AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szczęśliwe dni: 10 stycznia

Fot. Karol Budrewicz  

Gdy historia pokazuje zęby, sztuka kuli ogon. Tak bym bardzo swobodnie sparafrazował znaną sentencję Cycerona, która brzmi: Inter arma silent musae – wśród szczęku oręża muzy milczą. Czy to prawda, zobaczymy. W dziejach różnie bywało.

Na przykład okres stanu wojennego, który mam w żywej pamięci, przyniósł ledwie parę ciekawych dokonań teatralnych, a i to szybko zdjętych z afisza (jak Mord w katedrze, Dwie głowy ptaka, Ksiądz Marek). Owszem, po kościołach artyści scen polskich recytowali i śpiewali ku pokrzepieniu serc, powstał nawet konspiracyjny Teatr Domowy (z inspiracji m.in. Ewy Dałkowskiej), ale oficjalne życie teatralne straciło impet. Nawet Mrożek, mimo dystansu emigranta, napisał wtedy swoją najsłabszą sztukę. Ernest Bryll, pasowany niegdyś, ponad zasługi, na czwartego czy piątego wieszcza, niewysoko wzleciał swoim Wieczernikiem. Sam Wajda nie był w stanie tego dziełka uratować, a wystawił je – zresztą już po zakończeniu stanu wojennego – w podziemiach kościoła na Żytniej, z udziałem licznych gwiazd (Janda, Zelnik, Olbrychski, Kolberger, Łukaszewicz, Bajor, Machalica, Orłoś…). Litościwie nie wspomnę o wstrząsającym, pięcioaktowym dramacie wierszem pt. Noc grudniowa, ułożonym przez niejakiego Gustawa Korunda i wydanym w drugim obiegu…

Na obronę środowiska teatralnego trzeba jednak powiedzieć, że znalazło ono sposób sprzeciwu – nie artystycznego, lecz etycznego i obywatelskiego. Myślę o bojkocie radia i telewizji, jaki w trakcie „wojny jaruzelskiej” podjęli aktorzy poczuwający się do ideałów „Solidarności”. Bojkotowi towarzyszyły społeczne akcje piętnowania „kolaborantów”, czyli tych aktorów, którzy łamali środowiskową umowę i występowali w tak zwanych wtedy „środkach musowego przykazu”.

Szymborska pisała, że nic dwa razy się nie zdarza, a przed nią Heraklit przekonywał, że nie wchodzi się dwukrotnie do tej samej rzeki. Prawda, ale gdy wczoraj pod gmachem TVP na Placu Powstańców Warszawy skandowaliśmy hasło „wasza telewizja, nasze piloty”, pomyślałem, że ideę bojkotu można dostosować do nowych okoliczności…

Przewrót hitlerowski, przez Rauschninga nazwany rewolucją nihilizmu, zniszczył niemiecką sztukę do gruntu i wypędził większość najlepszych twórców i umysłów z kraju. Taki powiedzmy Gründgens, który został i poparł nazistów (onże opisany w powieści Mefisto Klausa Manna), był niewątpliwie wielkim aktorem, ale swoim talentem służył złej sprawie… Podobnie jak wielcy dyrygenci: Furtwängler i von Karajan. Romans Heideggera z nazizmem ciążył genialnemu filozofowi do końca długiego życia.

Nic nie wiem o osiągnięciach sztuki hiszpańskiej po przewrocie generała Franco, a i włoscy artyści po marszu „czarnych koszul” Mussoliniego na Rzym raczej nie wykazali większej inwencji; może dlatego, że Duce i jego faszyści odznaczali się wyrazistą, choć cokolwiek operetkową ekspresją i mogli dla artystów stanowić niejaką konkurencję…

Ale już sztuka sowiecka w pierwszych latach po rewolucji bolszewickiej rozkwitała, że daj Boże. Taki Meyerhold, taki Eisenstein, taki Majakowski, Babel, Tatlin, Rodczenko i dziesiątki innych – zresztą w wielu przypadkach ideowi komuniści. Prawda, że długo to nie trwało i w latach trzydziestych skończyło się w łagrach (Mandelsztam) albo przed plutonem egzekucyjnym (Meyerhold); niektórzy zadawali sobie śmierć własną ręką (Cwietajewa, Majakowski, Jesienin), a ci, co przeżyli czystki i terror, wegetowali w izolacji i strachu (Bułhakow, Pasternak, Achmatowa) lub tworzyli na zamówienie (Szostakowicz). Casus aktora Michoelsa to temat na osobne opowiadanie…

Jedno, co jest pewne: że dyktatorzy i zamordyści lubią stwarzać komfortowe warunki twórcom, którzy gotowi są – ze strachu, cynizmu, nihilizmu lub ideologicznego zaczadzenia – wspierać ich autorytarną czy totalitarną misję. Klasyczny przykład: socrealizm w dobie stalinowskiej. Nie trzeba chyba dodawać, że tworzona dla zaspokojenia partyjnych potrzeb sztuka przemija wraz z władzą, której służyła, bez względu na to, czy władza miała charakter komunistyczny, nazistowski, faszystowski czy narodowo-katolicki…

Czy „dobra zmiana” ma znamiona historycznego przewrotu? Na to wygląda, przynajmniej w intencjach. Tyle że kawaleryjskie szarże naszych rodzimych rewolucjonistów przypominają mi przesławną scenę z filmu Sami swoi. Pamiętacie?
Pawlakowa: – Oj, Kaźmirz, Wicia wierzchem jedzie!
Pawlak: – Nie może być – na kocie?

Jeśli zaś ktoś woli amerykańskie poczucie humoru, to mam na podorędziu klasyczną burleskę braci Marx pt. Kacza zupa. Która pewnie będzie wkrótce zakazana – oczywiście ze względu na nazwisko legendarnych komików… (Swoją drogą utonąć w kaczej zupie to dopiero perspektywa dziejowa!).

Tak czy inaczej na razie nie widać, żeby teatr reagował na sytuację jakimiś znaczącymi przedstawieniami – jedynie niektórzy ludzie teatru próbują gardłować na forum publicznym.

Rzadko włączam telewizor, ale gdy przemawia w sejmie Krzyś Mieszkowski, to już koniecznie. Krzysia nie zaliczamy do muz, nawet gdybyśmy, jak Gałczyński, doliczyli się ich trzynastu, więc nic dziwnego, że pośród bitewnego zgiełku Krzyś nie milczy. Ćwierć wieku temu, gdy go poznałem, był piękny jak Apollo. Grecy uważali Apollona za przewodnika muz i patrona sztuki; nazywali go też Phoibos – Jaśniejący. Ten ostatni atrybut przypisałbym Krzysiowi i dziś: gdy wchodzi na sejmową mównicę, cała sala posiedzeń się rozjaśnia.

Liczę na to, że pan poseł wybaczy mi te dobrotliwe złośliwości – wynikają z sympatii. I to dla niego osobiście, a nie dla partii, którą reprezentuje – przedsiębiorczość i kapitał nie należą do mojej bajki. Inna sprawa, że ideały i wartości, które uważam za swoje, nie mają w naszym kraju politycznej reprezentacji i chyba nieprędko będą miały. Więc pozostaje szkoła przetrwania.

Tuż przed świętami byłem na Krakowiakach i góralach w Operze Narodowej. Zrobił to przedstawienie Jarek Kilian już dobrych parę miesięcy temu, ale dopiero teraz skorzystałem z jego miłego zaproszenia. Jest to teatr, jaki lubię: wystylizowany z wielkim smakiem i znajomością starych konwencji, emanujący radością bezinteresownej gry tymi konwencjami, oparty na obopólnej – twórców i widzów – potrzebie i umiejętności delektowania się czystym pięknem. Swoją inscenizację Jarek oparł na układzie tekstu Dejmka i ten, by tak rzec, patronat wielkiego mistrza znać było w zachwycającej równowadze artystycznego rygoru i radosnego rozigrania. Skromny to był spektakl, ale zarazem barwny, żywy, dowcipny – także w umownym ujęciu scenograficznym Izy Chełkowskiej. Muzycznie zachwycający – soliści z Akademii Operowej doskonale uchwycili styl tej śpiewogry, bawiąc się w ariach i ansamblach zarówno quasi-ludową muzyką Stefaniego, jak i pseudogwarą tekstu Bogusławskiego. W kanale orkiestrowym kameralna orkiestra grała na instrumentach z epoki, a od klawesynu dyrygował sam Władysław Kłosiewicz.

