AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kołysanka

Fot. Krzysztof Bieliński  

O bohaterze spektaklu Radosława Rychcika Utalentowany pan Ripley w Teatrze Studio wiemy niewiele. Gdy spotykamy go po raz pierwszy, pisze na maszynie w swoim pokoju. Wydaje się trochę nerwowy, boi się tych, którzy pukają do drzwi i chcą zakłócić spokój. W końcu wpuszcza do środka nieznajomego (Herbert Greenleaf/Wojciech Żołądkowicz), który obiecuje dobrze zapłacić w zamian za nakłonienie do powrotu syna przebywającego za granicą.

Tom Ripley (Marcin Bosak) podejmuje się misji i już po chwili odnajdujemy go we Włoszech, gdzie gości w domu Richarda Greenleafa – Dickiego (Tomasz Nosiński), złotego młodzieńca, zyskując zaufanie jego i oddanej mu partnerki, Marge (Natalia Rybicka). Trwają niezobowiązujące rozmowy o życiu i książkach przy stole i barze. Czego nie zagrają i nie wygłoszą uzbrojeni w mikroporty aktorzy, zostanie dopowiedziane z offu jako fragment powieści Patricii Highsmith. Całej zresztą historii, rozgrywanej horyzontalnie na ciasno zabudowanej, mansjonowej scenie Malarni w tzw. bliskim kontakcie z widzami (którzy upchani do ostatniego miejsca nie są w stanie zobaczyć wszystkiego, mogą jedynie domyślać się akcji rozgrywanej akurat np. po przekątnej od swojego krzesła), towarzyszą napisy. Na bieżąco tłumaczony jest na angielski tekst wypowiadany po polsku i na polski – kwestie wygłaszane po angielsku. Po co? Nie jest to jasne, choć prawdopodobnie chodziło o podkreślenie sytuacji fikcji literackiej  – tu i teraz, a zarazem podjętej gry, w którą zostają włączone obie strony, aktorzy i publiczność (tak przynajmniej wynika z komentarza zamieszczonego w programie i, niestety, tylko z niego).

W końcu dochodzi do morderstwa Dickiego z ręki Ripleya, zazdrosnego, jak można się domyślić, o beztroskie życie bogatego Greenleafa. Motywacje tej zbrodni, podobnie zresztą jak późniejsze przeobrażenie Ripleya i podszywanie się przez niego pod inną osobę w ostatnich sekwencjach przedstawienia, pozostaną w tej interpretacji kompletnie niejasne. Brak w spektaklu nie tylko klarownego scenariusza, wyraźnie kreślonych zdarzeń, ale i postaci. A już o Ripleyu wirtuozie, zdolnym do wszystkiego, nieprzewidywalnym i zagadkowym hochsztaplerze na pewno nie ma tu mowy.

Trzeba doprawdy talentu, by akcję kryminału lub zgoła thrillera psychologicznego zamienić na leniwie sączącą się, monotonną i nudną jak flaki z olejem opowieść. Na domiar złego reżyser nie poprzestaje na próbie przedstawienia historii, która i tak więdnie w teatralnych realiach – o przegranej konkurencji z filmem nie wspominając. Pragnie on za wszelką cenę poszerzyć kontekst działań psychopatycznego mordercy, podlewając je egzystencjalno-dekadenckim sosem poprzez przywołanie tytułów takich, jak Pod wulkanem Malcolma Lowry’ego czy Konformista Alberta Moravii. Zabiegi te, podobnie jak wprowadzenie na scenę prezydenta Baracka Obamy – człowieka o wielu twarzach, który ma za zadanie zręcznie i w sugestywny sposób przybliżyć zgromadzonym swoją osobę podczas dziesięciominutowego przemówienia – są puste i niczego nie wnoszą do przedstawienia z wyjątkiem wątpliwego efektu. Obama, jak się zdaje, miał objawić się jako skompromitowany prestidigitator, żonglujący tożsamościami, tworząc postać niejako analogiczną do postaci Ripleya. A może to sam Ripley wypowiada monolog, udając przywódcę Ameryki? Ameryka staje się zresztą dla Rychcika jeszcze jednym tematem, który podejmuje, a raczej deklaruje jego podjęcie: American dream, amerykańskie kino horroru, amerykański antybohater. W spektaklu w Studiu owe wątki, znaczone pobieżnie i powierzchownie, pozostają raczej w sferze obietnic gry konwencją. Dość kuriozalny pomysł z wystąpieniem Obamy, niema (filmowa?) scena, w której trzy roznegliżowane Azjatki z przerażeniem obserwują nadciągające niebezpieczeństwo, a także przywołanie przez reżysera „innych tekstów kultury”, włącznie z wyrażeniem we wstępie do programu przekonania o istotnym podobieństwie między Ripleyem a Makbetem, nie ratują spektaklu przed klęską. Więcej – usypiają nas do końca. Byle tylko nie przyśnił się więcej pan Ripley.

1-04-2015

 

Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Warszawie
Utalentowany pan Ripley
na motywach powieści Patricii Highsmith
przekład: Robert Sudół
adaptacja i reżyseria: Radosław Rychcik
scenografia i kostiumy: Anna Maria Karczmarska
reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski
muzyka: Michał Lis
wideo: Piotr Lis
obsada: Natalia Rybicka, Marcin Bosak, Tomasz Nosiński, Modest Ruciński, Wojciech Żołądkowicz, Lan Anh Do, Van Pham, Nguyen Thai Linh
premiera: 15.03.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany Mariusz
    Mariusz 2016-11-13   22:14:52
    Cytuj

    Szkoda że nie przeczytałem tej recenzji przed pójściem dziś na ten spektakl. Sama prawda.

  • Użytkownik niezalogowany Jaromir
    Jaromir 2015-04-02   15:24:00
    Cytuj

    Słabe pióro, oj, bardzo słabe. Możliwe, że pani Rembowska potrafi coś zrobić dobrze... na przykład upiec ciasto... O pisaniu lepiej zapomnieć.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-04-02   09:42:40
    Cytuj

    Rychcik - cik, cik, cik... I NIC!