AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

It Started With A Kiss…

Gdybym cię nie poznał, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, dziennikarz. Absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST. Autor książek: Teatry Warszawy 1939, Teatr Qui Pro Quo. Kochana stara buda, Teatry Warszawy 1944-45. Współpracował z czasopismami „Po prostu” i „Życiem”. Recenzent teatralny „Dziennika” i „Odry”. Współpracuje z Polskim Radiem, prowadząc audycje poświęcone współczesnemu życiu teatralnemu. Artysta fotografik.
A A A
fot. Magda Hueckel  

…pragnie się zanucić ten stary przebój po najnowszej premierze warszawskiego Teatru Współczesnego. Splątana akcja rozpisana na czwórkę aktorów tylko z pozoru jest eksperymentem badającym nieprzewidywalność ludzkiego losu. Jest bowiem przede wszystkim historią miłosną.  

Ta najnowsza premiera Współczesnego stanowi trzecie ogniwo pewnego cyklu. Nie wiem, czy wybór sztuki Sergi Belbela był repertuarową decyzją stworzenia pewnego tryptyku, czy to, że tak ułożyły się grane tu ostatnio sztuki, to sprawa wyjątkowo szczęśliwego przypadku. Cokolwiek to było – stało się dobrze. Przedstawienia, które przez pięć ostatnich lat pojawiły się we Współczesnym zdają się układać w swoistą triadę. Jej wspólnym mianownikiem jest czas. W Kamieniu Mariusa von Mayenburga sprzed sześciu lat czas zachowywał swoją linearność, biegł od przeszłości ku teraźniejszości, ale pokazywane na scenie wydarzenia mogły przywodzić na myśl pracę płyty CD – choć ta biegnie od początku do końca, to można po niej „skakać”, szybko wybierać różne ścieżki, iść do przodu, iść wspak – ale ta linearna struktura zawsze zostaje zachowana. Nim odleci Floriana Zellera sprzed trzech sezonów z wielką i niestety ostatnią rolą niezapomnianego Krzysztofa Kowalewskiego to był także czas, lecz dziwny, jakby rozmazany, zatarty w swoim biegu. Wydarzenia z przeszłości współistniały z teraźniejszością, trudno było orzec z absolutną pewnością, co jest wspomnieniem, a co realnym i obecnym światem starego człowieka rozpamiętującego to, co kiedyś było, ludzi, którzy byli, a może są i do tej pory. Najnowsza premiera Gdym cię nie poznał Sergi Belbela to – jak głosi podtytuł „kwantowa fantazja romantyczna w jedenastu scenach z epilogiem”. Brzmi to celowo scjentystycznie, bo i problem ciekawy: światy równoległe, rzeczywistości istniejące obok siebie, także ów czas. Ten jednak u Belbela biegnie zupełnie inaczej niż w przypomnianych sztukach. Tu czas, czy może nawet czasy, przypominają sploty niesłychanie skomplikowanej materii: wydarzenia rozgrywają się w półwiecznym dystansie czasowym – od 1978 do 2028 roku, ale „wielość rzeczywistości” sprawia, że warianty tej samej historii nakładają się na siebie, czasem sprawiają wrażenie swoistego owijania się wokół siebie, zasupływania, rozplatania. Czwórka scenicznych postaci wciąż zmienia swoje życiowe role, choć w gruncie rzeczy ich losy są niekończącą się wariacją na temat każdej z nich, ale stawianej w nowych okolicznościach, w zmieniających się wzajemnych układach. Rzeczywistość, a raczej kilka rzeczywistości, gmatwa się coraz bardziej, wszystko można zakwestionować: wypadek, w którym na początku sztuki ginie główna bohaterka, okazuje się być wypadkiem, któremu uległ bohater – a więc wszystko poddane zostaje skrajnej relatywizacji i nie jesteśmy już pewni, w czyjej głowie rozgrywają się te wszystkie wydarzenia. I byłoby to oczywiście ciekawym eksperymentem literacko-teatralnym, ale wystarczającym może na godzinę. Jednak w tej „kwantowej fantazji” ważna jest też opisująca ją przydawka „romantyczna” – bo w gruncie rzeczy tym, co w tej niby-scjentystycznej igraszce z czasem i postaciami jest ujmujące i piękne – jest uczucie. Miłość, która zaczyna się w dzieciństwie od pierwszego pocałunku decydującego o dalszym życiu czworga bohaterów, miłość, której nie kończy w każdym wariancie opowieści dźwięk ostrego hamowania i huk miażdżonego żelastwa, w które zamienia się samochód – czyj? Eduarda, Elisy? – tego do końca nie będziemy pewni. W tej dziwnej nie-rzeczywistości prawie nic nie jest pewne: oprócz uczucia łączącego albo dzielącego ludzi. Uczucia zrealizowanego, uczucia skazanego na niespełnienie, uczucia mylnie skierowanego ku nie tej właściwej osobie. Uczucia dającego szczęście, i tego, które staje się cierpieniem.

