Bardzo złe pomysły
Zaczyna się już od drzwi: wchodzący do foyer Teatru im. Juliusza Słowackiego widzowie są sprawnie wyłapywani przez młodych ludzi odzianych w kitle w różnych kolorach i informujących, że oto przypisano ich do jednej z grup (o tym za chwilę) i że zostaną wprowadzeni przez odpowiednie drzwi do odpowiedniego sektora widowni. No, nie jest łatwo, bo już od początku możemy dowiedzieć się, że wyglądamy jak „bohaterka”, „męczennica”, „królowa” lub też „zwierzę wodne”, ewentualnie „bardzo zły pomysł” (czyli, jak się możemy domyślać, stworzenie nieudane czy zupełnie chybione).
Na scenie wyznaczono kilka sektorów dla zakwalifikowanych do tych kategorii widzów; miejsca otaczają przestrzeń gry, nad którą malowniczo wiszą aktorzy, wyposażeni w lustrzane anielskie skrzydła. Mamy założyć kaftany w różnych kolorach, odpowiednich dla rodzaju stworzeń. Samotny Tworzyciel (Zbigniew Ruciński) rozpoczyna swoje dzieło. Anioły nader teatralnie zstępują na ziemię, a ta zapełnia się bytami, jakie zechce powołać Tworzyciel.
Agata Duda-Gracz przedstawia kilka starotestamentowych historii: Adama i Ewy, żony Lota, Tamar, Judyty i Holofornesa, Zuzanny i starców, Dawida i Batszeby, Gedeona, Samsona i Dalili. Tyle że biblijne opowieści zostają tu tak dalece przetworzone, że trudno nawet mówić o ich reinterpretacjach – zostały po prostu na nowo napisane z zachowaniem imion postaci, ale już nie pierwotnych znaczeń czy sensów, dzięki którym weszły do kulturowej (a nie tylko religijnej) tradycji. Co więcej, oryginalne wersje nadal pozostają modelowymi strukturami narracyjnymi, zatem na czym właściwie miałaby polegać ich reanimacja?
Wybór historii, jakiego dokonała autorka scenariusza i reżyserka, może sugerować, że spektakl traktować będzie o kobietach. Tak zresztą deklarowała Duda-Gracz: „Staraliśmy się oddać głos między innymi kobietom, które w Biblii są zwykle pokusą dla mężczyzny, są jego problemem, wyzwaniem czy pomyłką, ale bardzo rzadko funkcjonują jako byt odrębny”. Ale ta kobieca perspektywa okazuje się w krakowskim przedstawieniu wypaczona, fałszywa – głównie za sprawą „przepisań” narracji, które Duda-Gracz uznała za patriarchalne, więc niepoprawne.
Ten zamysł wybrzmiewa na początku przedstawienia, kiedy swoją historię opowiada żona Lota (świetna Anna Tomaszewska). Bezimienna kobieta w najpierw zabawnym, potem coraz bardziej dramatycznym monologu zadaje proste pytanie: dlaczego została zamieniona w słup soli tylko dlatego, że „się obejrzała”, a jej mąż nie poniósł żadnej kary za spółkowanie z ich córkami? Tomaszewska czyni swoją bohaterkę wiarygodną i w utyskiwaniu na męża, i w bezsilnym, rozpaczliwym buncie wobec obojętności Boga na los, jaki spotkał jej dzieci.
Ale potem jest już, niestety, dużo gorzej. Kobiety w przedstawieniu Agaty Dudy-Gracz są albo głupie – jak Ewa Grażyny Misiorowskiej (choć, by być sprawiedliwym, o Adamie również mówi się, że był „niezbyt rozgarnięty”), albo zepsute jak Judyta, ewentualnie – jak Batszeba – przeszły jakże stereotypową metamorfozę i z mrocznego przedmiotu pożądania zmieniły się w eskalujące żądania względem mężczyzny kury domowe o niezbyt przyjemnej aparycji.
