AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Spory graniczne

Pracownik Instytutu Kultury Współczesnej UŁ, redaktor miesięcznika „Dialog”.
A A A
Jan Łuć, fot. HaWa
Szymon Kukla, fot. A. Kustra  

Piotr Olkusz: Proszę pozwolić, że zapytam: dlaczego postanowili panowie się ze mną skontaktować i wystąpić z propozycją nagrania tej rozmowy?

Szymon Kukla: Naszą uwagę przykuł wydźwięk pana artykułu Filmówka się łamie. Nie skupia się pan na rozliczaniu profesorów, Wydziału Aktorskiego czy całej szkoły, ale – jeśli dobrze rozumiem – stara się pan wprowadzić tę dyskusję na nowe tory. Jakby pan pytał, co przyniesie ten czas zmian, jak te procesy usprawnić i naprawić.

W pisaniu o „polskim #MeToo” za dużo jest mowy o przeszłości?

Jan Łuć: To nie tak. Wskazywanie, wytykanie, piętnowanie błędów i sytuacji, które nie powinny mieć miejsca, jest czymś dobrym i może prowadzić do niepowtarzania tamtych przekroczeń. Ale też, gdy odbieram telefony od rodziny, przyjaciół, od osób, które nie są związane z teatrem, to dochodzę do wniosku, że z ich perspektywy zaczyna być widoczny tylko jeden obraz i jeden sposób opowiadania o środowisku teatralnym: to całkowicie patologiczne miejsce, które można porównać do armii czy jakiegoś innego środowiska, w którym są jedynie straszni ludzie dopuszczający się patologicznych zachowań.

Szymon Kukla: I nie chcemy niczego rozwadniać, mówić, że nic nie jest tylko białe albo tylko czarne. Nie, sytuacje patologiczne są patologiczne. Ale chcielibyśmy, aby nie zmarnowano odwagi osób, które zdecydowały się mówić. Lub też inaczej – by całej energii, którą udało się wykrzesać, nie spożytkować na dyskusję, z której niewiele wyniknie dla teraźniejszości i przyszłości kształcenia aktorów.

Tę energię, w przypadku łódzkiej szkoły wyzwoliła Anna Paliga.

Jan Łuć: Byłem obecny na małej radzie programowej Szkoły Filmowej i słyszałem na żywo wystąpienie Ani Paligi i jej świadectwo. Niewiele później ruszyliśmy – mam tu na myśli studentów – z inicjatywą założenia skrzynki mailowej, na którą można by było wysyłać kolejne świadectwa niedopuszczalnych zachowań w szkole. To znaczy w szkole mieliśmy już Pełnomocniczkę Rektora ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji, ale doszliśmy do wniosku, że ta konkretna sytuacja uruchomiona wystąpieniem na małej radzie programowej wymaga konkretnego rozwiązania. Napisałem do studentów i studentek Wydziału Aktorskiego obszerną instrukcję, jak opisywać patologiczne zjawiska – jak pozostawić na boku emocjonalność, a skupić się na tym, co mogło się wydarzyć i co należałoby traktować jako sytuację przemocową.

Więc jak opisywać?

Jan Łuć: W moim mailu było kilka podstawowych informacji: „Merytoryczność i wiarygodność takiego maila jest uwarunkowana rzetelnością zeznania. Jest to opis sytuacji, działań, słów, a nie naszego wrażenia. Określa osobę dopuszczającą się przekroczenia oraz czas i miejsce, w którym to się zdarzyło. Przytacza nazwiska osób, które wzięły udział w zdarzeniu. Mail jest sygnowany naszym imieniem i nazwiskiem. W sytuacji takiej, jak nasza, anonimowe zeznania są inaczej traktowane przez komisję”. Dodałem, byśmy potraktowali tę platformę komunikacji odpowiedzialnie i ze szczerością w sercu, bez pielęgnowania zaszłości, ale zgodnie z sumieniem i przede wszystkim z zamiarem rozpoczęcia rozmowy na temat patologicznych aspektów i sposobów pracy na Wydziale Aktorskim.

Pomysł ze skrzynką był bardzo ciepło przyjęty przez brać studencką naszego wydziału, zwłaszcza że zaczęły pojawiać się pierwsze próby kontaktowania się z nami różnych mediów, żebyśmy opowiadali…


Woleliście milczeć?