Utrzymanie w ryzach tego scenicznego świata o płynnych konturach, wciąż wymykającego się rygorowi linearności scenicznej akcji, scen rozgrywających się w różnym czasie, postaci, które oglądamy jako ludzi już dojrzałych, aby za chwilę zobaczyć tych samych ludzi jako studentów, a więc prawie dzieci – to jest prawdziwe wyzwanie dla reżysera. Jarosław Tumidajski nadał swojemu przedstawieniu bardzo dobre tempo, sprawiające, że te skrawki alternatywnych rzeczywistości paradoksalnie zaczynają tworzyć jedną całość, migotliwą, niejednoznaczną, a przez to jakoś niepokojącą. Na scence w Baraku przez cały niemal czas przedstawienia ta sama dekoracja: z lewej strony kanapa (dom Eduarda i Elisy) w głębi sceny barek z odtwarzaczem płyt, po prawej stronie wysoki kontuar, który może być bufetem jakiegoś młodzieżowego klubu, nad nim neonowy napis The End, który zapłonie pod koniec przedstawienia. Przestrzeń właściwie umowna, ledwie zarysowana. Chronologiczne osadzenie tych wydarzeń to zmieniające się kostiumy (w wypadku Eduarda to tylko zmiana sposobu noszenia blezera – dojrzały Eduardo ma go na sobie, Eduardo-młodzieniec przewiązuje go niedbale wokół pasa, Clara, przyjaciółka Eduarda i Elisy jako młoda dziewczyna objeżdża scenę na wrotkach, by jako dojrzała kobieta nosić stonowane w kroju i kolorze sukienki Oscar, przyjaciel głównego bohatera jako młodzieniec zakłada na głowę czapkę bejsbolówklę odwróconą daszkiem do tyłu, w rozwiązane dawną modą wysokie adidasy wpuszcza wąskie spodnie. Z głośników śpiewają Kylie Minogue i Roxette – to przecież końcówka lat osiemdziesiątych. Cała czwórka w wieku studenckim jest spontaniczna, o kanciastych, jakby przesadzonych gestach jeszcze beztroskiej młodości. To wszystko zmienia się, gdy widzimy ich na scenie jako ludzi starszych o 30-40 lat. Spokojniejsze stroje, inny sposób mówienia: cichszy, utemperowany, więcej pauz, bo dojrzałość już wie, ile można powiedzieć, mówiąc mniej i mówiąc ciszej. Cały ten na poły rzeczywisty świat z przedstawienia Tumidajskiego składa się z okruchów realności, rzeczywistych, umotywowanych psychologicznie sytuacji i prawdziwych postaci. Dopiero zestawienie ich ze sobą w szybko następujących po sobie scenach (w przedstawieniu nie ma ani jednej scenicznej „dziury”!) z czasowymi przeskokami, tymi samymi postaciami o zmieniających się osobowościach kształtowanych przez bieg lat i wydarzeń – to wszystko nadaje tej romantycznej fantazji kwantowej czegoś niepokojącego.  

