Bajka współczesna
Kiedy wyszłam z premiery w szczecińskiej Pleciudze, zaczęłam się zastanawiać, do kogo bardziej był skierowany spektakl Nie dość blada królewna – do dzieci czy ich rodziców? Jedni i drudzy mogli znaleźć na scenie obrazy samych siebie, choć w przypadku postaci dorosłych mocno skarykaturowane, włożone w baśniowy kontekst, a równocześnie bardzo mocno sprowadzone do naszej rzeczywistości. Od początku wiedziałam jednak, że jedni i drudzy mogą się na tym spektaklu i dobrze bawić, i coś dzięki niemu zrozumieć.
Bohaterem Nie dość bladej królewny Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel w reżyserii Ewy Piotrowskiej jest rodzina królewska, ale nie taka z epoki Charles’a Perraulta, tylko bardzo współcześnie celebrycka. Królową Tamirę (Katarzyna Klimek) najbardziej obchodzą rankingi popularności – bycie „na topie”, w „okurancie” i w ogóle naj, naj, naj, królowa chce być idealna i świat wokół siebie zamienia w „doskonałość”. Toteż na męża (Maciej Sikorski) wybiera sobie mężczyznę, który ma najbardziej olśniewający uśmiech i jest gwiazdorem filmowym. Dwór królowej składa się z Mister Visage’a (Janusz Słomiński) i Perfekcyjnej Ochmistrzyni Dworu (Mariola Fajak-Słomińska), którzy dbają, by królowa była trendy. Tamira ubiera się u najlepszych projektantów w designerskie ciuchy, w których co prawda trudno jej się poruszać, ale za to wygląda doskonale. Brzmi to dość współcześnie – prawda? Współczesnego wymiaru tej historii dodaje jeszcze to, w jaki sposób zapoznajemy się z dziejami rodziców tytułowej królewny. Otóż wszystko to, co tu napisałam jest w teatrze przedstawione przy pomocy quasi-newsów telewizyjnych wyświetlanych na ekranie nad sceną, a kimś na kształt narratora całej opowieści będzie redaktor Pudelek (Rafał Hajdukiewicz), upozowany na ekscentrycznego reportera-paparazzo. Postacie z tych pierwszych scen są kalkami postaci znanych z telewizji czy kolorowych gazet, a dokładniej ich przerysowanymi wariantami. Królowa i jej mąż poruszają się sztywno, trochę „po robociemu”, tak jakby byli „sztuczną inteligencją”. Redaktor natomiast jest w swoich komentujących „relacjach na żywo” nadekspresyjny i nadruchliwy. Co prawda poetyka tych emitowanych reporterskich wstawek oraz wyświetlane co jakiś czas reklamy przypominają te, jakie królowały w Polsce w latach 90., kiedy dopiero zaczęło się upowszechniać wideo, ale przypuszczam, że dzięki temu dzieci mogą poczuć, iż to, co oglądają na scenie, wydarzyło się „dawno, dawno temu w pewnej odległej galaktyce”. Cała historia mogłaby być po prostu śmieszną błahostką, kpiną piętnującą świat cele brytów, gdyby nie to, że królowa dla poprawy swoich notowań postanawia mieć dziecko.
Tak na świecie pojawia się królewna Miranda (Paulina Lenart), która okazuje się nie dość idealna i nie spełnia roli, dla jakiej powołano ją do życia. Od tego momentu przedstawienie zaczyna być historią o dziecku, które zawiodło swoją mamę już przez to tylko, jakie jest, a nie co robi (ewentualnie czego nie robi). Temat ten potraktowany jest jednak nie jak ciężka (bo przecież historia jest poważna) opowieść psychologiczno-obyczajowa, lecz jako przypowieść o rodzicielskiej bezduszności i głupocie, która niemal doprowadza Mirandę do śmierci. Trochę mojej niepewności budziło tylko to, czy rzeczywiście kontekst świata celebryckiego i skupienie się na wyglądzie są tymi, które są w stanie przybliżyć problem przyzwolenia na niedoskonałość. Czy rzeczywiście jest to tak samo powszechne jak np. rozczarowanie rodzicielskie wynikające z ocen szkolnych czy stopni uzyskiwania rozmaitych umiejętności przez małe dziecko? Czy problemy z wyglądem zewnętrznym tak samo mogą dotykać dziewczynki, jak i chłopców? Z drugiej jednak strony baśniowość wprowadzona nierealnością świata plotki i ułudy stanowi dla dzieci taki bezpieczny bufor, więc może jednak Jędrzejewska-Wróbel dobrze wybrała przestrzeń, w jakiej dziecko może obserwować dawanie sobie przyzwolenia na bycie takim, jakim się jest, nawet jeśli to rozczarowujące dla innych. Moje drobne wątpliwości budzi jeszcze to, że w królewskiej rodzinie tak wyraźnie rozdzielono role dobrego i złego rodzica – królowa chce córkę kontrolować i korygować, a jedynym, który bawi się z królewną, jest król od pięknego uśmiechu. Rozumiem, że obecny trend jest taki, żeby wspierać ojców w ich tacierzyństwie, ale dlaczego od razu tak używać sobie na matce? Bo ona pokazana jest tu jednoznacznie negatywnie – bezduszna, skoncentrowana nawet nie tyle na sobie, co na sondażach popularności, instrumentalnie traktująca dziecko – jako produkt, który można (i trzeba) ulepszyć. Początkowo próbuje to robić za pomocą nakładanego na królewnę UDUP-a – urządzenia do pomiaru doskonałości. Królewna, widząc, że i tak nie ma szans „być doskonała”, postanawia się zbuntować i bryka do lasu, gdzie przyłącza się do stada krasnoludków.
