À la recherche du temps perdu
Zygmunt Hübner w swojej książce poświęconej sztuce reżyserii przytacza anegdotę, opisującą przygodę, jaka spotkała Władysława Bogusławskiego, wybitnego krytyka, kiedy został zatrudniony w Teatrze Rozmaitości jako „reżyser dramatu”.
Aktorzy, których krytyk chlastał w recenzjach, czekali na próbie na jego wskazówki. Kiedy usłyszeli, że mają robić to, co zwykle, jeden z nich odpowiedział: „O nie, proszę pana! Gdybyśmy grali tak jak zawsze, nie podobałoby się to panu, sprawiłby pan nam taką łaźnię, jakiej nie szczędził pan w swoich recenzjach w ciągu wielu lat”.
Przygoda taka nie mogłaby spotkać Ewy Obrębowskiej-Piaseckiej, wieloletniej poznańskiej recenzentki teatralnej, która właśnie zadebiutowała jako reżyserka. Obrębowska-Piasecka wielokrotnie i publicznie deklarowała uwielbienie dla aktorów – Grażyny Wydrowskiej i Janusza Stolarskiego, których zaprosiła do swojego projektu. Oboje to bardzo doświadczeni twórcy, choć mają za sobą diametralnie różne doświadczenia artystyczne. Tę odmienność udało się w trochę żartobliwej, trochę złośliwej formie wprząc w całe przedsięwzięcie. Ale po kolei.
Swoim Wklęsłym, jak sama deklaruje, Obrębowska-Piasecka chciała złożyć hołd Wypukłemu – spektaklowi Teatru Wierzbak z 1984 roku. Wypukły, którego współtwórczynią była Wydrowska, grany był przez wiele lat, tak więc Obrębowska-Piasecka miała okazję go zobaczyć, kiedy była studentką. Dziś deklaruje, że tamten spektakl „ukonstytuował mojej myślenie o sztuce znacznie wyraźniej niż cokolwiek innego”. Dowodów jej uwielbienia dla Wypukłego doświadczyłam sama, kiedy podczas jednej z prezentacji dzisiejsza reżyserka nie dała wybrzmieć finałowi przedstawienia i rzuciła się na scenę, by uwolnić Grażynę Wydrowską spod piramidy koszy wiklinowych, pod którą jej postać została uwięziona przez partnerów-aktorów.
To moje podwójne doświadczenie Wypukłego-Wklęsłego nie pozwala mi patrzeć na spektakl Obrębowskiej-Piaseckiej jako na dzieło w pełni samodzielne. Wypukły był – nawet jeszcze w latach 90. – niezwykle odważnym i awangardowym spektaklem dla dzieci. Jego forma bardzo odbiegała od tego, co w tamtym czasie przeważało w teatrze dla młodego widza. Mimo to, ku memu – w tamtym czasie – ogromnemu zdumieniu bardzo dobrze trafiał on do młodych odbiorców. Dwóch mężczyzn toczących przez kilkadziesiąt minut wiklinowe koła i zwracających się do siebie w niezwykle ugrzeczniony oraz ceremonialny sposób i skacząca między nimi kobieta, układająca na ich drodze swoje wypukłe, wiklinowe formy – oto niemal cała rzeczywistość tamtego spektaklu. Lecz poprzez tę prostotę dało się powiedzieć tak wiele o świecie: o jego ładzie, dla utrzymania którego można popełnić zbrodnię – bo tak właśnie wyglądało nakrycie aktorki największym z koszy; o obojętności i lekceważeniu kobiety/dziecka. W Wypukłym obok Wydrowskiej i Bogdana Wąsiela trzecią postać grało kilku innych aktorów: Artur Szych, Bogusław Kierc, Dominik Richard, Sławoj Jędrzejowski – każdy z nich wnosił do tego przedstawienia nową jakość. Po latach dostrzegłam, jak wiele w spektaklach Wierzbaka: Wypukłym, Anaglifach czy Cecylii było okrucieństwa, które wtedy wydawało się opisywać sytuację dziecka w świecie, a zawsze objawiało się technikami dyscyplinującymi wobec postaci kobiet. Będąc spektaklami dla dzieci, tamte przedstawienia trafiały także do dorosłych.
