Przesuwanie świata
Dominik Gac: Chciałem cię zapytać o Nastię, spektakl w warszawskim Teatrze Powszechnym. Ale nie mogę zacząć inaczej: jak bardzo zmieniło się twoje życie 24 lutego?
Artem Manuilov: Totalnie. Byłem na okręcie, który płynął do jakiegoś celu i nagle się rozłamał. Wylądowaliśmy w otwartej wodzie, każdy stara się dopłynąć do brzegu. Oczywiście tego okrętu, tego starego życia, już nie da się uratować, ale musimy zbudować nowy, nowe życie.
Jak to zrobić?
Zacząłem zajmować się rzeczami, z którymi wcześniej nie miałem do czynienia. Drugiego dnia wojny zostałem wolontariuszem. Zaczęli do mnie pisać ludzie, którzy wiedzieli, że mieszkam w Polsce. Założyliśmy na Facebooku grupę „Dom bez wojny / Дім без війни”. Moja żona znalazła ponad dziesięciu wolontariuszy, którzy są z nami do tej pory. Zajęliśmy się pomocą w szukaniu dachu nad głową dla uchodźców, głównie kobiet i dzieci. Teraz jest ich już mniej. Mniej osób przyjeżdża w ciemno, często jadą do swoich przyjaciół w innych krajach i Polska to tylko tranzyt, ale pierwsze trzy tygodnie to była masakra. Dopiero od niedawna zacząłem rozróżniać dni tygodnia.
Jak działa „Dom bez wojny”?
Zrobiliśmy tablicę ogłoszeń i formularze: „oferuję” lub „potrzebuję”. Ludzie mogą sami odczytać oferty, znaleźć miasto, kontakt i zadzwonić. Jeśli nie są w stanie – robimy to w ich imieniu. Od jakiegoś czasu zgłaszają się też bezpośrednio do mnie – kontakt rozniósł się pocztą pantoflową. Mam w planach wyczyszczenie tej strony, bo zrobił się bałagan. Ludzie widzą, że jest tam dziesięć tysięcy osób i pytają nie tylko o mieszkania, ale także o pracę czy poradę prawną – od tego są inne strony.
Działacie własnymi siłami?
Zrozumiałem, że bycie wolontariuszem nie jest proste. Nie mamy żadnego wsparcia. Znajdujesz ludziom mieszkanie… wszystko fajnie, ale jesteś ich jedynym znajomym w obcym kraju, więc dzwonią do ciebie z pytaniami o pracę czy inną pomoc. Czasami to bardzo ciężkie emocjonalnie. Dostałem telefon z prośbą o pomoc kobiecie, która przyjechała razem z dzieckiem z Charkowa i była w takim stanie, że mogła zrobić sobie krzywdę. Dzwonię do niej, a ona mówi: „Po co mam żyć? Nie chcę”. Tłumaczę jej, że ma dziecko. Odpowiada: „No to co, oddam, ktoś się nim zaopiekuje…”
Takie rozmowy to zadanie dla psychologa.
Było ich bardzo dużo. Wielu uchodźców ma poczucie, że nie wie, jak i po co ma tu żyć. Wokół nich jest ogrom frustracji.
Mieszkasz w Polsce od dawna…
Żyłem pomiędzy dwoma krajami. W ciągłym ruchu między Kijowem, Charkowem, Lwowem i Warszawą. Dwa czy trzy tygodnie przed wojną przyjechałem z Charkowa, gdzie spędziłem półtora miesiąca, w tym święta. Mieszkała tam moja rodzina. Planowaliśmy, że zostaną w mieście do końca roku szkolnego ze względu na córkę, a potem przeprowadzą się do Polski.
Stało się inaczej.
Zabrałem ich tydzień przed wojną. Potem próbowałem wyciągnąć teściów. Siedzieli około dwóch tygodni w charkowskich piwnicach, w tej części miasta, gdzie dziś jest straszne piekło. Udało się ich zabrać, chociaż to ludzie około siedemdziesiątki.
Łatwo było ich przekonać do wyjazdu?