Sceny w lesie, podobnie jak zaludniające go postacie, zbudowane są na kontraście wobec tych pałacowych. Tam jest sztywność i pozory, tu żarty, ruch i gwar tworzone przez krasnoludki. W spektaklu niebywale pomysłowo rozwiązano kwestię krasnoludków – postaci, które muszą być mniejsze niż dziewczynka i równocześnie musi ich być sporo (jak uczy tradycja – przynajmniej siedmioro). Aktorzy grający leśną bandę nie tylko mają w rękach lalki, ale kolejne postacie siedzą u nich na kapeluszach. W ten sposób bez tworzenia tłoku na scenie mamy tam stado niedoskonałych, ale sympatycznych postaci. Jest Pieguska, Grubaska, Krasnoludka z brodą (Edyta Niewińska-Van der Moeren), Uszatek, Garbus (Rafał Hajdukiewicz) oraz Kuternóżka i Okularnik (Krzysztof Tarasiuk). Poruszają się one po lesie niezwykłym pojazdem, który jest trochę złomem, a trochę bajkowozem, i wprowadza ducha ożywczej anarchii. Bardzo pomysłowo rozwiązana jest w Nie dość bladej królewnie kwestia scenografii autorstwa Evy Farkašovej. Na scenie stoi spory ostrosłup o podstawie trójkątnej, którego otwarte z jednej strony wnętrze jest pałacem królewskim z błyszczącymi, odbijającymi światło ścianami, zewnętrze natomiast jest obrośniętym jakby mchem lasem. Wystarczy obrócić ostrosłup na osi i akcja może się szybko przenosić z jednego miejsca na drugie.
Krasnale i leśne sceny z ich udziałem wprowadzają lekkość i humor, wesołość przeciwstawioną karykaturalnemu szyderstwu sprowokowanemu przez sceny pałacowe. Kiedy wreszcie dworowi udaje się namierzyć królewnę, królowa postanawia „ulepszyć” ją, zanim ta wróci do pałacu, dlatego przez Mister Visage’a podrzuca jej różne gadżety i mikstury, dzięki którym królewna ma stracić swoją pospolitą rumianość. Pierwszym z nich jest lusterko, na które krasnale reagują słowami: „Lustra są złe; nie czytałaś Śnieżki?”.
Tak właśnie – od powagi do żartu – plecie się historia królewny Mirandy, pokazując, że chęć osiągnięcia doskonałości jest wyniszczająca (jak najbardziej dosłownie) dla wszystkich w to zaangażowanych. Ponieważ mamy jednak do czynienia z bajką, wszystko kończy się dobrze, wszyscy rozumieją swoje błędy i udaje im się je naprawić. Hasłem kończącym spektakl jest „Niedoskonała, ale wspaniała”, co rzeczywiście stanowi znakomite podsumowanie i wskazówkę dla wszystkich stron: rodziców, Mirandy i krasnoludków. Tym samym określeniem można by w zasadzie podsumować to przedstawienie. Pleciuga zamknęła sezon bardzo fajnym spektaklem, który jak przystało na porządny teatr dla dzieci i bawi, i wychowuje. Także i nas – rodziców; przecież my także mamy prawo być „nie dość bladzi”.
10-06-2016
Teatr Lalek „Pleciuga” w Szczecinie
Roksana Jędrzejewska-Wróbel
Nie dość blada królewna
reżyseria: Ewa Piotrowska
scenografia: Eva Farkašová
muzyka: Wojciech Błażejczyk
przygotowanie wokalne: Iwona Wiśniewska-Salamon
projekcje multimedialne: Ireneusz Maciejewski
konsultacja choreograficzna: Arkadiusz Buszko
obsada: Mariola Fajak-Słomińska, Rafał Hajdukiewicz, Katarzyna Klimek, Paulina Lenart, Edyta Niewińska-Van der Moeren, Maciej Sikorski, Janusz Słomiński, Krzysztof Tarasiuk
premiera: 28.05.2016