Frontem do mas… mediów
W wieczór premiery Newsa na jedynkę na scenie Teatru Prezentacje prawdziwym newsem na jedynkę było otwarcie Igrzysk Olimpijskich w Soczi. Zgromadzeni na polskiej prapremierze dramatu Marca Fayeta nie widzieli więc wpadki z niezapalonym piątym kołem symbolu olimpijskiego. Łączy ich to z milionami telewidzów Federacji Rosyjskiej, gdyż dla nich opóźnioną o 15 sekund transmisję zmanipulowano. Manipulacja w środkach masowego przekazu, etyka dziennikarska (a właściwie jej brak) to główny temat zręcznej i aktualnej francuskiej sztuki.
Romuald Szejd może nie wybrał najlepszego dnia na premierę, ale na pewno trafił nią w swój czas. To teatr, który nie tyle oddaje sprawiedliwość swojemu – naszemu – czasowi, ile sporządza mu akt oskarżenia. Polskiemu widzowi albo jeszcze dzwonią w uszach – albo przynajmniej ma je w tyle głowy – polemiki wokół „resortowych dzieci”, wokół ataków tzw. „dziennikarzy niepokornych” na media „mainstreamowe”, wokół rozliczania i obalania dawnych autorytetów, takich jak Ryszard Kapuściński. Widzi on niemal co dzień politykę środków masowego przekazu, gdzie bad news is a good news, gdzie kreuje się celebrytów „znanych z tego, że są znani”, gdzie depcze się prywatność. Pozostaje nam tylko gorzka satysfakcja, że Francuzi mają takie same problemy (paryska premiera odbyła się w kwietniu 2012 roku), więc jesteśmy „pełnowartościowymi” członkami Unii Europejskiej. Witamy w klubie.
Scenografia Marcina Stajewskiego jest bardzo prosta. No bo jaka ma być w teatrze praktycznie bez zaplecza, wykrojonym z hal produkcyjnych dawnej fabryki Norblina. Na scenie są trzy miejsca akcji, zaznaczone kolorem dywanika i prostych zastawek. Na żółtym tle – biurowy stół, a na nim takież szpargały, za nim obrotowe krzesło a obok takie zwyczajne – standardowy gabinet w redakcji jednego z kanałów telewizyjnych. Na fioletowym – dwa fotele i elegancki stolik – to salon znanego dziennikarza i reportera, autorytetu moralnego i zawodowego. Na zielonkawym – wysoki bar i dwa barowe krzesła – ot, kawiarnia gdzieś w mieście. Wyciemnienia i operowanie światłem pozwala akcji przenosić się z miejsca na miejsce. Tę szybką zmianę planów autor wymyślił (jak przyznał w wywiadzie dla Visioscène.com) pod wpływem sposobu narracji telewizyjnego dziennika. Miał rację fizyk noblista Werner Heisenberg mówiąc, że badany przedmiot oddziałuje na nasze narzędzia badawcze.
Treść wydaje się prosta – młody dziennikarz Grégory (Tomasz Błasiak) ma przeprowadzić wywiad ze sławnym wojennym reporterem Paulem Gascogne-Lemaire (Stanisław Wojciech Malec) na zamówienie stacji telewizyjnej kierowanej przez Jean-Claude’a Marchala (Zbigniew Suszyński). Ten reportażem pragnie zdobyć trofeum „Newsa Roku”. A jak można zdobyć taką nagrodę, gdy na świecie nie toczy się akurat jakaś ważna wojna? Oczywiście – zwalając z piedestału dawne autorytety. W tym kierunku nakazuje młodemu adeptowi prowadzić wywiad. Wykłada też swoje telewizyjne credo: „Najpierw kręcimy, potem wyjaśniamy”. Najważniejszy jest obraz, komentarz zawsze można dorobić; wszak żyjemy pod dyktatem ikonosfery. Wywiad dochodzi do skutku. Grégory, zapytany przez starego wyjadacza, co też potrafi, odpowiada, że w szkole dziennikarskiej nauczył się miło uśmiechać. I to jest problem nie tylko francuski. Przez ćwierć wieku wolnej Polski uczelnie (i wydziały) dziennikarskie wypuszczały rokrocznie setki adeptów masowej komunikacji. Kto ich miał zatrudnić i gdzie? Ich przydatność do zawodu polegała na sztuce miłego uśmiechu (jeżeli ją posiedli). Tak więc Grégory – jak wielu innych – stoi przed alternatywą: bezwzględne wykonywanie poleceń szefa lub zasiłek dla bezrobotnych. Na całe szczęście zostaje jeszcze Internet.
