AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Wyjść z zony komfortu

 

Piotr Dobrowolski: Niedługo kończysz próby do Hamleta w reżyserii Mai Kleczewskiej. Tytułowa rola w tym spektaklu to twój debiut na scenie polskiego teatru. Jak doszło do tego, że się tu znalazłeś?

Roman Lutskiy: Dzisiaj międzynarodowe koprodukcje – nie tylko filmowe, ale także teatralne – wydają mi się rzeczą normalną. Chociaż wcześniej pracowałem we współprodukowanych filmach, to zawsze z ekipami ukraińskimi. Dotychczas byliśmy powiązani kulturalnie głównie z Rosją, a przecież nasz kraj ma jeszcze kilku sąsiadów. Zawsze dziwiłem się, dlaczego nie współpracujemy z innymi państwami. Kiedy trafiłem na ogłoszenie o castingu do spektaklu Mai Kleczewskiej, postanowiłem spróbować i wysłałem swoje dane. Zostałem zaproszony na próbę, po której dostałem propozycję pracy. Znajomość polskiego nie była wymagana.

Ale język polski znasz świetnie.

Teraz rozumiem już wszystko i potrafię wiele powiedzieć. Byłem w szóstej klasie, kiedy mój ojciec kupił antenę satelitarną. Oglądałem głównie polskie kanały. Trzynasty posterunek czy Świat według kiepskich przyciągały nastolatka – tak zabawnych, kolorowych programów w naszej telewizji wówczas nie było. Ubiegłej jesieni zagrałem epizod w polskim serialu Szóstka. Przed rozpoczęciem prób do Hamleta to było jedyne moje doświadczenie pracy z zagraniczną ekipą. Pozwoliło mi wyjść z zony komfortu. Nie wystarczyło jednak, żeby poznać dobrze polski rynek teatralny i filmowy.

Jesteś aktorem filmowym, ale też pracujesz w Akademickim Obwodowym Teatrze Muzyczno-Dramatycznym im. Iwana Franki w Iwano-Frankiwsku. Stwierdziłeś niedawno, że teatr to miejsce, które pomaga ci trzymać się w zawodowej formie. Czy chętnie wracasz na scenę?

Tak, chociaż w tym sezonie – od września do grudnia – miałem przerwę w teatrze, a w lutym zaczynały się już przygotowania do Hamleta i nie było sensu wchodzić w spektakle tylko na styczeń. Jesienią planuję wrócić do mojego teatru, gdzie jestem na etacie od 2008 roku. Nie jestem z tych aktorów, którzy uważają teatr za świętość czy traktują go jak Kościół. Żeby zrobić coś świętego, trzeba trochę popracować, musi wylać się trochę potu. Tylko jeśli włożysz w coś dużo pracy, jej rezultat może być święty. Tak samo jest z filmem. Teatr i film to dla mnie dwa równoległe i równoważne rodzaje sztuki. Mam to szczęście, że aktorstwo to moje hobby, za które mi płacą. Dobrze czuję się w tym zawodzie, a czasem nawet świetnie się bawię.

Jak na Ukrainie postrzegany jest polski teatr? Czy budzi zainteresowanie, czy mówi się o nim?

Chciałbym, żeby o polskim teatrze mówiono i wiedziano więcej. Oczywiście największych twórców, jak Grotowski, znają wszyscy. Ale współczesny teatr polski znamy w zasadzie tylko na przykładzie tych przedstawień, które są do nas zapraszane. Dużo częściej ogląda się u nas teatr rosyjski. Dobrze byłoby, żebyśmy zaczęli odkrywać też teatry innych sąsiadów. W teatralnym środowisku wiemy, że w Polsce macie dobry, a czasem i świetny teatr. Ale chciałoby się bliższej współpracy, zacieśniania kontaktów.

Jak pracuje ci się w polskim teatrze?

Polski teatr nie jest może identyczny z ukraińskim, ale nie mogę też powiedzieć, że są bardzo odmienne. Nie wyczuwam dużej różnicy pomiędzy pracą tu a tam. Może w jakiś drobiazgach, w komforcie pracy. Ale aktor pozostanie aktorem nawet na Księżycu. Wszystko zależy od tego, czy chce, czy nie chce pracować nad rolą. W Poznaniu czuję się bardzo dobrze. Atmosfera jest świetna. Mam wrażenie, że to wszystko przynosi dobre efekty.

