Lajf is brutal...
...ful of zasadzkas and ju mast pusz ju tru łif jor uokciamy – tego nas uczy świat już od dzieciństwa. No i jest taki po młodopolsku rozbabrany grafoman dramaturgiczny oraz teatralny (Rodrigo Garcia się nazywa), który nam to wciąż namolnie usiłuje uświadomić – jakbyśmy tego nie wiedzieli już od dawna. No, ale nie byłby grafomanem, gdyby nie usiłował (against all odds, common sense and human capacity) nam tego ciągle bezczelnie wciskać.
I wciska. Jaki jest jeleń na rykowisku – każden jeden widzi: piękny i po jeleniemu prężny w każdym calu kwadratowym płótna. A zachód słońca – jak na zdjęciu! Jak żywy! A jaka jest młodopolska proza poetycka Garcii? Toż to prawie Przybyszewski albo (ten mniej czytany) Żeromski – pradawna chuć wylewa się u niego wiadrami, a i smętnego Lucyfera też tu pełno – siarką leci na kilometr. Lajf u niego jest strasznie brutal! No, po prostu brrr, ohyda! I wszyscy mają prze... (niech se każdy skończy jak lubi). Zupełnie jak w dzienniku telewizyjnym albo jakiejś dyskusji o polityce – pełno okropności, wszyscy się nienawidzą i życzą sobie rychłego sczezu. I często nawet się mordują.
Zwabiony urokami poetyckiej prozy Rodriga Garcii reżyser ma do wyboru (w odróżnieniu od malarza zachodów słońc i jeleni) wielką różnorodność telewizyjnych (internetowych zresztą też) atrakcji. W młodopolskim, poetycko-prozatorskim womicie pt. Versus może sobie wygrzebać na przykład kazirodczy gwałt ojca na synu, samobójstwo matki, przemoc psychiczną i fizyczną w rodzinie, przemoc poza rodziną, przemoc człowieka wobec samego siebie (samospalenie), totalne wariactwo wszystkich ze wszystkimi, a także wielką ilość (cytuję) „kurewstw” czynionych przez mężczyzn pewnej (nie do końca zrównoważonej wskutek tego) kobiecie… Toż to bardzo wiele spraw dla reportera, a wszystko w jednym (choć nieco rozwlekłym) womicie! Ileż natchnień dla Goyów i Picassów można by tymi okropnościami wykarmić! A reżyser, taki np. Jędrzej Piaskowski na Scenie Nowej, w poznańskim Teatrze Nowym, w październiku 2015 może to jeszcze wzdąć, rozbzdyczyć i rozdymać (oops, pardonnez le mot), dodając projekcje filmowe (jak w tekście jest malutki fragment o samospaleniu, to ładujemy samospaleń do oporu na tylną ścianę sceny), różnorodne relacje (w tym oczywiście także kopulacje) kobiety z męską kukłą plastikową, przytulankę chłopięcą, ale nie w postaci misia-pluszaka, tylko naturalnych rozmiarów świni z rozbebeszonym bebechem, wyłażącymi na wierzch pomalowanymi na czerwono bebechami i autentycznymi kopytkami; a ponadto między innymi tłuczenie naczyń stołowych poprzez zrzucanie ich ze stołu (tłuczenie czysto symboliczne, bo naczynia ze Sceny Nowej są plastikowe – poznańska oszczędność? wymogi BHP: żeby się nikt potem nie skaleczył w stopę?); ojca-kazirodcę na wózku inwalidzkim, dozującego sobie plastikową maską (taką od wspomagania tlenowego) ożywcze łyki, tyle że nie tlenu z butli, lecz (chyba?) po prostu powietrza z plastikowego pojemnika, pełnego być może wspomnień po oranżadowych bąbelkach, a być może po letnim płynie do spryskiwaczy… No i mamy też morderstwo, tyle że tutaj gardło poderżnięte jest po filmowemu – najpierw jakimś bardzo tępym nożem, bez zadraśnięcia i bez żadnej czerwonej cieczy, a potem z wyraźnie zademonstrowanym przez ojca (Pawła Hadyńskiego) przyłożeniem do swej nienaruszonej szyi jakiegoś malowniczo poszarpanego, zapewne plastikowego ochłapu „mięsa”.
Biedni aktorzy robią co mogą: dialogują i monologują (jak na serio, o głębszym sensie wszystkiego, to przez mikrofon, a jak dla picu i zmylenia przeciwnika, to na żywo), miotają się – raz udatnie, raz bezładnie… Są zawodowcami, są w teatrze, gdzie ich powinności dookreślił precyzyjnie w okresie stanu wojennego śp. Kazimierz Dejmek. I żal ściska wspomnianą przezeń część ciała, gdy patrzy się na to, co muszą grać. Nawet tak utalentowana, wybitna aktorka, jak Antonina Choroszy, choć naprawdę robi co może (a może bardzo, bardzo wiele), nie jest w stanie ocalić w swoim monologu miałkich racji naiwnej pseudowariatki, w które wyposażył ją młodopolsko-hiszpański grafoman. W swych rozbabranych gestach i narwanej, „zdyszkantowanej” intonacji jest naprawdę przekonująca, tyle że nie ma do czego nas przekonywać – mistrzowsko przez nią dopieszczony i wykonany tekst o wspomnianych tu już „kurewstwach” jest tragicznie pusty i banalny.
