się wysłuchać siebie nawzajem.
Wyobraża sobie pan taką dyskusję na temat, który dziś dzieli Polskę?
Chodzi pani o ostry konflikt na temat LGBT, całkowicie nieodpowiedzialnie podsycany przez polityków i w kampanii wyborczej? Ani jedna, ani druga strona tego konfliktu nie wyjedzie z Polski, musimy się więc nauczyć razem żyć, współdziałać, współpracować, co jest bardzo trudne. Można w teatrze podjąć debatę na ten temat przy okazji spektaklu albo nawet bez takiego pretekstu, po to, żeby wysłuchać siebie nawzajem. Tymczasem dziś spotykamy się z potężnym, irracjonalnym lękiem, podobnym do tego sprzed kilku lat, który dotyczył uchodźców. Trzeba szukać sposobów na rozbrojenie tego lęku.
Kogo by pan zaprosił do takiej debaty?
Warto zaprosić ludzi reprezentujących różne poglądy, którzy jednak chcą i umieją rozmawiać. Wierzę, że ciągle jeszcze w Polsce można ich znaleźć, ale przede wszystkim warto dać głos ludziom, którzy doświadczają przemocy, zastraszania. Trzeba ich zobaczyć. Zbiorowy lęk ma to do siebie, że nie dostrzegamy poszczególnych osób, którzy go budzą, doświadczenie Krzysztofa, Krystyny czy Margot jest niewidoczne, widać tylko diabolicznego wroga, który chce coś zrobić naszym dzieciom. Jeśli nie zaczniemy ze sobą rozmawiać, poznawać się, będziemy umacniać te lęki. Rolą teatru czy szerzej: sztuki – jest przedstawianie losów ludzkich tak, żebyśmy mogli poznać motywacje, marzenia, życie wewnętrzne bohaterów. Jeżeli zobaczymy poszczególne osoby w ich jednostkowym bycie, jakaś prawda o nich ma szansę do nas dotrzeć. Na tym polega empatia.
Chce pan przekłuć bańkę empatią?
Problem polega na tym, że teatr w Polsce często mówi do ludzi, którzy myślą podobnie. A tak nie zrobimy kroku naprzód. Trzeba szukać nowych widzów. To przebijanie bańki czasem się udaje, ale wymaga energii i pomysłowości twórców. Choć to jest misja, to nie zawsze trzeba ją realizować ze śmiertelną powagą. Dobrym sposobem na oswajanie lęków jest komedia, śmiech jest czymś, czego nadąsani, poważni, dzierżący władzę ludzie się boją. Śmiech to wolność, humor to łyk powietrza, którego potrzebujemy dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek.
19-08-2020
Paweł Szkotak – reżyser, psycholog, twórca założonego w 1988 roku teatru Biuro Podróży, w latach 2003-2015 dyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu, od 2015 roku prezes zarządu Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów. Laureat wielu nagród i odznaczeń, m.in. Złotego Krzyża Zasługi (2014) oraz Brązowego Medalu „Zasłużony kulturze Gloria Artis”. Wyróżniony Paszportem „Polityki” (2004). Wyreżyserowane przez niego przedstawienia, m.in. Giordano, Carmen Funebre i Martwa królewna, były wielokrotnie nagradzane na festiwalach teatralnych w kraju i za granicą.
Skrót wywiadu: Paweł Szkodak - wielki szkodnik i grafoman polskiego teatru zachwyca się samym sobą.