Szymon Kukla: Odpowiem historią. Niedawno, gdy o wpisie Anny Paligi zrobiło się naprawdę głośno, skontaktował się ze mną znajomy dziennikarz z jednej ze stacji telewizyjnych. Od słowa do słowa okazało się, że nie tyle on chce ze mną rozmawiać, ile jego koleżanka, z innej redakcji. A ona chce oczywiście rozmawiać o Szkole Filmowej. „Jaką będę miał pewność, że nawet jak zada mi pani więcej pytań niż tych kilka dotyczących najbardziej medialnej kwestii, to znajdzie się na te pytania i moje odpowiedzi miejsce w całym materiale?” – zapytałem. „Jaki będę miał wpływ na autoryzację materiału?” – dodałem. Dziennikarka straciła zainteresowanie rozmową.

Jan Łuć: Oczywiście to nie jest tak, że powinniśmy nie opowiadać o tej sytuacji: rzeczy, o których odważyła się powiedzieć i napisać Anna Paliga – przypomnijmy, najpierw przed małą radą programową, dopiero później w mediach społecznościowych – doprowadziły nas do miejsca, w którym jesteśmy teraz. Ale jeżeli mamy już opowiadać o tym, jak funkcjonuje Wydział Aktorski i jak funkcjonują zależności między profesorem a studentem, to byłoby dobrze, byśmy rozróżnili zadania, które stoją przed specjalnymi organami szkoły, i zadania, które stoją przed nami. Dla nas jednym z naszych najważniejszych zadań jest teraz wypracowanie rozwiązań na przyszłość.

A zatroszczyliście się jakoś po przyjacielsku o panią Annę Paligę?

Jan Łuć: Nie chcę być źle zrozumiany – wierzę, że przyjaciele Ani zatroszczyli się o nią. Proszę pamiętać, że Ania skończyła szkołę już wcześniej, nie mieliśmy – gdy ona jeszcze studiowała, a my już studiowaliśmy – osobistych zażyłości; teraz nie mamy bezpośredniego kontaktu. Nie zatroszczyliśmy się o Anię „po przyjacielsku”. Uznaliśmy, że prawdziwszą formą wsparcia, którą możemy jej zaoferować, jest nasza inicjatywa na rzecz poinformowania Pełnomocniczki Rektora ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji pani Moniki Żelazowskiej o innych przypadkach, które wymagają wyjaśnienia i – w dłuższej perspektywie – monitorowanie działań organów wyjaśniających nieprawidłowości i proponowanie zmian na przyszłość. To nasz sposób potwierdzenia, że jesteśmy z Anią Paligą i że wspieramy inicjatywę, którą ona odważnie zainicjowała.

Była data końcowa wysyłania zgłoszeń? Ile maili wpłynęło?

Jan Łuć: Pierwotnie planowaliśmy, że maile będą mogły być wysyłane do pierwszego kwietnia. Później, widząc, jakiego rozpędu nabrała sprawa, postanowiliśmy szybciej przekazać dostęp do skrzynki pani Monice Żelazowskiej – stąd wiemy już teraz, że jest tam dziesięć zgłoszeń. Nie wiemy, na jakie tematy, od kogo – tym zajmą się odpowiednie organy szkolne.

Dziesięć to dużo i niedużo. Niedawno w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Iga Gańczarczyk, Prodziekan Wydziału Reżyserii Dramatu AST w Krakowie, mówiła że u nich na podobną, ale dłużej funkcjonującą skrzynkę spłynęło tylko jedno zgłoszenie, choć z rozmów na portalach społecznościowych mogła wnioskować, że temat jest dla uczniów AST ważny. Iga Gańczarczyk zinterpretowała to jako brak zaufania studentów do pracowników AST i jeszcze jeden argument za tym, by rzecznikiem studentów był ktoś spoza szkoły.

Szymon Kukla: Podejmując nasze pierwsze działania, ale i później, rozmawialiśmy o potrzebie zatrudnienia przez Szkołę Filmową osoby, która zajmowałaby się kwestiami mobbingu. Ale głównie zwracaliśmy uwagę na to, że powinna być to osoba znająca specyfikę zawodu.

