AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Grand spectacle total

Anhelli, reż. Margo Zālīte, Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu
Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
Materiały organizatora  

Kazali się ubrać na biało, więc ubrałem się w com ta miał i stawiłem się pod wrotami poznańskiej opery w odzieniu nie do końca może premierowym (wełniana marynarko-bluza), lecz spełniającym wymogi organizatorów. Poza tym kazali się określić, czy chcę dzieło pt. Anhelli oglądać z perspektywy tytułowego bohatera, Szamana czy Juliusza Słowackiego. Z oczywistych względów wybrałem tę trzecią opcję i wylądowałem bardzo godnie: w centralnej loży na pierwszym balkonie, z możnością wypicia aromatycznej herbatki przed pogrążeniem się razem ze wszystkimi wykonawcami oraz widzami w syberyjskiej pustce wypełnionej mrozem i beznadzieją.

Jako gorący zwolennik autonomii teatru wobec literatury nigdy nie czytam przed pójściem do teatru dzieł literackich będących kanwą scenariusza danego spektaklu. Tak też uczyniłem i teraz: poemat Słowackiego przeczytałem dopiero po obejrzeniu i wysłuchaniu Anhellego w Teatrze Wielkim. Odświeżenie polonistycznej lektury dało mi niewiele: gdybym chciał w sposób uparcie filologiczny przymierzać ów poemat do widowiska, jakie zaserwowano mi w sali poznańskiej opery, nie pozostawałoby mi nic innego, jak odsądzić od czci i wiary dwoje autorów libretta – kompozytora Dariusza Przybylskiego i jego „współpracownicę literacką”, czyli łotewską reżyserkę tego widowiska, Margo Zālīte. Tyle że wszelkie utrzymane w tym duchu utyskiwania byłyby zdecydowanie pozbawione jakiegokolwiek sensu, bowiem ten grand spectacle – autonomiczne dzieło operowe, ma cel inny niż w miarę wierne oddanie ducha i litery wstrząsającego dzieła wieszcza. Celem jego twórców jest totalny atak na zmysły wzroku i słuchu widza – atak, owszem, zainspirowany wichrowo-mroźną atmosferą poematu Słowackiego, lecz „teatralnie autonomiczny”. A totalność owego ataku jest skrajnie intensywna, dzięki czemu przeżycie widza jest również intensywne, w stopniu rzadko dotąd spotykanym na polskich scenach operowych.

Uporządkujmy opis: widzowie, którzy wybrali drogę Anhellego, usadzani są na parterze widowni; ci, którzy wybrali drogę Szamana, zajmują miejsca z tyłu sceny. Przed nimi siedzą lub leżą chórzystki i chórzyści, którzy będą nie tylko śpiewać, lecz także wykonywać nierzadko dość skomplikowane sekwencje taneczne i operować rekwizytami w sposób dokładnie opracowany przez reżyserkę i Agnieszkę Wolną-Bartosik – specjalistkę w dziedzinie ruchu scenicznego. Wszyscy – wykonawcy i widzowie – ubrani są na biało, a ci drudzy wyposażeni są ponadto w świecące bransoletki, które pod koniec spektaklu, gdy sceną owładnie mrok, stanowić będą atrakcyjny wizualnie element scenografii. Orkiestra, umiejscowiona, o dziwo, tradycyjnie – w orkiestrowym kanale, też ubrana jest na biało, łącznie z białymi perukami na głowach, a twarze instrumentalistek oraz instrumentalistów przyozdobione są czerwonymi, wymalowanymi farbą kreskami. Czerwone akcenty posiadają także stroje kilku pań stojących po obu bokach sceny, grających na wibrafonach.

Daleko w głąb parteru sięga podest z prawej (patrząc od strony widowni), natomiast kolejny wielki podest rozciągnięty jest z lewej strony – nad widownią, lecz poniżej pierwszego balkonu, a więc to, co się na nim dzieje, widoczne jest mniej więcej dokładnie dla wszystkich trzech grup widzów. Na owym drugim podeście stoją trzy instrumenty: czelesta, miniaturowa pianola i takaż harfa oraz pięć średniej wielkości szkolnych globusów.

Znaczna część scenografii oraz wszystkie kostiumy są bezpośrednim efektem zbiórki przedmiotów z plastiku, zorganizowanej przez poznański Teatr Wielki na długo przed premierą. Efekty tej akcji są momentami zaskakujące, na przykład jeden z Ptaków zamiast skrzydeł ma na plecach wentylator, a „mroźny” płaszcz Anhellego (Jan Jakub Monowid) najeżony jest przezroczystymi „kolcami” z plastiku, niemniej połączenie syberyjskiej bieli z aseptycznością tworzyw sztucznych daje efekt plastycznie wyrazisty.

