Alicja w krainie wampirów
Drakula, przynajmniej w swej książkowej wersji, to odrażający starzec, któremu nietrudno przypisać demoniczne zamiary. Popkultura z wielkim entuzjazmem pochłonęła diabolicznego potwora i przekształcając go w znośnie wyglądającego (a częściej – całkiem przystojnego) mężczyznę, roztacza wokół niego aurę pociągającej tajemniczości. Za tym nieznanym czai się jednak dawne zło przypominające o tym, iż pozory mylą.
Myli się również Ala, główna bohaterka spektaklu Dr@cula. Vagina dentata, poszukująca swojego dojrzalszego „ja” pośród (popkulturowych zresztą) bredni: kultu Justina Biebera, internetowych czatów z ich angielsko-polską nowomową oraz różnorakich medialnych wizerunków kobiety idealnej (a więc przede wszystkim – nie-dziewicy). Nastolatkę otacza świat pełen typów w stylu borderline, począwszy od transseksualisty rodem z teledysków Lady Gagi, poprzez erotomanów podszywających się pod jej rówieśników, a skończywszy na spowiedniku, który sam powinien przystąpić do spowiedzi. Stanowią oni, jeśli dobrze rozumiem intencję reżyserki, współczesne wersje Drakuli – wampira wysysającego energię i poczucie stabilizacji z każdego, kto stoi właśnie na progu dorosłości.
Bohaterce brakuje przy tym tytułowego „uzbrojenia”: vagina dentata jako pewien trop kulturowy stanowi odniesienie do kobiecej (destrukcyjnej, ale nie autodestrukcyjnej) siły umożliwiającej jej zapanowanie nad do tej pory dominującym mężczyzną. Tymczasem Ala przeżywa swoją inicjację raczej z musu (czy może z rezygnacji, w którą popada w obliczu niezrealizowanej potrzeby miłości), trochę na zasadzie: „Jak to zrobię, to się ode mnie odczepicie”. Brak w tym całym przedsięwzięciu entuzjazmu tudzież żądzy zemsty na opresyjnym świecie. Nieporadność bohaterki, jej (denerwujące w gruncie rzeczy) wzdychanie do obrzydliwie kenopodobnego „Bobera” (czytaj: Biebera) każą nam wierzyć, iż we współczesnym świecie wejście w dorosłość jest niczym innym jak przejściem z objęć Drakuli w objęcia innego wampira. Czy nie ma już nadziei dla dzisiejszych nastolatek?
W przedstawieniu mowa o opresji wobec kobiet, lecz to męskie ciała poddawane są swoistemu reżimowi. Bycie dzieckiem, zwłaszcza dziewczynką, kojarzy nam się ze stanem niewinności, delikatności i niewyróżniania się pośród tłumu – wszak dziewczynkom powtarza się, że mają być grzeczne, posłuszne, nie krzyczeć, nie skakać, a już na pewno nie wyrażać sprzeciwu wobec zdania innych, a zwłaszcza zapatrywań starszych. W spektaklu Dr@cula. Vagina dentata w reżyserii Agaty Biziuk ta „dziewczyńskość” zostaje przyobleczona w ciała dwóch aktorów: Piotra B. Dąbrowskiego i Pawła Siwiaka. By jeszcze bardziej rzecz skomplikować, tytułowego wampira gra również ta dwójka performerów, stwarzając kłopoty widzom nieprzyzwyczajonym do takiej koncepcji postaci scenicznej. Takiej, tzn. nie opartej na podziale jedna postać równa się jeden aktor i odwrotnie: jeden aktor równa się jedna postać. Taka konwencja jest natomiast bardzo dobrze znana na Dalekim Wschodzie, gdzie performer przedstawia za pomocą swego ciała więcej niż jednego bohatera, depersonalizując się tym samym na rzecz granych przez siebie postaci.
W przypadku Dr@culi… nie chodzi jednak o schowanie się aktora-mężczyzny za Alą czy wampirem, lecz raczej o pokazanie, iż Ala może być jednocześnie tą, na którą czyha wiele niebezpieczeństw w świecie zewnętrznym, jak i tą, która sama staje się wobec siebie jednostką opresyjną – że to w sobie samej skrywa wysysającego z niej samej energię wampira. Pomysł reżyserki na powierzenie roli żeńskiej mężczyźnie uważam zatem nie za jakiś tani „chwyt udziwniający” spektakl, lecz za decyzję, która pomaga w realizacji dobrze przemyślanej strategii. W przedstawieniu mowa o opresji wobec kobiet, lecz to męskie ciała poddawane są swoistemu reżimowi. Przykładem niech będzie scena, w której jedna z wersji Drakuli (w tej roli Piotr B. Dąbrowski) tańczy w obcisłych, lśniących, czarnych spodniach i czarnych butach na wysokim obcasie do słów „Pragnę twojej miłości”, przeistaczając całość we fragment jakby przed chwilą wyjęty z jednego z teledysków Lady Gagi (nota bene gładkie przechodzenie od jednej postaci do drugiej, ciągłe igranie z tożsamością, również płciową, pozostaje czymś typowym, wręcz konstytutywnym dla tej piosenkarki). Na chwilę znajdujemy się w jakimś podejrzanym night clubie, w którym przyjmowanie środków odurzających jest zapewne czymś na porządku dziennym (nocnym?) – trudno bowiem sobie wyobrazić, jak „na trzeźwo” wytrzymać można z tak tandetną muzyką stanowiącą mieszankę techno i disco polo.
