AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

K/118: Taka sobie przeszłość

Fot. Łukasz Drewniak  

Motto:
Tato, a jak Ciebie zwolnią z Kołonotatnika, to aktorzy też będą protestować przed teatrem?
Weronika Drewniak
31 sierpnia 2016, gdzieś tak pod wieczór

1.
Dzisiaj niby ani słowa o Wrocławiu. Tylko że teraz prawie wszystko jest o Wrocławiu. Więc ta opowieść oczywiście też.

2.
Jeden z moich kolegów reżyserów miał jeszcze pięć lat temu specyficzny system percypowania rzeczywistości medialnej. Otóż kolega czytał prasę z zamierzonym półrocznym opóźnieniem. Każdego ranka kupował jedną lub dwie gazety codzienne i, nie zaglądając na czołówki, odkładał je na półkę. Czekały tam sobie tyle, ile trzeba było. Po sześciu miesiącach reżyser wyjmował z szafy nieprzeczytany, świeżutki egzemplarz i zatapiał się bez reszty w lekturze. Najnowsze wiadomości, analizy i opinie zdążyły się już przez ten czas mocno zdezaktualizować. Kolega wcale nie udawał, że akurat jest dzień sprzed pół roku, tylko analizował ówczesne wypadki z dzisiejszej perspektywy. Był jakby jedną nogą tu a drugą tam. Oczywiście jego eksperyment dotyczył tylko prasy, reżyser oczywiście surfował po internecie, oglądał TV. Jednak to pół roku zwłoki w lekturze dawało mu błogosławiony dystans wobec dziennikarskiej i czytelniczej gorączki, umożliwiało poszukiwanie w niedawnej, ale ciągle dla niego teraźniejszej przeszłości, znaków i zapowiedzi nadchodzących kryzysów i katastrof. Kolega poświęcał czas i uwagę na definiowanie jakichkolwiek prawidłowości w tym, co już było, wyłapywał iluzje, jakimi dopiero co żyliśmy. Sprawdzał, w jakich okolicznościach się rozwiewają, kończą swój kłamliwy byt. Kiedy opowiedział mi o tym swoim prasowym procederze, był akurat wrzesień posmoleński, od dwóch miesięcy prezydentował Komorowski, a on czytał dopiero o przygotowaniach do obu wizyt w Katyniu.

Przypomniałem sobie o tym kilka dni temu i zrozumiałem, że jeśli eksperyment trwa dalej kolega-reżyser jest właśnie w swoich lekturach mniej więcej w samym środku awantury o „pornospektakl” Eweliny Marciniak, minister Gliński powiedział to, co powiedział, kółka różańcowe demonstrują pod Teatrem Polskim we Wrocławiu, donosimy z premiery, że penetracji chyba nie było. Nawet jeśli kolega po tej opóźnionej lekturze zapałał nagłą chęcią obejrzenia Śmierci i dziewczyny, to już tego przedstawienia nie zobaczy. Więcej – teatr niby dalej stoi, tam gdzie stał, ale już nie jest taki sam.

3.
Weronika Murek opowiadała w jednym z wywiadów, że ma taki fajny nałóg: surfuje po ofertach na Allegro, szukając starych gazet, takich sprzed trzydziestu, pięćdziesięciu, stu lat. Kupuje je i ogląda, czyta, nasiąka językiem i światem odbitym w tym starym wydaniu. Uwierzyłem Weronice Murek – ludzie teatru powinni czytać stare gazety. Nie tylko dramatopisarze, krytycy też. I tak się jakoś zdarzyło, że przekopując się w niedzielę przez swoje papierowe archiwum – nie ma co ukrywać, jestem dziadkiem zbieraczem – znalazłem niemal nietkniętą, nieprzeczytaną „Gazetę w Krakowie” sprzed siedemnastu lat. Nawet nie bardzo pożółkła. Zaintrygowany zacząłem czytać rubryka po rubryce.