Adresat Wklęsłego jest słabiej zdefiniowany: nie są nim raczej młodzi widzowie, ale też trudno mi powiedzieć, dzięki czemu miałby on trafić do widzów dorosłych. Nie wiem, czy poza atrakcją środowiskową – dla ludzi znających twórców – będzie mógł trafić do widzów pozbawionych znajomości całego kontekstu: historycznego, artystycznego i wreszcie – towarzyskiego. Jako spektakl teatralny Wklęsły przypomina bardzo sprawny pokaz warsztatowy, ale tylko pokaz. Dramaturgia całości opiera się na trzech scenach ukazujących relacje między trzema postaciami – relacji opartej na zbyt dużej bliskości i familiarności, na formalnym dystansie oraz takiej, w której postacie są „samymi sobą”; przestrzennie te relacje wpisane są w znajdujący się na podłodze trójkąt.
Wymienionym już Stolarskiemu i Wydrowskiej towarzyszy trzeci aktor – niepełnosprawny młody mężczyzna Patryk Krauze, dla którego, jak deklaruje Obrębowska-Piasecka, spektakl miał być spełnieniem marzeń. Wiem, że w kontekście dzieła artystycznego niepełnosprawność aktora nie powinna mieć znaczenia czy wpływać na ocenę przedstawienia. We Wklęsłym fakt, iż trzeci z aktorów jest osobą z trudnościami w poruszaniu się spowodowanymi przykurczami kończyn oraz mówi bardzo niewyraźnie, jest bardzo wyraźną i znaczącą częścią przedstawienia. Każda ze scen zaczyna się w ten sam sposób: trzy ubrane na czerwono postacie, siedzące przy krawędziach wyznaczających boki czerwonego trójkąta leżącego na podłodze, grają w „Papier-kamień-nożyczki”. Potem jedna z nich ciągnie za sznurek wiszący pod sufitem na szpuli. Jest to sygnał do rozpoczęcia działań. W pierwszej ze scen są to proste działania infantylizujące, których głównym obiektem jest Krauze. Gilganiu go przez Wydrowską towarzyszy wypowiadanie przez nią w radosny sposób jego prawdziwego, zdrobnionego i zniekształconego imienia. Większość przekazu słownego tej sceny stanowią właśnie powtarzane z rozmaitą intonacją zdrobnione własne imiona aktorów. W wykonaniu Stolarskiego, kiedy skierowane są do Wydrowskiej, pełen są przygany, ona zaś – podobnie do tego, co robiła w Wypukłym – jest raczej zachęcająco-zabawowa. O ile ona zdaje się bawić osobą Krauzego jak lalką czy „dzidziusiem”, Stolarski jest rzeczowo-poznawczy: „A ręka? Możesz wyprostować?”.
W drugiej ze scen postacią wiodącą jest Stolarski. Tu on jako postać proponuje ćwiczenia rozluźniające. Postacie zwracają się do siebie bardzo formalnie, per „pani Grażyno”, „panie Januszu”. Tu, inaczej niż w Wypukłym, ten oficjalny ton nie służy podtrzymaniu ładu świata, jest raczej formą kulturalnego kamuflażu dla wzajemnego braku szacunku czy wręcz niechęci, maskowanych dodatkowo delikatną drwiną. Wszystkie te negatywne uczucia i tak wytryskują w jakby półprywatnych dogryzaniach sobie dwojga aktorów: on kpi z jej wzruszenia przy relaksowaniu się, ona z jego akcentu zdradzającego absolwenta krakowskiej szkoły teatralnej.