Wampiry czyhają na dorastające dziewczynki nie tylko w tego typu klubach. Twórcy spektaklu wskazują na ich obecność również w takich sferach, jak religia, polityka czy małżeństwo. Prywatne niepokoje Alicji nie zostają odegnane ani przez księdza, zainteresowanego szczegółami jej erotycznego snu, ani przez lidera Partii Sytych obiecującego gruszki na wierzbie (i zorganizowanie pobytu „Bobera” w Polsce). Jest też w tym przedstawieniu scena, która głęboko zapadła mi w pamięć. Oto młody narzeczony (Paweł Siwiak) w romantycznym uniesieniu zachwala przymioty swej wybranki leżącej na ziemi niczym trup w trumnie (Piotr B. Dąbrowski). Narzeczona przestaje jednak zachwycać w momencie, w którym „powstaje z martwych” i wykazuje chęć włączenia się w te peany na cześć miłości (a tym samym zaznacza swą obecność w związku). Nie traktuję tej sceny jako próby wytknięcia mężczyznom dominującej postawy wobec kobiet (które mają słuchać, a nie mówić), lecz rozumiem ją jako uwidocznienie pewnego mechanizmu, któremu poddajemy się w różnego rodzaju związkach międzyludzkich – nie tylko małżeńskich i nie tylko kobiety są w nich ofiarami. Często bowiem miłość jawi nam się jako niewymagająca pracy relacja, w której drugi człowiek ma nam służyć do zaspokajania własnych potrzeb (no bo jeśli kocha, to zrobi dla mnie wszystko). W momencie, w którym ta druga strona nie chce już grać roli męczennika, czar pryska, księżyc wschodzi i wampiry wyruszają na łowy.
Na uwagę zasługuje także scenografia Dr@culi…. Składają się na nią m.in. rozsuwane drzwi w głębi sceny oraz ruchoma pionowa deska, która raz używana jest jako trumna Drakuli, innym razem (po odwróceniu jej) jako łóżko, w którym śpi Alicja. Jest to świetne podkreślenie, iż wampir to nie tylko postać z zewnątrz, ale również jedna z części natury bohaterki, jej „druga strona”. Scenografia – prosta, bez zadęcia, stwarza idealny klimat dla uwypuklenia tekstu mówionego i zdolności aktorskich Dąbrowskiego i Siwiaka. Scenerie zmieniają się z pomocą multimediów – obrazów rzucanych w przestrzeń gry z komputera, bardzo dobrze wkomponowanych w tok narracji.
Skoro już mowa o tekście: Agnieszka Makowska wraz z Agatą Biziuk napisały dramat wartki, pełen popkulturowych odniesień i dowcipny, aczkolwiek niepozwalający widzom na zachowanie optymizmu. Trudno bowiem także w języku uciec od niebezpieczeństwa wampiryzmu, łatwo słowami wyssać z innych (i z siebie samego zresztą też) życiodajną energię. Przedstawienie więc śmieszy, ale wychodząc z teatru, widz może się jeszcze zastanawiać, czy z Alą aby na pewno wszystko w porządku.
W programie Dr@culi… widnieje informacja, iż spektakl ten przeznaczony jest dla widzów od osiemnastego roku życia. Dodałabym do tego jeszcze notę, że powinni go zobaczyć zwłaszcza widzowie przekraczający próg lat osiemnastu – jako przestrogę przed różnorakimi (a zwłaszcza nowomediowymi) wampirami, które nie są ani trochę przystojne i sexy, a już na pewno nie pragną twojej miłości.
13-12-2013
galeria zdjęć Dr@cula. Vagina dentata, reż. A. Bizuk, fot. Monika Lisiecka ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Polski w Poznaniu
Agata Biziuk, Agnieszka Makowska
Dr@cula. Vagina dentata
reżyseria: Agata Biziuk
scenografia: Marika Wojciechowska
multimedia: Krzysztof Kiziewicz
muzyka: Piotr Klimek
obsada: Piotr B. Dąbrowski, Paweł Siwiak
prapremiera: 7.12.2013