Nie tylko zasiadający na scenie widzowie z „drogi Szamana” mogą czuć się uczestnikami scenicznej akcji – niedługo po tym, jak Szaman (Jaromir Trafankowski) czyni Anhellego swym wybrańcem i duchowym pobratymcą, do centralnej loży wkracza zjawiskowa, przyozdobiona aureolą Ellenai (Joanna Freszel), ubrana w obcisłą złotą szatę. Na wierzchu obu jej dłoni błyszczą umocowane tam pieczołowicie „syberyjskie diamenty”, a dłonie kreślą w powietrzu wymyślne, ceremonialnie, rytualne figury. Za nią wkracza do loży jej „techniczny asystent”, który dzierży okrągły ekran odbijający światła reflektorów. Siedząc w drugim rzędzie loży, mogę dostrzec bardzo dokładnie wszystkie „diamenty” na rękach Ellenai, natomiast widzowie z parteru i ze sceny z pewnością mogą kontemplować świetlistą aureolę, jaka roztacza się wokół tej postaci dzięki wspomnianemu ekranowi.

Wracając do głównego motywu niniejszej teatralno-recenzenckiej narracji: gdybym chciał przytomnie i wnikliwie śledzić koleje losu wygnańczej zbiorowości na złowrogim Sybirze oraz szczegółowo opisywać relacje Szamana z Anhellim i tego ostatniego z Ellenai, szybko bym się zagubił w natłoku wrażeń, wydarzeń, obrazów i dźwięków. Dlaczego? Bo oto na przykład z bocznych drzwi na widowni wychodzi kilkakrotnie Anioł – nie, nie przyozdobiony wentylatorem, lecz porządnie odrobionymi skrzydłami; oto chór dzieci, ubrany w przeciwdeszczowe żółte i czerwone płaszcze, ukazujący się na przemian na jednym bądź drugim podeście, najpierw ukrywa swe twarze za dość niezdarnie, „po dziecięcemu” skonstruowanymi maskami, najprawdopodobniej z tektury, a potem układa tekturowe plansze w słynny już cytat z Grety Thunberg: How dare you?, uzupełniony malunkami listka i kwiatka, a na koniec ucieka ze sceny z przeraźliwym okrzykiem.

Oto „syberyjskie niebo” – wielka biało-lustrzana tafla, zwisająca wysoko nad sceną, opuszcza się; odbija się w niej chór, potem jeszcze gromada ubranych na biało widzów z parteru, a cały ten zabieg tworzy ciąg pięknych plastycznie efektów. Gdy Szaman wątpi w swą moc, chórzystki i chórzyści wnoszą na scenę druciane, ostre konstrukcje, wykonując nimi „dźgające” gesty, skierowane wyraźnie w stronę wątpiącego i z pewnością wzmagające jego determinację. A gdy mowa jest o rybach, w rękach ludzi z chóru znajdują się druciane rybki. Niektóre fragmenty owych drucianych form ułożone są w znak krzyża i – zaopatrzone w żarówki – świecą. To nawiązanie do wątku religijnego, który za moment znajdzie swe widowiskowe zwieńczenie.

Oto z lewej strony parteru wyrasta nagle wielka żółta rura, której szczyt osiąga wysokość pierwszego balkonu. Z rury „wypluwa się” żółty obłok dymu, który powala Szamana. Potem jednak okazuje się, że wychodzi on z tej próby wzmocniony – dziarsko staje na nogi, najwyraźniej odzyskuje wiarę w swą władzę nad ziemskimi żywiołami. Zdaje się, że teraz kolejny wątek przedstawienia – ten związany z ekologią, jest podsumowany w taki właśnie spektakularny sposób.

Oto z lewej strony sceny i na prawym podeście wyrastają nadmuchiwane białe krzyże, na których widnieje czarny napis sold. Koło krzyża wzniesionego z prawej strony staje Anioł z pięknie odrobionymi skrzydłami. Na tylnej ścianie sceny emitowany jest film – gromada wygnańców zbiera się pod takim samym krzyżem. Czy to projekcja tego, co dzieje się na scenie, czy może jakaś reminiscencja z przeszłości, a może antycypacja przyszłych wydarzeń? Potem, po dłuższej chwili, wkraczający bezceremonialnie na scenę pracownicy techniczni spuszczają z krzyża powietrze. Chór śpiewa „Zdrowaś Mario, łaskiś pełna...”.
 
Oto z góry opuszcza się z nagła na proscenium wielkie metalowe koło z poprzeczką w dolnej części. Zasiada na niej Ellenai, chórzyści kołyszą ją na tej „huśtawce” wzdłuż krawędzi sceny.

Oto bezwzględna chłosta na Starcu – dzieciobójcy i ludożercy, która oddana jest symbolicznie poprzez uderzanie o podłogę wiązkami sznurów zakończonych metalowymi skuwkami. Efekt dźwiękowy jest porażający. (O tym, że chodzi właśnie o Starca, dowiedziałem się z opisu „drogi Słowackiego”, który – przyznaję – przeczytałem w Internecie przed udaniem się do poznańskiej opery. Nie po to jednak to uczyniłem, by móc śledzić akcję spektaklu z pełnym zrozumieniem wszystkich jej niuansów, lecz po to, by nie być narażonym na jakieś niespodzianki. Bo skoro od razu, „na dzień dobry”, każą mi wybierać jakąś drogę i ubierać się na biało...).