Ciocia powiedziała, że będzie w Charkowie do końca, że tam umrze i nikt jej nie straszny. Zmieniła zdanie, gdy wyjechała jej młodsza siostra, czyli moja teściowa. Żona dzwoniła do niej codziennie, podobnie jej krewna, która od lat mieszka w Rosji, pod Biełgorodem. Mówiła o jadących z Charkowa kolumnach brezentowych kamazów. Było jasne, kogo wieźli, chociaż wtedy Rosjanie mówili jeszcze, że wszystko jest w porządku, mamy tylko rannych. Ciocię olśniło, gdy poszła na dworzec odprowadzić siostrę. Powiedziała: „Ja tu nie zostanę sama!”, i wsiadła do kolejnego pociągu. Teściowi się nie udało. Kobiety miały pierwszeństwo. Zniknął na dwa dni – wydostał się na własną rękę. Wszyscy są od miesiąca w Polsce, czują się dobrze, ale na początku wyglądali strasznie. Chciałeś zobaczyć człowieka w tych bladych twarzach, ale go tam nie było. Zostały tylko funkcje życiowe. Po tygodniu było już lepiej, teraz przyjmują to normalnie. Zostawili tam mieszkanie i dom po dziadku, w który włożyli mnóstwo pracy i pieniędzy. Przed sylwestrem zrobili remont.
Cała twoja rodzina jest w Polsce?
Jutro [rozmawialiśmy 21 kwietnia – przyp. D.G.] przyjeżdża moja osiemdziesięciotrzyletnia babcia, którą tydzień temu udało się wyciągnąć ze Starobielska, razem z moim bratem, który nie może wyjechać, bo ma osiemnaście lat, więc został we Lwowie. W Starobielsku została moja mama, która nie zgodziła się na wyjazd. Teraz nie ma już takiej możliwości. Babcię ewakuowałem dwunastego kwietnia – wyjechała autobusem. Trzynastego autobus ostrzelali. Czternastego jeździł pusty – szukał nowej drogi. A piętnastego, gdy zabrał ludzi, ostrzelali go znowu. Byli zabici i ranni. Jest dużo chętnych do wyjazdu, ale nie mają czym. Zamknęli ich.
Mieliśmy rozmawiać też o teatrze…
Nie zajmowałem się pracą zawodową. Jedyne, co zrobiłem, to premiera rozpoczętej wcześniej Nastii w Teatrze Powszechnym, ale w trakcie prób cały czas byłem na telefonie. Ta wojna jest ze mną cały czas, od początku – a nawet wcześniej. Śniłem o niej.
Jakie to były sny?
Biegałem w nich z kałasznikowem. To było przed 20 lutego – wtedy już wiedziałem, że to się wydarzy. Zrozumiałem, że wszyscy marzyliśmy o świecie prawdy, miłości, solidarności i wsparcia. On był, istniał, ale dopiero wraz z wybuchem wojny zrozumieliśmy w pełni, jaki może być. Od początku pandemii było ciężko, momentami okropnie. Ukraina była traktowana jak kraj trzeciego świata. Nie mieliśmy takich samych praw w przekraczaniu granicy, jak Polacy. Nagle – szok! Jak to możliwe, że granica się otworzyła? Teraz wpuszczają każdego, wystarczy dowód osobisty. To, w jaki sposób Polacy zaczęli pomagać, z jakim współczuciem, z jaką troską – to jest wstrząsające.
Polacy chyba też są tym zaskoczeni. Z czego to wynika?
To bardzo proste. W Ukrainie jest wojna. Giną ludzie, nie tylko żołnierze, ale też kobiety i dzieci. Rosjanie bombardują szkoły i szpitale. W Polsce na razie tego nie ma...
…ale jest strach.
Oczywiście. Jest tylko jedna opcja, żeby to powstrzymać: maksymalna pomoc. Wojna już dawno jest nie tylko w Ukrainie, jest na całym świecie. Polska rozumie, że jest najbliższym sąsiadem. Dlatego odpadły wszystkie zaszłości, na przykład rzeź wołyńska. Przed wojną od czasu do czasu słyszałem o projektach wołyńskich. Nieustannie próbowano ten temat wdrażać. Dostałem propozycję jednej z głównych ról w serialu TVP. Miałem zagrać atamana UPA. Ale to rola, która pokazywała, że Ukraińcy są zbrodniarzami. Odmówiłem. I nagle widzę, że to wszystko opadło jak liście z drzew. Zaczęło się nowe życie – wiosna w stosunkach polsko-ukraińskich, prawdziwa miłość, prawdziwe braterstwo, którego każdy potrzebował. Trzeciego dnia wojny byłem na Dworcu Wschodnim, gdzie przyjeżdżał pierwszy pociąg z Kijowa. Przez dziesięć minut stałem i nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. To było jak sen, jak film. Tyle troski! Chłopak rozdawał kubki z zupą, herbatą, jedzeniem… Trudno o tym mówić… zbierają się łzy. Pomyślałem wtedy: kurde, nie wierzę, że to wszystko wydarzyło się tylko dlatego, że wybuchła wojna i pojawił się wspólny wróg, a gdy go nie było – szukaliśmy go w sobie. Gdyby Bohdan Chmielnicki nie zdradził Polski oraz swojego narodu i nie zaczął kontaktować się z rosyjskim imperium, to już od dawna mielibyśmy wspólne życie.
