AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Na każdy dzień tygodnia. XXVI Gliwickie Spotkania Teatralne

Szklana menażeria, reż. Jacek Poniedziałek
Teatr Kochanowskiego w Opolu, fot. Krzysztof Bieliński  

Późnym wieczorem w niedzielę 17 maja zakończyły się XXVI Gliwickie Spotkania Teatralne. Programową różnorodność najstarszego przeglądu w regionie udało się zachować, mimo że wszystkiego było mniej niż w zeszłym roku: mniej spektakli, mniej rozmów z twórcami, mniej eksperymentów formalnych. Jednak w tym przypadku mniej znaczy więcej – organizatorzy zamiast stawiać na ilość postawili na jakość, a widzowie dobrze na tym wyszli.

Standardowo program został ułożony tak, aby każdy mógł znaleźć w nim coś dla siebie. Spotkanie z klasyką literatury rosyjskiej (Idiota, Mistrz i Małgorzata), dwa razy dramaturgia amerykańska, czyli Tennessee Williams (Tramwaj zwany pożądaniem, Szklana menażeria), nowość w postaci gratki dla młodzieży (SAM, czyli przygotowanie do życia w rodzinie, Jak zostałam wiedźmą), rzecz o zabarwieniu komediowym (Quo vadis), sceniczny eksperyment (Projekt: Matka) i monodram z 2010 roku, określany już mianem kultowego (Biała bluzka). Na stronie Gliwickiego Teatru Muzycznego czytamy co prawda: „zobaczymy najciekawsze spektakle, które miały swoje premiery w ostatnim sezonie”, ale kto by się tym przejmował – przecież dwa przedstawienia (w tym retransmisja Tramwaju zwanego pożądaniem londyńskiego Royal National Theatre z 2013 roku) niespełniające tego warunku to stosunkowo niewiele. Ktoś powie – detal, inni stwierdzą, że przy festiwalowych podsumowaniach warto sprawdzić, czy organizatorom udało się wywiązać ze wszystkich obietnic. Jako że jestem w grupie „innych”, sprawdzam dalej. Miały przyjechać „teatry z całego kraju”; w praktyce cały kraj został sprowadzony do Warszawy, Wrocławia, Opola i Szczecina. Zagranicę tym razem reprezentował jedynie słowacki zespół z Nitry. (W zeszłym roku obok Teatro Tatro pojawiły się również grupy z Czech czy Węgier). Ale za to jak reprezentował! Polska premiera inscenizacji dzieła Michaiła Bułhakowa, zakończona owacją na stojąco w ostatnim dniu festiwalu, to piękne ukoronowanie teatralnego tygodnia. Nieważne, że ławki były bez oparcia, a całość trwała prawie cztery godziny – wysoki poziom artystyczny rekompensował wszystkie niewygody. Spektakl rozpoczął się, nim pierwsze miejsca na widowni zostały zajęte. Wyreżyserowana „nieoczekiwana” wizyta prezydenta Słowacji, poczynania podstawionego słowackiego krytyka, obszukanie gości na bramkach… Ondrej Spišák, decydując się na swoistą przedakcję, pozwolił widzom naturalnie wejść w przedstawiony świat pozornych wartości, tak aby zdali sobie sprawę, że sami też są częścią owego świata. Cyrkowy namiot, rozegranie sceny rozmowy Jeszui z Piłatem kukłami naturalnych rozmiarów i sztuczki podczas pokazu czarnej magii tylko podkreśliły podobieństwo naszej rzeczywistości do jarmarcznej clownady. Przewrotne, dobrze zagrane i prowokujące do myślenia.

