Capowice wiecznie żywe
Przeczytawszy o premierze Princess Ivony i międzynarodowym wymiarze tego wydarzenia, o projekcie edukacyjnym na skalę międzykontynentalną, scenarzyście widowiska, dramaturgu, który scenariusz – by przypomnieć nieśmiertelną frazę Jeremiego Przybory – „spłycił i uprzystępnił”, o „designerze świateł”, zgromadziwszy te wszystkie informacje – po gombrowiczowsku „ja na kolana padłem”. Otrzepawszy nieco uwalane ulicznym kurzem spodenki – udałem się do Syreny.
Tam to bowiem można obejrzeć owoc współpracy Omara Sangare z Witoldem Gombrowiczem. Tak, współpracy, albowiem z teatralnego programu wynika czarno na białym, że scenariusz Princess Ivony napisał Witold Gombrowicz. Scenariusz, nie zaś sztukę, graną od circa 60 lat. A że marny był najwyraźniej scenarzysta – wspomógł go jako dramaturg p. Ilya Khodosh, który rzecz skrócił do półtorej godziny. Oczywiście przy tak śmiałych cięciach w scripcie Gombrowicza powypadały z niego kluczowe sceny, choćby ta, w której królewska para, pragnąć zmusić Iwonę do ukłonu, sama wraz z całym dworem kłania się niewydarzonej cimcirymci, wypadła scena karmienia „gruszeczką”, nie wiadomo, jakie to grzechy ma król Ignacy, bo dramaturg usunął scenę Król-Szambelan, w której wspominają swą młodzieńczą zbrodnię: usunięcie z tego świata obiektu swych erotycznych zapędów. Ów „scenariusz” Gombrowicza poddany został takiej obróbce, że logikę rozwoju akcji może śledzić wygodnie tylko ktoś, kto „scenariusz” zna z odbytych niegdyś lektur. Inni patrzeć będą cokolwiek skonfundowani.
Konfuzja będzie jednak wspólna wszystkim uważnie przyglądającym się scenicznym kostiumom. Damy dworu ubrane w kuse spódniczki, a czasem w pończoszki (w branżowej gwarze zwane – excusez le mot – „burdelówkami”) każą sądzić, że grano kiedyś w Syrenie Wielkość i upadek miasta Mahagonny Brechta i dla oszczędności wyciągnięto z magazynu stare kostiumy ladacznic. Ale Brechta przecież tam nie grano, więc dworki jako kobiety upadłe to pomysł autora kostiumów. Podobnie jak ubranie dużej części zespołu w odzienie służące zazwyczaj do snu, uzupełnione tylko jakąś „aplikacją”, a to naszywką z cekinami, a to innym „dizajnerskim” gadżetem. Patrząc na ten dwór Gombrowicza, ubrany, jakby niedawno opuścił pościel, aż chce się jęknąć tytułem popularnego programu: „Kto was tak ubrał?!”. Ale próżne to jęki, gdy lektura programu pouczy nas, że za te szatki odpowiada sam autor owego programu, czyli stylista Tomasz Jacyków.
Na scenie Syreny Barbara Wrzesińska i Daniel Olbrychski, otoczeni studentami Akademii Teatralnej – przed którymi postawiono zadanie wyraźnie wykraczające ponad ich siły i możliwości. Reżyser zastrzegał się co prawda, że to przedstawienie jest międzynarodowym projektem edukacyjnym, do dobrego tonu należało jednak, by nie prezentować widzom (nie bez przyczyny zwanym przez ludzi teatru „ludożerką”) adeptów nieprzygotowanych jeszcze do poważnych zadań – bo zwyczajnie robi im się krzywdę. Doświadczeni aktorzy: Daniel Olbrychski, grający króla Ignacego najdziwniejszymi intonacjami, mającymi zapewne odmalowywać gombrowiczowską przewrotność, i Barbara Wrzesińska (której szkoda na to przedstawienie, bo to chyba jedyna rola warta ocalenia i uznania) – wystąpili niejako na własny rachunek, z pełną świadomością ponoszonego ryzyka.