Jan Łuć: To jest najważniejsze: musi to być osoba, która zna naturę i wyjątkowość pracy między studentem aktorstwa a profesorem, który wykłada dany przedmiot. Uważam, że mogłaby to być osoba, która jest absolwentem na przykład naszego wydziału i wie, jak on funkcjonował i jakie są zależności w naszej szkole. Zdecydowanie nie może to być osoba, która zna się tylko na sytuacjach przemocowych „w ogóle”. Praca w teatrze, relacje między aktorem a aktorem, aktorem a reżyserem na wielu płaszczyznach nie mogą być sprowadzone do relacji znanych z innych środowisk pracy.

Bo wywieranie presji czy wytwarzanie sytuacji w jakimś sensie transgresyjnych jest tu również twórcze?

Szymon Kukla: Sytuacja twórcza nie jest uwarunkowana presją czy przekraczaniem granic: w szkole teatralnej jest uwarunkowana relacją konkretny profesor – konkretny student. Metoda pracy za każdym razem musi być dostosowywana indywidualnie do studenta. Skracanie dystansu na linii profesor-student w jednym wypadku może być pozytywne, a w innym może mieć bardzo negatywny skutek.

Już teraz nie brakuje wypowiedzi absolwentów różnych szkół aktorskich, których celem jest dyskusja ze skargami na temat pracy różnych profesorów. „Ten człowiek jest aniołem, został oskarżony niesłusznie” – albo na odwrót.

Szymon Kukla: I robi się z tego przepychanka na wrażenia, którą media skrzętnie wykorzystują. Postarajmy się zrozumieć, co stoi u podstaw sytuacji, w której – by nie poruszać się po próżni ogólników – czas studiów u prof. Ewy Mirowskiej jest dla Joanny Koroniewskiej czy Weroniki Rosati doświadczeniem przemocowym, a inni nie mogą w to uwierzyć. Byłem studentem prof. Ewy Mirowskiej i teraz – traktując z pełną powagą krytyczne wypowiedzi pod jej adresem – zastanawiam się, dlaczego ja zapamiętałem ten okres jako bardzo wartościowy w mojej edukacji?

Jan Łuć: To są bardzo indywidualne sytuacje. Każdy w szkole aktorskiej doświadcza podobnych przeżyć: z jednymi profesorami jest nam bardzo po drodze, a z innym zgrzyta i iskrzy. W skrajnych sytuacjach – nie neguję tego, podkreślam na wiele sposobów – dochodzi do sytuacji patologicznych. Wydaje mi się, że kluczowe jest zrozumienie, że sednem problemu, a jednocześnie naturą pracy teatralnej jest osobista relacja. Powinniśmy rozpocząć rozmowę, jak tę indywidualną sytuację rozbroić, nie pozbawiając tego, co w niej dobre. Coraz częściej powtarzamy, że potrzebny jest nam zbiór dobrych praktyk. Tyle że ja nie wierzę w jakiś dokument na szesnaście czy sześćdziesiąt stron, w którym drobnym maczkiem spiszemy jedno prawo dla wszystkich. No, może jakieś ogólne zasady da się ustalić: „profesor nie powinien przekraczać barier fizycznych, oceniać osobistej wrażliwości studenta”. Ale taki zestaw dobrych praktyk, indywidualny, wyjątkowy, powinien być uzgodniony przy pierwszym spotkaniu profesora i studenta: celowo używam tu liczby pojedynczej. Oczywiście, to by wymagało nowego sposobu pracy i więcej czasu, ale może zyskalibyśmy wiele chwil, które niepotrzebnie tracimy w późniejszych sytuacjach konfliktowych. Może zaoszczędzilibyśmy wówczas sporo energii, którą później moglibyśmy wykorzystać do pracy? Może warto już na samym początku z każdym ustalić, na co może pozwolić sobie profesor i na co student?

Szymon Kukla: Cały czas mówimy o granicach. O „przekraczaniu granic” i „nieprzekraczaniu granic”, o mistycznej transgresyjności sztuki. A może powinniśmy się najpierw zastanowić, jak te granice mogą i powinny być wyartykułowane? Mówi się o warsztatach z psychologiem, o współpracy z kimś, kto zajmowałby się etyką pracy między profesorem a studentem – pan chyba też o tym pisał w swoim artykule. Uważam, że to naprawdę bardzo ważne, aby student już na początku bycia w szkole dostał konkretne narzędzia pozwalające mu na precyzyjne ustalanie granic pracy i zachowań tak, by później i jedna, i druga strona mogła pracować w klarownych, czystych warunkach.

