AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Duszne sny Mordowaru

Sonata Belzebuba, reż. Radek Stępień, Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi
fot. Krzysztof Bieliński  

Sonata Belzebuba w reżyserii Radka Stępnia jest ostatnią z premier zaprogramowanych jeszcze przez Marcina Hycnara, poprzedniego dyrektora łódzkiego Teatru im. Stefana Jaracza. Spieszmy się ją oglądać, bo nie wiadomo, na jak długo zagości jeszcze w repertuarze, któremu nowy kształt nadaje Michał Chorosiński. Zbliżająca się premiera Zemsty w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego zapowiada zmianę kursu w stronę utworów znanych i lubianych, podawanych w nieodległym od tradycji ujęciu.

Tymczasem Stępień sięga po jeden z ostatnich dramatów Witkacego, jednak nadaje mu kształt daleki od inscenizacyjnej konwencji. Choć jest spora szansa, że tę Sonatę pokochałby i sam jej autor, odnajdując w niej – być może – egzystencjalny smutek wydobyty spod kostiumu groteski. Ale też pewien rodzaj lustra ustawionego wobec widowni tego spektaklu – większość bohaterów tej opowieści to przecież nie tyle artystyczny światek, co jego publiczność: bierna, zobojętniała, zadowalająca się pozorami, znudzona i zbyt sobą zajęta, żeby w odbiorze sięgnąć głębiej.

Martwa jest sztuka, bo zamarł jej żywy odbiór? Być może tutaj tkwi właśnie jeden z kluczowych problemów łódzkiej Sonaty, a twórcza impotencja jest tu wynikiem braku właściwego języka, który pozwoliłby artyście wstrząsnąć odbiorcą. Noc komety znana z repertuaru Budki Suflera i Urszuli, zaintonowana tu przez Belzebuba, brzmi w tym kontekście zgoła ironicznie, zwłaszcza zderzona ze znakomitymi kompozycjami Michała Górczyńskiego – dopiero evergreen z wiecznej listy przebojów jest w stanie wyrwać część widzów z letargu, w którym tkwią na podobieństwo elity Mordowaru, tego węgierskiego, zagubionego gdzieś w cieniu góry Czikla kurortu. Szatan dobrze wie, co robi – aż chce się skwitować – może sobie mieć artystyczne ambicje, ale ważne, żeby wiedział, kiedy sięgnąć po dobry szlagier.

W opowieści, którą podsuwają nam Witkacy wraz ze Stępniem i dramaturgiem Kondradem Hetlem, artystów jest dwóch (operowa śpiewaczka Hilda Fajtcacy tutaj pod tym względem kompletnie się nie liczy) – Istvan i Joachim Baltazar de Campos de Baleastadar, czyli tytułowy Belzebub. Pierwszemu brakuje inspiracji, drugiemu talentu. W tej opowieści o Fauście nie ma zatem oczywistego podziału na role i nie do końca wiadomo, kto tu kogo kusi i uwodzi. Wiadomo, że stawką jest nie tyle dusza, co sztuka – ta doskonała, na miarę piekieł kompozycja, bliska absolutu czysta forma, której wykonanie pozwoli przełamać marazm, który najwyraźniej sięgnął już kilka dobrych pięter poniżej Mordowaru.

Dramaturg Konrad Hetel żeni tytułowy tekst z fragmentami Nowego Wyzwolenia, co skutkuje przede wszystkim rozszerzeniem perspektywy i rozbudowaniem postaci Baronowej (Monika Badowska), Ambasadora (Mariusz Siudziński), ale przede wszystkim relacji łączącej Krystynę (Natalia Klepacka) i Istvana (Paweł Paczesny). Na tym rozszerzeniu zyskuje zwłaszcza postać Krystyny, która wyrasta tu daleko poza pensjonarską ramę, jaką naszkicował dla niej w Sonacie Witkacy – jest tu nawet nie tyle godną rywalką dla bezbarwnej Hildy Fajtcacy (Iwona Karlicka-Witkowska), ale jedyną uczciwie, trzeźwo i bez zbędnych sentymentów patrzącą na świat Mordowaru osobą.