4.
Rok 1999. Piękny rok. Nowe Millenium miało rychło nadejść. A ja…Nie mam jeszcze komórki. Nie mam adresu mailowego. Za to z telefonu w domu mogę wysyłać faksy. Ale do zaprzyjaźnionych redakcji teksty zanosi się na dyskietkach. Grzegorz Jarzyna już jest w Rozmaitościach, w Warszawie chodzi się również do Dramatycznego. W maju na festiwal Kontakt przyjedzie Nekrošius z Makbetem. Wygnana ze Starego Teatru Krystyna Meissner już chyba instaluje się we wrocławskim Teatrze Współczesnym. Do Szczecina jeździmy na spektakle Anny Augustynowicz. W Krakowie rządy sprawuje konserwatywny prezydent Gołaś. Trwa kryzys w Kosowie, chwalimy się, że specjalnym wysłannikiem Komisji Praw Człowieka ONZ do Spraw Byłej Jugosławii jest Tadeusz Mazowiecki.

5.
„Gazeta w Krakowie”, małopolska wkładka do „Gazety Wyborczej”, nr 81 z 7 kwietnia 1999 roku. 32 tysiące egzemplarzy nakładu, czyli niewiarygodnie dużo wedle dzisiejszych realiów, w  których funkcjonują gazety codzienne. Redaktorem prowadzącym wydania jest Marek Mikos, krytyk teatralny, później szef kieleckiego ośrodka telewizyjnego.

Na pierwszej stronie „główniak” – teatralny! Artykuł zatytułowany Rzadziej na scenie i zilustrowany zdjęciem wejścia do Starego Teatru od ulicy Jagiellońskiej. Ireneusz Dańko i Marek Mikos piszą o aferze z odwołaniem trzydziestu jeden spektakli do końca maja. To prawie połowa z zaplanowanych siedemdziesięciu. Powód? Zmniejszona dotacja dla Starego od Ministerstwa Kultury i Sztuki. Właśnie odebrano teatrowi dwieście tysięcy z przyznanej wcześniej sumy. Ministerstwo musiało znaleźć pieniądze, by ratować inne instytucje przejęte przez resort po uchwaleniu budżetu. Stary Teatr jest świeżo po uzyskaniu statusu sceny narodowej, co wywalczył – przy naszych krakowskich sarkaniach „po co to i dlaczego zmieniają nazwę teatru” – Ryszard Skrzypczak, dyrektor naczelny sceny przy Placu Szczepańskim. Dyrekcję artystyczną od śmierci Jerzego Bińczyckiego sprawuje Jerzy Koenig. Odwołane spektakle to oszczędność stu tysięcy złotych. Dyrektorzy tłumaczą, że mieli do wyboru albo zwolnić aktorów, albo wstrzymać część premier. Koenig i Skrzypczak postanawiają ograniczyć liczbę przedstawień w tygodniu. Na Scenie Kameralnej i w Piwnicy na Sławkowskiej będą grać tylko w weekendy. Z zespołu dobiega też heroiczny głos z propozycją, by aktorzy na czas nieokreślony zrezygnowali z honorariów.

(Jezu, kto to zaproponował? Jerzy Trela? Anna Polony? Zbigniew Kosowski?)