Fabuła ma nieoczekiwane zakończenie, trochę jak w sztukach Yasminy Rezy, choć nie aż tak przewrotne i perfidne. Pierwsza próba wywiadu kończy się fiaskiem, ale dzięki interwencji żony Paula, Isabelle (Maria Ciunelis), sytuacja zostaje uratowana. Była ona kiedyś wojenną fotoreporterką pracującą dla agencji Gamma. Kiedyś, to znaczy w Sarajewie. Przypomnijmy, że konflikt w byłej Jugosławii był największą i najbardziej krwawą wojną w Europie po 1945 roku. Okazuje się, że Isabelle, Jean-Claude’a i Paula łączyły wtedy więzy natury nie tylko zawodowej. Pikanterii tej sytuacji dodaje fakt, że Paul zaadoptował i wychowywał córkę Isabelle, której nie był biologicznym ojcem. Córka, aktorka, wschodząca gwiazda francuskiego kina, jest na celowniku bulwarowej prasy i plotkarskich seriali. Młodego dziennikarza interesuje bardzo zdjęcie z Sarajewa zrobione przez Isabelle; przedstawia śmierć reportera Christiana Moreau zastrzelonego przez snajpera, a za nim kulącego się Paula. Twierdząc, że reporter zasłonił dziennikarza i wziął na siebie należną mu kulę, wzbudza komentarze. Powoduje to zdenerwowanie starego wygi, który z oburzeniem wykrzykuje: „Będę mówił co chcę, jak chcę, i kiedy chcę!”. Tak jakby nie był świadomy, że wypowiedzi mogą być zmanipulowane, że nie zawsze możemy powiedzieć, co się chce, a już na pewno nie wtedy, kiedy się chce.
Á propos mówienia Paula. Stanisław Wojciech Malec, który kreuje tę postać, ma dość specyficzną artykulację. Moi sąsiedzi z poprzedzającego rzędu mieli podzielone zdania: jedno twierdziło, że to rezultat afazji, być może powylewowej; drugie zaś, że po prostu zapomina tekstu i z trudem usiłuje go sobie przypominać. Sąsiad z lewej był zdania, że trudności artykulacyjne są wpisane w charakter postaci, mają znaczenie symboliczne i oznaczają schyłkowość oraz nieprzystosowanie najstarszego pokolenia dziennikarskiego. Dopiero po spektaklu dyrektor wyjaśnił mi, że artysta tekst zna i pamięta, żadnego wylewu nie miał, tylko przez ostatnich dwadzieścia lat przebywał w USA i nie miał kontaktu z teatrem (choć okazjonalnie występował w polonijnym muzycznym kabarecie). Okazuje się, że rację mieli darwiniści twierdząc, że organ nieużywany zanika – oczywiście tylko u tych, którzy go przedtem mieli.
Kierownik stacji coraz mocniej naciska na Grégory’ego, stawiając go przed alternatywą: albo zwolnienie i na bruk, albo wykonywanie jego poleceń. Wręcza mu protokół przesłuchania z Algieru z 1960 roku podpisany przez porucznika Paula Gascogne i każe sfilmować reakcję dziennikarskiej sławy i moralnego autorytetu. A jak przesłuchania w Algierii, to i tortury. Polskiemu widzowi niewiele mówi sprawa tortur stosowanych przez wojska francuskie. Minęło ponad pół wieku, a sprawa ta jest jeszcze (może lepiej powiedzieć: dopiero) bardzo żywa. Co prawda książka Henriego Allega Tortury (polskie wydanie z 1957 roku tłumaczył, żeby było trudniej zgadnąć, Jan Kott) okazała się fałszywką z inspiracji KGB, ale niedawno dwaj generałowie Jacques Massu i Paul Aussaresses przyznali się do masowego torturowania przez armię francuską bojowników FLN. Przypomina to historię z więźniami w mazurskich Kiejkutach, z tą tylko różnicą, że agenci CIA stosowali podtapianie, a żołnierze francuscy woleli rażenie prądem z generatorów do radiostacji. Jednak udział w czymś takim ma wielką moc kompromitującą i tu, i tam. A kwity na ten temat mają moc naszych z IPN-u.