Tych dobrze zagranych przedstawień było w tym roku więcej. Głośne Jak zostałam wiedźmą (reż. Agnieszka Glińska, Teatr Studio) to świetna muzyka na żywo w wykonaniu zespółu Voo Voo i koncertowy popis aktorskich umiejętności. Dzięki fenomenalnej Kindze Preis zawieszona między światem baśni a współczesnością Wiedźma z tekstu Doroty Masłowskiej to postać pełnokrwista, intrygująca, hipnotyzująca. Bawi rozpuszczony do granic możliwości Boguś Łukasza Simlata, a teatralna opowieść wciąga mimo kilku niedociągnięć inscenizacyjnych (niektóre rozwiązania dotyczące wątków spoza głównego nurtu narracyjnego potęgują sceniczny chaos). Był kameralny Idiota w reżyserii Igora Gorzkowskiego ze świetną Agatą Buzek w roli księcia Myszkina, Biała bluzka w interpretacji Krystyny Jandy i mój niekwestionowany faworyt w kategorii najlepsze przedstawienie tegorocznej edycji Gliwickich Spotkań Teatralnych, czyli Szklana menażeria. Jacek Poniedziałek przefiltrował przez swoją wrażliwość tekst napisany w 1944 roku, dodał do tego lata aktorskiej praktyki u Krzysztofa Warlikowskiego, postawił na dobrych opolskich aktorów. W efekcie powstał spektakl wstrząsający w wiernym mimesis prawdziwego życia. Obraz relacji matki z synem, którą Poniedziałek wyeksponował, jest wielowymiarowy jak uwikłane w nią postacie, mistrzowsko zagrane przez Grażynę Misiorowską i Sylwestra Piechurę. Miłość zmieszana z nienawiścią, wzajemne pretensje, bieda wzmagająca poczucie beznadziei. Amanda Wingfield to kobieta żyjąca przeszłością, w gruncie rzeczy śmieszna i bardzo samotna. Jej nieumiejętne „chcę dla was dobrze”, kierowane do syna Toma, natychmiastowo wywołuje irytację, a w jego siostrze Laurze (Grażyna Rogowska) wzbudza lęk. W fantastycznej scenografii Michała Korchowca rozgrywa się mała-wielka tragedia. Winnych nie ma, my jesteśmy świadkami i jakoś trzeba będzie z tym żyć.

Ciężar zrównoważył Teatr Montownia, z którym mieliśmy okazję spotkać się ponownie (w zeszłym roku wystąpili na GST z dowcipną trawestacją Trzech muszkieterów). Aktorzy z Rafałem Rutkowskim na czele tym razem wzięli na warsztat powieść Henryka Sienkiewicza i przerobili ją na 75 minut czystej rozrywki. Duża dawka absurdalnego humoru (momentami nawet niezbyt wyszukanego), błyskawiczne metamorfozy postaci, muzyka na żywo. A wszystko to według zapowiedzi twórców podane w lekkiej formie śpiewogry z elementami teatru ubogiego. Pieśń pierwszych chrześcijan niczym melodia z Arki Noego? Neron Dj-em? Lew weganin-buddysta? Parafrazując slogan jednej z firm telefonii komórkowej: „Takie rzeczy to tylko w Montowni”.

Jak już wspomniałam, tegoroczną nowością było pojawienie się w programie przedstawień kierowanych do młodego widza. O ile Jak zostałam wiedźmą nie jest skrojone na miarę konkretnego odbiorcy, tak sztuka Marii Wojtyszko SAM, czyli przygotowanie do życia w rodzinie Wrocławskiego Teatru Lalek to przede wszystkim propozycja dla rówieśników głównego bohatera – trzynastoletniego nadwrażliwego outsidera Samuela Twardowskiego. Chłopak nosi okulary, w wolnym czasie komponuje piosenki na keyboardzie, rozmowy prowadzi głównie ze swoim schizofrenicznym chomikiem, a na domiar złego jego rodzice ni stąd, ni zowąd postanawiają się rozwieść. Dobra rola Grzegorza Mazonia (aktor został laureatem nagrody im. Leona Schillera za rok 2014) i trochę uproszczony obraz rzeczywistości współczesnego nastolatka.

To był naprawdę owocny tydzień. Trochę brakowało wieczornych spotkań z twórcami (w tym roku odbyły się tylko dwa takie spotkania), formuła teatru dramatycznego zdecydowanie zawładnęła festiwalem, ale obeszło się bez wielkich rozczarowań. I chociaż Lupa nie zawitał do Gliwic ze swoją Wycinką, to nie powinniśmy narzekać. A ponieważ padło już nazwisko Lupy, to przyznam, że moje prywatne wnioski po festiwalu sprowadzają się do refleksji w stylu notki z facebookowej strony Pilne: Krystian Lupa powiedział – jaka wielka szkoda, że Poniedziałek jest tylko raz w tygodniu.

29-05-2015

XXVI Gliwickie Spotkania Teatralne, Gliwice, 10-17.05.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany
    2015-06-21   08:53:17
    Cytuj