Szymon Kuśmider, wówczas młody aktor i członek rady artystycznej Starego, niepokoi się z użyciem bon motu: „Owszem, utracimy zarobki, mamy jednak nadzieję, że przy okazji nie utracimy naszej publiczności”. Aktorzy nie wykluczali powołania Komitetu Ratowania Starego Teatru. Myśleli nawet o akcji protestacyjnej, jeśli ministerstwo nic nie zrobi. Sytuacją w Starym zatroskana jest wiceprezydent Teresa Starmach. Nie wyklucza pomocy miasta, choć po decyzji o unarodowieniu teatru UM poczuł się zwolniony z obowiązku troski o sztandarową krakowską scenę. Trela mówi o sytuacji krytycznej. Jacek Romanowski o mało twórczym fermencie. Zygmunt Konieczny żąda, by Ministerstwo Kultury ogłosiło plajtę, skoro brakuje pieniędzy dla tak zasłużonej instytucji. Finansowa bryndza w Starym nie jest wówczas niczym nowym. W 1998 roku – mówił dziennikarzom „Wyborczej” dyrektor Skrzypczak – zabrakło w budżecie pół miliona. A całoroczne potrzeby teatru oscylowały w granicach dziesięciu milionów. „Poszukamy pieniędzy” – obiecuje wiceminister Sławomir Rafalski. Zapewnił opinię publiczną, że nie zamierza pozbawiać Starego statusu Sceny Narodowej.

Przypominam, że w Polsce rządzi wtedy AWS, minister Joannę Wnuk-Nazarową zastąpił dopiero co Andrzej Zakrzewski. Koenig i Skrzypczak chcą się z nim spotkać. Ale minister jest chory i wciąż odkłada spotkanie ostatniej szansy z dyrekcją Starego.

Czyta się to jak stary dobry thriller, oczywiście znasz zakończenie, jednak happy end, ale wciąż nie wiesz, jak szybko minister wyzdrowiał, co ustalono. Tego jeszcze nie ma w historycznych opracowaniach, żadna najnowsza historia Starego Teatru czy dziejów krakowskich teatrów na przełomie XX i XXI wieku wciąż nie powstała. Ciąg dalszy znajdę może w tej starcie gazet w drugim kącie pokoju, ale na razie boję się ją ruszać.

6.
Mniejsze notki.

Dział promocji „Gazety” odwiedziło kilkadziesiąt osób z deklaracją pomocy muzułmańskim uchodźcom z Kosowa. Na kolejnych stronach dziennikarze „Wyborczej” drążą temat w ramach wspólnej akcji „Gazety”, radia Zet, TVP i PAH Pomóżmy ofiarom wojny w Jugosławii. Czystki etniczne w Kosowie! Krakowianie w odruchu serca przynoszą do redakcji pieluchy kanistry, koce, namioty, śpiwory, środki czystości, organizatorzy zbiórki apelują, by nie pojawiać się z żywnością i ubraniami. W artykule Ci, co pierwsi dotarli z pomocą opisany jest powrót Zbigniewa Fijaka, dyrektora krakowskiego magistratu, z wyprawy do Macedonii. Fijak był w obozie w Blace z ekipą humanitarną.

Wyobrażacie sobie dziś jakiegoś lokalnego polskiego polityka czy urzędnika, który w chwilę po wybuchu migranckiej bomby melduje się na Lesbos albo w tureckim obozie przy granicy z Syrią z pytaniem: „Czy czegoś wam dobrzy, udręczeni ludzie nie trzeba?”?…

„Wydawało się nam że nasza pomoc będzie miała niewielkie znaczenie, ale zobaczyliśmy, w jak strasznych warunkach ci ludzie są tam przetrzymywani, i wiemy, że potrzebują wszystkiego” – mówił Fijak. Dodał, że będzie zabiegał o przyjęcie przez małopolskie samorządy stu do dwustu uchodźców z Kosowa. Muzułmańskich uchodźców. Wprawdzie wiceprezydent Jerzy Jedliński protestował, że gmina „nie może podejmować takich działań, bo nie mieszczą się w pojęciu zadań własnych. Poza tym nie jest to sprawa łatwa, o czym świadczą trudności, jakie pojawiły się przy próbie sprowadzenia do Krakowa trzech polskich rodzin z Kazachstanu”.

Z Watykanu donoszą, że kardynał Macharski został przewodniczącym Drugiego Zgromadzenia Specjalnego Synodu Biskupów dla Europy.