Ale – zaskakujący przecież – szowinizm spektaklu wydał mi się tylko jednym, choć jednym z najpoważniejszych, grzechów tytułowej reanimacji. Zgoda, kobiety w Starym Testamencie są bohaterkami najczęściej (choć nie zawsze) drugoplanowymi, ale jeśli reżyserka deklarowała opowiedzenie ich losów na nowo, co jest ciekawym założeniem, to dlaczego wypaczyła biblijne historie w taki sposób, że kobiety właśnie okazują się postaciami negatywnymi, jak znienawidzona przez otoczenie Judyta (Pola Błasik), której bestialsko zabito męża, uczyniono ladacznicą i posłano do Holofernesa? Tyle że w Biblii Judyta to zamożna, piękna i szanowana wdowa, mająca posłuch u mężczyzn, sama podejmująca ryzyko i przeprowadzająca wcale niełatwy podstęp. Nie wiem, dlaczego Duda-Gracz czyni ze starotestamentowej dumnej bohaterki ofiarę, w dodatku na tyle sentymentalną, by zakochać się w mężczyźnie, którego ma doprowadzić do zguby. Tytułowa reanimacja przynosi tutaj skutek odwrotny do zamierzonego podobnie jak w przypadku opowieści o wygasłej już namiętności króla Dawida i Batszeby. W krakowskim spektaklu pięć par prowadzi albo zmysłową grę, albo furiacką awanturę. Przyznam, że ilustracja jakże stereotypowego przekonania o nieuchronności kryzysu w związku nie rozbawiła mnie, choć pewnie powinna, a raczej wywołała pewną dezorientację. No i w głowie pobrzmiewała mi piosenka Znowu się kłócą Świetlików z dużym wdziękiem wykonywana przez Bogusława Lindę. Tym bardziej że Dawid i Batszeba w krakowskim przedstawieniu naprawdę „mówią do siebie słowami ordynarnymi”.
Właściwie żadna z pokazanych w spektaklu historii (poza monologiem żony Lota) nie okazała się, moim zdaniem, interesująca. Judeochrześcijańskie mity zamieniono na mniej lub bardziej krwawe, mniej lub bardziej zabawne albo mniej lub bardziej dramatyczne opowiastki. Trochę naiwne, trochę sentymentalne, trochę straszne. Ale stary testament_reanimacja nie jest jakąkolwiek próbą reinterpretacji Biblii. Ani nie oburza, ani nie porusza – mnie najzwyczajniej znudził.
15-06-2018
galeria zdjęć stary testament_reanimacja, reż. Agata Duda-Gracz, Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie
stary testament_reanimacja
scenariusz, reżyseria, scenografia, kostiumy: Agata Duda-Gracz
muzyka: Łukasz Wójcik
światło: Katarzyna Łuszczyk
ruch sceniczny: Tomasz Wesołowski
efekty kaskaderskie: Tadeusz Widomski
multimedia: Elektro Moon Vision
obsada: Pola Błasik, Marta Konarska, Agnieszka Kościelniak, Natalia Strzelecka, Anna Tomaszewska, Mateusz Bieryt, Maciej Jackowski, Antoni Milancej, Sławomir Rokita, Feliks Szajnert, Jerzy Światłoń, Tomasz Wysocki, Grażyna Misiorowska (gościnnie), Sylwester Piechura (gościnnie), Zbigniew Ruciński (gościnnie)
premiera: 05.05.2018
Wspaniały spektakl, po którym zapragnąłem znów sięgnąć po oryginalne opowieści zawarte w Księdze. Nie sądzę, ze należy poszukiwać w przedstawieniu "reinterpretacji" Biblii. Sam tytuł mówi przecież o "reanimacji", o tym, że biblijne historie to nie grzeczne opowiastki z morałem, ale tętniące życiem w wielu wymiarach, także tych mrocznych. Piękno i brzydota, dobro i zło, szczęście i cierpienie, głupota i mądrość splatają się tu w sposób nierozerwalny, losy bohaterów i bohaterek są częścią boskiej komedii, w której niełatwo jest przyznać laury moralnego zwycięstwa. Genderowy klucz interpretacyjny nie pomaga w zrozumieniu spektaklu, a "oddanie głosu kobietom" nie musi oznaczać idealizowania ich czy upolityczniania tematu. Poczucie dezorientacji, o którym wspomina pani Katafiasz, jest jak najbardziej na miejscu, bo wydaje mi się, ze taki m.in, efekt chciała osiągnąć autorka, na co najlepiej wskazuje samo zakończenie: bijemy - wraz z aktorami - Stwórcy brawo, ale jakoś niepewnie, tak jak i zresztą On sam nie jesteśmy w pełni przekonani, czy to, co stworzył, "było dobre". Wydaje mi się, że zamysł reżyserki mierzy znacznie dalej - do sfery teodycei i znacznie głębiej - do głębokich pokładów człowieczeństwa. Wypada współczuć recenzentce, że spektakl ją znudził (ja oglądałem do samego końca z wielkim zainteresowaniem i przejęciem),niemniej z zawodowego obowiązku powinna choćby wspomnieć o znakomitej scenografii, z wieloma odniesieniami do malarstwa, muzyce, grze aktorskiej. Wielkie brawa za sam oryginalny pomysł i jego pełną rozmachu realizację!