AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Przyszłość należeć będzie do ludzi aktywnych

Rozmowa z Wojciechem Malajkatem, rektorem elektem Akademii Teatralnej w Warszawie
Fot. z arch. Teatru Syrena  

Rozmowa z Wojciechem Malajkatem, rektorem elektem Akademii Teatralnej w Warszawie*

Jakub Kasprzak: Czy to prawda, że przed wygranymi przez pana wyborami na rektora Akademii Teatralnej studenci wieszali na szkolnych korytarzach plakaty z napisem: „Malaj, musisz”?

Wojciech Malajkat: Tak, to prawda. Szkoła była obwieszona kartkami o takiej treści, naklejonymi na wizerunki różnych osób. Jedna była na pomniku Holoubka, inna na fotografii Łomnickiego i tak dalej.

Miał pan tylko jednego kontrkandydata, profesora Jarosława Gajewskiego. Sądząc po akcji z plakatami, studenci opowiedzieli się za panem. Dostrzegli jakieś znaczące różnice między programem pana a pańskiego rywala?

Być może dostrzegli różnice między nami podczas debaty wyborczej.

Różnicie się panowie w postrzeganiu jakichś fundamentalnych kwestii?

Przede wszystkim w szczegółach. Moim zdaniem szkoła artystyczna, a taką powinna być Akademia, musi mieć w sobie pewien rodzaj szaleństwa i dezynwoltury. Oczywiście w zakresie, który pozwoli funkcjonować temu miejscu. Natomiast profesor Gajewski, takie przynajmniej odniosłem wrażenie, uważa, że życie i potencjał jaki jest w naszej szkole, należy kanalizować, zamykać w struktury i określać regulaminami. Nie mówię, że to źle. Po prostu w tym zakresie się różnimy, jak sądzę. Uważam, że atmosfera, która powinna panować w szkole, to atmosfera wolności.

Czy czuje się pan kontynuatorem linii, którą nadał Akademii ustępujący rektor, profesor Andrzej Strzelecki?

Wielu rektorów, a było ich przede mną z dziesięciu, nadawało szkole pewną tonację. Każdy swoją. Każdy popełnił błędy, ale każdy także odnosił sukcesy. Rektor Strzelecki zrobił dla Akademii bardzo wiele, podobnie jak rektor Englert. Nie umiem powiedzieć, czyim będę kontynuatorem. Najważniejsi są według mnie studenci. Chciałbym im zagwarantować, że wyposażeni w instrumenty i możliwości, które im damy, zdobędą satysfakcjonującą ich pracę. To jest moja sztandarowa ambicja, nią się posługiwałem podczas tej „kampanii wyborczej”.

Czyli pańskim priorytetem jest przystosowanie studentów do zmieniającego się rynku pracy?

Tak. Obecnie jest tak wiele zakresów działalności, w których mogą się oni poruszać, że nie chcę ich do niczego zmuszać. Pragnę tylko, żeby wyposażeni w rzetelny warsztat, oczywiście na każdym wydziale i kierunku inny, mogli po wyjściu ze szkoły swobodnie z niego korzystać i kierować swoją karierą. W jaki sposób, to już ich wybór i ich decyzja. Chciałbym tylko, żeby ich umiejętności były jak najbogatsze.

W Polsce trwa dyskusja na temat szkolnictwa artystycznego i losów absolwentów uczelni artystycznych. W wywiadzie, którego udzielił mi prodziekan Wydziału Reżyserii dla czasopisma „nietak!t”, pan Jarosław Kilian, bronił on tezy, że Akademia nie może być wyłącznie odbiciem rynku i że nie może wypuszczać tylko tylu absolwentów, ilu rynek jest w stanie wchłonąć. Z kolei pan Jan Peszek, który wykłada w  krakowskiej PWST, w rozmowie z Marcinem Wasylukiem postawił diagnozę „nadprodukcji zawodowych aktorów”. Faktem jest, że wielokrotnie w różnego typu zakładach gastronomicznych byłem obsługiwany przez absolwentów uczelni artystycznych, w tym Akademii Teatralnej. Co pan na to?

Co do słów pana Peszka i pana Kiliana – obaj panowie się nie mylą. „Nadprodukcja” to brzydkie wyrażenie, ale rzeczywiście występuje ona w systemie kształcenia artystów. Przy czym jestem pewien, że gdybyśmy kształcili tylko tylu studentów, ilu jest potrzebnych w ścisłym rynku, to ostatecznie mielibyśmy ich niedobór. Oczywiście zdarza się, że ktoś pomimo narzędzi, które dostał w szkole, nie umie odnaleźć się w rzeczywistości wolnorynkowej. Jedynym wyjściem, by temu przeciwdziałać, jest nie zaniedbywać studentów. Chodzi o to, żebyśmy z całej siły przekazywali studentom naszą wiedzę i doświadczenia. To, co oni z tym zrobią, to już jest ich sprawa. Jestem przeciwny, by centralnie zarządzać zatrudnieniem, by sterować karierami absolwentów. Ostatnio przetoczyła się nawet przez szkołę dyskusja na temat tego, kiedy i w jakim stopniu student jest studentem Akademii Teatralnej. Czy pozostaje nim po zakończeniu zajęć? Po tym jak wychodzi z budynku przy Miodowej? Doszło do tego, że zapędziliśmy się w kozi róg – pojawiły się zdania, że studentem Akademii jest się 24 godziny na dobę. Ale dlaczego szkoła ma ingerować w to, co student robi w swoim wolnym czasie? Ta wolność, o której już mówiłem, i zaufanie powinno polegać na założeniu, że wszyscy jesteśmy dorośli i mamy prawo podejmować decyzje. Akademia Teatralna to nie jest przedszkole – jestem ostatnią osobą, która chciałaby traktować studentów jak dzieci. Wśród naszych uczniów istnieje wręcz przyzwolenie, by nimi rządzić i by za nich decydować. To z kolei doprowadza do różnego rodzaju manipulacji i nadużyć, które są niedopuszczalne. Oczywiście nie popieram tego procesu. Ja go nawet nie rozumiem.

Kiedy myślę o programie nauczania Wydziału Aktorskiego, naczelnego wydziału Akademii Teatralnej, dostrzegam, jak mi się wydaje, pewien problem. Otwierający się przed studentami wachlarz możliwości wydaje się tak różnorodny, że nie wyobrażam sobie, jak można gruntownie przygotować tych młodych ludzi do wszystkich zadań, przed którymi staną w przyszłości. Przecież pokazanie się w serialu w TVN jest czymś bardzo różnym od zagrania w filmie Wojciecha Smarzowskiego, a to jest coś innego niż wystąpienie w Teatrze Polskim w Warszawie, a to z kolei trudno porównać do roli w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Czy w związku  z tym Akademia powinna skupić się na wybranych zagadnieniach, czy usiłować przygotować studentów do wszystkich rodzajów działań?

Uważam, że dobrze jest, jeśli w szkole student spróbuje zmierzyć się z zadaniami charakterystycznymi dla pracy w serialu i spotka się z reżyserem Teatru Polskiego w Warszawie, i z reżyserem z Teatru Polskiego we Wrocławiu, i z Wojtkiem Smarzowskim. Najlepiej, żeby się tak udało. To pewnie jest utopia, ale i tak będę pracował nad tym, żeby tak się działo. Natomiast kwestia tego, co się później stanie ze studentami, nie leży w rękach nauczycieli. To zależy od samych studentów, od ich talentu, szczęścia i umiejętności. My nie rozbudzimy więcej talentu, niż go dany student posiada. Nie wlejemy mu go do głowy, bo tego po prostu nie umiemy. Możemy tylko pomóc mu go rozwijać. Nie możemy też wpłynąć na szczęście, które w tym zawodzie odgrywa ważną rolę. I szczęście, i talent nie pomogą jednak, jeśli student nie będzie pracował nad sobą, jeżeli nie będzie miał umiejętności. Jesteśmy od tego, żeby mu je dać. Zapewniamy studentom czas, który spędzają, pracując nad sobą. Zaniepokoił mnie trochę wstęp do pańskiego pytania, kiedy pan powiedział, że Wydział Aktorski jest wydziałem naczelnym, najważniejszym. Ja tak nie myślę i nie chciałbym, żeby tak było. Dlaczego studenci Wiedzy o Teatrze, Reżyserii czy Wydziału Sztuki Lalkarskiej mają mieć jakiś kompleks i poczucie, że któryś z wydziałów jest traktowany lepiej i jest uprzywilejowany? Jesteśmy unikalną uczelnią, na której mamy teoretyków, reżyserów i aktorów. Chciałbym, żeby ten czas, kiedy są razem w szkole, służył im do zrozumienia fenomenu zawodu, który sobie wybrali i do którego ich szkolimy. To jest możliwe, kiedy mamy cztery wydziały funkcjonujące obok siebie, ale posiadające punkty styczne. Niestety wydaje mi się, że dzisiaj tych stycznych jest bardzo mało. Najbardziej boleję nad tym, że Wydział Wiedzy o Teatrze wydaje się odsunięty. Czy sam się znalazł gdzieś z boku, czy ktoś go tam ustawił? Uważam, że to jest błąd i będę pracował nad tym, by to nadrobić. To jest wielka, wspaniała możliwość, by korzystać z potencjału intelektualnego studentów WOT-u.

Powiedziałem o naczelnej roli Wydziału Aktorskiego, ponieważ o takiej hierarchii w Akademii Teatralnej mówił rektor Lech Śliwonik, poprzednik rektora Strzeleckiego. Doceniał wszystkie wydziały, sam był teatrologiem, ale uważał, że wiodącą rolę ma Wydział Aktorski.

Dla mnie wszystkie wydziały są równe. Jestem w kontakcie z nowym dziekanem Wiedzy o Teatrze, panem Tomaszem Platą, na którego naciskam i nie boję się powiedzieć tego publicznie, żeby jego wydział się rozrastał.

Trendem, który dla wielu wciąż stanowi nowość, jest współfinansowanie kultury przez państwo za pomocą konkursów grantowych. Działania organizacji pozyskujących fundusze w ten sposób są odmienne od funkcjonowania instytucjonalnych teatrów państwowych i scen prywatnych. Czy Akademia Teatralna stawia sobie za zadanie kształcenie fachowców do działania w tak zwanym trzecim sektorze?

Absolutnie tak! Stąd pomysł dziekana Platy, aby powstała specjalizacja, którą nazywamy producencką. Świetny pomysł! Stąd też moje wysiłki, by w programie znalazły się zajęcia mające uczyć i reżyserów, i studentów, i aktorów wiedzy o teatrze, umiejętności budowania projektów i zdobywania na nie pieniędzy. Czasy są, jakie są. Trzeba nauczyć się zarządzania swoim życiem. Przyszłość należeć będzie do ludzi aktywnych, do tych, którzy będą umieli zorientować się w możliwościach. Skończyło się przynoszenie ofert na tacy. Teraz trzeba o siebie dbać samemu. Także tego będziemy uczyć.

Mówił pan o wykluczeniu studentów Wiedzy o Teatrze, tymczasem mam wielu znajomych wśród lalkarzy z zamiejscowego wydziału w Białymstoku, którzy także skarżą się na izolację. Dyplomy z Warszawy nie są grane w Białymstoku, a te białostockie w Warszawie. Nie ma możliwości, by poznać się z kolegami z Warszawy i nawiązać z nimi współpracę. Nie ma wspólnych inicjatyw studenckich. Za kadencji rektora Strzeleckiego Wydział Sztuki Lalkarskiej próbował doprowadzić do dopuszczenia go do udziału w Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Bezskutecznie.*

Moje wysiłki będą zmierzały do wykluczenia wszelkich izolacji. Obiecywałem to i mam zamiar wywiązać się z danego słowa. Zależy mi na wspólnym życiu całej uczelni. Powinno być ono jak najintensywniejsze. Oczywiście odległość między Warszawą i Białymstokiem stanowi pewien problem, jednak zrobię wszystko, by kontaktów między wydziałami było więcej niż obecnie. Co do Festiwalu Szkół: tak się zdarzyło i może to dobrze, że rektorami uczelni teatralnych w Polsce zostali ludzie z mojego pokolenia. W Krakowie jest to pani Dorota Segda, w Łodzi drugą kadencję sprawuje Mariusz Grzegorzek. To są moi koledzy i dobrzy znajomi. Być może uda nam się wreszcie porozmawiać o regulaminie Festiwalu w Łodzi, na którym rzeczywiście brakuje i Wrocławia, i Białegostoku. Jeżeli to się nie uda, to mam nadzieję znaleźć inne rozwiązanie. Będę nad nim pracować. Może powinien powstać nowy, inny festiwal, o poszerzonej formule, który dopuści szersze grono przedstawień? Słowa takie jak „dopuszczać”, „ograniczać”, „segregować” denerwują mnie. Jeżeli już muszę coś ograniczać, to chcę ograniczać ograniczanie. W każdym razie w gestii rektora leży to, który dyplom wysłać na Festiwal. Jeśli okaże się, że w Białymstoku zrobiono świetny dyplom, to wcale nie będę się wzdragał przed wysłaniem go do Łodzi kosztem być może słabszego dyplomu wydziału aktorskiego z Warszawy. Chcę, żeby u nas w szkole przestała panować ta dezintegracja, o której rozmawiamy.

Mówił pan, że osobowość rektora nadaje szkole pewien ton. Ale czy w pańskich rękach rzeczywiście znalazła się w tym momencie duża, realna władza nad uczelnią?

Tu nie chodzi o władzę. Nie tak to rozumiałem, kiedy zdecydowałem się kandydować na to stanowisko. Każdy wydział jest samodzielnym, autonomicznym bytem i uważam, że to jest świetne. Pochodzący z wyborów dziekani są  niezależni w konstruowaniu programu. I tak powinno być. Ale to rektor musi podjąć ostateczną decyzję, kogo i na jakich warunkach zatrudnić na uczelni. Tak się stało i jestem z tego powodu szczęśliwy, że na wszystkich wydziałach wybrano ludzi z mojego pokolenia lub młodszych. Odbyło się już pierwsze kolegium nowych władz i to było fantastyczne spotkanie. Wiem już, że myślimy podobnie i że nie będziemy się ze sobą potykać, tylko wspierać. Wierzę, że moja praca przyniesie świetne efekty, bo otaczają mnie ludzie, którzy chcą dla uczelni tylko lepiej. Może moja koncepcja to jest utopia, może moje poglądy graniczą z naiwnością, ale to trudno. Najwyżej będziemy mieli naiwnego rektora.

Czy będzie pan łączył funkcję dyrektora Teatru Syrena i rektora Akademii Teatralnej?

To pytanie pojawiło się w trakcie debaty wyborczej. Profesor Gajewski bardzo stanowczo zapewnił wyborców, że natychmiast po wygraniu wyborów porzuci funkcję dyrektora artystycznego Teatru Polskiego. Mnie nawet błąkała się po głowie taka myśl, ale wobec takiej stanowczości profesora Gajewskiego natychmiast obudziło się we mnie zwątpienie. Wie pan, przez dwadzieścia jeden lat współpracowałem z Jerzym Grzegorzewskim, dla którego niepewność i niewiedza były źródłem fantastycznej twórczości. Ostatecznie postanowiłem, dopóki to będzie możliwe, łączyć obie te działalności. Myślę, że Teatr Syrena może być miejscem otwartym dla naszych studentów i absolwentów. Może ich wspierać. Może sprawić, że będą mieli w przyszłości co robić. Nie chcę dla zasady pozbawiać się pewnych możliwości. Będę sprawdzał, co się z tej nowej sytuacji da ukręcić.

Zdarza się czasami, że szkoła wypuszcza grupę absolwentów, którzy łączą się później w trwały zespół. Warszawa wypuściła m.in. Montownię i Grupę Dochodzeniową, Białystok np. Teatr Malabar. Zależy panu na wspieraniu tego procesu?

Tak, bardzo. Mówiłem o integracji. Jej konsekwencją są właśnie powoływane do życia różne grupy artystyczne. Nie ma niczego lepszego. Wiem to po sobie. Moje szkolne przyjaźnie trwają od trzydziestu kilku lat i nadal owocują. Sztuka działa albo na symbiozach, albo na antagonizmach. Żywi się takimi bytami. Twórczymi przyjaźniami i twórczymi konfliktami. To bardzo ważne.

Zastanawiam się nad sposobem animowania takich działań. Spotykałem się kilkakrotnie z opiniami, że absolwenci warszawskiego Wydziału Aktorskiego są narcystyczni i egoistyczni, że zależy im na tylko na indywidualnych karierach i że trudno jest z nich zbudować zespół. Oczywiście mogą to być po prostu jednostkowe opinie. Ewelina Marciniak w rozmowie z Jolantą Kowalską powiedziała: „Nie lubię pracować z ludźmi po Warszawie. Staram się zawsze sprawdzać obsadę, by nie nadziać się na kogoś stamtąd, bo już miałam taką sytuację i nie jest to przyjemne doświadczenie. […] Tamta szkoła przygotowuje gwiazdy, które mają ugruntowane poczucie pewności siebie”.
 
Nie mam zamiaru centralnie niczym sterować. A już zwłaszcza postawami życiowymi absolwentów. To byłoby idiotyczne i w ogóle nie mam zamiaru się w to bawić. Szkoła daje możliwości zrzeszania się w grupy i łączenia wysiłków studiujących w niej osób. Istnieje „Projekt zero” – wewnątrzszkolny system grantowy, są koła naukowe. Nauczyciele nigdy nie dogonią emocji i energii, która jest w młodych ludziach. Powitam z radością i poprę każdą studencką inicjatywę. Będę pozwalał na tak wiele, jak tylko można. Co do egoizmu i traktowania ludzi jako okoliczności do robienia własnych karier – to nie zdarza się tylko w naszej szkole. To jest problem charakterologiczny. Na to cierpi każde środowisko artystyczne. Częściowo winę może ponosić to, że w Akademii wiele rzeczy załatwia się za studentów. Będę pracował nad tym, by byli oni samodzielniejsi. Żeby wiedzieli, co to znaczy przynieść stół do sali, w której odbywa się próba, co to znaczy odnieść rekwizyty, żeby umieli załatwić samemu nagłośnienie i oświetlenie. Żeby nie czekali, aż ktoś to zrobi za nich. Na to trochę chorujemy i powinniśmy to uleczyć.

Stawia pan przed sobą jakiś konkretny, wymierny cel do osiągnięcia?

Chciałbym, żeby Akademia stała się najlepszą uczelnią artystyczną w zakresie aktorstwa, reżyserii, lalkarstwa i wiedzy o teatrze. Wbrew pozorom moje zadanie jest dosyć proste. Kampania wyborcza zmusiła mnie do napisania bardzo, ale to bardzo konkretnego programu. Wypełnia on grubą teczkę, z której nie wyrzuciłem i nie wyrzucę ani jednej kartki. Mam zamiar rozwiesić sobie te wszystkie papiery w moim pokoju i metodycznie wykreślać kolejne punkty jako załatwione. Jeżeli to zrobię, będziemy najlepszą szkołą.

20-05-2016

*Rozmowa z panem Wojciechem Malajkatem odbyła się przed ogłoszeniem wzbudzającego kontrowersje werdyktu jury Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi, w którym studenci Akademii Teatralnej nie otrzymali żadnej nagrod.

Wojciech Malajkat - aktor teatralny i filmowy, reżyser, pedagog, profesor zwyczajny Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Rektor Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie w kadencji 2016–2020.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany widz
    widz 2016-05-24   00:42:29
    Cytuj

    Raktor Akademii Teatralnej. Nogi się pode mną uginają.