Klatka
Wyspa z miękkich, błękitnych poduszek. Na jej szczycie spoczywa Kobieta (Sylwia Góra-Weber) w czarnym, eleganckim stroju. Na stopie ma czerwony pantofelek, drugi, jakby porzucony w biegu, leży nieopodal.
Przy tym śpiącym (martwym?) ciele siedzi inna Kobieta (Małgorzata Szczerbowska), również w czerni; nagle zrywa się i przemierzając scenę szybkim, energicznym krokiem, opowiada o wentylacji w mieszkaniach. Jej rodzajach, właściwościach, niebezpieczeństwach związanych z jej użytkowaniem. Opowiada o różnicach w dopływie i przepływie powietrza w lokalach zajmowanych przez jedną osobę i tych, które zamieszkują pary. Gdy kończy opowieść o grzybie na ścianach, skraplającej się parze i zaduchu, wyciąga z torebki szminkę i nerwowym ruchem maluje wargi. Ozdobione karykaturalnym makijażem usta układa w szybki, sztuczny uśmiech, który posyła w stronę widowni. Chwilę później budzi się (powstaje z martwych?) jej towarzyszka. W pośpiechu połyka garść tabletek, które zapija wódką. Czerwoną szminką maluje usta, wkłada ciemne okulary. „Kurwa, znowu zaspałam” – to mantra, którą Ruta Erde rozpoczyna kolejny dzień swojego życia.
Całoczerwone, spektakl wyreżyserowany przez Adama Nalepę na podstawie scenariusza Małgorzaty Szczerbowskiej, to efekt długiej pracy inscenizacyjno-warsztatowej Fundacji Teatru BOTO. W ubiegłym tygodniu (20 i 21 grudnia) nagrodzoną na Widowisku 2013, nową wersję spektaklu zaprezentowano w sopockim Teatrze Na Plaży. W porównaniu ze znakomitymi i bardzo bogatymi w formie Nie-Boską komedią i Czarownicami z Salem, które Nalepa zrealizował w Teatrze Wybrzeże, Całoczerwone jest spektaklem mocno kameralnym. Rozpisanym na dwie aktorki i zagranym w skromnej, statycznej scenografii. Jednakże ładunek emocji, który dzieło to w sobie zawiera, jest nie mniejszy niż we wspomnianych przedstawieniach Teatru Wybrzeże. Całoczerwone to wrzask trzydziestoparolatek, „wykształcenie wyższe, stan majątkowy satysfakcjonujący”, które przez kraty egzystencjalnych klatek wyją z rozpaczy i próbują dotknąć tego, co dla nich jest już / jeszcze / zawsze nieosiągalne.
Nalepa i Szczerbowska nie serwują widzom „wielkich dramatów”. W spektaklu Całoczerwone nie znajdziemy wyraźnie poprowadzonej linii fabularnej. Dzieło jest właściwie ciągiem scen, z których każda niemal jest nieustannie powtarzana przez obie aktorki. Zawsze za późne wstawanie do pracy, opowieści o jodze i zdrowym odżywianiu, telefon od matki, pogadanka o życiowych celach i ich spełnieniu – prozaiczne i nudne elementy codzienności Kobiety, wciąż ponawiane, po pewnym czasie układają się w obraz niekończącej się udręki. Bezsensownej, bezcelowej, bezrefleksyjnej. „Gdzie wdepnę w gówno? Po wyjściu z tramwaju czy przed wejściem do budynku firmy?” – pojawiające się na codziennej drodze zmiany zawsze mają ten sam wymiar. Nie prowadzą poza utarty szlak, są jedynie jeszcze mocniejszym osadzeniem w jego trakcie.
Nalepa i Szczerbowska nie serwują widzom „wielkich dramatów”. Owszem, w spektaklu pojawiają się fragmenty, które sugerują, że życiem Kobiety wstrząsnęły dramatyczne wydarzenia – porzucenie, śmierć nienarodzonego dziecka. Ale te dramaty, nic nie ujmując ich wadze, są jakby poza największą tragedią Kobiety – jałowością i nieznośną cyklicznością jej egzystencji. Skreślaniem następujących po sobie dni, z których każdy jest ostatnim dniem reszty jej życia. Ruta Erde płynie, lecz w spektaklu Nalepy płynięcie nie jest metaforą wolności, poznania, przenikania. Jest monotonnym ćwiczeniem, ruchem ciała pomiędzy dwoma ściankami wciąż tego samego basenu, który Kobieta pokonuje codziennie, aby spalić „zbędne kalorie” i wygładzić starzejące się ciało. Jest wielkim trudem podejmowanym każdego dnia od nowa, bez szansy i bez nadziei na zmianę.
