AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Bal manekinów

Leśni. Apokryf, reż. Marta Streker, Teatr Polski we Wrocławiu
Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, filolog, medioznawca, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr. oraz w Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta. Autor, współautor i redaktor książek z zakresu literaturoznawstwa i medioznawstwa. Był recenzentem teatralnym, m.in. „Gazety Wyborczej” i „Dziennika Gazety Prawnej”.
A A A
fot. Tobiasz Papuczys  

Szedłem na premierę z nadzieją, iż przynajmniej kontestatorzy teatralnego status quo – nawet uwikłani w wieloletni spór – zabłysną na oficjalnej scenie. Pretekst wydawał się ważny, bowiem koncept dramaturgiczny apokryfu Agnieszki Wolny-Hamkało to splatanie ech różewiczowskich (między innymi Do piachu) z politycznymi memami współczesności. Można było zatem nie tylko ugryźć łapę władzy, można było potrzasnąć stereotypami historii i polityki. I aktorstwa. Jednak Leśni. Apokryf w reżyserii Marty Streker w Teatrze Polskim we Wrocławiu ciekawiej wypadli na fotografiach Tobiasza Papuczysa niż na scenie.

1.
Historia jest dość prosta. Oto partyzancki oddział Wojska Polskiego – kolekcja dziwacznych postaci, niekoniecznie profesjonalistów – podczas drugiej wojny światowej (albo i wojny w ogóle) wędruje po lesie, aby we wsi wykonać wyrok na dwóch kobietach, które puszczają się z Niemcami i donoszą na rodaków. Trochę herosi, trochę przebierańcy. Smukły (zbyt tintinowaty w prowadzeniu postaci Grzegorz Borowski), młody, nieogarnięty żołnierz, popiwszy, być może spalił w amoku pół wsi. Ale mógł to zrobić każdy z nich – towarzyszący mu w akcji, alkoholizujący się nieustannie Grzmot (monochromatyczny, płaski w interpretacji roli Michał Mrozek) lub Kwiatek (Piotr Downar–Zapolski) – rozmarzony Francją partyzant. Kiedy jeden z nich ginie, pozostaje słowo przeciw słowu. W loterii zdarzeń i pomówień przegrywa Smukły. Usłyszy wyrok śmierci.

Pozostali śpią, strzelają, modlą się, jedzą, defekują. Czasem bimbają na wszystko lub marzą o niebieskich migdałach. Jak w piosence o rezerwie czy o okienku Zosi – byle był żołnierski fun i chamski seks oraz ewentualnie jakiś Bóg, być może samczy honor i zamglona ojczyzna w tle.

2.
Niewiele podczas premierowego wieczoru doznaliśmy wstrząsów czy zaskoczeń. Zabrakło pomysłowości i napięcia. Z kilku powodów. Po pierwsze scenariusz Wolny-Hamkało nie przebił teatralnego oryginału Różewicza czy filmowej Obławy Krzyształowicza. Rozumiejąc, że każde pokolenie ma prawo do wypowiadania sądów o wojnie i zdewastowanej ludzkiej psychice, która – prędzej czy później – wybiera przemoc jako ostateczną formę dyskursu społecznego, czekałem na relację tak osobistą, jak dawne opowieści Konwickiego czy współczesne Tochmana. Tymczasem Leśni wydają się kolekcją anegdotycznych klisz, a nie autorską relacją o demonach wojny.

Z kolei kostiumy Julii Kosmynki przenoszą nas do operetkowej krainy – jakby pomiędzy wojenne kadry Króla Maciusia I Wandy Jakubowskiej; wprowadzają pomiędzy partyzanckie niby-ceremonie, które postaciom odbierają wiarygodność psychologiczną, zmieniając bękarty wojny w muppety. Nie ma tu odkryć ni w języku, ni w świecie przedstawionym. Nie sposób zatem potraktować serio sugerowanej w programie spektaklu apokryficzności. Oto bohaterów Różewicza spotykamy w krainie parodii – nie darmo o pięknie peroruje tu Gustaw (energiczny, lecz zagubiony Krzysztof Brzazgoń) – i żołnierskiej tromtadracji, co skończyć się musiało gargantuicznym wypinaniem gołych zadków w scenie ustalania hierarchii podczas żołnierskiej i oficerskiej defekacji.