Tytuł wykładu inauguracyjnego: „Studenci, wam też można”?

Szymon Kukla: Hasło „pierwszy rok jest selekcyjny” powtarza się zawsze, jak mantra. Później okazuje się, że niekoniecznie jest to prawda – u mnie nikt po pierwszym roku nie odpadł. Ale słowo „selekcja” zapuszcza swoje korzenie bardzo głęboko w głowie każdego studenta. A przecież poczucie strachu nie jest niczym motywującym i niczym pobudzającym do kreatywności.

Jan Łuć: Wydaje mi się, że jest to jedno z „narzędzi” dotychczasowej edukacji teatralnej, choć nie wiem, czy to najlepsze słowo. Tak czy inaczej wciąż nie brakuje profesorów, którzy grają trochę w taką grę: „mam asa w rękawie i mogę go użyć”. Ten „as”, to właśnie taka sugestia, iż „oto cała twoja edukacja i przyszłość jest w moich rękach, więc nie piśniesz ani słowa”… Wszyscy wiemy, jak trudno jest się dostać na aktorstwo, jak trudne są egzaminy wstępne… Wiemy, że to poczucie elitarności może być pożywką dla strachu. Może, gdyby wyjąć z układanki ten element budowania strachu (jednostkowej zależności), to umielibyśmy unikać wielu złych sytuacji? To ważny problem: student często nie ma odwagi powiedzieć, że coś, co się wydarza na zajęciach, już przestało go motywować, już przestało go rozwijać, że stało się naruszeniem jego granic, w obrębie których był w zgodzie sam ze sobą.

Na ile winny jest mechanizm niedostrzegania własnej krzywdy i nieświadomość technik, którym jest się – jako student – poddawanym?

Szymon Kukla: Nie mówmy o winie. Mówmy o uwarunkowaniu wielu sytuacji świadomością i dojrzałością studenta.

Jan Łuć: Mówmy o potrzebie wypracowania przez studenta i u studenta umiejętności mówienia o sobie, o swojej pracy. To można robić, szukając teraz jakichś nowych środków, ale możemy też to robić, korzystając z metod już wypracowanych i sprawdzonych. Marcin Wierzchowski, pisał pan o nim w swoim tekście, zastanawiając się nad jego fenomenem, pracuje, wykorzystując metodę NVC, Nonviolent Communication, porozumienie bez przemocy Marshalla Rosenberga, stworzoną w latach siedemdziesiątych. Ten schemat ma swoje fazy postępowania, jeżeli stosowalibyśmy się do tych faz na każdych zajęciach, to niezależnie od tego, co próbujemy na zajęciach uruchomić, byłoby na nich miejsce – już na pierwszym etapie – na spostrzeżenia, uczucia, potrzeby i prośby studenta, a potem na odwołanie się do drugiej strony: odpowiedź pedagoga. To oczywiście bardziej złożony proces, tu go tylko sygnalizuję. Zastosowanie metody NVC do większości zajęć, wydaje mi się, wyeliminowałoby większość patologicznych sytuacji.

Taka metoda „pracujemy razem”?

Szymon Kukla: Raz do roku w naszej szkole organizowane są warsztaty w ramach programu „Zszywanie Europy”. Zapraszani są goście z różnych ośrodków. Któregoś razu doszło do ciekawej sytuacji: jednego z naszych wykładowców, żywo zainteresowanego warsztatami, zaskoczyło, jak prowadzący – nauczyciel z berlińskiej Akademii Sztuk Dramatycznych im. Ernsta Buscha – zgadzając się na jego udział w warsztatach, poprosił, by nie był obserwatorem, tylko uczestnikiem. By nie patrzył, ale pracował razem ze studentami. Myślę, że chodzi o to, byśmy zacieśnili relację, w której możemy się spotkać później na poziomie zawodowym – na scenie. Chodzi o bardziej partnerską relację: w tej konkretnej, scenicznej sytuacji. Wówczas mielibyśmy także większą swobodę mówienia o tym, kiedy nasze granice są przekraczane.

