Chcę! Żądam! Rozkazuję!
Kajtuś z pewnością nie jest najgorszym z chłopaków. Tylko czasami obawia się tego, bowiem jak coś, to od razu on! Poza tym chciałby nie latać z chłopcami i nie uczestniczyć w wątpliwych zakładach. Ale jak tę pożądaną poprawę zachowania zacząć już dziś, skoro zawsze ją można przełożyć na jutro? Na razie więc siedzi Kajtuś nad dziennikiem i toczy swój dialog z niezrozumiałym światem dorosłych za pomocą słów układanych w sentencje, uwagi i postanowienia. Ale cóż słowa tam, gdzie potrzeba prawdziwych czarów.
Kiedy patrzę na Kajtusia (uroczo chłopięcy Paweł Kuźma), który pochylił się nad zeszytem, żywo widzę w nim alter ego samego Korczaka, wybitnego pedagoga i teoretyka wychowania, który stawia pierwsze, niepewne, lecz ważne kroki ku temu, co wśród licznych pedagogicznych nurtów określone zostanie „edukacją moralną”. Nazwa, moim zdaniem, niezbyt fortunna i obecnie pobrzmiewa XIX wiekiem i religijnym rygorem, ale chodzi o nic innego jak o emancypację dziecka, które należy wreszcie przestać traktować jak niedorozwiniętą wersję osobnika dorosłego, niemającą większych praw i nie potrafiącą podejmować własnych decyzji. Spektaklowy Kajtuś z pewnością zostałby zwolennikiem tej rozsądnej metody wychowawczej, dla której i w naszych czasach u wielu wciąż brakuje zrozumienia i cierpliwości.
Bunt Kajtusia – to bunt dorastania, ale dorastania na własnych zasadach. Bunt magiczny, bowiem Kajtuś światu dorosłych zasłaniających twarze czarno-białymi maskami, w którym zrozumienie i pocieszenie może znaleźć jedynie u posiadającej zaiste konfucjańską mądrość babci, przeciwstawi własne „Chcę! Wolę! Rozkazuję!”. Od wyczarowania złotówki i słodyczy w zawrotnym tempie przejdzie do sterowania rojami much i przestawienia siłą myśli wskazówek szkolnego zegara. Kiedy już będzie mógł manipulować pogodą i przewracać mosty, zostawi rodzicom sobowtóra-cyborga z wiecznym uśmiechem dziadka do orzechów i wyruszy w świat. Drogą magiczno-lotniczą rzecz jasna. W to miejsce, gdzie stojące po bokach małe kilkurodzinne domki przeobrażają się w drapacze chmur milionowych metropolii. Wielki świat! Akurat dla wielkiego magika.
Odpowiedzialna za adaptację Magda Żarnecka wykonała wspaniałą pracę. Przy czym należy przyznać, że nie lada miała przed sobą wyzwanie. Kajtuś Czarodziej Janusza Korczaka nie jest małą książeczką dla dzieci, którą da się w całości przeczytać na dobranoc. Dzieło wybitnego lekarza, pedagoga, działacza społecznego, publicysty i pisarza ma ponad dwieście stron po same marginesy wypełnionych jakże licznymi przygodami małego czarodzieja. Chociaż często mają one konstrukcję szufladkową, niemniej jednak układają się w ciąg przeplatających się między sobą wydarzeń tworzących dramaturgiczną całość. W tej mozaice ważnym staje się każdy narracyjny kamyczek. Wraz z autorem zdążymy poszaleć w Warszawie, wznieść i zatopić zamek pośrodku Wisły, pojechać bez paszportu pociągiem do Paryża, statkiem popłynąć do Hollywood ze statusem gwiazdy i tymże statkiem wrócić zza oceanu już jako zwykli marynarze najniższej rangi. I to tylko w największym z możliwych skrócie.
Magda Żarnecka postanowiła konsekwentnie trzymać się prostej w sformułowaniu, lecz niezbyt łatwej w realizacji zasady – wszystkiego po trosze. Zasadę ową zawsze uważałem za dość ryzykowną, bowiem w praktyce zbyt często skutkowała poczuciem urywkowości, pośpiechu i przeskakiwania od jednego do drugiego tematu. Na całe szczęście wałbrzyskie przedstawienie w żadnym razie nie pozostawia wrażenia pstrokatego patchworku. Wszystkie cięcia zgrabnie ukryto i powstałe „szwy” raczej nie rzucają się w oczy. Tekst autorski zgrabnie rozłożono na trzech tajemniczych narratorów w czarnych pelerynach (Seweryn Mrożkiewicz, Bożena Oleszkiewicz i Urszula Raczkowska). Znajdują się oni jakby gdzieś pomiędzy szarą codziennością a światem magii i pomagają Kajtusiowi w jego czarach. Jak się okazało, ta sama trójka aktorów z zadziwiającym sprytem wcielała się w ponad tuzin innych postaci. Na tyle sprytnie, że byłem szczerze zdumiony, gdy do oklasków wyszła jedynie czwórka artystów.
