AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Could we start again, please

Gra w życie, reż. Aleksander Kaniewski, Teatr Ateneum w Warszawie
Doktor habilitowana kulturoznawstwa, adiunkt w Zakładzie Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autorka i współautorka książek i artykułów wydanych w Polsce i za granicą.
A A A
Fot. Bartek Warzecha  

„Nieraz myślę: a gdyby tak zacząć życie na nowo? I to z całą świadomością? Gdyby jedno życie można było przeżyć, jak to mówią, na brudno, a drugie na czysto? Sądzę, że wtedy każdy z nas starałby się nie powtarzać, przynajmniej stworzyłby sobie inne warunki, urządziłby taki dom z kwiatami, z mnóstwem światła…”. Tym cytatem z Trzech sióstr Antoniego Czechowa wymalowanym na białej ścianie-zastawce rozpoczyna się spektakl Gra w życie w reżyserii Aleksandra Kaniewskiego.

Rozpoczyna się, ponieważ to pierwsze, na czym można zaczepić oko w pustej i białej przestrzeni sceny. Jeszcze nie zgasną światła i widzowie nie przestają ze sobą rozmawiać, kiedy na scenę wchodzą jakieś postacie. Kobieta (oznaczona jako Postać I – Ewa Telega) dopisuje do cytatu z Czechowa „nigdy bym się nie ożenił”. Ten cytat wraz z dopiskiem to nie tylko wprowadzenie w spektakl, ale także – jak okaże się w jego trakcie – myśl, z którą i autor, i reżyser w bardzo subtelny sposób będą polemizować.

Na pozór Gra w życie w warszawskim Ateneum toczy się podobnie jak wiele innych fabuł stworzonych zgodnie z prośbą wyrażoną przez postacie z Jesus Christ Superstar: Could we start again, please. W musicalu ludzie towarzyszący Jezusowi śpiewają owo życzenie w momencie, kiedy wiadomo już, że Jeszua zostanie aresztowany i raczej nie ma szans, by cała rzecz skończyła się dobrze. To moment podsumowania własnego życia (i braku satysfakcji z niego) powoduje, że widzi się swoje błędy i ma się poczucie, że gdyby dano nam drugą szansę, nasz los potoczyłby się zupełnie inaczej, bo wiedząc to, co wiemy, postąpilibyśmy inaczej. Przed taką szansą, też w obliczu ostatecznego, o czym my, widzowie, jeszcze nie wiemy, staje główny bohater Gry w życie, Hannes Kürmann (Grzegorz Damięcki). Jednak u Frischa dzieje się to inaczej niż w innych znanych fabułach, w których powraca motyw przeżywania tego samego na nowo. To nie Dzień świstaka, w którym bohater musi zrozumieć swoje błędy w sposób autentyczny i szczery, by móc dalej prowadzić swoje życie. Ani też Konstelacje Nicka Payna, gdzie nieustanne powtórzenia tych samych scen różniące się od siebie zaledwie słowem stają się przede wszystkim popisem aktorskiej sprawności i pokazem tego, że słowo różnie wypowiedziane może znaczyć wiele różnych rzeczy. Gra... sytuuje się na zupełnie innej płaszczyźnie. Tu powtórzenia tej samej samej sytuacji, zagrane w podobny sposób, choć i tekst, i sytuacje nieco się w nich zmieniają, ukazują coś dokładnie odwrotnego: nasze doświadczenie niczego nas nie uczy (poza tym, że to inni umierają) i nawet mając „drugą szansę”, zachowujemy się tak samo. Dlatego że jesteśmy wciąż tymi samymi ludźmi.
 