Ostatnia ze scen należy do Krauzego. On także podchodzi do zwisającego z sufitu sznurka. Jednak to, co dla dwojga pierwszych aktorów było prostą, ograną czynnością, dla Krauzego jest drogą przez mękę, znaczoną kłopotami z uchwyceniem luźno zwisającego elementu, odpowiednio silnym go schwyceniem i szarpnięciem na tyle mocnym, by odwinął się z rolki. Te trudności są prawdziwe, należą do twardej rzeczywistości, a nie wyłącznie do świata przedstawionego. Patrząc na tę długą scenę, obserwujemy prawdziwe zmagania aktora z własną fizycznością. Lecz w prawdziwym świecie pewnie ktoś by Krauzemu pomógł, tu – uwięzieni konwencją – siedzimy i patrzymy na walkę. Znając finał Wypukłego, zastanawiałam się, czy reżyserka oczekuje od widzów, by ktoś wszedł i pomógł? Nikt jednak się nie ruszył, Krauze radził sobie przecież z zadaniem. Spektakl skończył się tym, że trzy postacie podeszły do trojga istniejących w sali drzwi i tam się zatrzymały. Nie było potrzeby już nikogo uwalniać.
Swój debiut reżyserski Obrębowska-Piasecka ujęła w dystansujący nawias wyrażenia „w roli”; tak właśnie anonsowane były poszczególne funkcje pełnione przez twórców Wklęsłego. „W roli” reżysera wystąpiła ona, „w roli aktorów”: Wydrowska, Krauze i Stolarski, „w roli muzyki” – grająca na skrzypcach w kącie sali Magdalena Mateja. Używając tego zwrotu, reżyserka jakby sama dawała do zrozumienia, że oto toczy się przed nami jakaś gra, którą należy traktować bardzo teatralnie. Wszystkie postacie Wklęsłego ubrane były w czerwone stroje, pasujące do czerwonego koloru ścian baraku Sceny Roboczej, co sprawiało wrażenie formalnej spójności. Poszczególne elementy spektaklu dały się logicznie wyjaśnić i zanalizować. Działania aktorskie sprawnie wpisywały się w przygotowaną formę. W efekcie powstało jednak bardzo poprawne ćwiczenie warsztatowe, które nie wykraczało poza stworzoną przez siebie – spójną – rzeczywistość. W tym sensie rzeczywiście Wklęsły nawiązywał do Wypukłego – stwarzając zamknięty i spójny świat. W przeciwieństwie jednak do źródła inspiracji, nie przebijał się z żadnym problemem, zagadnieniem, jakie znajdowałoby swoje odniesienie w rzeczywistości; był wyłącznie formą. Powrót do dawnego czasu i młodzieńczych fascynacji to czasem zbyt mało, by powstał dobry spektakl. Może gdyby zamiast tworzyć hommage a Wypukły, Ewa Obrębowska-Piasecka zdecydowała się na własną wypowiedź, zrealizowaną przy pomocy dobrych przecież aktorów, efekt byłby lepszy. Wklęsły nie stał się proustowską magdalenką, nie ocalił straconego czasu; czasu, który nieodwołalnie minął.
Premiera Wklęsłego była ostatnią premierą Sceny Roboczej, która odbyła się w baraku przy ulicy Grunwaldzkiej. Dwa tygodnie wcześniej władze miasta ogłosiły, iż prowadzący ją Teatr Strefa Ciszy oraz inne teatry alternatywne znajdą nowe miejsce dla siebie w budynku po dawnym kinie Olimpia. W samą porę. Tuż przed premierą stary barak zaczął się rozsypywać, zapadł się fragment chodnika, otwierając studzienkę w ziemi, w którą wpadł jeden z widzów. Na szczęście cudem nic strasznego się nie stało, ale pokazało to, że dalej w takich warunkach scena nie może już funkcjonować. Na szczęście wygląda na to, że nowe władze Poznania rzeczywiście zaczynają dotrzymywać obietnic, iż będą wspierać kulturę.
14-10-2015
Centrum Rezydencji Teatralnej SCENA ROBOCZA
Wklęsły
reżyseria: Ewa Obrębowska-Piasecka
światło: Renata Stolarska
muzyka: Magdalena Mateja
obsada: Grażyna Wydrowska, Patryk Krause, Janusz Stolarski
premiera: 2.10.2015