Rosjanie – zwłaszcza przed wojną – snuli propagandową narrację o bratnim narodzie ukraińskim. Wiele osób na Zachodzie uwierzyło w tę opowieść. Urodziłeś i wychowywałeś się w Donbasie, na wschodzie Ukrainy. Czy rosyjska agresja była dla ciebie czymś zaskakującym, jakąś zdradą?
W żaden sposób. Jaka zdrada? Oni niszczyli ukraiński naród od wieków. Wszystko było jasne.
A te bliskie kontakty, o których tyle się mówi, rodziny po dwóch stronach granicy?
To tylko dlatego, że w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych z Rosji na wschód Ukrainy przywieziono tysiące ludzi, którzy teraz tam mieszkają i mówią, że to ich ziemia. Moja babcia od strony ojca też przyjechała z Rosji. Putin ma rację, gdy mówi: hej, tam są ludzie, którzy chcą być połączeni z Rosją. No tak, bo to Rosjanie. Często cała ich rodzina mieszka w Rosji i nie mają żadnych kontaktów z resztą Ukrainy. Stąd ta nienawiść do ukraińskiego języka i kultury – są im obce.
Masz znajomych w Rosji?
Sporo. Mieszkałem tam między siedemnastym a dziewiętnastym rokiem życia. Pod Moskwą i w samej Moskwie.
Coś ocalało z tych kontaktów?
Trzy osoby do mnie napisały, czy jestem, czy żyję, gdzie moja rodzina. Trzy osoby z kilkuset znajomych, przyjaciół.
Trudno to zrozumieć…
Tydzień temu napisał do mnie mój przyjaciel, z którym chodziłem do szkoły i który od lat mieszka w Rosji. Mieliśmy dobrą relację, chociaż dawno się nie widzieliśmy. Zapytał: „Co ty, jak ty?”. Odpowiedziałem, że jestem w Warszawie razem z rodziną i cały czas pomagamy naszym, robimy wszystko, żeby trzymać tyły, aby tam na przedzie nasza armia mogła dawać odpór. Na co on: „Artem, co ty, żartujesz? Po co mi to wszystko piszesz? Ja cię tylko zapytałem «jak ty?»”. Co to ma znaczyć?! Czy to jest jakiś niezręczny temat?! Odpowiedziałem mu: „Stary, piszę ci o tym, czym żyję. Jeśli jesteś moim przyjacielem, to proszę, odbieraj to”. I zapytałem, jak mają się on i jego rodzina – nie odpisał.
Mówisz o działaniach na tyłach. Poza wolontariatem bierzesz udział w wydarzeniach artystycznych, również tych związanych z Ukrainą. Przykładem Ukraina jest światem – wyreżyserowany przez Macieja Gorczyńskiego wieczór ukraiński Instytutu Teatralnego, podczas którego czytałeś wiersze. Jak to traktujesz, to forma walki?