7.
Na drugiej stronie w różowym kwadraciku informacja, że obchodzimy imieniny Donata, Hermana, Rufina. A słońce zajdzie o 18.19. Poniżej na lewym pasku „Gazeta” publikuje głosy tak zwanej krakowskiej opinii publicznej. Można było zadzwonić pod numer 421 98 03 i opowiedzieć o swoich problemach, podzielić się przemyśleniami, prosić o interwencję. Dziwnie wyglądają dziś te numery stacjonarne. Dzwonię pod podany numer po siedemnastu latach i nawet nie zaskakuje mnie, że nie odpowiada. Jest przecież po 23.

Jeden z czytelników nagrany na automatyczną sekretarkę informuje: „W kiosku przy ulicy Cystersów nie można kupić biletów tramwajowych. Trzeba po nie przejść w okolice ronda Mogilskiego, ale nie zawsze jest na to czas. Dlaczego właściciel kiosku nie chce zarobić i jednocześnie ułatwić nam życia?”.  Nie wiem, jak zareagowała wtedy redakcja. Czy zajęła się tą sprawą? Dziś nie ma już tego kiosku na Cystersów. I to być może jest odpowiedź na wątpliwości sprzed lat. Kolejny czytelnik dzieli się refleksją: „Przeczytałem u was przed świętami, że na trasie autostrady A4 zaczną się wykopaliska. Cieszę się, bo to obszar archeologiczny obiecujący bardzo. Znam się trochę na rzeczy, bo 20 lat temu z okładem studiowałem archeologię. Później robiłem co innego. Ciągnie wilka do lasu, zazdroszczę tym kopaczom, pokopałbym z nimi”.
 
Ja w przeciwieństwie do entuzjasty z 1999 roku – nie, bo piętrzą się przede mną jeszcze dwie sterty wycinków i czeka mnie prawdziwy tydzień archeologiczny we własnym pokoju. Na szczęście ostatni głos nagrany i opublikowany przez „Wyborczą” brzmi optymistycznie: „Dzwonię do was po nic. Chcę tylko powiedzieć, że na skarpach wiślanych pięknie kwitną żonkile”.

Jakież to były piękne czasy, gdy czytelnicy właśnie takie sprawy zostawiali pod tekstem w komentarzach.

8.
W cyklu www.zajrzyj.tu obwieszczenia, że strony internetowe założyły sobie kuria krakowska i Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej Śródmieście.

9.
Na kolejnym pasku portret Ryszarda Skrzypczaka, bohatera artykułu z czołówki. Od 12 grudnia 1998 roku dyrektor Naczelny Starego Teatru. Mówi o sobie „menedżer teatralny”. I tłumaczy lakonicznie: „Mam zapewnić warunki materialne dla działalności artystycznej, a nie ingerować w obsadę czy dobór przedstawień. Staremu Teatrowi niepotrzebna jest silna ręka, lecz wewnętrzna harmonia, do której powinny przyczyniać się moje decyzje”. Jak zapewnia, stara się „chodzić na wszystkie premiery”. Zastanawiam się, czy Skrzypczakowi chodziło o premiery Starego, czy w ogóle krakowskie. Ciekawy przyczynek do obyczajowości epoki. Dyrektor, który ogląda spektakle u konkurencji, a nawet u siebie. Nieprawdopodobne! Skoro Skrzypczak się tym chwalił, znaczy się nie było to powszechnie przyjęte.

10.
Wiodący materiał na stronie trzeciej jest o Teatrze Słowackiego: Fotel do wzięcia. Konkurs w Teatrze Słowackiego po Bogdanie Hussakowskim.