Chociaż nie ma w spektaklu Hollywoodu, na miejscu pozostał książkowy producent-reżyser z dwustronną maską uśmiechniętej i gniewnej wersji swej twarzy, którą obracając, próbował jednocześnie „obracać” małym Kajtusiem. Ten naiwny biedaczek nawet nie podejrzewał, jaką niewolę sam sobie ufundował, podpisawszy umowę z tym wampirem show biznesu, a przede wszystkim pochopnie uwierzywszy, że kto bogaty – ten ma wszystko. Nie ma też Paryża, ale pozostał przeniesiony z francuskiej stolicy do ziemi Polskiej cyrk i scena pojedynku z osiłkiem tak ogromnym, że animowanym naraz przez trzy osoby. I koncert skrzypcowy, i cela w Zamku Czarnoksiężnika, i kawał „psiego życia”. Wszystko jest. Ten ostatni został zrobiony w postaci nagrania puszczanego na tylny parawan. Odmienną miało ono od panującej w przedstawieniu estetykę i odmienny rytm. Ta zamierzona inność wzmacniała poczucie dokonującej się w Kajtusiu przemiany. Spróbowanie losu bezdomnego zwierzęcia stało się ostatnim sprawdzianem dla młodego czarodzieja. Po nim następuje dojrzewająca w nim od jakiegoś czasu głęboka duchowa (tak, duchowa!) metamorfoza. Najprawdziwsza z prawdziwych. Taka, że bez żadnych naciągnięć można by ją czytać kluczem jungowskim.
Najważniejsze, że twórcom udało się zapanować nad całością, utrzymać świetne tempo, łącząc fragmenty przygodowe, sztubackie sztuczki i wygłupy z chwilami głębokiej refleksji i scenami doprawdy wzruszającymi, jak chociażby finałowy rodzinny lot nad miastem, podczas którego miałem łezki w kącikach oczu. Do tego doszła minimalistyczna, lecz bardzo funkcjonalna i przemyślana scenografia Mateusza Mirowskiego oraz dodająca niezbędnych kolorów do emocjonalnego krajobrazu, słusznie unikająca nadmierności i zbytniego sentymentalizmu muzyka Pawła Sowy. Wszystko to dowodzi, że twórcy bardzo dobrze wiedzieli, o czym ma być ta bajka. Niby to nic takiego, ale w dzisiejszych czasach, nawet w przedstawieniach dla dzieci forma często potrafi zdominować treść. Ponadto reżyserzy bywają zadziwiająco głusi na to „najważniejsze”, co sprawia, że Król Maciuś Pierwszy Korczaka mimo swego sędziwego literackiego wieku, zbliżającego się ku piosenkowo-życzeniowym „stu latom”, wciąż jest tym małym chłopcem, którego przygody frapują kolejne pokolenia czytelników.
Szczególnie pocieszające było dla mnie to, że podobnym doprawdy „bajecznym” wyczuciem odznaczyła się Roksana Miner, dla której Kajtuś… stał się debiutem reżyserskim. Miejmy nadzieję, że to początek długiej i owocnej kariery artystycznej i nie ostatni jej spektakl z tego niestety wciąż jeszcze niezbyt często pojawiającego się na polskich scenach gatunku, który nazywam – „od dzieci dla dorosłych”. Dokładnie tak. Życie dziecka, wbrew stereotypom świata dorosłych, wcale nie jest takie łatwe i beztroskie. Oj nie. Każde z nich ma swoje zmartwienia i swoje problemy. Często się mylą i potrzebują, żeby im wybaczano. Żeby pozwalano im być dziećmi, bowiem procesu dojrzewania nie da się na siłę przyspieszyć, nie narażając dziecka na niebezpieczne straty psychiczne. Należy czekać, wspierać i towarzyszyć. I kiedy przyjdzie czas, jak w przedstawieniu, dziecko przestanie widzieć świat dorosłych jako czarno-białe wycinki ze starego żurnala. Maski zostaną zdjęte, a pod maskami znajdą się twarze. Niekiedy pozbawione zasłony bezrefleksyjnego autorytetu, nieoczekiwanie bezbronne i nieco zagubione, ale żywe… i, miejmy nadzieję, kochające.
20-12-2017
galeria zdjęć Kajtuś Czarodziej, reż. Roksana Miner, Teatr Lalki i Aktora w Wałbrzychu ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Lalki i Aktora w Wałbrzychu
Janusz Korczak
Kajtuś Czarodziej
reżyseria: Roksana Miner
scenariusz: Magda Żarnecka
scenografia: Mateusz Mirowski
muzyka: Paweł Sowa
obsada: Paweł Kuźma, Seweryn Mrożkiewicz, Bożena Oleszkiewicz, Urszula Raczkowska
premiera: 18.11.2017