Teatr bliskiego kontaktu
Monika Wąsik: Losy Teatru Szwalnia są dość skomplikowane. Najpierw wyremontowaliście i po kilku miesiącach straciliście siedzibę przy ulicy Jaracza, później długo szukaliście nowego lokalu i po długich barażach dostaliście budynek dawnego Domu Kultury „Kolejarz” – budynek mocno zaniedbany, z przeciekającym dachem i drogi w utrzymaniu. Kilka miesięcy temu w końcu zostaliście połączenie z Poleskim Ośrodkiem Sztuki. Czy ten mariaż oznacza stabilizację?
Marcin Brzozowski: Kiedy urząd nadzoru budowlanego zamknął naszą pierwszą siedzibę, długo i niestety bezskutecznie próbowałem wywalczyć w urzędach remont dostosowujący tamtą przestrzeń do obowiązującego prawa. W tamtym czasie wielokrotnie przejeżdżałem obok tego budynku (tj. Domu Kultury „Kolejarz”), jak się potem okazało – teatru z dziurawym dachem i pozostawioną na zimę wodą w instalacji CO.
Wcześniej budynek należał do Teatru Nowego, tutaj odbyła się premiera Brygady szlifierza Karhana w reżyserii Remigiusza Brzyka.
Jak również wiele innych projektów i warsztatów teatralnych. Działało tu Centrum Edukacji Teatralnej Teatru Nowego. A kiedy budynek opustoszał, a my straciliśmy lokal przy Jaracza, zacząłem się nim interesować. W końcu dzięki przychylności władz Łodzi otrzymaliśmy go w użyczenie, z obowiązkiem pokrycia kosztów utrzymania. Nasza decyzja była ryzykowna. Pierwotny plan wykorzystania tej przestrzeni obejmował kilka inicjatyw i podmiotów, które z różnych powodów się wycofały. Była w nas jednak tak duża chęć kontynuowania pracy, że zdecydowaliśmy się działać. Nie wiem jak, ale udało się metodą gospodarczą wyremontować i przystosować przestrzeń do działań, a potem utrzymywać go i tworzyć program. Cały czas działaliśmy na granicy zamknięcia. Bez żadnych dotacji i stałego wsparcia. Niekiedy finansując działalność z własnych pieniędzy, nie mówiąc o tzw. pracy wolontariackiej. Mówiąc to, muszę zaznaczyć, że jestem przeciwnikiem jakiejkolwiek postawy roszczeniowej artystów. W tym przypadku uważałem, że jeżeli ktoś poszedł do prezydent miasta i powiedział, że ma siłę i energię, aby ten pusty, zaniedbany budynek utrzymać i chociaż przez chwilę coś w nim robić, to powinien się tego trzymać i robić to, co obiecał. Od początku wiedzieliśmy, że bez wsparcia miasta Łodzi nie uda nam się prowadzić długofalowej działalności. Dlatego od początku staraliśmy się wypracować bezpieczną, bardziej komfortową przestrzeń pracy, ale nie rościć sobie do niej prawo. Po kilku latach pracy udało się. Od kilku miesięcy współpracujemy z Poleskim Ośrodkiem Sztuki, który wspiera nas w administrowaniu budynkiem. Działamy już inaczej.
Czy współpraca z Poleskim Ośrodkiem Sztuki sprowadza się tylko do kwestii administracyjnych?
Nie tylko. Poleski Ośrodek Sztuki zyskał także nową przestrzeń dla swoich działań, w tym dużą salę widowiskową, której mu brakowało. Powoli zaczynamy też realizować wspólne projekty.
Kiedyś Anna Ciszowska zauważyła, że Szwalnia to taki przytułek dzieci offu, zabłąkanych i trochę nieprzystosowanych aktorów, amatorów, ale też widzów, których łączy na przykład to, że wszyscy oni szukają przeżyć niespektakularnych. Jesteście przytułkiem offu?