Fabuła zapętla się i komplikuje coraz bardziej. Okazuje się, że zastrzelony w Sarajewie reporter odsunął Paula, żeby ten mu nie wlazł w kadr, bo chciał zrobić ujęcie celującego doń snajpera. Chciał zrobić ujęcie swojego życia i życiem je przypłacił. Dzisiaj wojenni reporterzy żyją pod presją „newsa na jedynkę”. Ryzykują coraz bardziej i giną coraz częściej. Za znakomite obrazy, które ledwo migną w dzienniku, przychodzi im płacić życiem lub co najmniej zespołem stresu bojowego i strachem rodzin.
To teatr, który nie tyle oddaje sprawiedliwość swojemu – naszemu – czasowi, ile sporządza mu akt oskarżenia.Fabuła ma nieoczekiwane zakończenie, trochę jak w sztukach Yasminy Rezy, choć nie aż tak przewrotne i perfidne. Nie będę oczywiście go zdradzać, bo czułabym się jak recenzentka powieści Agaty Christie, która uprzedza dedukcję Herkulesa Poirota. Ważniejsze niż perypetie akcji są perypetie środków masowego przekazu i ludzi, którzy w nich pracują. Mamy tu trzech dziennikarzy (a właściwie czterech, bo żona Paula Isabelle była przecież wojennym fotoreporterem i porzuciła ten fach, aby dziś w spokoju fotografować dla kolorowych czasopism nakrycia stołowe), trzy dziennikarskie generacje i trzy jakże odmienne postawy. Paul odcina kupony od heroicznej przeszłości za cenę wycofania się z zawodu. Nie rozumie ani nowych czasów, ani nowych technologii. Mentalnie tkwi w latach 70., w Kambodży Czerwonych Khmerów, i w latach 90. pod kulami snajperów Sarajewa. Arturo Pérez-Reverte twierdził, że rola reportera wojennego to przebywanie na „terytorium Komanczów”. Paul nie zdaje sobie sprawy, że prawdziwe „terytorium Komanczów” jest tutaj, w Paryżu. To na tym gruncie czyhają rozliczne miny; to tutaj jest się na celowniku pism politycznych czy plotkarskich. Dla Jean-Claude’a bogami są szybkość i atrakcyjność informacji. Jeżeli akurat takich brakuje, to trzeba je wykreować. Dziennikarstwo nie jest zdawaniem sprawy z rzeczywistości, ale jej tworzeniem. Jeżeli każdą rzeczywistość można stworzyć, to klasyczna arystotelesowska definicja prawdy jako zgodności z rzeczywistością przestaje mieć zarówno sens, jak i zastosowanie. „Lepiej – powiada – być pierwszym i się pomylić, niż jako drugi powiedzieć prawdę”. Dla Grégory’ego liczą się przede wszystkim Internet i media społecznościowe: Twitter czy Facebook. Ze swoją pomocnicą, operatorką Julie (Matylda Damięcka), nie rozstają się z tabletami. Ale wszyscy oni robią to, co robią, kierując się jak najbardziej osobistymi powodami. I to jest może ziarenko humanizmu w zdehumanizowanej wizji świata mediów Marca Fayeta.
19-02-2014
Teatr Scena Prezentacje w Warszawie
Marc Fayet
News na jedynkę
przekład: Beata Geppert
reżyseria: Romuald Szejd
scenografia: Marcin Stajewski
kostiumy: Ewa Zaborowska
obsada: Stanisław Wojciech Malec, Maria Ciunelis, Zbigniew Suszyński, Tomasz Błasiak, Matylda Damięcka
premiera: 07.02.2014