I nic dziwnego, że w pewnym momencie Choroszy poczuwa się w prawie do wygłoszenia swoich osobistych zastrzeżeń wobec tego, co gra. Mówi to wszystko „prywatnie” w twarz widzom, kończąc przytomną konkluzją, że aktorzy się jednak mimo wszystko starają najlepiej jak umieją dotrzeć do jakiejś prawdy. (No, chyba że Garcia to też ukartował, bo musiał się napatrzyć i nasłuchać tego typu autotematycznych monologów tu i ówdzie, bo to też kiedyś było w końcu modne, a skoro tak, to warte jest – jako zaskakujące intermedium – włączenia w ten słowotok.)
Drodzy aktorzy! Szkoda Waszego rzetelnego zawodowego wysiłku. Wykonaliście kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty, bo tu nie ma nic do ocalenia (a może oclenia? Tak: nothing to declare!), to jest rozwleczona w minus nieskończoność pierwsza strona „Faktu”, teatralny zachód słońca czekający na swego jelenia… Pardon – na widza, który skłonny byłby jeszcze upozować się na przejętego losem świata wrażliwca-intelektualstę i brać ten humbug na serio.
Niestety, świat się zmienia… Poznańscy widzowie w niedzielę 18 października odbierali womit Garcii w śmiertelnej ciszy, jakby dziwiąc się, że takie coś jest jeszcze możliwe, że nikt rozsądny nie wykopał tego za drzwi, w chwili gdy się pojawiło w bramie przy Dąbrowskiego 5. A na samym końcu znieśli bohatersko ostatnie zniewagi wobec siebie – wielokrotnie już przetrawiony i wydalony womit resztek Publiczności zwymyślanej Handkego (premierowe zwymyślanie: 1966), chwilę poklaskali, a potem udali się do swych domostw, poszukując zapewne – jak wyżej podpisany – odpowiedniej wyceny wartości straconego czasu.
Koniec tych przemieleń, a kto (sam, z własnej woli) oglądał, ten…
28-10-2015
galeria zdjęć Versus, reż. Rodrigo Garcia, Teatr Nowy w Poznaniu ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Nowy w Poznaniu
Rodrigo Garcia
Versus
przekład: Agnieszka Stachurska
reżyseria: Jędrzej Piaskowski
scenografia i kostiumy: Weronika Ranke (Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu)
muzyka: Wojciech Urbański
wokal: Maria Kozłowska
wideo: Marta Nawrot
realizacja wideo: Jan Kęszycki
obsada: Antonina Choroszy, Paweł Hadyński, Nikodem Kasprowicz
premiera: 16.10.2015
To jakieś totalne nieporozumienie. Tak się zastanawiam na co chorują aktorzy i pomysłodawcy tego czegoś oraz jakie leki biorą lub powinni brać .
Czytanie tej recenzji przyprawiło mnie o ciarki żenady. Od pierwszego zdania przed oczami miałem typowego śmieszka-humanistę, którego pseudointeligenckie żarciki bawią jedynie jemu podobne towarzystwo. Do tego nadmiar spoilerów - tak nie pisze się recenzji. Pozdrowień nie uświadczono.
To najbardziej przejmująca sztuka teatralna, na jakiej ostatnio byłam. Powyższa recenzja świadczy o całkowitym braku empatii i zrozumienia tekstu. Smutne.
Ewidentnie był Pan na jakimś innym spektaklu :)
Sztuka prawdziwa...aż nazbyt wyostrzony problem 4ścian...Tak było i tacy niestety ludzie chodzą po tym padole. Kazirodztwo, pedalstwo nie od wczoraj zamiatanie jest pod dywan..
Myślę że po obejrzeniu spektaklu i natchnieniu ze sztuki zeń płynącej mogę wyrazić się słowem i językiem natchnionym. TO JEST SZTUKA ...SZTUKA GÓWNA
a ja nie współczuję PPP i T głupoty, nieuctwa i zapośredniczeń. Postuluję: Kruszczyński na zieloną ("wyspę") trawkę - za wzięcie szmalu i "wadzy" z ustawki tzw konkursowej i niszczenie teatru. Permanentny BRAK talentu obowiązywał, ale wyszedł z mody.
Współczuję Panu, Panie Profesorze, że przestał Pan widzieć, słyszeć, czuć, że Pana zmysły i wrażliwość wyschły na wiór. Że nie jest już Pan zdolny rozmawiać o teatrze. To przykre. Jeszcze bardziej współczuję Pańskim studentom, mam nadzieję, że czmychną z Pańskich zajęć gdzie pieprz rośnie a tego bełkotu, który wylał Pan z siebie - pozbawionego myśli, klasy, rzetelności recenzenckiej - nie wezmą za wzór.
Chyba pan tzw. "recenzent" oglądał jakiś zupełnie inny spektakl.