Nawet wmieszane pomiędzy grubiańskie żarty, chamskie żarcie gulaszu, groteskowe msze polowe, katowanie ludzi, podszyte zwierzęcą żądzą polowanie na kurwy-donosicielki, żonglowanie flagami narodowymi pełne temperamentu i grozy niczym ekstaza kibolskich sbandieratori czyni wielkie wrażenie, wszak kończy się i zaczyna na raz, dwa, trzy. Bez konsekwencji. Jakby bohaterowie byli androidami włączającymi kolejne programy prania polskiej duszy: zdrada, seks, żarcie, sen, marzenie, na koniec wirówka nonsensu. Pstryk, pstryk, pstryk. Niewiele w tym prawdopodobieństwa psychologii. Raczej kolekcja jednak dość statycznych obrazo-scenek z amatorskich rekonstrukcji wojskowych.

3.
Zastanawia także kompozycja czasoprzestrzenna spektaklu, na przykład szyny pod śmigający w poprzek sceny wózek z przymocowanym doń samotnym pniem sosny. Kilka statycznych pni tu i tam. Niby las. Kora, którą wysypano przestrzeń pomiędzy trybunami dla widzów. A siedzimy jak na tenisowym meczu. W tle ekrany wyświetlające niezbyt intrygujące tytuły kolejnych sekwencji (Morze, gdy partyzanci opowiadają o widzianym-marzonym morzu, Egzekucja zapowiadająca egzekucję itp.). Kiedy niekiedy fotografie lasu i obraz z ręcznej kamery. Aż się prosiło, pozbywszy się mobilnego pnia, by posadzić operatora kamery na wózku i pokazywać zdarzenia niejako od wewnątrz, reżyserując w ten sposób zachowania i wyglądy postaci. Tworząc nieoczywiste cinéma vérité w spektaklu – paradokument w teatrze. 


Marta Streker wybrała jarmarczne panopticum, bowiem skroś sceny wjeżdża na wózku albo rzeczony pień, albo plastikowe akwarium z Ułanem-symbolem narodowej dumy. Groteskowy w swej ikoniczności Ułan Michała Opalińskiego (jedyna przekonująca tego wieczoru rola) jest zarówno komentatorem rozlazłej „leśnej demokracji”, jak i profetą antycypującym zdarzenia współczesności – uznajmy, że oskarża niektórych z nas o bezrefleksyjne posłuszeństwo wobec władzy. Mówi także, że „wolność jest straszna”. Padają słowa o poświęceniu, zmęczeniu, o traconej tożsamości. Wspominana jako ideał „inna wojna” Ułana może być piłsudczykowską historią traconej wolności ojczyzny w kontekście wydarzeń współczesnej polityki. Gorzki obraz, choć na pozór żartobliwy. Odchodzący od oskarżeń Różewicza.

Ale trochę żal tego operatora na wózku – byłoby nowocześnie, dynamicznie i metateatralnie. A tak? Plakatowo, czyli nudnie.

4.
Początek spektaklu to rosnąca irytacja. Poczucie, że aktorzy w garderobie umówili się, że ośmieszą spektakl i teatr. Że pokażą, jak gra się źle, źle mówi i fatalnie rusza. Że nie można zmusić artysty do grania niechcianych rzeczy. Rodzaj szydery czy buntu, jak się zdawało. A może zapomnienia rzemiosła z powodu długiego niegrania?