Czy w ostatnich latach zauważasz jakieś zmiany w traktowaniu sztuki teatru na Ukrainie?

Kiedy zaczynałem studia aktorskie w 2003 roku nie było na Ukrainie dużego zainteresowania teatrem. Na moim wydziale w Iwano-Frankiwsku było chyba z czterech chłopaków i dużo dziewczyn... Dzisiaj bardzo zwiększyła się liczba chętnych do studiowania w szkołach teatralnych. To jeden z symptomów, że Ukraina właśnie przeżywa boom w tej dziedzinie. Teatr zyskuje coraz większy wpływ na społeczeństwo. Rozwija się, zaczyna współkształtować opinie. Kino w tym względzie zaczęło się rozkręcać troszkę później, ale tam ostatnio coś się dzieje.

Jakie są przyczyny tej zmiany?

W teatrze jest świeży oddech. Pojawiło się dużo twórczej młodzieży, wnoszącej swoje poglądy i wartości. Między aktorami zaczęła się normalna, dobra konkurencja. Zaraz po studiach, kiedy dostałem angaż, zastałem teatr, w którym część zespołu nie myślała o niczym innym, tylko żeby odpracować swoje i mieć spokój. Teraz jest inaczej. Nie zrozum mnie źle, nie chodzi tylko o młodzież – w teatrze potrzebni są wszyscy – ale to, że do teatru przychodzi młodzież i zaczyna istnieć jakaś konkurencja, to dobry znak.

Mówisz o aktorach. A jak się mają ukraińscy reżyserzy i dramaturdzy?

Mamy dobrych reżyserów średniego pokolenia. Ale ostatnio do teatrów przyszło też wielu twórców młodszych ode mnie, a mam dopiero 33 lata. Oni mają perspektywy i robią fajne rzeczy w teatrze ukraińskim. Z pewnością zaczyna się dziać coraz więcej.

To najlepsze przed wami.

Przed wami też. Zawsze jest szansa na coś lepszego.

A teksty, dramaturgia?

Chciałoby się, żeby to też burzyło, żeby to był ogień. Nie mogę powiedzieć, że mamy dużo dobrych dramaturgów. Nie jest źle, ale gdyby było ich więcej i między nimi byłaby konkurencja. Reżyserzy mieliby wówczas dylematy, który z dobrych tekstów wybrać, a nie brali tego, co po prostu jest. W Polsce po raz pierwszy spotkałem się z modelem pracy zakładającym tak ścisłą kooperację reżyserki i dramaturga. Przygotowując Hamleta, Maja ściśle współpracuje z Łukaszem Chotkowskim. Na Ukrainie dla przykładu, nawet kiedy reżyser Rostysław Derżypilśkyj przyjechał do naszego teatru z dramaturżką Mariją Matios – razem przygotowywali spektakle Sołodka Darusia [Słodka Darusia], Nacija [Nacja] i ...majże nikoły ne nawpaky [...i chyba nigdy nie jest inaczej] (dwa pierwsze we współpracy z reżyserką pieśni Natalią Połowynką) – ona oddała mu część swoich kompetencji. Podobnie było (chociaż sam nie pracowałem przy spektaklu na podstawie jego sztuki) z młodym dramaturgiem Pawło Arie. Może ten model pracy w duetach, który tak popularny jest w Polsce, dotrze wkrótce na Ukrainę.


Co ciekawego dzieje się w innych dziedzinach sztuki ukraińskiej?