Od początku wojny siedzi we mnie to pytanie – czy to jest walka? Rozmawiałem o tym z grupą i dyrektorem teatru podczas pracy nad Nastią. Na ile te działania naprawdę mogą być pomocne, ile osób może je zobaczyć, czy nie bawimy się sami sobie? Po premierze Nastii pojawiły się głosy, że to jest ważne. Sprawdziłem, co robią teatry w Ukrainie i tutaj. Wszyscy mocno pracują nad podobnymi wydarzeniami. Na przykład w Teatrze Iwana Franki w Kijowie czytają wojenne zapiski i wiersze. To jest głos z samego przodu: dlaczego nic nie robicie? Dlaczego wszystko staje, dlaczego zostajecie w tej frustracji? To, co robimy, dodaje ducha i siły. Wielokrotnie chciałem pojechać i walczyć, ale po pierwsze nie mam żadnego doświadczenia bojowego, więc trafiłbym na trzymiesięczne szkolenie, a po drugie – sprowadziłem tutaj rodzinę, jestem za tych ludzi odpowiedzialny. Rzucenie tego i wyjazd byłby działaniem na hurra. Oczywiście, gdy przyjdzie taka faza mobilizacji, która obejmie również mnie – pojadę. Na razie ludzi wystarcza, ale zapowiadają, że to będzie trwać latami.
Tak będzie?
Nie odrzucam tej myśli. Zobacz, z kim walczymy. Dla nas to jest Mahabharata, prawdziwa święta wojna. Dla nich to najgorsza wojna od setek lat. Nie wiem, jak to odbierają ci generałowie, oficerowie i dowódcy, którzy patrzą na to, co wyrabiają ich żołnierze. Rosyjski żołnierz to jest zbrodniarz, morderca i gwałciciel. Gwałci nie tylko kobiety, ale też dwuletnie dzieci. To jest szok. Jacy żołnierze palą i torturują ludzi? To są terroryści, którym dali mundury i pozwolenie na wywożenie wszystkiego, co zagrabią. Oni chwalą się tym, co ukradli. Proszą publicznie o pomoc w rejestrowaniu ukraińskich samochodów, sprzedają blendery, telefony… Wszystko to popiera Putin i cała władza, wszyscy merowie. To są pająki, które zżerają wszystko, co do nich trafia.
Ten kult kradzieży i działania przeciw prawu, chełpienie się zrobieniem czegoś okropnego – on istnieje od lat. Jako dziesięciolatek bardzo dobrze grałem w piłkę nożną, byłem w reprezentacji miasta. Jeździliśmy na treningi kukuszką, pociągiem wożącym górników między miastami: Suchodilsk, Krasnodon i Mołodogwardijsk. Rozkład był dopasowany do zmian w kopalniach. Musieliśmy na niego czekać po kilka godzin. Żeby nie marznąć, wchodziliśmy do dużego sklepu „Elektronik”. Któregoś dnia jeden z moich przyjaciół ukradł jakiś gadżet. Kiedy wracaliśmy, powiedział: „Zobaczcie, co mam”. A wszyscy na to: „Kurde, super, ale z ciebie bohater!”. Przez następne dwa tygodnie każdy z nas, wchodząc do tego sklepu, próbował coś ukraść, żeby potem pochwalić się przed kolegami. Ja ukradłem mały grzebyk, z którego nawet nie skorzystałem. W końcu kogoś złapali, dali po głowie i zakazali nam wstępu. Pamiętam to bardzo dziwne uczucie, że robisz coś okropnego, a potem się tym chwalisz. To jest coś stale obecnego w Rosji.
Widać to także w Nastii. Tylko w opowiadaniu Władimira Sorokina podniesiono to do poziomu groteski. Bohaterowie chełpią się tym, że usmażyli i zjedli córkę jednego z nich. To trafna diagnoza Rosji?
Bardzo. Oni jedzą samych siebie i swoje dzieci. Nie zabierają poległych, którzy gniją na polach. Krzyczymy, żeby ich zabrali – w dupie mają, co najwyżej ich spalą. Spójrz na krążownik „Moskwa”. Jak można uwierzyć, że statek, który jest na wodzie od czterdziestu lat, zatonął, bo ktoś wyrzucił niedopałek papierosa? Ktoś, kto był tam chociaż raz, nigdy w to nie uwierzy. Oni to mówią ludziom, którzy zamiast mózgu mają od urodzenia watę, w którą wlewają im, co chcą. Teraz wprowadzają lekcje historii dla siedmiolatków. Po co malowanie, rysowanie? Trzeba od razu powiedzieć, co to jest faszyzm, czym była II wojna światowa, która dla nich zaczyna się w innym momencie niż dla reszty świata.
Wiktor Jerofiejew w jednym z wywiadów powiedział, że Rosja to nie jest cywilizacja europejska i Zachód popełnia błąd, czyniąc takie założenie. Myślisz, że to, co teraz widzimy, to faktycznie starcie dwóch odrębnych cywilizacji?
Oczywiście. Przed Moskwą była Ruś Kijowska. Teraz, gdy mówisz „ruski człowiek”, masz na myśli Rosjanina, a to określenie wzięło się przecież od Rusi – ruskie pierogi też nie są z Rosji, tylko z Rusi. Widzimy, jak oni to robią – kradną, zmieniają i mówią, że to ich. To jest Rosja. Biorą nie swoje, przyjeżdżają do Tweru i mówią: patrzcie na to auto, to trofeum, pomóżcie mi je zalegalizować. To jest legalizacja zbrodni i terroryzmu. To jest Rosja. Oni nie mają nic wspólnego z Kozakami, którzy od lat walczyli za swój kraj, mieli honor, prawo i ginęli na polach jak prawdziwi bohaterowie.
Myślisz, że Zachód nauczy się, czym jest Rosja?
To już się dzieje. Rok temu ludzie na Zachodzie nie bardzo wiedzieli, czym się różni Ukraina od Rosji. W Stanach Rosja, Ukraina i Polska to jedno i to samo. No, może odróżniają Polskę, bo jest w Unii Europejskiej. Wiele razy słyszałem, że świat się kończy za Lublinem. Jest Rosja i Europa – na Ukrainę nie było miejsca, nawet w świecie kultury. To się trochę zmieniło w ostatnich latach. Zaczęły działać British Council, pojawił się program Kreatywna Europa i Ukraiński Fundusz Kulturalny. Zaczęliśmy się rozwijać. Rosja zobaczyła, że sąsiad radzi sobie lepiej, a oni jak chodzili do wychodka, tak i chodzą.
Nie wierzyłem, że to prawda, ale zobaczyłem reportaże blogerów, którzy jeżdżą po miastach w dalekiej Rosji. Tam nadal jest straszna bieda, brud i syf. Dziś słyszałem rozmowę ojca z synem, którą przechwyciła SBU. Ojciec mówi: „Bądź ostrożny, bez bohaterstwa, snajpersko. Czas pracuje na ciebie, im dłużej tam jesteś, tym więcej zarabiasz. Jesteś naszym sponsorem, kochany”. A gdy się okazuje, że syn otrzymał mniejszy żołd, niż powinien, to ojciec mówi: „To bardzo źle, może coś ukradnij?”. Na co syn: „Chciałem, fajne tu auta stoją, ale co najlepsze zabierają zwierzchnicy, trudno coś wyrwać”. Oni przychodzą tu, żeby wygrzebać się ze swojego okropnego życia. Żeby coś ukraść i się wzbogacić. Walczą dla pieniędzy. Ale jakie to pieniądze? Naszym żołnierzom płacą ponad trzy tysiące dolarów miesięcznie. Cenimy każdego, kto walczy. A w Rosji wszystko, co mogą zaproponować, to darmowy przejazd do Rostowa i z powrotem dla rodziny, która musi zidentyfikować zwłoki. I jeszcze darmowy gaz na ogień na pomnikach.
Mówisz, że Zachód się zmienia, ale patrząc na polityków, można stracić optymizm…
Nie znoszę tych polityków, którzy są dwulicowi i próbują kombinować. Nie ma szarej strefy. Nie można być trochę tu, a trochę tam, jak próbuje Erdogan. Albo popierasz terrorystów i jesteś terrorystą, albo jesteś w cywilizowanym świecie demokracji i pokoju, w świecie który chce końca wojny i ukarania zbrodniarzy. Scholz osądza działania rosyjskiej armii i Putina, a jednocześnie wykreśla całą broń ofensywną z listy wsparcia Niemiec dla Ukrainy. Scholz, który jest przedstawicielem narodu niemieckiego, który wie, co to faszyzm i do dziś opłakuje działania swoich dziadków. Jak to możliwe? To, co robią Węgry to otwarte wspieranie raszyzmu. Bojkot zaczyna też Chorwacja. Ale kraje, które będą teraz wspierać zbrodniarzy i ludożerców, nie do końca wiedzą, co ich czeka, świat je odizoluje.
W tym świecie wolności jest miejsce dla Rosjan?
Dla tych, którzy otwarcie sprzeciwiają się reżimowi i wojnie, którzy nie tylko mówią, ale robią coś po to, żeby ją skończyć – oczywiście. Nikt nie zabrania. Ale tak czy inaczej, każdy już rozumie, co to znaczy mieć rosyjski paszport. Paweł Durow powiedział: „Proszę nie traktować mnie jak Rosjanina, już od wielu lat mieszkam w Stanach”.
Nastia powstała w składzie białorusko-ukraińsko-polskim, ale gracie ją po rosyjsku. Jakie to uczucie dzisiaj, gdy nie brakuje głosów nawołujących do całkowitego bojkotu kultury rosyjskiej, póki wojna się nie skończy; i nie ma znaczenia – jak mówicie w spektaklu – że „Lew Tołstoj nie smażył córek”. Nie powinno też mieć znaczenia, że Sorokin to pisarz-dysydent, krytyczny wobec Putina i jego reżimu.
Zaczęliśmy tę pracę przed wojną – jesienią zeszłego roku. Pierwsze pokazy work in progres odbyły się na początku grudnia. Nikt wtedy nie spodziewał się wtargnięcia tych zbrodniarzy na naszą ziemię. Kontekst był inny – mówiliśmy o Białorusi. Teraz ten tekst więcej mówi o Ukrainie. Na pokazach w grudniu krzyczałem ile sił, bo nie byłem w stanie nic więcej zrobić. Od tego czasu zmieniło się moje wewnętrzne podejście i to, w jaki sposób mówię, ale sensy zostały te same. Mówimy o tym samym ruskim mirze. Ten świat totalitarny, imperialny, on się nie zmienił – czy to w stosunku do Białorusinów, Ukraińców, Polaków czy kogokolwiek innego. Zobacz, co gadają w rosyjskiej telewizji. Oni to mówili przez dziesiątki lat między sobą, tylko teraz robią to otwarcie w przestrzeni informacyjnej i medialnej. Już się nie boją, mówią, kim są: jesteśmy terrorystami, a wszyscy, którzy chcą pomagać Ukraińcom, będą narażeni na to samo, co spotyka ich.
Ta wojna dzieje się też w sferze informacyjnej, gdzie Ukraina zdecydowanie wygrywa. Czy będzie kolejna faza i zaczną powstawać filmy, seriale i sztuki teatralne dotyczące tego tematu?
To się już dzieje. Do Ukrainy przyjechał scenarzysta Domu z papieru. O wielu artystach i działaniach nie wiemy. Ta praca będzie trwała dziesięciolecia. Jesteśmy obserwatorami wielkiego wydarzenia, historycznego przełomu. Była era do wojny w Ukrainie i będzie nowa era po tej wojnie. Pokój, który trzymał się w Europie przez osiemdziesiąt lat, pękł. Nie działają prawa, traktaty, umowy i gwarancje. Nawet NATO. Gdyby teraz, nie daj Boże, Rosjanie walnęli rakietą w Warszawę – jak wyglądałaby pomoc? Znów by rozmawiali w Białym Domu i Europarlamencie, pisali papiery. Przez półtora miesiąca zastanawialiby się, czy pomagać i w jaki sposób. Kto pojedzie? Z jakiego kraju? Ile osób? Co dajemy, a czego nie? Scholz powiedziałby: „Widzicie, jaki jestem mądry? Nie dawałem Ukrainie czołgów, bo wiedziałem, że wkrótce będą potrzebne u nas – zobaczcie, oni stoją już pod Szczecinem”.
Nie pocieszasz…
Cała ta papierologia i dyplomacja są w strasznej dupie. W świecie, który chce wprowadzić Rosja, wygrywa ten, kto ma dużą armię i ogrom broni. Kto ma broń atomową, ten może kłamać i zabijać bez konsekwencji. Stoimy teraz pośrodku piwnic. Kilka otworzyliśmy: Bucza, Irpień, Hostomel, Borodzianka, ale pomyśl, co teraz dzieje się w obwodach: mikołajewskim, chersońskim, ługańskim? W rejonie Popasny postanowili rozstrzelać wszystkich jeńców i wolontariuszy. Postępują gorzej niż niemieccy faszyści. Nie mogą poradzić sobie z armią, więc straszą ludzi. Chcą, żeby dokonali jedynego prawidłowego wyboru – dołączyli do ich narodu.
Ale ten wybór jest tak straszny, że trudno uwierzyć, że ktoś się na niego zgodzi…
Nikt się nie zgodzi, bo wszyscy wiedzą, co się stanie.
Docierają wiadomości o Ukraińcach wywożonych na Syberię.
Oni szukają niewolników. Wysyłają ludzi do miast w najgorszej kondycji ekonomicznej. Dają papierek, który pozwala pracować w fabrykach, ale zabrania opuszczania miasta. To dla nich normalne.
Jesteś też członkiem inicjatywy „Euromajdan-Warszawa”.
Dołączyłem do nich niedawno. To organizacja założona w 2014 roku przez kilka osób, w tym Natalię Panchenko. Blokowaliśmy ruch samochodów na granicach, robimy manifestacje przy sklepach firm, które działają w Rosji: Auchan, Leroy Merlin itp. Mamy już spory sukces – pracownicy polskiego Auchan napisali list otwarty do szefów z prośbą o to, żeby wyszli z Rosji. Szukamy problemów, które politycy olewają. Na przykład – zamknęli możliwość wjazdu samochodom z Białorusi i Rosji, ale jest dziura. Może jeździć tranzyt do Kazachstanu, więc w różnych grupach internetowych kierowcy podpowiadają sobie, jak przerejestrować samochody na kazachskie numery.
Z jakimi reakcjami spotykaliście się w trakcie blokad?
Kierowcy byli wściekli. Nie tylko Białorusini i Rosjanie, Polacy również. Dopóki tutaj nie ma wojny, to zawsze znajdzie się ktoś, kto powie: no co ja mogę zrobić, wojna mnie nie dotyczy, ja muszę pracować, mam rodzinę, kto będzie karmił moje dzieci. A to, że wiezie leki, które w Rosji rozdają zbrodniarzom, to go nie obchodzi. Bywali agresywni. Rzucali petardy, krzyczeli, że nas zabiją, znajdą nasze rodziny. Natalia dostawała mnóstwo takich wiadomości. Wytrzymaliśmy, choć nie było to proste. Jednego dnia na granicy polsko-białoruskiej było nas około dwustu osób. Nagle trzydziestu ogromnych facetów wali do nas. Policja to blokowała, ale mało brakowało, a doszłoby do walki. Jestem człowiekiem wschodnim, trudno mi opanowywać emocje. Jak mnie uderzą w lewy policzek, to nie nadstawię prawego.
Byli z wami Polacy?
Gdyby nie oni, nic byśmy nie zrobili. Często słyszeliśmy: hej, po co wyście tu przyjechali, spierdalajcie do swojego kraju, kto wy jesteście, to jest nasz kraj. Ale gdy pojawiali się Polacy, którzy mówili, że są stąd – tamci musieli nas wysłuchać. Poza Polakami i Ukraińcami było też dużo Białorusinów, byli Rosjanie, Litwini, Łotysze… Na granicy polsko-niemieckiej, gdzie blokowaliśmy trasę A2, było dużo Niemców, ale też mieszanka innych narodowości.
Jak wyglądają relacje Ukraińców z Białorusinami?
Osobiście doświadczam dużej solidarności. Trzeba zrozumieć, że ci Białorusini, którzy są teraz w Polsce, wyjechali ze względu na swoje bezpieczeństwo, oni od dawna są po naszej stronie. Świat szybko się zmienia. Pierwsze pokazy Nastii brzmiały bardzo solidarnie wobec Białorusinów. Zbrodnie reżimu Łukaszenki trwają od dwudziestu lat, ale dopiero w ostatnich latach zaczęliśmy na nie zwracać uwagę. Zupełnie jak z Ukrainą. Wojna w moim kraju toczy się od ośmiu lat i wszyscy na to do niedawna pozwalali. Putin zobaczył, że milczą, więc poszedł dalej. Gdyby w 2014 roku po wybuchu wojny świat zareagował w taki sposób, jak teraz, bylibyśmy w innym miejscu. Nie byłoby tylu ofiar. To jest nauka dla świata – nie warto milczeć, gdy twój sąsiad prosi o pomoc. Nie można myśleć: sami dadzą sobie radę. To tak nie działa.
Wojna sprawiła, że zacząłem się pośpiesznie dokształcać z historii i kultury Ukrainy. Dostrzegasz w Polakach taki głód?