Spektakl w Ateneum trudno w związku z tym nazwać szczególnie atrakcyjnym w odbiorze –  przez pierwszą część, czyli ponad godzinę, oglądamy niemal to samo zagrane w taki sam sposób. Lecz ten brak atrakcyjności wydaje się być przemyślaną strategią inscenizacyjną. Aktorzy grają postacie, używając tych samych środków, ponieważ mamy do czynienia wciąż z tymi samymi ludźmi, którzy są, jacy są, mają swoje sposoby zachowań, poglądy, gesty. Z tego powodu poszczególne powtórzenia tej samej sceny bardziej różnią się w warstwie fabularnej niż wykonawczej. Jeszcze raz powtórzę: to świadoma i dobra strategia, ponieważ pozwala postaciom być cały czas na pierwszym planie, a aktorzy pokazują, że to właśnie one są najistotniejsze i potrafią powściągnąć swoje wirtuozerskie zapędy (choć materiał literacki daje na to szansę). Ten brak atrakcyjności, zbytniego uteatralizowania wydobywa to, co Frisch ma do powiedzenia, a co wcale takie głupie nie jest: nie ma co marzyć o życiu „na brudno”, które pomogłoby być szczęśliwym w tym właściwym życiu-czystopisie, bo i tak zachowywalibyśmy się podobnie.

Skupieniu na zachowaniach bohaterów sprzyja także scenografia, lekko odrealniająca pomieszczenia, w jakich dzieje się akcja. Białe, lekko łukowate ściany – ruchome zastawki, z których każda wyposażona jest w otwór drzwiowy, uzupełnia kilka prostych lekkich mebli: szezlong, barek na kółkach. Z jednej strony upodabnia to przestrzeń do sceny teatralnej w czasie próby, gdzie na razie nie wszystko jest gotowe, z drugiej przywołuje na myśl jakieś zaświaty, miejsce, w którym siła wyższa może spełnić ludzkie życzenia.

W przedstawieniu tą siłą wyższą jest Alter ego (Krzysztof Tyniec), to ono ma moc wymazywania tego, co już się wydarzyło i dawania kolejnej szansy (choć moim zdaniem można by nie podkreślać faktu cofania się w czasie tak nachalnie – odgłosem przewijanej do tyłu taśmy, który to dźwięk potrafią rozpoznać już chyba tylko starsi widzowie). Alter Ego robi nawet więcej dla Hannesa – próbuje mu w pierwszej scenie pokazać, jak ten ma „zagrać” swoje życie, by wyeliminować z niego jego żonę, Antoinette Stein (Magdalena Schejbal), tak, by nigdy jej w życiu Kürmanna nie było (bliżej końca spektaklu dowiadujemy się, że w „brudnopisie”, czyli życiu jakie rzeczywiście przeżył, wybrał inny sposób pozbycia się żony i to jeden z powodów, dla których chce zacząć od początku). Hannes wraca więc do nocy, kiedy poznał Antoinette, lecz tym razem chce doprowadzić do tego, by po skończonym przyjęciu wyszła ona z jego domu, by nie spędzili razem nocy i w efekcie by nie zostali małżeństwem. Alter ego jako pierwszy uczestniczy w tej scenie, to on jest dla nas, widzów, pierwszym Hannesem. Jednak to, w jaki sposób Alter ego zachowuje się wobec kobiety, „grając” zblazowanego cynika, który może spędzić z dziewczyną noc bez żadnych emocji, nie odpowiada  Kürmannowi, to nie „on”. Próbuje więc tę scenę kilkakrotnie „zagrać” po swojemu, ale będąc tym, kim jest, nie może zmienić sytuacji wyjściowej – ona zostaje. Nic się nie zmienia, ponieważ on wciąż jest tym, kim jest, a przy tym nie bierze pod uwagę, że ona także jest aktywnym uczestnikiem tej „gry”, więc równocześnie gra w swoją jej wersję, w której zamierza spędzić noc z tym konkretnym mężczyzną.