Po Majdanie wiele się zmieniło, zwłaszcza w podejściu do tradycji. Pamiętam kontrowersje, jakie w roku 2014 w Kijowie wywołało współczesne przedstawienie postaci naszych słynnych pisarzy jako rewolucjonistów na jednym z murali. Właśnie pracuję nad filmem, który w nieco podobny sposób pokazuje Tarasa Szewczenkę (Taras Szewczenko pierwszy samuraj). Myślę, że ta produkcja może wywołać sporo kontrowersji. Na Ukrainie, jak wszędzie, są ludzie, którzy twierdzą, że wszystko musi pozostać tak, jak utrwaliła to tradycja. Według nich poeta, który jest na banknotach, wyszywankach i kojarzy się z łzawymi patriotycznymi utworami, musi zawsze reprezentować „ukraińskiego ducha”. A przecież on był człowiekiem, jak my wszyscy. Dlaczego nie wykorzystać jego historii, a na jej podstawie nie wymyślić czegoś, co wyrazi współczesną myśl? Potrzebujemy tego. Jakieś dwa miesiące temu na stacji metra w Kijowie pokazana została seria plakatów Ołeksandra Hrechowa Kwantowy skok Szewczenki. Przedstawiały poetę w różnych, inspirowanych popkulturą, wersjach – jako Batmana, Człowieka-Pająka, Davida Bowie, Statuę Wolności czy postać z Simpsonów. Przez media i Facebook przetoczyła się żywa dyskusja, czy wolno tak robić, w której pojawiło się sporo radykalnych opinii. W końcu ktoś te obrazy zniszczył – pociął je nożem. Mam już dość patosu. Dla mnie ważniejsze jest to, że każdy jest człowiekiem. Nie potrzebne mi mity.

Czy sytuacja polityczna wpływa na ukraińską sztukę – na jej organizację i twórczość artystyczną? Jak to wyglądało przed Majdanem i jak jest po Majdanie?

Po Majdanie rozpoczęła się wojna z Rosją (to nie jest konflikt wewnętrzny, a wojna z innym państwem), przestano więc zapraszać licznie pojawiające się u nas wcześniej antrepryzy rosyjskie. Na Ukrainie 80% aktorów mówi po rosyjsku, wiele filmów kręconych było w tym języku. Producenci, starając się zapewnić zainteresowanie publiczności, do udziału w filmach zapraszali rosyjskie gwiazdy. Dopiero po Majdanie, nawet jeśli film kręcony był po rosyjsku, główne role zaczęli grać Ukraińcy. Wreszcie zaczęto ich promować. W teatrze zmiany dopiero się zaczynają. W zeszłym tygodniu odbyła się w Kijowie premiera dramatu Szekspira z udziałem weteranów wojny w Donbasie. To jeden z pierwszych sygnałów zmian. Kiedy z Nacją – spektaklem, który stawiał pytania o to, dlaczego, skoro płynie w nas jedna krew, nie możemy się porozumieć – pojechaliśmy do Doniecka w roku 2010, miałem wrażenie sztucznych barier stawianych pomiędzy wschodnią a zachodnią Ukrainą. Wymiana kulturalna była bardzo trudna. Kiedy w roku 2011 albo 2012 występował u nas Doniecki Teatr Opery i Baletu im. Anatolija Sołowjanenki, ich ekipa techniczna bała się wychodzić z teatru. A przecież mieszkańcy Iwano-Frankiwska nie mają problemów z tym, że ktoś mówi po rosyjsku. Podziały są tylko w głowie. Ukrainę w dół ciągnie wojna. Gdyby nie uczestniczyła w niej Rosja, ludzie już dawno by się dogadali.

A czy w Kijowie działało wiele teatrów rosyjskich?

Do dzisiaj są teatry, które grają po rosyjsku. Muszę podkreślić, że sam język nie jest żadnym problemem. Czasem mówi się, że ta wojna została wywołana przez język. To nieprawda. Nawet wielu biorących w niej udział żołnierzy ukraińskich mówi tylko po rosyjsku. Oczywiście – w kraju chciałoby się słyszeć więcej ukraińskiego. Ostatnio ustalono nawet kwoty kar dla radia i innych mediów, wskazując minimalny udział języka ukraińskiego w emitowanych programach. Do 2014 często mówiono, że nie ma artystów śpiewających po ukraińsku. A po Majdanie okazało się, że po prostu ich nie dostrzegano. Teraz wychodzą z podziemia.

Czy to jeden z efektów Majdanu?

Tak. Zaczęło się przywracanie ukraińskości Ukrainie. To nie jest normalne, że państwo, które ma swój język, nie korzysta z niego. Ja pochodzę z zachodniej Ukrainy, całe życie mówię po ukraińsku. Na początku kariery powiedziano mi, że jeśli chcę grać w filmach, powinienem tak wyuczyć się rosyjskiego, żeby nie było słychać akcentu. Teraz jest inaczej. Majdan wpłynął na wszystko. Dzisiaj cała ta historia kojarzy mi się z Hamletem. Wcześniej uważałem, że Hamlet to konflikt w Donbasie. Teraz myślę, że lepiej pasuje do Majdanu.