Nie wiem, czy jest aż tak dobrze. Szwalnia oczywiście zawsze była otwarta na różne inicjatywy – teraz być może nawet bardziej niż kiedyś, ponieważ – jak wspomniałem – zmieniła się struktura administrowania budynkiem i mamy inne możliwości. Do momentu kiedy sami utrzymywaliśmy budynek, balansując na granicy finansowej wydolności, nie mieliśmy tego komfortu, aby podejmować współpracę z wszystkimi zainteresowanymi. Ta trudna sytuacja bardzo odbijała się na naszej działalności. Przychodził do nas twórca i mówił, że chce działać, co niezwykle nas cieszyło, ale jednocześnie musieliśmy go uprzedzić, że byłoby dobrze, aby razem z nami wziął odpowiedzialność za miejsce i pokrył choć część kosztów związanych z jego byciem w tej przestrzeni. Często był to problem uniemożliwiający współpracę. Artyści przychodzą do nas z pomysłem, z inicjatywą, ale prawie zawsze bez środków finansowych. Od kiedy udało się nam wypracować z władzami miasta nową formułę finansowania Szwalni, ta sytuacja wygląda już inaczej. Dlatego liczba takich „gościnnych” wydarzeń wzrosła i będzie wzrastać. Przygotowujemy się do akcji Dotknij teatru, wszystko wskazuje na to, że już niedługo będzie tu działać kilka łódzkich stowarzyszeń i instytucji. Pojawiają się zatem ludzie i zespoły, którzy dostają klucze do Szwalni, przychodzą tutaj i działają – jak na przykład Gęsty Kożuch Kurzu, który od jakiegoś czasu regularnie ma tutaj swoje próby. Ktokolwiek ma powód, aby tu przyjść, chce pracować i potrzebuje do tego przestrzeni, jest mile widziany. Czy zatem Szwalnia jest przytułkiem offu? Mam nadzieję, że w coraz większym stopniu ta idea miejsca otwartego się spełni. Jeśli natomiast chodzi o widzów – nie wiem, czy ich też przygarniamy. Mam wrażenie, że widownia Szwalni przychodzi z własnej woli i jest bardzo zróżnicowana. To wynika z różnorodności podejmowanych przez nas działań. Szwalnia to nie tylko teatr, ale dom kultury, a zatem miejsce różnych aktywności: gramy spektakle, koncerty, organizujemy warsztaty, spotkania itd. Z czym się na pewno zgodzę, to z brakiem spektakularności. Dla nas istotny jest bliski, prawdziwy kontakt. To czasami jest bardziej, czasami mniej zaznaczone, ale z założenia jest to teatr bliskiego kontaktu. Stąd też to działanie nie zawsze, a może nawet rzadko posiada swój wymiar „wizerunkowy”.
Kiedy spojrzymy na niektóre wasze projekty, na przykład Pobyt tolerowany, w którym wpuszczacie widzów do mieszkania bohaterów waszej opowieści, lub kolędowanie, gdy wchodzicie do czyichś mieszkań, to deklarację poszukiwania bliskiego kontaktu można potraktować bardzo dosłownie.
To prawda. Dla mnie takie wydarzenia mają wymiar współczesnej premiery. Myślę, że dziś już inaczej definiuje się to, co powszechnie nazywamy premierą, pierwszym pokazem. W teatrze repertuarowym moment premiery i bankiet to chwila szczególnego napięcia i punkt świadczący o życiu i poziomie programowym instytucji. Funkcjonuje coś w rodzaju premierowej polityki robienia dobrego wrażenie. Premiera – znaczy, że się dzieje. Coraz częściej spektakle z różnych powodów zaraz po premierze gasną, znikają z repertuarów. Mnie się zdaje, że wejście z aktorami do domów, choćby tutaj do tego bloku, który stoi obok teatru, i zagranie dla jego mieszkańców ma coś z premierowej atmosfery. Atmosfery święta i zaskoczenia. Czasem to jest krótka akcja, która trwa kilka dni, czasem jeden dzień, ale tworzy relację i zobowiązanie, by o nią zadbać. Zdarza się przecież i tak, że drzwi się otwierają i gramy tylko dla jednej osoby, która jest skrępowana i szczęśliwa, że ktoś robi teatr dla niej.
Nie masz wrażenia, że często wchodzicie w miejsca, w które większość nie chce wejść, mówicie o rzeczach, o których większość być może nie chce słuchać, a tym bardziej ich doświadczać?
Kiedy myślę o kolędowaniu czy Pograjce, wiem, że kiedy ktoś się odważy i otworzy drzwi i jeśli nam uda się już nawiązać kontakt, to jest on pozytywny. Sytuacja na początku bywa niekomfortowa, ale poczucie doświadczania obecności aktora trwa dłużej niż zazwyczaj w teatrze, to znaczy do końca ukłonów i zapadnięcia kurtyny, o ile reżyser jej nie zdjął. Staramy się wchodzić w miejsca, w których widz jest gotowy, otwarty na doświadczenie teatru bliskiego kontaktu.
Specyfiką takich miejsc jak wasze jest to, że ludzie je tworzący czują potrzebę wychodzenia do lokalnej społeczności, podejmują próbę odnalezienia się wśród tych ludzi, którzy bezpośrednio tworzą wasze otoczenie. Czy to jest dziś teatr niezależny? Nie taki, który wychodzi na ulicę z transparentem, a taki, który puka do drzwi?