Sergi Belbel w opublikowanym w programie wywiadzie mówi o dwójce postaci głównych i dwójce drugoplanowej. Przedstawienie we Współczesnym każe raczej sądzić, że nie ma tu pierwszego i drugiego planu, Elisa i Euardo, Clara i Oscar są postaciami równorzędnymi, tyle, że ową „równoległość rzeczywistości” obserwujemy z punktu widzenia tych pierwszych. Tylko że nie byłoby ich bez tej drugiej pary. Pod tym względem przedstawienie Tumidajskiego jest także harmonijne, zagrane na wysokim poziomie, choć prym wiodą panie: Katarzyna Dąbrowska i Monika Pikuła. Dąbrowska dostała zadanie najtrudniejsze, bo gra Elisę w kilku wariantach: Elisę-ciepłą, stateczną panią domu, dwie Elisy-piosenkarki: jedna odniosła sukces, druga poniosła życiową i artystyczna klęskę, Elisę-beztroską studentkę aspirującą do piosenkarskiej kariery. Każda jest zupełnie inna, inaczej mówi, inaczej gestykuluje. To jedna postać rozbita na przynajmniej cztery różne osoby. To rola najbardziej efektowna, a aktorka zbiera jeszcze zasłużone brawa za śpiewane na żywo standardy: As Time Goes By, Night and Day, You Don’t Know Me (znamy ją jako świetną piosenkarkę rewelacyjnie wykonującą jazz). Znakomita Monika Pikuła jako dziewczyna, której życiową dewizą mogłoby być pytanie owej francuskiej arystokratki, której zarzucano swobodne podejście do wierności „czemuż miałabym unieszczęśliwiać jednego, jeśli mogę uszczęśliwić tak wielu?”, beztroskiej, rozhukanej i nagle przemieniającej się w tragikomiczną beksę, dowiadującą się – przypomnijmy Jeremiego Przyborę – o popełnionej „pomyłce dwóch ciał”, w młodzieżowym języku od niepamiętnych czasów zwanej „wpadką”. I ta sama Clara po latach: gorzka, rozczarowana miłosnym zawodem, niespełnionym macierzyństwem i całym nieudanym życiem. Mateusz Król i Szymon Mysłakowski świetnie grający studentów, nieco mniej pewni, gdy przychodzi do grania bohaterów dojrzałych, ale tak najczęściej bywa w teatrze, że łatwiej jest dojrzałym ludziom grać młodość niż odwrotnie – zwyczajna sprawa zbierania życiowych doświadczeń.

Teatr Współczesny kończy ten dziwny pandemiczny rok erupcją aktywności. W ciągu niecałych dwóch miesięcy aż trzy premiery. A w nich zespół, w którym nastąpiła w ciągu kilku ostatnich lat generacyjna zmiana. Dawnych legendarnych mistrzów naturalną koleją rzeczy zastąpili aktorzy następnego pokolenia. Dzisiejszy Współczesny jest nieco innym teatrem, niż ten, który teatromani pamiętają z bardzo już dawnych lat sześćdziesiątych. Czy nawet nie tak bardzo dawnych, ale coraz szybciej odchodzących w przeszłość lat dziewięćdziesiątych. As Time Goes By – chciałoby się zacytować szlagier rozbrzmiewający ze Sceny w Baraku. W tym roku minęło 40 lat dyrekcji Macieja Englerta, prawdziwy rekord, ale i symbol stałości w tym coraz bardziej niestałym świecie. Wiele się zmieniło, a „firma” – jak często nazywano Teatr Współczesny – trwa. I niech tak zostanie.

21-01-2022

Teatr Współczesny w Warszawie
Sergi Belbel
Gdybym cię nie poznał
przekład: Rubi Birden
reżyseria i opracowanie muzyczne: Jarosław Tumidajski
scenografia i kostiumy: Katarzyna Kornelia Kowalczyk
światło: Katarzyna Łuszczyk
obsada: Katarzyna Dąbrowska, Monika Pikuła, Mateusz Król, Szymon Mysłakowski, Agnieszka Pilaszewska (głos z offu)
premiera 18.12.2021

galeria zdjęć Gdybym cię nie poznał, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie Gdybym cię nie poznał, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie Gdybym cię nie poznał, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie Gdybym cię nie poznał, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Współczesny w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (4)
  • Użytkownik niezalogowany Viola
    Viola 2022-05-11   13:37:22
    Cytuj

    bardzo mądra recenzja

  • 2022-02-26   22:19:38
    Cytuj

    Kolejna sztuka potwierdzająca upadek Teatru Współczesnego!

  • Użytkownik niezalogowany Ania
    Ania 2022-02-03   04:58:04
    Cytuj

    Dlaczego u Drewniaka nie można dodawać komentarzy? To nie fair wobec innych. Dlaczego WY felietoniści się godzicie na taki przywilej Łukaszka – może on pisać co mu ślina na język przyniesie, bez obawy, że ktoś w jakikolwiek sposób skontruje jego debilizmy.

  • Użytkownik niezalogowany KPO
    KPO 2022-01-25   16:28:15
    Cytuj

    Ależ brednie i farmazony - "łatwiej jest dojrzałym ludziom grać młodość niż odwrotnie – zwyczajna sprawa zbierania życiowych doświadczeń". To na czym polega aktorstwo?