Być albo nie być? Działać albo nie działać?

Umrzeć – spać, albo walczyć.

Czy nawiązanie do Majdanu pojawia się w sztuce jako rodzaj kreacji nowego narodowego mitu, na przykład w nawiązaniu do Niebiańskiej Sotni?

Jest parę tematów, które są bolesne. Powiem jednak ogólnie: wydaje mi się, że nie potrafimy wykorzystać własnej historii, żeby powiedzieć coś ważnego. Mieliśmy na przykład tragedię w Czarnobylu. Dlaczego wartościowego filmu na ten temat nie zrobili Ukraińcy, a HBO? Tak samo jest z Majdanem. To nasze historie. Moglibyśmy z nich korzystać. Trzeba mówić prawdę. Bez patosu. Prawda musi stanąć komuś w gardle.

Niedawno na Ukrainie aktor został prezydentem.

Wołodymyra Zełenskiego chyba nie można uważać za aktora. To showman, comedy clown. Chciałbym, żeby każdy zajmował się rzeczami, w których jest dobry. Rozumiem, że każdy z nas może zostać prezydentem. Ale wolałbym, żeby – zanim to się stanie – sprawdził się na przykład jako prezydent miasta. Żeby ludzie w jego działalności zobaczyli, czy nadaje się na prezydenta kraju. Infantylne wydaje mi się to, że głosujemy przeciwko, a nie za czymś. To świadczy o niedojrzałości. Jednak po Majdanie mamy demokrację. Nie było oszustw wyborczych, które zdarzały się wcześniej, kiedy prezydent z niskim poparciem fałszował wybory. Mamy takiego prezydenta, jakiego sobie wybraliśmy. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

W Hamlecie, którego przygotowuje Maja Kleczewska w Poznaniu, tytułowy bohater będzie Ukraińcem. Czy to ma znaczenie w spektaklu?

Nie. Kiedy po raz pierwszy spotkałem się z Mają, zapytała mnie, kim jest Hamlet. Jest człowiekiem. Ma swoje plusy i minusy. Ma słabości. Nie warto heroizować go i intelektualizować. Trzeba wziąć tę sytuację, w której jest i zobaczyć, co go napędza.

To dlaczego akurat ciebie obsadziła w tej roli?

Wiele osób myśli, że to będzie spektakl o stosunkach ukraińsko-polskich. Sam jestem tym zarażony, jak większość Ukraińców i Polaków. Ale przecież ja jestem człowiekiem i ty jesteś człowiekiem. Dzieli nas tylko język i jakieś tam granice: tu Polska, tam Ukraina.

Nie tylko. Wasz uświęcony poeta to Taras Szewczenko, a nie Adam Mickiewicz.

Nie o to mi chodzi. Raczej o ideę, którą zarażeni są ludzie, którzy wybierają się na spektakl i zastanawiają się, co Maja chce powiedzieć o stosunkach polsko-ukraińskich. I co ten Hamlet chce nam powiedzieć. Przychodzą i widzą, że Hamlet jest człowiekiem – owszem, Ukraińcem, którego matka mówi po rosyjsku – ale przede wszystkim człowiekiem rozważającym ludzkie problemy. Hamlet to Hamlet. Akurat ten jest Ukraińcem.

Ale kiedy widzowie przychodzą z takim nastawieniem, to oni wnoszą do spektaklu temat międzynarodowych relacji. Niezależnie od tego, czy to tam jest, czy nie, ta sprawa i tak gra w spektaklu. Jest jego elementem.

To niech sobie domyślą, co chcą. Niech sami zastanawiają się, co Maja chciała powiedzieć o stosunkach polsko-ukraińskich. Co nas łączy na tej planecie? Wszyscy jesteśmy ludźmi. Problem Hamleta polega na tym, że nie spotyka się z innymi ludźmi, a z ich dzikimi i nieokiełznanymi instynktami.

O roli tytułowej w Hamlecie marzy wielu młodych aktorów. Jaki jest twój Hamlet?