Jan Łuć: Oczywiście chodzi o zerwanie z systemem mistrzowskim, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że taką uwagę łatwo jest formułować w sytuacji takiej jak ta. Niemniej nie możemy uciekać od pytań o restrukturyzację całego systemu, w tym systemu mistrzowskiego.

Co pan ma na myśli mówiąc „system mistrzowski”?

Jan Łuć: Przychodzi, w najlepszej wierze, do studentów wykładowca, który postanawia, że oto będzie próbował przekazać te wszystkie możliwe narzędzia, których sam nauczył się w trakcie swojej edukacji i kariery zawodowej. Ma niby tylko wąsko sprecyzowane zajęcia, ale faktycznie bardzo często wchodzi z całym, pełnym wachlarzem racji, przekonań, wizji, rozwiązań… Buduje przy tym aurę wyjątkowości, niekiedy przez strach, o czym już trochę mówiliśmy, częściej przez – konstruowaną w najlepszej wierze – figurę nieprzeciętności. Bardzo często wielu studentów odnajduje z takim profesorem wspólny język, ale pozostają i tacy, którzy nie znajdują się w danej wizji teatru i aktora. A potem przychodzi drugi mistrz i okazuje się, że jego zestaw narzędzi jest całkowicie inny. Potem trzeci, czwarty…


Edukacja zna system kursów mistrzowskich, czy lekcji mistrzowskich. Zwykle dają wspaniałe rezultaty. Choć, jeśli dobrze rozumiem, system mistrzowski, o którym panowie mówią, nie jest kursem mistrzowskim, o którym ja myślę: nie jest dobrowolny i nie stanowi dodatku do procesu edukacji, ale jego istotę.

Szymon Kukla: Przez pierwsze trzy lata mamy bardzo precyzyjnie określony, a przez to zamknięty program nauczania, taki plan działania dla nas. Dopiero na czwartym roku, gdy wchodzą dyplomy, możemy mówić o pewnej swobodzie wyboru.

Jan Łuć: Bodaj poza wyborem na trzecim roku – „Historia filmu” albo „Literatura powszechna” – nie mamy możliwości wybierania zajęć. Choć oczywiście są zajęcia, na których chcemy i uczymy się więcej, i takie, z których bierzemy dla siebie mniej – nie myślę tu akurat o charyzmie czy wiedzy prowadzącego. Myślę o sytuacji świadomego wyboru – gdy propozycję mistrza-profesora rzetelnie oceniamy z perspektywy własnych potrzeb. Ale trzeba dużej świadomości aktorskiej, by móc sobie powiedzieć: z tych zajęć biorę to, a z tych tamto.

Szymon Kukla: Raz jeszcze podkreślamy, że studia aktorskie są i zawsze będą bardzo osobiste, więc zależne od dojrzałości studenta.

Nie ma się więc co przejmować programem?

Szymon Kukla: Przeciwnie. Myślę, że warto w tym programie postawić na międzywydziałowość: skorzystać z wielkiej zalety Szkoły Filmowej, czyli olbrzymiej różnorodności kursów. Obecna rektor też zresztą o tym mówi. Jestem przekonany, że mając możliwość uczestniczenia w różnorodniejszych kursach, stalibyśmy się bardziej świadomi. Dziś często zdarza się tak, że studenci Wydziału Aktorskiego skupieni są tylko na aktorstwie, przyszli producenci słabo znają aktorów, reżyserzy zbyt mało uwagi skupiają na pracy z aktorem. Po skończeniu tej szkoły studenci często są bezradni w kontaktach z innymi pionami planu filmowego czy osobami z teatru. To warto byłoby zmienić.

Jan Łuć: Nie mówiąc o tym, że w większości przypadków absolwent aktorstwa nie zostaje zawodowym aktorem – często pracuje w innych zawodach, nierzadko związanych z teatrem czy filmem, ale na początku tej pracy w „nowym” środowisku wielu rzeczy, których mógłby się nauczyć w szkole, uczy się na gorąco.

Marzyłbym o takiej szkole filmowej, w której studentów przyjmuje się na wydziały, kierunki, niemniej na pierwszym roku pracowaliby razem, niekiedy w mniejszych, ale interdyscyplinarnych podgrupach. Szymon przywołał wcześniej doświadczenie warsztatów szkoły teatralnej im. Ernsta Buscha. Byłem w tej szkole na wymianie: tam taka interdyscyplinarność na pierwszym roku dobrze się sprawdzała, była bardzo otwierająca, uczyła nie tylko podstaw różnych warsztatów, ale przede wszystkim tego, jak pracować w grupie, budować relacje, być uważnym na wszystkich uczestników procesu. Może takie doświadczenie wyeliminowałoby wiele późniejszych sytuacji przemocowych: reżyser wiedziałby, jaka jest specyfika pracy aktora, aktor zaś, jakie są trudności związane z byciem reżyserem, który musi organizować, wydawać polecenia i tak dalej.

Od początku naszej rozmowy mówimy, jakich zajęć brakuje, jak należałoby rozszerzyć program. A przecież już teraz zwraca się uwagę, że ten program jest przeładowany. Żeby coś dodać, trzeba coś zabrać…

Szymon Kukla: Albo lepiej wykorzystać, skondensować, przeorganizować. Można by szybciej łączyć te praktyczne zajęcia, które mamy na początku – na przykład ruchowe czy dotyczące wiersza, prozy – i zobaczyć, jak działają na scenie, jakie mają zastosowanie w filmie. Ten podział na salę lekcyjną i scenę mógłby być załagodzony.

Jan Łuć: Może warto zastanowić się, czy aktorstwo w Szkole Filmowej nie powinno być aktorstwem naprawdę filmowym. U nas w zasadzie jest ono wciąż dostosowane do oczekiwań teatralnych… Zawahałem się, bo też nie do końca wiem, czy faktycznie odpowiada ono na potrzeby dzisiejszego teatru. Nie neguję kwestii troski o warsztat, ale przecież – gdy oglądam współczesny teatr, gdy o nim czytam – widzę, że jego oczekiwania względem współczesnego aktora też się zmieniają. Coraz częściej reżyserów interesuje to, co aktor wnosi po ludzku do przedstawienia, co ma do powiedzenia, jaki jest – a w obecnym programie wydziałów aktorskich te rzeczy wciąż ustępują pola obszernym zajęciom stricte warsztatowym: z wiersza, prozy, elementarnych zadań…
 
Zastanawiało mnie, gdy pracowałem nad artykułem o Szkole Filmowej, że nikomu nie przeszkadzał fakt, iż oceny przedstawiane są przez opiekuna roku publicznie… Dla mnie to jakiś zamach na prawo do prywatności.

Szymon Kukla: Nie przesadzajmy. Nie róbmy przed rokiem tajemnicy z tego, jakie ja mam oceny… Specyfika pracy aktorskiej i nauki aktorstwa opiera się w dużej mierze na zaufaniu. Jeśli nie możemy sobie pozwolić na zaufanie w grupie, jeżeli przeszkadza mi już to, że ktoś zna moje oceny, to jak ja mam dokonywać pewnych przekroczeń na scenie w obecności innych osób, które na mnie patrzą?

Jan Łuć: Zastanówmy się raczej, czy obecny system oceniania jest najlepszy. Może lepiej, by zamiast suchego „dobrze”, „dostatecznie” wykładowca przygotowywał opis procesu, jaki student odbył. Co się nie udało, a co wyszło dobrze. Byłby to też opis tego, jak praca ze studentem wpłynęła na samego profesora, bo przecież wiemy, że taka wspólna praca zawsze ma wpływ na dwie osoby. Nie chodzi o wielki elaborat – chodzi o jedną stronę A4 refleksji o rozwoju.

Szymon Kukla: I właśnie z naciskiem na słowo „proces”, a nie „efekt”. Z perspektywy „efektu” oceni nas w przyszłości rynek. W szkole dajmy sobie jeszcze szansę na ocenę procesu. Zwłaszcza że to dwie różne sprawy – jak profesor, który pracuje z nami przez kilka miesięcy ma nagle ostatniego dnia wyłączyć swoje wszystkie doświadczenia z procesu współpracy i ocenić niby tylko efekt?