Podarujmy już sobie żarty z pomysłu na rozpoczęcie tego przedstawienia: aktora grającego widza zakłócającego sceniczną akcję (jeden ze zgranych chwytów na tzw. „nowoczesność”, opisanych przez Puzynę 47 lat temu w Wiośnie w konfekcji), ze sceny robienia sobie przez tego widza „słitfoci” z królewskim dworem, czyli scenicznych gierek określonych 90 lat temu przez Antoniego Słonimskiego degradującą nazwą „dowcipów z przyrządami”, z Iwony zmieniającej się w Iwona, który to pomysł mający służyć dyskursowi o płci miał być też zapewne głosem upominającym się o prawa LGBT, a przez swoją artystyczną celność kuli w płot LGBT ośmiesza i sprowadza do roli niesmacznego ekscesu obyczajowego; z „konsultacji choreograficznej”, sprowadzającej się do ustawienia aktorów tak, by chodzili wokół siebie w kółko, scenografii pełnej lampek i świecidełek, a wreszcie żyrowania tych wszystkich gier i zabaw Kronosem Gombrowicza. To wszystko pozostawia już nawet nie niesmak, lecz kompletne zobojętnienie.
Niemal cztery dekady temu Tadeusz Nyczek zrecenzował jedną z rewii ówczesnej Syreny, podsumowując ją jednym zdaniem: „wielki świat Capowic wita was jak swoich”. Recenzencki evergreen. Tylko komu to dziś przypomnieć?
19-10-2016
galeria zdjęć Princess Ivona, reż. Omar Sangare, Teatr Syrena w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Syrena w Warszawie
Witold Gombrowicz
Princess Ivona
według Iwony, księżniczki Burgunda Witolda Gombrowicza
dramaturg: Ilya Khodosh
reżyseria: Omar Sangare
scenografia: Joanna Kuś
kostiumy: Tomasz Jacyków
reżyser światła: Coby Chasman-Beck
oprawa dźwiękowa: Stephen Simalchik
konsultacja choreograficzna: Pablo Aran Jimeno, Jorge Puerta Armenta
obsada: Daniel Olbrychski, Barbara Wrzesińska, Vova Makovskyi, Petra Mijanovic, Karolina Charkiewicz, Dominika Kryszczyńska, Sonia Mietielica, Henryk Simon, Marcin Stępniak, Marcin Bubółka, Michał Klawiter, Martyna Byczkowska, Zofia Domalik, Ania Lemieszek, Agata Różycka, Eliza Rycembel, Hanna Skarga, Dawid Ściupidro, Kamil Suszczyk, Maciej Babicz
premiera: 29.09.2016
I appreciate your blog. This isn't your average mobile game; slope 3 offers depth, challenge, and progression for serious players.
Podarujmy już sobie żarty (…) ze sceny robienia sobie przez tego widza „słitfoci” z królewskim dworem, czyli scenicznych gierek określonych 90 lat temu przez Antoniego Słonimskiego degradującą nazwą „dowcipów z przyrządami”… No co jak co, ale w temacie robienia „słitfoci” to Mościcki jest chyba najlepszym teatralnym ekspertem nie tylko w Polsce ale i na świecie. Kiedyś weszłam na jego facebooka a tam ten stary koń codziennie wrzucał swoje słitfocie. I to na publicznym. Slitfocia za słitfocią. Dzień w dzień. Jak dziecko z podstawówki z chłopczykiem z gimbazy.
Zgadzam się z Kazimierzem, że dużo większa korzyść dla polskiego teatru by była gdyby u Mościckiego częściej pracowała kora czołowa, a nie stale toczyła żółć podrażniona wątroba.
Przychylam się do opinii pana Tomasza. Występy widziałem i zupełnie nie rozumiem zabiegu promowania studentów bez promowania. Byli tłem dla Olbrychskiego i dobrej Wrzesińskiej. Studentki - odsłonięte nogi, studenci - zniewieściali chłopcy z podtekstem homoerotycznym (oszaleć można z tą wszechobecną nachalną promocją środowisk LGTB, co za dużo to i krowa nie zje). Jesłi to miał być egzamin, to studentów w nim nie widać, jesli spektakl - nie ma koncepcji.
Ma sens, choćby dlatego, że nie można promować czegoś, co jest jakichkolwiek wartości pozbawione - artystycznych, intelektualnych, etc. Jeśli "Kazimierz" nie widział spektaklu, to nie wie o czym mowa. Najgorsze jest to, że ten spektakl jest porażką nie tylko Omara Sangare, ale przede wszystkim młodych adeptów sztuki teatralnej, którym wyrządzono ogromną krzywdę.
Jaki sens ma zatrudnianie Tomasza MOścickiego jako recenzenta w vortalu, który ma promować polski teatr? Byćmiejscem wartosciowych ocen? Czy redakcja nie widzi poziomu frustracji i wściekłości (na świat? na teatr?) tego recenzenta? Z żółci nic dobrego jeszcze nigdy nie wyniknęło.