Już na samym początku jest dla wszystkich jasne, że trafiliśmy do świata, który właśnie się skończył – a w każdym razie skończyła się w nim sztuka w dotychczasowym ujęciu. Na ruinach dawnej kultury, wśród odwróconych, wybebeszonych pianin i fortepianów, w świetle świec, na przekór ewidentnej apokalipsie trwają ostatni ludzie, jakby nieświadomi, że ich czas się skończył: babcia Julia (Izabela Noszczyk), wspominająca swoje własne dawne demoniczne przygody, młodziutka Krystyna, młody bubek Sakalyi (Mateusz Czwartosz) i kompozytor Istvan, który po to, żeby stworzyć coś, NAPRAWDĘ zstąpi do piekielnych otchłani, z jakich wynurza się Baltazar (fenomenalny Mikołaj Chroboczek), obiecując młodemu Istvanowi artystyczne spełnienie.

Stępień inscenizując Sonatę, niemal całkowicie rezygnuje z konwencji, która choć w części nawiązywałaby do kabaretu i która stała się już niepisaną tradycją Witkacowskich wystawień. Traktuje tekst serio – koniec świata jest końcem świata, apokalipsa apokalipsą, tak samo jak artystyczne cierpienia czy uczuciowe rozterki, które łączą (i rozdzielają) bohaterów. Slapstickowe momenty, takie jak wystrzały z pistoletu, z pomocą których Baleastadar kładzie trupem resztę postaci, zostały tu wzięte w podwójny nawias, podobnie jak chociażby rola Fajtcacy – Iwona Karlicka-Witkowska nie próbuje w żaden sposób podkręcać demoniczności Hildy, która została tu sprowadzona do czystego symbolu, znaku, zaznaczonego kostiumem i choreografią. Skoro dawny świat się skończył, stracili swoją moc jego bohaterowie – dlatego większość postaci z Sonaty przypomina raczej zjawy, swoje własne cienie, niemal unieruchomione, uwięzione w tych kilku ruchach i gestach, jakie im pozostały z dawnego repertuaru (Ryszard III Mariusza Siudzińskiego, wypożyczony tu z Nowego Wyzwolenia, pojawia się jako symbol tego zatrzaśnięcia).

Największą dozę żywotności mają tu Belzebub i – co zaskakujące – Krystyna. Prawdziwą gwiazdą jest jednak sam szatan – Mikołaj Chroboczek kreuje na scenie Jaracza postać, która jest skrzyżowaniem cygańskiego króla z włoskim mafiosem i tenorem z jakiejś piekielnej La Scali. Ten gość z otchłani zagarnia dla siebie scenę, zostawiając stopniowo coraz mniej powietrza dla innych. Chroboczek, nie rezygnując z przerysowania, stopniuje skalę demoniczności swojego bohatera – ze sceny na scenę buta i poczucie władzy nad światem niepostrzeżenie w nim rośnie. I rośnie uwodzicielska siła – w finale zostawiamy go z Krystyną, bowiem Witkacowską apokalipsę tylko pensjonarki przeżyją. A Istvan? Jaki los spotka w tej układance artystę? W finale widzimy jego postać zwisającą do góry nogami ze sztankietu na podobieństwo wisielca w kartach Tarota. Figura wisielca w talii Tarota symbolizuje zastój, rezygnację z działania, ale też dobrowolną ofiarę i izolację od świata. Kiedy znika twórczość, a zostają tylko szatańskie plagiaty, apokalipsa staje się całkowita.

09-11-2022

Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi
Stanisław Ignacy Witkiewicz
Sonata Belzebuba
dramaturgia i scenografia: Konrad Hetel
reżyseria: Radek Stępień
kostiumy: Aleksandra Harasimowicz
muzyka: Michał Górczyński
wokalizy: Barbara Songin
choreografia: Kinga Bobkowska
reżyseria światła: Aleksandr Prowaliński
projekcje wideo: Natan Berkowicz
obsada: Monika Badowska, Iwona Karlicka- Witkowska, Natalia Klepacka, Izabela Noszczyk, Mikołaj Chroboczek, Mateusz Czwartosz, Paweł Paczesny, Mariusz Siudziński, Mariusz Słupiński
premiera: 17.09.2022

galeria zdjęć Sonata Belzebuba, reż. Radek Stępień, Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi Sonata Belzebuba, reż. Radek Stępień, Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi Sonata Belzebuba, reż. Radek Stępień, Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi Sonata Belzebuba, reż. Radek Stępień, Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany SAFETOTO
    SAFETOTO 2024-03-07   09:38:11
    Cytuj

    It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 카지노사이트.com

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2022-11-14   17:53:13
    Cytuj

    Stępień, jako nieodrodny przydupas Lupy grafomani przewagą formy nad treścią i popisuje się pomysłami od czapy. Poza tym jest kiepsko wychowany. I to się nosi z zbolszewizowanym sorcie