Jan Łuć: Wracając do pana pytania, ja bym się raczej zastanawiał nie nad tym, czy opiekun roku może publicznie prezentować oceny studentów, ale czy instytucja opiekuna roku jest nam jeszcze w ogóle potrzebna. Wyjaśnijmy, że w zamierzeniu jest to funkcja ważniejsza niż analogiczna funkcja na uniwersytetach. Opiekun roku ma duży wpływ na wyniki egzaminów wstępnych i dobór grupy, później ma niejako dobierać do tej grupy najodpowiedniejszych wykładowców, ale faktycznie jest to często poza jego/jej wpływem, bo w grę wchodzi pensum, dostępność wykładowców i tak dalej. Więc zastanawiam się, czy opiekun roku jest nam tak naprawdę potrzebny, bo kim on/ona w zasadzie jest? Czy nie utrwala myślenia, że oto mamy kolejną hierarchię w szkole i kolejnego mistrza, który ma kreować „myśl”, „rozwój”? Może taka osoba troszcząca się o sprawy grup i studentów powinna być jedna dla całej szkoły? Jak jest jeden opiekun dla jednego roku, to staje się on mistrzem. Trafiasz na rok pana/pani X i jest duża szansa, że ty wraz z częścią grupy nie będziecie się zgadzali z programem, według którego będzie szła wasza edukacja. W obecnym systemie nie ma na taką niezgodę miejsca. Gdyby tej instytucji nie było, a studenci mieliby przed sobą wielu profesorów bez hierarchii, u których szukaliby inspiracji… To może konfliktów byłoby mniej?

Może chodzi o to, że opiekun roku miał być w założeniu jego rzecznikiem?

Jan Łuć: To jest ta rozmowa, którą prowadzimy: czy system edukacji teatralnej ma polegać na tym, że studenci muszą mieć swojego rzecznika? Kogoś, kto będzie ich reprezentował przed dziekanem szkoły? Kto będzie filtrował relacje, decydował za studentów, jaka opinia może opuścić krąg grupy, a jaka nie? Czy nie powinno być zdrowego dialogu między wszystkimi, którzy spotykają się pod dachem tej szkoły?

31-03-2021

Szymon Kukla - aktor, student Wydziału Aktorskiego PWSFTviT im. Leona Schillera w Łodzi. W latach 2016/2017 student Wiedzy o Teatrze UJ. Swoją wiedzę i umiejętności zdobywał między innymi podczas warsztatów z teatru improwizowanego prowadzonych przez Steena Haakona Hansena, oraz aktorskich prowadzonych przez Iana Morgana (RADA w Londynie) oraz Danielę Wicaz-Hattop (HfS Ernst Busch w Berlinie). Współzałożyciel agencji artystycznej Carte Blanche.

 

Jan Łuć - aktor, uczęszczał do Szkoły Aktorskiej im. Haliny i Jana Machulskich w Warszawie, student Wydziału Aktorskiego PWSFTviT im. Leona Schillera w Łodzi. Absolwent 1. Roku Szkoły Impro przy Klubie Komediowym w Warszawie. Od roku akademickiego 2020/2021 asystent mgr. Marcina Wierzchowskiego na zajęciach z Filmowania Aktora i Scen po angielsku  w Szkole Filmowej w Łodzi. Od 2010 roku współorganizator Festiwalu Teatrów Awangardowych PESTKA w Jeleniej Górze.


skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany Piotr Olkusz
    Piotr Olkusz 2021-03-31   13:59:02
    Cytuj

    Do Pana/Pani "Straszne": To bardzo nieuczciwy komentarz; myślę, że powstał bez przeczytania całej rozmowy. Panowie Jan Łuć i Szymon Kukla, gdyby chcieli zaistnieć, mieliby wiele innych sposobów, by to zrobić, niż nagrywać rozmowę dla branżowego portalu, w której mówią o potrzebie wystudzenia emocji. Bardzo łatwo jest obrażać innych i przypisywać im złe intencje kryjąc się za internetowym pseudonimem i dając się ponieść emocjom szybkiego stukania w klawiaturę. O wiele trudniej jest zaproponować rzeczową rozmowę występując pod nazwiskiem. Proszę o rozsądek i szacunek dla moich rozmówców.

  • Użytkownik niezalogowany Straszne
    Straszne 2021-03-31   11:23:31
    Cytuj

    Pseudointelektualny bełkot, niedoświadczonych studentów próbujących zaistnieć i zwrócić na siebie uwagę. To straszne ze ktoś się prosi o wywiad hehe