Dowiaduję się z niego, że Urząd Marszałkowski rozpisał zamknięty konkurs. Zaproszono do rozmów aktora ze Starego Teatru, szefa krakowskiego ZASP-u Leszka Piskorza, Wiktora Herziga, wicedyrektora „Słowaka”, Mikołaja Grabowskiego i Waldemara Zawodzińskiego, młodego reżysera z Łodzi. W połowie marca Hussakowski zgłosił rezygnację, z ważnych powodów zdrowotnych, o ile pamiętam. W artykule nie ma o tym wzmianki. Pewnie była to tajemnica poliszynela. Dowiaduję się, że władze samorządowe Małopolski rozważały otwartą formułę konkursu, czyli „zamieszczenie w ogólnopolskiej prasie ogłoszeń o poszukiwaniu dyrektora i dopuszczeniu do rywalizacji kandydatów z całego kraju”. Ale zdecydowały się na formułę zamkniętą, bo „po dyskusji stwierdzono jednak, że teatr ma charakter typowo krakowski i dlatego konkurs powinien ograniczać się do nazwisk zgłaszanych przez środowiska krakowskie – tłumaczy Maciej Kilijański, dyrektor kancelarii marszałka województwa małopolskiego”. Nieufność wobec kandydatów z tak zwanej Polski to chyba efekt nieudanego eksperymentu z Krystyną Meissner w Starym Teatrze. W Słowackim nie chcą popełnić tego samego błędu i stawiają na tubylca.

Do konkursu zaproszono kandydatów, którzy „mniej lub bardziej oficjalnie aspirowali do stanowiska dyrektora Teatru Słowackiego”. Termin przesłuchań wyznaczono na 26 kwietnia. Jest informacja, że w przedwstępnych rozmowach zaszczytu dyrektorowania odmówili („Niegodzien ja, niegodzien!”) aktorzy Krzysztof Jędrysek i Marian Cebulski, a także Jerzy Fedorowicz. Patrzę na fotki pozostałych w grze kandydatów. Mikołaj Grabowski jest w kostiumie z Opisu obyczajów, zapięty pod samą szyję, zezuje w bok spod okularów lenonek. Wiktor Herzig, który przynajmniej raz uratował mi życie, wypożyczając z teatru sprzęt potrzebny na jakiś spektakl, złapany został prze fotoreportera na jakiejś oficjalnej imrpezie, robi więc grymas, jakby mrugał do czytelnika. Leszek Piskorz dał zdjęcie portretowe z osobistym lirycznym zapatrzeniem w niebo. Brodaty Zawodziński – we wcieleniu z 1999 roku – jest nieco podobny do dramaturga i reżysera z Wałbrzycha Łukasza Zaleskiego oraz kulomiota Tomasza Majewskiego po wizycie u fryzjera – patrzy przekornie w obiektyw: „Nie bójcie się, Łódź to nie koniec świata. Jest tam jakaś cywilizacja”.

W komisji konkursowej zasiądzie Jerzy Fedorowicz, czyli wychodzi na to, że dyrektor Teatru Ludowego ma zamiar wybrać szefa konkurencyjnej krakowskiej placówki. A także przedstawiciel PWST, przewodniczący komisji kultury sejmiku małopolskiego, oraz Wacław Jankowski z departamentu edukacji i kultury w Urzędzie Marszałkowskim. Jesteśmy mądrzejsi o 17 lat i wiemy, że z samych zdjęć największe szanse miałby wówczas Grabowski, dzisiejsi krakowscy konserwatyści pewnie woleliby Zawodzińskiego, ale wtedy był młody, a więc groźny i niepewny. Jak to się rozwiązało wtedy, już wiemy w odróżnieniu od czytelników Wyborczej z kwietnia 1999 roku.

Grabowski został na trzy sezony dyrektorem Nowego w Łodzi. Zawodziński przez kolejne piętnaście lat rządził i reżyserował w Jaraczu. A Krzysztof Orzechowski, którego wcale nie było w tym pierwszym rozdaniu, właśnie teraz, w wakacje 2016, zakończył misję w „Słowaku”. Czyli – pierwsze rozdania zawsze są mylące, dobra karta przychodzi zwykle później.