Oto na koniec przeżywamy w centralnej loży ponowną wizytę Ellenai (jak zawsze z nieodzownym ekranem za plecami), „czarującą” gestem i wyśpiewującą przepiękną wokalizę – jej śpiew powtarza niczym echo chór ze sceny. Anhelli kładzie swój błyszczący płaszcz na puszystym płaszczu nieobecnego już Szamana. Zapada mrok rozświetlony jedynie blaskiem bransoletek na dłoniach widzów ze sceny. A oni widzą zapewne światła naszych bransoletek – tych, które są na rękach widzów z balkonu i tych z parteru. Ellenai wycofuje się z loży, jej wokaliza, powtarzana przez chór, stopniowo cichnie. To już koniec.

Powyższa próba opisu odnotowanych w pośpiechu scenicznych wydarzeń ma na celu oddanie zaledwie kilku wycinków ogromnego bogactwa tego spektaklu, które bezceremonialnie, prawie że bez wytchnienia atakuje wrażliwość widza, blokując intelektualną refleksję, dając w zamian mnóstwo wrażeń. Tekst, śpiewany po angielsku, dochodzi słabo, zatopiony w meandrach skomplikowanej, atonalnej linii melodycznej. Jest co prawda wyświetlany na ekranie nad sceną po angielsku i po polsku, ale jeśli chcemy w miarę uważnie obserwować natłok scenicznych wydarzeń, nie sposób go systematycznie śledzić z pełnym zrozumieniem. W każdym razie po wielu naznaczonych porażką próbach czytania i równoległego obserwowania scenicznych wydarzeń zrezygnowałem z tej drogi podążania za akcją spektaklu i skoncentrowałem się na tym, co działo się… no właśnie – wcale nie „na scenie”, lecz w „totalnie zagospodarowanej” sali Teatru Wielkiego.

Posiadając zaledwie podstawowe wykształcenie muzyczne i „w miarę wyrobione ucho”, nie czuję się powołany do oceny muzycznej warstwy tego przedstawienia. Mogę zatem tylko stwierdzić, że muzyka Przybylskiego mnie po prostu zachwyciła, przygotowanie orkiestry i chóru wzbudziło szczere uznanie, a wokalna forma solistów, w tym zwłaszcza Joanny Freszel, godna była, moim zdaniem, każdej sceny operowej świata.

Podsumowując: kto pragnie logicznie skomponowanej, dramaturgicznie uporządkowanej całości operowego widowiska, niech raczej się nie wybiera na Anhellego w poznańskiej operze. Natomiast ten/ta, kto jest zwolennikiem/zwolenniczką teatru operowego w wersji totalnej, atakującej zmysły, rewelacyjnej muzycznie, pięknie zakomponowanej plastycznie – niech już rezerwuje miejsce… trudno mi powiedzieć, gdzie – na parterze, na balkonie czy na scenie Teatru Wielkiego. Nieważne – każde umiejscowienie gwarantuje nader ciekawe, inspirujące przeżycia.

10-01-2020

galeria zdjęć Anhelli, reż. Margo Zālīte, Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu <i>Anhelli</i>, reż. Margo Zālīte, Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu <i>Anhelli</i>, reż. Margo Zālīte, Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu <i>Anhelli</i>, reż. Margo Zālīte, Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu ZOBACZ WIĘCEJ
 

 

Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu
Dariusz Przybylski
Anhelli
libretto kompozytora na podstawie poematu Juliusza Słowackiego
współpraca literacka: Margo Zālīte
kierownictwo muzyczne: Grzegorz Wierus
reżyseria, projekcje i reżyseria świateł: Margo Zālīte
scenografia: Dorota Karolczak
ruch sceniczny: Agnieszka Wolna-Bartosik
współkreacja reżyserii świateł: Witold Kuźma
kierownictwo chóru: Mariusz Otto
kierownictwo chóru dziecięcego: Michał Sergiusz Mierzejewski
współpraca muzyczna: Maciej Koczur
obsada: Jan Jakub Monowid, Jaromir Trafankowski, Joanna Freszel, Marek Szymański, Aleksandra Pokora, Lucyna Białas, Barbara Gutaj-Monowid, Michał Korzeniowski, Taras Szczerbań, Romuald Piechocki, Maciej Marcinkowski, Izabella Błasiak, Karolina Pytlak,
Chór i orkiestra Teatru Wielkiego w Poznaniu, Operowy Chór Dziecięcy,
a także („ze specjalnym udziałem”): Margo Zālīte, Dariusz Przybylski, Marian Kulczyński, Agnieszka Stachowska, Magdalena Bruszyńska, Zuzanna Buchwald-Kulpińska, Monika Jastrzębska, Dariusz Kubiak, Dominika Lutomska, Katarzyna Ufir.
prapremiera kompozycji: 6.12.2019

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: