AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szczęśliwe dni: 9 grudnia

 

Uderzyło mnie zdanie w wywiadzie z Andrzejem Zielińskim, znanym aktorem Teatru Współczesnego: „Grał Łomnicki, my tylko występujemy”.

Godna podziwu trzeźwość sądu, choć, jak się wydaje, lekko podszyta żalem do losu, że wprawdzie się do nas uśmiechnął, lecz nie tak, żeby pełną gębą.

Nie ma się co żalić. Łomnicki był aktorem genialnym i chyba przyzna to każdy, kto go widział na scenie. Po raz pierwszy zobaczyłem go w 1975 roku jako Prysypkina w Pluskwie – w niedokończonym przedstawieniu Swinarskiego. Potem widywałem Łomnickiego wiele razy i do dziś mam w oczach Salieriego w Amadeuszu (w duecie z Romanem Polańskim jako Mozartem), Krappa w Ostatniej taśmie, Bruscona w Komediancie, Feuerbacha w sztuce Dorsta – swoistym testamencie aktora. Wymieniam tylko największe role sceniczne, pomijając Teatr Telewizji, gdzie stworzył osobne arcydzieła (choćby Icyka Sagera, postaci wzorowanej na Michoelsie, bodaj ostatniej swojej roli).

Znałem Łomnickiego na gruncie zawodowym i nie raz z nim rozmawiałem prywatnie, choć dalibóg nie wiem, czy kiedykolwiek bywał prywatny. Tak czy inaczej jego prywatność też była genialna.

Powiada kiedyś: „Aktorzy, proszę pana, to rzadkie ścierwa”. Mocne, ale też mocno autoironiczne. Profesor Raszewski, który nigdy by sobie nie pozwolił na tak daleko posuniętą dezynwolturę, rzecz ujął subtelniej. Rzekł mi kiedyś z figlarnym błyskiem w oku: „Aktorzy, proszę pana, to dziwny ludek”.

Dziwny, bo chyba z innych poskładany genów. „Ta boska małpa gra dzisiaj dla ciebie” – pisał Adolf Rudnicki o aktorach, których kochał i poświęcał im żarliwe wyznania miłości w Niebieskich kartkach. Nikt nie stworzył piękniejszych opisów gry Łomnickiego w Karierze Artura Ui czy Play Strindberg.

Ja zaś myślę, że aktorzy pochodzą od innej małpy niż zwykli śmiertelnicy, z wyjątkiem tych, których do życia powołał Pan Bóg – albo może Demiurg – z krążących w Kosmosie odprysków piękna, o których opowiada Kabała. Ci ostatni są właśnie geniuszami.

Geniusze nie rodzą się na kamieniu, tak samo w sztuce, jak, powiedzmy, w nauce. Między Einsteinem a nauczycielem fizyki w siódmej klasie szkoły podstawowej istnieje pewien dystans, choć nauczyciel może być utalentowanym pedagogiem. Mój nie był, więc do dziś nie odróżniam elektronu od protonu. Maria Callas śpiewała ociupinkę lepiej niż jej naśladowca w programie Polsatu, aktor serialu M jak miłość, skądinąd obdarzony dużą kulturą muzyczną.  Mój koleżka ze studiów pisze ciekawe sztuki, ale Shakespeare pisał ciekawsze, choć królowa Elżbieta I nie odznaczyła go Orderem Podwiązki, a koleżka, owszem, został niedawno kawalerem Orderu Odrodzenia Polski. Gratuluję!

Ja sam jestem szeregowym gryzipiórkiem i nigdy nie wespnę się na wyżyny myśli i stylu Temidy Stankiewicz, już nie mówiąc o tym, że na łamy „Naszego Dziennika” nie miałbym wstępu.

Trzeba znać swoje miejsce.

W związku z genialnymi aktorami mam jeszcze taką starczą refleksję. Jakoś było o nich łatwiej, gdy w sztuce aktorskiej panowała technika transformacji. Łomnicki był w tej dziedzinie niezrównany, ale mistrzów, jeśli nie genialnych, to „tylko” wielkich, naoglądałem się w życiu wielu. Taki Jan Świderski. Z wiekiem może i popadał w manierę, ale kilku jego ról nigdy nie zapomnę: w Wielkim Fryderyku, w Tańcu śmierci czy w Cenie Arthura Millera, której premierę widziałem w Teatrze Telewizji jako nastolatek, a którą ostatnio sobie przypomniałem z nagrania. Albo Tadeusz Fijewski, Wiesław Michnikowski, Igor Przegrodzki, Zbigniew Zapasiewicz. Albo Ryszarda Hanin, Ewa Lassek, Aleksandra Śląska, żeby poprzestać tylko na paru przykładach.

Dzisiaj aktorów-transformatorów można policzyć na palcach jednej ręki. To dinozaury, ale patrzę na nich z nabożnym podziwem, trochę już zbrzydzony tak zwanym aktorstwem osobowościowym, które króluje na większości scen, zwłaszcza tych nowoczesnych. No, owszem, można tak uprawiać aktorstwo, jeśli się posiada osobowość Holoubka. Ale pokażcie mi dzisiejszych Holoubków.

09-12-2019

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (5)
  • Użytkownik niezalogowany kulturalna
    kulturalna 2021-12-01   13:32:28
    Cytuj

    Pan Maciej Wojtyszko w swoim felietonie wywołał temat, zadałam mu kulturalnie pytanie w komentarzu, ale nie odpowiedział (co jest niekulturalne), więc chciałam zapytać oficjalnie: DLACZEGO U PANA ŁUKASZA DREWNIAKA NIE MOŻNA ZOSTAWIAĆ KOMENTARZY?

  • Użytkownik niezalogowany nauczycielka
    nauczycielka 2019-12-21   02:16:04
    Cytuj

    3=

  • Użytkownik niezalogowany K.
    K. 2019-12-10   15:28:40
    Cytuj

    ,,W związku z genialnymi aktorami mam jeszcze taką starczą refleksję. Jakoś było o nich łatwiej, gdy w sztuce aktorskiej panowała technika transformacji.(...)Dzisiaj aktorów-transformatorów można policzyć na palcach jednej ręki. To dinozaury, ale patrzę na nich z nabożnym podziwem, trochę już zbrzydzony tak zwanym aktorstwem osobowościowym, które króluje na większości scen, zwłaszcza tych nowoczesnych. No, owszem, można tak uprawiać aktorstwo, jeśli się posiada osobowość Holoubka. Ale pokażcie mi dzisiejszych Holoubków.'' ok, boomer

  • Użytkownik niezalogowany Maria Dworakowska
    Maria Dworakowska 2019-12-10   14:45:05
    Cytuj

    Popieram Trzech Muszkieterów.

  • Użytkownik niezalogowany Trzech Muszkieterów
    Trzech Muszkieterów 2019-12-09   11:33:58
    Cytuj

    Błagamy o jakiś kawałek o aktorstwie osobowościowym:)