Początkowo wrzask Ruty Erde, jej przepełnione bólem wycie daje wrażenie nadchodzącej zmiany. Oto doprowadzona do krańców monotonii egzystencja natrafia na przepaść, na dnie czeka upragniona zmiana, bolesna, ale dająca nadzieję na „coś innego”. Ale to tylko złudzenie. Krzyki, wybuchająca nagle rozpacz są równie regularne jak codzienna droga do pracy. Zresztą wszystkie sceny, które noszą znamiona „oczyszczenia” – niszczenie pamiątek po byłym mężu / narzeczonym / chłopaku czy wykrzyczane do słuchawki „zabieraj swoje rzeczy” – okazują się jedynie upozorowanym katharsis, iluzyjną transgresją rodem z taniego pisma.
To jest, według mnie, spektakl niezwykły.Aktorki Sylwia Góra-Weber i Małgorzata Szczerbowska kreują Kobietę, balansując na granicy przerysowania, aktorskiej nadekspresji. Powtarzane przez nie wciąż te same zdania, gesty, miny powodują, że nieznośność egzystencji staje się niemalże fizycznie odczuwalna. Niemal widać ból ust pokrywanych wciąż od nowa czerwoną szminką, ból stóp, na które naciągane są czerwone szpilki, ból skroni, które przystrajane są przeciwsłonecznymi okularami. Aktorki męczą swoje ciała: głowę opina plastikowa torba, twarz czerwienieje od wycieranej bezustannie pomadki. To fizyczne cierpienie odzwierciedla mękę wewnętrzną. Tym bardziej nieznośną, bo prowadzącą donikąd.
Finałowe sceny spektaklu Nalepy, walka bohaterek, czysto fizyczne „siłowanie się”, noszą znamiona dziwnego, bo trudnego do zdefiniowania smutku. Mocne słowo, które pada po każdorazowej wygranej w „papier, kamień, nożyce”, również ma w sobie ten smutek. Jego źródeł trzeba chyba upatrywać w pewności, która zawiera się w opowieści o Kobiecie – że ta podróż w głąb siebie, której jesteśmy świadkami, nie stanowi wcale żadnego przełomu w jej biografii, że jest zapewne jedną z wielu, bliźniaczo jej podobnych. Nawet przerywający monotonię gestów uścisk umacnia tę pewność.
Na czym polega niezwykłość przedstawienia Adama Nalepy? Bo to jest, według mnie, spektakl niezwykły. Opowiada on przecież o bohaterce, po którą współczesny teatr sięga nieustannie; postaci, która stała się właściwie jednym z symboli dnia dzisiejszego. Niezwykłość widzę w umiejętności pokazania dotkliwie bolesnej, niekończącej się męki powszedniości. Bez popadania w kiczowaty dramatyzm, bez ironicznej drwiny, bez oceniającego i wartościującego psychologizmu. Poprzez (jedynie) pokazanie potwornej cykliczności tej egzystencji, jej nudnej niezmienności, jej przerażającej przewidywalności. W pewnym momencie my, widzowie uświadamiamy sobie, że nic nowego w tej opowieści nie nastąpi. Gasną światła, liczymy na koniec. „Światło” – krzyczy Kobieta. I ponownie oglądamy wciąż te same gesty, słyszymy te same słowa. Światła gasną. „Światło” – krzyczy Kobieta. I znów widzimy to samo, słyszymy to samo. Widzimy jej oczyma, słyszymy jej uszami. To dla nas za dużo, ale z przerażeniem uświadamiamy sobie, że podobnie jak ona jesteśmy w stanie to wszystko znieść. Jak znosimy zepsutą od lat klimatyzację czy liszaj w rogu ściany.
27-12-2013
galeria zdjęć Całoczerwone, reż. A. Nalepa ZOBACZ WIĘCEJ
Fundacja Teatru BOTO
Całoczerwone
scenariusz: Małgorzata Szczerbowska
reżyseria: Adam Nalepa
obsada: Małgorzata Szczerbowska, Sylwia Góra-Weber
multimedia: Tomasz Weber
premiera: Teatr Na Plaży w Sopocie, 20.12.2013