Mimo estetycznej autonomii tego przedsięwzięcia, trudno było zignorować w odbiorze sens dydaktycznej przypowiastki, która przy całej swojej oświeceniowej naiwności celnie trafia w swój czas. Oczywiście, konflikt, który poróżnił krakowiaków i górali to bułka z masłem w porównaniu z podziałem, jakiego między nami dokonali politycy. Tamten udało się zażegnać za pomocą maszyny elektrycznej, ten wymagałby chyba bomby atomowej. No i nie wiem, kto w obecnej sytuacji podjąłby się roli Bardosa…

11-01-2016

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (4)
  • Użytkownik niezalogowany Tadeusz
    Tadeusz 2016-02-01   22:08:16
    Cytuj

    Troche mi przykro Januszu ze nie wspomniałeś Wzlotu,Raportu z oblężonego miasta czy Piołunu Tadeusz

  • Użytkownik niezalogowany Klasyk
    Klasyk 2016-01-19   16:31:50
    Cytuj

    "A ta międli, międli, jak pies w budzie starą szmatę..."

  • Użytkownik niezalogowany widz
    widz 2016-01-18   04:12:05
    Cytuj

    Cytowana Szymborska jako patronka środowiska "obrońców demokracji" to chyba nie głupi pomysł. Utytułowana i szanowana na świecie, pisała o kocie w pustym mieszkaniu (kusząca aluzja). Przede wszystkim pisała o mateczce partii i słała listy miłosne do demokraty Józefa Stalina. Poza tym zgadzam się z przedmówcą.

  • Użytkownik niezalogowany Jacek K Zembrzuski (jkz)
    Jacek K Zembrzuski (jkz) 2016-01-11   15:08:13
    Cytuj

    Janusz ma rację, tylko pamięć przykrótką. Obecna zimna wojna domowa wybuchła w 2005 po zerwaniu przez Donalda Tuska koalicji z PiS i odmowie objęcia drugiej posady w państwie, marszałka sejmu, oraz deklaracji (tylko nieco późniejszej) o dożynaniu watahy, co potem skutecznie realizował niejaki Cyba z psycholem Niesiołem (źródłowo rzecz została dogadana przy Okrągłym Stole między komunistami a lewicową dysydencją, jako pieniądze za władzę) przez ostatnie osiem lat całkowitego ZAWŁASZENIA instytucji kultury dla swoich i krewnych królika. Rolę przewodnią odegrało ministerstwo od kulturni dotując i mianując, co Zenkowi i Bożence (Butkiewiczowi i Sawickiej) trzeba oddać bez bicia. Łysak w Bydgoszczy przeciwko wielu lepszym (m. In. Ratyńskiemu) od niego, Kruszczyński w Poznaniu przeciwko Baranowskiemu i Cieślakowi, syn milicjanta w Bielsku-Białej przeciwko Łukaszowi Czujowi (z najwyższą punktacją konkursową) to tylko przykłady ustawek dyrekcyjnych, w których Zenek z rudą przesądzali o wyniku (3+ ich dwoje na 9 głosów) i sojuszu samorządowo-lewackim; ostatni wybryk z Nowakiem w Pyrlandii skończył się w sądzie - już pierwszym niekorzystnym wynikiem dla prezydenta o "kłamstwo intelektualne"(271 kk), a następne na wokandzie... Do tego nieustawowe "konkursy zamknięte", czyli posady dla Słobodzianka i Klaty... Tyle w kwestii przestrzegania prawa przez pogonioną niedawno ekipę. Bo sobie wyprodukowali te wszystkie "wyjścia z teatru" - najczęściej na jakiś dworzec i pikietę - Krystiana, grube miliony Krzysia - z żałosnym skutkiem Moniki, Janka i Krzysztofa, super duo od Wałbrzycha po Krakówek w serialu i pojedyńczych przejawach NIE... Co tam jeszcze? Aha: Rychcik-cik-cik i nic!; ta infantylna blondynka od gimnastyki i ciupciania w stroboskopie, jej koleżanka na J (z partnerem) od dawania do pomacania w Kielcach, grafoman Garbaczewski i tak czy owak zawsze Maciej Nowak... Więcej grzechów pamiętam, ale nie chce mi się... Bo po co wskrzeszać te produkty, w których teatr był tylko tubą marksizmu-leninizmu-stalinizmu dekretowanego przez Joasię Krakowską i przecenionego przez Instytut Buchwaldowej. Taki jest krajobraz po bitwie, ale, że Komuchy (ciągle) Ochraniają (swoje z kumplami) Dupy, co JM sprawozdaje i zalicza (?), więc wiosna - a to już wyprorokował nawet ich podchorąży w nowej fryzurze Drewniak - nie będzie ich. Zostały adresy i po prośbie do Berlina - bo pociąg (do władzy) na długie lata odjechany. Sieroty po wszystkich kulturalnych przewrotach uczcie się wreszcie - na własnych błędach! Niech nie żyje Lenin.