Wydaje mi się, że teatr taki, który wchodzi w mniejsze działania, czasami długofalowe, czasami budujące relacje niewidoczne, jest w takim samym stopniu zależny od czegoś lub kogoś jak ten, który w bardzo wyraźny sposób buntuje się przeciw takiemu, a nie innemu porządkowi, rzeczywistości, otoczeniu. Niedawno profesor Andrzej Leder podczas jednej z audycji radiowych mówił o figurze hegemona, którym jest lud. [Program Drugi Polskiego Radia, audycja 250 lat teatru publicznego w Polsce, http://www.polskieradio.pl/8/3904/Artykul/1342081,Jak-robic-teatr-bedac-na-smyczy-hegemona – przyp. M.W.] Myślę, że pójście z kimś po jego wzruszenie, jego łzy i zaskoczenie to jest bardzo wyraźny bunt przeciwko takiej hegemonii, tylko wyartykułowany nie poprzez znak teatralny, a wspólne doświadczenie. Teatr, który „puka do drzwi” lub zaprasza kilka osób do piwnicy Teatru Szwalnia, także jest aktem niezgody i wyjścia poza narzucone przez współczesną rzeczywistość, również teatralną, formy kontaktu. Wydaje mi się, o tyle skutecznym, że biorącym pod uwagę obecność widza, co nie jest w dzisiejszym teatrze oczywiste, i otwierającym przestrzeń refleksji poprzez doświadczenie spotkania. Kiedy podczas kolędowania wchodzę do czyjegoś mieszkania przebrany za babę i widzę niedowierzanie, speszenie, wzruszenie, to zdarzenie takie również ma coś z manifestu. Początkiem teatru zawsze jest niewygoda wynikająca z poczucia, że coś jest nie tak.
Czasem chyba nawet bardzo „nie tak”, kiedy patrzy się na przykład na Pobyt tolerowany. Wracam znów do tego projektu, bo on pokazuje, na jak trudnym gruncie pracujecie.
Jeśli chodzi o Pobyt tolerowany, to wszystko zaczęło się w Grotnikach, gdzie razem z Poleskim Ośrodkiem Sztuki prowadziliśmy warsztaty dla dzieci uchodźców i… dostaliśmy po twarzy.
Dlaczego?
Sytuacja tych ludzi jest trudna. Dzieci, które tam mieszkają, są wspaniałe, ale też w bardzo różny sposób się ze sobą komunikują, głównie poprzez agresję. Rodziny żyją tam w złych warunkach określonych przez bezduszny system, o którym powinno się mówić. Te warsztaty stały się dla nas impulsem do dalszej pracy – wrażenia, które stamtąd wynieśliśmy, zmusiły nas do przyjrzenia się sytuacji tych ludzi. Wspólnie z Weroniką Fibich z Teatru Kana przygotowaliśmy kilkumiesięczną akcję – warsztaty dla młodzieży i seniorów, wizyty, dyskusje. [Zwieńczeniem akcji było „spotkanie” w prywatnym domu, podczas którego aktorka częstowała swoich gości-widzów czeczeńskimi potrawami i opowiadała o swoim spotkaniu z czeczeńską rodziną przebywającą w Polsce na mocy pobytu tolerowanego – przyp. M.W.]
Ostatnio pisałeś, że twoim pomysłem na Szwalnię jest „azespołowość”. Co przez to rozumiesz?
Staram się nie pracować długofalowo z tymi sami ludźmi, zwłaszcza jeśli mają podobne zainteresowania, a więc istnieje realne ryzyko, że można stworzyć z nimi coś w rodzaju wspólnoty teatralnej. Ja tego unikam. Odrzucam taki model pracy. Preferuję bycie na osobności w miejscu, do którego mogę zapraszać gości. Czyli mówiąc o „azespołowości”, miałem bardziej na myśli „agrupowość”. Zespół jest zawsze warunkiem działania w teatrze. Widzę to tak, że Szwalnia działa jako miejsce, w którym różne zespoły tworzą swoje projekty, nie ma natomiast grupy czy sekty Teatru Szwalnia.
Nie masz żadnych stałych współpracowników, artystów, którzy regularnie pojawiają się w Szwalni?
Staram się unikać takich sytuacji. Sprawa dotyczy szczególnie aktorów. To rodzi ryzyko przywiązania, powstania tego, co nazwałem grupą, gronem wzajemnej adoracji. Cieszę się, gdy w Szwalni pojawiają się ciągle nowi ludzie – dziś jest ta osoba, jutro może być inna, a każda przynosi coś nowego i wypełnia to miejsce inną energią i w pewnym sensie zabiera to miejsce w swoją nieoczekiwaną stronę świata.
Czyją energią masz zamiar wypełnić Szwalnię w najbliższych miesiącach?
W najbliższych tygodniach zespół tworzyć będą m.in. Joanna Osyda, a także Patryk Pietrzak i jego Ted Nemeth. Wszystko to w ramach przygotowywanej przeze mnie premiery Spadając. W najbliższych miesiącach planujemy także premierę akcji teatralnej From Bucharest…, której autorkami są Katarzyna Skręt i Patrycja Terciak, jak również premierę spektakli A wersja Teatru Art. 51, oraz Jan i Małgorzata. Baśń o pewnym końcu – spektaklu dla dzieci, przygotowywanego w koprodukcji z Fundacją Tworzenia i Promowania Sztuki – „ależ Gustawie!”. W pierwszej połowie roku będziemy realizować także cykl interdyscyplinarnych warsztatów Szwalnia dla sąsiadów, adresowanych do młodzieży z osiedla sąsiadującego ze Szwalnią, a także warsztaty Wywoływanie zdarzeń, w których będzie uczestniczyć młodzież z jednego z łódzkich liceów.
2-02-2015
Marcin Brzozowski - aktor, reżyser, dyrektor Teatru "Szwalnia".
Powodzenia :)