Złamał tę konwencję anihilacji lub niedyspozycji Edwin Petrykat. Jest na scenie Wójcikiem – chytrym chłopem, który nie chce wojakom oddać ukrytej broni. I Niemcem – niewolnikiem oddziału. Petrykat w okamgnieniu staje się każdą z tych postaci. Nakłada ich charaktery i ruchy jak drugą skórę. Nawet jeśli nic nie mówi – mówi. O ludzkim bólu. O grzechu. O łamanym charakterze człowieka upokarzanego. O dumie. O zdziwieniu. O prymitywie przemocy. Grając, opowiada alternatywne do postrzeganych historie (jak w scenie spowiedzi), w które nie wierzy, które jednak są tak prawdopodobne, że bolesne. To świetny aktor.

Podoba się Michał Opaliński. Bawi się prozą i pozą, przebiega scenę, jakby w istocie był figurką z porcelany. Żywioł zduszony formą. Siecze przy tym słowem współtowarzyszy za rozlazłość i pustotę. Siecze władzę za zniszczenie teatru. Błyskotliwie szarżuje w nakłuwaniu balonu narodowych mistyfikacji. Ułan-laleczka, wyskakujący z plastikowego pudełka niczym lalki-krakuski w Sukiennicach. Ikona i parodia ikony zrazem.

Może jeszcze Konar Tomasza Lulka. Z początku nieco sztywny jako wojenna marionetka, później przekonujący czułością i zdławioną rozpaczą na wieść o śmierci młodziutkiej siostry. Sporo minut spędza na scenie – niestety – już tylko jako zwłoki. Nie wiemy, popełnił samobójstwo czy jest przypadkową ofiarą własnej, kiepskiej broni. Chwilami zaciekawia Sfinks Dariusza Maja. Domorosły filozof, znawca gulaszu i przypadków losu. Niekiedy nawet druid magicznych partyzanckich obrzędów – trochę mszy, trochę parodii ludowego kościoła.

Zawiódł Igor Kujawski jako Komendant. Na scenie po prostu jest, jakby go nie było. I tyle.

5.
Refleksje i polityczne memy autorki Leśnych okazały się zbyt oczywiste, aby skupić uwagę widzów na dłużej niż pięć minut. Ale po Obławie trudno podjąć różewiczowski temat, skoro wszyscy bohaterowie wydają się jednako odrażający, brudni i źli. Do piachu (1979) było pierwszym tekstem tak traumatycznym, objętym swoistą anatemą. Naruszyło tabu polskiego AK-owskiego podziemia. Wszyscy święci i bogoojczyźniani okazali się – jak w późniejszym o cztery dekady filmie Krzyształowicza – okrutni i bezwzględni. Chyba nawet tylko prymitywni. A bohaterowie tego wieczoru? Są. To za mało na dobry spektakl.

25-10-2019

galeria zdjęć Leśni. Apokryf, reż. Marta Streker, Teatr Polski we Wrocławiu <i>Leśni. Apokryf</i>, reż. Marta Streker, Teatr Polski we Wrocławiu <i>Leśni. Apokryf</i>, reż. Marta Streker, Teatr Polski we Wrocławiu <i>Leśni. Apokryf</i>, reż. Marta Streker, Teatr Polski we Wrocławiu ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Polski
Agnieszka Wolny-Hamkało
Leśni. Apokryf
reżyseria: Marta Streker
dramaturgia: Agnieszka Wolny-Hamkało
scenografia: Anna Trzpis-McLean
kostiumy: Julia Kosmynka
muzyka: Sebastian Ładyżyński
światło/wideo: Michał Jankowski
obsada: Grzegorz Borowski (gościnnie), Krzysztof Brzazgoń, Tomasz Lulek, Igor Kujawski, Piotr Downar-Zapolski (gościnnie), Dariusz Maj (gościnnie), Michał Mrozek, Michał Opaliński, Edwin Petrykat
prapremiera: 3.10.2019.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Leśny Dziadek
    Leśny Dziadek 2019-10-25   19:15:43
    Cytuj

    "Nie sposób zatem potraktować serio sugerowanej w programie spektaklu apokryficzności" - czy to jest prawdiłowa odmiana panie profesorze ?