Nie należę do aktorów, którzy zawsze chcieli zagrać Hamleta. Nie buduję fantazji, wolę pracować nad tym, co jest mi proponowane. Hamlet sam do mnie przyszedł. Świetnie, że mogę pracować nad nim tutaj, w takich warunkach: w innym państwie, w innojęzycznym teatrze, z innymi ludźmi... Każdy ma swoją prawdę i swoją historię. Moja postać wyczuwa, że ten świat nie jest w porządku, więc coś trzeba robić. To człowiek, który chce działać. Niektórzy tylko mówią, że wszystko jest źle – on próbuje to zmienić. To postać aktywna.

Jak szukacie postaci w czasie prób?

Maja jest jedną z tych reżyserek, które nie narzucają niczego aktorom. Kiedy mieliśmy okres stolikowy, każdego zbadała, wyciągała z nas to, co nas boli. Potem dawała szansę aktorom, żeby przynosili coś swojego. Jesteśmy drużyną i współtworzymy ten spektakl pracując wspólnie. Bardzo cenię reżyserów, którzy tak pracują. Niedespotycznie. Równocześnie zachwyca mnie analiza, jaką proponuje Maja, odnosząc się do psychologicznych uwarunkowań postaci. Potrafi świetnie wyciągać motory działania, silniki, które je napędzają. Bardzo podoba mi się polskie określenie „próba” – to bardzo dobre słowo, które sugeruje, na czym polega ta praca. Na Ukrainie mówimy „repetycja”, czyli powtarzanie. Ale my ciągle próbujemy tego Hamleta. I pewnie tak będzie też po premierze. Ten spektakl żyje.

Nie przygotowujecie tego spektaklu w teatrze, a we wnętrzach Starej Rzeźni. Czy to miejsce wpływa na pracę?

Atmosfera Starej Rzeźni bardzo wiele nam daje. Już kiedy wchodzisz do tej przestrzeni, czujesz, że jesteś w jakiejś sytuacji. Tam jest specyficzna atmosfera. Przez 90 lat w tym miejscu królowały strach i śmierć. Wierzę w energię miejsca. Dla naszego spektaklu ona zawsze działa na plus.

Jak się czujesz na tydzień przed premierą? Coś cię niepokoi?

To, co mnie niepokoi, nie powinno nikogo obchodzić. To jest moja wewnętrzna kuchnia. Coś tam jest. Ale jeszcze za wcześnie na przedpremierową tremę. Stanisławski powiedział, że kto się nie boi, nie jest artystą. Ale jeżeli masz za dużo stresu, nie potrafisz przekazać ludziom tego, co chcesz.

Jest Hamlet Szekspira, pomysł Mai Kleczewskiej na tę postać i twoja praca z rolą. Jakiego Hamleta zobaczymy na premierze? Szekspira, Kleczewskiej czy twojego?

To będzie Hamlet mój, twój i wszystkich ludzi, którzy przyjdą go zobaczyć. Hamlet trwa zawsze. A my go nawet specjalnie zapętlamy. Gramy jeden spektakl i od razu, bez przerwy – drugi. Publiczność będzie mogła przemieszczać się miedzy różnymi miejscami i postaciami i śledzić wybrane wydarzenia. Ja nawet nie wiem, co czasem robią inni aktorzy, a bardzo mnie to ciekawi. Hamlet siedzi w nas wszystkich: być – nie być; robić – nie robić. To pytania, które prowokują ruch. Póki jesteśmy żywi, Hamlet będzie w nas trwać. A jaki on będzie? Niech każdy sam to sobie dopowie.

07-06-2019

Roman Lutskiy (Роман Луцький) – ukraiński aktor teatralny i filmowy, absolwent Instytutu Sztuki Podkarpackiego Uniwersytetu Narodowego im. Wasyla Stefanyka w Iwano-Frankiwsku, laureat narodowej nagrody Zasłużony Artysta Ukrainy (2018). Od 2008 aktor Akademickiego Obwodowego Teatu Muzyczno-Dramatycznego im. Iwana Franki w Iwano-Frankiwsku. Szeroką popularność zdobył udziałem w filmie fantasy Storożowa zastawa [Strażnica] (2017). Odtwórca tytułowej roli w Hamlecie w reżyserii Mai Kleczewskiej, przygotowywanym przez Teatr Polski w Poznaniu i granym w budynkach poznańskiej Starej Rzeźni. Premiera odbędzie się 7 czerwca 2019 roku.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (1)