Usiłując coraz bardziej rozpaczliwie zmienić swoją sytuację, Kürmann próbuje więc nie zostać tym, kim jest: znanym, dobrze sytuowanym profesorem. Celowo, z rozmysłem sobie szkodzi, by nie być – jak to ocenia – dobrą partią. To okazuje się nawet ważniejsze niż możliwość powrotu do bardziej zamierzchłej przeszłości i ocalenia oka, które Hannes jako dziecko wybił koledze. Sytuacja ulega zmianie dopiero wtedy, gdy ona mówi mu, że po tej pierwszej nocy wcale nie musieli brać ślubu. Od tamtego momentu Kürmann zmienia podejście: próbuje zagrać swoje życie tak, by potoczyło się według tego samego scenariusza, tylko „lepiej” – okazuje się, że chce przeżyć jeszcze raz to samo, ale inaczej. Najbardziej banalnym wyjaśnieniem tej zmiany jest to, że Hannes rzeczywiście wtedy zakochał się w Antoinette i tak naprawdę chciał z nią spędzić życie, ale już na własnych zasadach. Okazuje się to jednak nie być takie proste, bo kobieta się nie zmienia. W drugiej części to Kürmann – znając konsekwencje dawnych czynów – próbuje się wpasować w scenariusz żony: zignorować jej kochanka, którego, jak wszystkie męskie role, gra Postać II (Nikodem Kasprowicz). Nie bierze jednak pod uwagę, że życie w „czystopisie” też może przynieść klęski i zagrożenia.

Gra w życie to długi, dość monotonny spektakl, w którym rytm dodatkowo spowolniony jest przez granie pauzami (ach, ten Czechow), który jednakże dobrze mi się oglądało. Wymaga on skupienia, by nie pogubić się w planach „brudnopisowym” i „na czysto”, lecz równocześnie jest ciekawym intelektualnie wyzwaniem, bo skłania jednak do myślenia, jak „gramy” nasze życia, co jest porażką, a co tylko małym błędem. Jeśli ktoś jednak nie ma ochoty na takie rozważania i tak może zobaczyć to przedstawienie, choćby dla przyjemności popatrzenia na grę aktorów – z jednej strony psychologicznie prawdopodobną, jak subtelne przemiany Hannesa w wykonaniu Damięckiego, z drugiej niepozbawioną grepsików wygrywających rozmaite smaczki, jak dygająca Telega jako służąca, czy Antoinette w wykonaniu Schejbal, która przede wszystkim bardzo udanie i konsekwentnie gra Audrey Hepburn grającą Holly Golightly. Być może nie jest to najłatwiejszy i najprzyjemniejszy w odbiorze spektakl, ale czy „gra o życie” taka jest?

25-05-2018

galeria zdjęć Gra w życie, reż. Aleksander Kaniewski, Teatr Ateneum w Warszawie <i>Gra w życie</i>, reż. Aleksander Kaniewski, Teatr Ateneum w Warszawie <i>Gra w życie</i>, reż. Aleksander Kaniewski, Teatr Ateneum w Warszawie <i>Gra w życie</i>, reż. Aleksander Kaniewski, Teatr Ateneum w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Ateneum w Warszawie
Max Frisch
Gra w życie
przekład: Karolina Bikont
reżyseria: Aleksander Kaniewski
scenografia i kostiumy: Paweł Dobrzycki
współpraca scenograficzna: Agata Roguska
muzyka: Wojciech Borkowski
reżyseria światła: Paweł Dobrzycki, Jędrzej Skajster
obsada: Grzegorz Damięcki, Magdalena Schejbal, Krzysztof Tyniec, Ewa Telega, Nikodem Kasprowicz
premiera: 27.04.2018

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Piotr
    Piotr 2019-01-27   22:28:50
    Cytuj

    Byłem, potwierdzam, świetna sztuka. Przesłanie dokładnie jest takie jak w opisie. Każdy w zależności od swojego bagażu życiowego znajdzie coś dla siebie. Także raczej nie dla licealistów jeśli ma być pochłonięta w pełni przekazu. Aktorsko genialna. Jednak trzy role: Schejbal, Damięcki, Kasprowicz (tutaj multirole) zapadają w pamięci. Tyniec oczywiście również, on jest zawsze dobry i równy. Sztuka zostanie mi w głowie. Duże przeżycie. Standing ovation.