11.
Nadal strona trzecia. Budują ołtarz na mszę papieską. 16 czerwca zacznie się kopanie fundamentów. „To będzie największe przedsięwzięcie w dziejach naszego miasteczka” – mówi wiceburmistrz Starego Sącza Jan Kupczak. Geodeci łażą po terenie z palikami. Jak będzie wyglądał ołtarz: Ojciec Święty po prawej ręce będzie miał obraz błogosławionej Kingi, po lewej kapliczkę z Jezusem Frasobliwym. Ciekawe, że nikt wtedy w Krakowie nie spytał Karola Wojtyły, kto jego zdaniem powinien kierować Teatrem Słowackiego. Wystarczyło poczekać z wyborem do czerwca. Papież, jak wiemy, znał się na teatrze. Nawet jak już nic z wiadomych względów w Krakowie nie oglądał, to w tamtych czasach jeszcze czytał recenzje na bieżąco. Do dziś w kręgach „Tygodnika Powszechnego” krąży anegdota, jak Jerzy Turowicz przyjechał z Watykanu i powiedział młodemu krytykowi Pawłowi Głowackiemu, że papież zapoznał się z jego tekstem i wszystko ładnie, styl oryginalny, słownictwo trafne, ale papież nie wie po dwukrotnej lekturze, co było tematem opisywanego przedstawienia. I, jak zapisał Jerzy Pilch, Głowacki wykrzyknął wówczas zrozpaczony: „I co ja mam z taką wiadomością zrobić, no co?”.

12.
Jest jeszcze na „trójce” informacja, że zamek w Rabsztynie pod Olkuszem mają sprzedać inwestorowi, który obiecał odbuduje skrzydło i wieżę. Obok zdjęcie ponurych ruin. Czy to był ten sam inwestor, który w niedawno w Ogrodzieńcu zaprosił do zamku na koncert faszystowską grupę Nordic (dawniej Agressiva 88)? Trzeba się wybrać rowerem do tego Rabsztyna. Patrzę na sfotografowane ruiny z niesmakiem, niby nie te, a jednak te.

13.
Temu egzemplarzowi „Gazety w Krakowie” z mojej gabinetowej kapsuły czasu brak niestety ostatniej strony i nigdy nie dowiem się, czy koszykarze Unii Tarnów wywalczyli awans (zapowiedź artykułu Stawką półfinał). Na stronie piątej ktoś – może Ryszard Kozik – polecał kompaktowe nowości. Pojęcia nie mam, co wtedy po świętach wyszło. 1999 rok? Radiohead? Porcupine Tree?

14.
Wnioski ogólne? Nic tak nie rozprasza współczesnych mroków, jak lektura o mrokach przeszłości. Dziwnie dużo pisało się wtedy w lokalnej prasie o teatrze. Z ówczesnych szachów wokół Starego i „Słowaka” wynika, że spięcia o budżet, o jawność decyzji, dotrzymywanie umów to tak zwana klasyka gatunku na linii artystyczno-urzędniczej. Co powinno (ale tylko troszeczkę) pocieszyć Krzysztofa Mieszkowskiego, jeśli będzie pisał wspomnienia o swojej dyrekcji we Wrocławiu. Nie wiem jednak, czy pocieszy zespół Teatru Polskiego. No i przypomniało mi się, że koalicja AWS-UW naprawdę wtedy nie rozpieszczała polskiej kultury. Jeśli takie kłopoty miał Stary Teatr, mieliśmy prawo obawiać się o przyszłość teatru w ogóle. A jednak przetrwaliśmy. W odwiecznej wojnie artystów z urzędnikami i politykami koniec końców wygrywa artysta. Naprawdę. Zauważcie, że  żaden z wymienionych w artykułach z „Wyborczej" decydentów nie jest już czynnym politykiem. I nikt już o nich nie pamięta. Nawet kardynałowie i papieże poumierali. I tylko reżyserzy nadal reżyserują, aktorzy wciąż grają. Teatry w Krakowie stoją, jak stały.

7-09-2016

Komentarze w tym artykule są wyłączone