O głodzie nie wiem, ale jest zaciekawienie. Niewielu Polaków zna naszych poetów, pisarzy czy reżyserów. Ale teraz świat zaczął się przesuwać od Lublina w stronę Charkowa i pojawiła się Ukraina. Kurde, co to za kraj? Skąd on się wziął?
Wszyscy znają przynajmniej jednego aktora – Wołodymyra Zełeńskiego.
Zanim został prezydentem, dużo działał artystycznie i jako manager. Przez wiele lat był jednym z głównych ludzi „Kwartału 95” [grupa twórcza, kabaret i przedsiębiorstwo rozrywkowe – przyp. D.G.]. Był w tym dobry. Ale to kultura, a tu nagle polityka. Jak sobie z tym poradzić? Dziś wszyscy proszą: spróbujmy odblokować Mariupol. A on odpowiada, że bardzo chce, ale nie mamy na to środków. Wczoraj nie było ewakuacji pomimo wstawiennictwa papieża. Nie można rozmawiać z terrorystą! Boris Johnson ma rację – to jest krokodyl, który trzyma twoją nogę. Będziesz z nim rozmawiał? Najpierw trzeba odrąbać mu głowę, rozmawiać można potem.
Masz w sobie siłę i ochotę na pracę teatralną?
Przez półtora miesiąca nie zaczynałem żadnych projektów (poza wieczorem ukraińskim w Instytucie Teatralnym). Teraz coś się zmienia. Po rozmowie z tobą mam spotkanie z reżyserem, który zaproponował mi udział w jego autorskiej bajce w języku ukraińskim. Wystawiał ją już w Dniprze. Dawno nie grałem niczego dla dzieci, ale rozumiem, że to może być bardzo pomocne. Mam ogrom kontaktów z ukraińskimi artystami, którzy są w Polsce, a nie wiedzą, jak się tu odnaleźć, co robić. Trzeba wymyślić, jak ich zebrać razem. Rozmawiałem o tym z dyrekcją Instytutu Teatralnego, który uruchomił projekt rezydencji, ale chętnych jest więcej niż miejsc. Oczywiście potrzeba pieniędzy, ale może wcale nie tak dużo? Ważna jest inicjatywa, do której mogliby przynależeć – żeby nie byli sami, mogli działać, otwierać perspektywy, zawierać znajomości. Zaczniemy od spotkania, poprowadzę dla nich trening aktorski i porozmawiamy o możliwościach.
Myślisz, że wrócisz do Charkowa?
Wierzymy w to. Wiara nie umiera. Dlatego robimy co w naszej mocy. Strasznie jest patrzeć na swoje zbombardowane miasto…
Dziękuję ci Artem za rozmowę.
Chciałbym jeszcze coś powiedzieć, mogę?
Oczywiście.
Ogromnie dziękuję każdemu Polakowi, który pomaga Ukraińcom – nie tylko finansowo i materialnie, ale też politycznie. Dziękuję za udział w manifestacjach. Chciałbym zaapelować o to, żeby te inicjatywy się nie kończyły. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, wiem. Musimy odpocząć – i kontynuować. Nie możemy przestać w pół drogi. Musimy doprowadzić do wspólnego zwycięstwa – nie tylko Ukrainy, ale całego świata, który jest po stronie pokoju, miłości, niepodległości, wolności słowa, prawdziwej przyjaźni i komunikacji między narodami. Bez terroryzmu, morderstw i zabójstw. Może nie tylko nasze dzieci zobaczą świat, o którym każdy marzył, może nam też się jeszcze uda. Musimy go zbudować. Płacimy za to ogromną cenę, ale w końcu wszyscy zobaczą nasz sukces – nasze życie po tej okropnej, obrzydliwej wojnie przeciwko pokojowemu narodowi, którą rozpętała Rosja.
06-05-2022
Artem Maunilov – aktor teatralny i filmowy, absolwent Lwowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Iwana Franki na wydziale aktorskim (kurs Vladimira Kuchinskiego). Członek zespołu Lwowskiego Akademickiego Teatru im. Łesia Kurbasa (2006-2009) oraz Teatru Gardzienice (2010-2015). Twórca autorskiej formy treningu aktorskiego. Współpracuje z Teatrem Powszechnym w Warszawie.
When i receive someone to this webpage where by observe how considerably we have now in keeping.Open Hearts