Nieśpiewny S-bahn
Książka o Christiane F. i jej życiu nastoletniej narkomanki ukazała się w Polsce w czasie, kiedy mniej więcej miałam tyle lat co ona, kiedy zaczęła brać. Dla mnie i moich znajomych – dzieci z okolic Dworca Wschodniego, była to bardzo ważna lektura, mówiąc dzisiejszym językiem: książka kultowa.
Tyle tylko że dla nas była ona przede wszystkim o życiu w innym świecie i wcale nie chodzi tu o narkotykowe odjazdy. Opowiadała o tym, jak naszym równolatkom żyje się za żelazną kurtyną, w tej lepszej, ciekawszej części Europy. Narkomania i wszystko to, co się z nią wiązało, wydawało się naturalną, a równocześnie fascynującą częścią tamtego świata, tak różnego od blokowiska w peerelu. W ten sposób książka stała się czymś na kształt mitycznej opowieści. Czy odstręczała od narkomanii – nie wiem. Myśmy nie mieli dostępu ani do haszyszu, ani do LSD, ani do heroiny. Tu dostępny był butapren i tri, więc – mówiąc słowami Herberta – niebranie było „kwestią smaku”, odmową poddania się socjalistycznym erzacom. Pozwoliłam sobie na ten osobisty wstęp, dlatego że nurtuje mnie powód, dla którego zdecydowano się przerobić książkę-wywiad z Christianą F. na przedstawienie baletowe. Zarówno scenariusz, jak i choreografia oraz reżyseria są autorstwa jednego człowieka – Roberta Glumbeka, tak więc spektakl jest jego autorskim dziełem.
Jak można przeczytać w programie: „Spektakl Dzieci z dworca ZOO to impresja na temat najważniejszych wątków poruszonych w książce i filmie. Taniec współczesny jako środek wyrazu jest w stanie spojrzeć na tę opowieść z innej strony i pokazać to, co do tej pory być może umknęło uwadze odbiorców”. Szczególnie ta ostatnia zapowiedź wydała mi się intrygująca – co takiego można nowego powiedzieć ruchem, co umknęło w lekturze. Kiedy po latach wróciłam do książki o Christianie F., to nie wizje zachodniego świata, ale bardzo naturalistycznie oddane opisy walki z własnym ciałem w trakcie głodu narkotykowego, jak i odtruwania przebiły się na plan pierwszy. Choć ruch wydaje się bardzo dobrym środkiem do oddania poprzez ciało tego, co ciało odczuwa, sceniczna impresja na temat najważniejszych wątków książki poszła raczej w stronę romantycznego obrazu grupy młodych ludzi spotykających się gdzieś razem, spędzających ze sobą czas i tworzących dla siebie ważną grupę rówieśniczą. Narkomania z tego przedstawienia to zjawisko przeestetyzowane, bardzo piękne i fascynujące w oglądzie, do czego przyczynia się także użycie jako ścieżki dźwiękowej piosenek Davida Bowiego (słuchanych przez autentycznych bohaterów książki) oraz bardzo pięknej muzyki islandzkiego twórcy, Valgeira Sigurðssona, oraz eksperymentalnych utworów Ólafura Arnaldsa i Alice Sary z The Chopin Project, a także Johnniego Greenwooda, Haushki, Jóhanna Jóhannssona i Trentemøllera.
Rzeczywiście w spektaklu mało jest przedstawiania fabuły z książki (można rozpoznać scenę odwiedzin w dyskotece SOUND czy ucieczkę przed policją na dworcu oraz śmierć Babsi) natomiast bardzo starannie i szczegółowo oddano scenę rozpadu rodziny Christiane, która stała się w ten sposób wyraźnym zaznaczeniem tego, dlaczego dziewczyna zaczęła brać narkotyki. W tej pierwszej scenie Christiane (Karolina Cichy-Szromnik) ubrana jest jeszcze w dziewczęcą pomarańczową sukienkę, taką samą w cytrynowym kolorze nosi jej siostra (Stephanie Nabet), obie swoim ruchem podkreślają jeszcze dziecięcość ich postaci. Z ich delikatnością kontrastuje pełen gwałtowności, by nie rzec – agresji, taniec między matką (Monika Marszałek) a ojcem (Vasyl Kropyvnyi). Ojciec odchodzi z siostrą, matka zostaje z Christiane. Jest to najbardziej narracyjna scena w całym spektaklu, reszta to bardziej impresje lub ruchowe wariacje wokół fabuły książki, ta ledwie jest zaznaczona przy pomocy zbiorowych układów, które przeważają, oraz kilku duetów. Tak więc poszczególne sceny nie tyle opowiadają o tym, co się zdarzyło się w życiu Christiane, lecz tworzą obrazy budujące nastrój wspólnoty. W ten sposób nie ona jest główną bohaterką, protagonistą staje się cała zbiorowość. Ona jest raczej kimś wprowadzającym nas w ten świat.
Jego właściwym twórcą jest tajemnicza postać określona w programie jako Fatum (Maksim Yasinski). To ona wyłania się z mroku zaraz po tym, jak rodzina Christiane się rozpada. Ubrana jest jak awangardowy artysta – w czarne skórzane spodnie i surdut, ma bardzo jasną twarz, przypomina jakiegoś demona. To niewidzialny król podziemia, trzyma się od reszty na dystans, ale kieruje działaniami Christiane. To za jego sprawą wychodzi ona z dzieciństwa i przemienia się w narkomankę – znaną na świecie Christiane F. Zamienia dziecinną sukienkę na czarne leginsy, krótką czerwoną spódnicę i dżinsową kamizelkę. Jej strój, podobnie jak kostiumy innych postaci, spokojnie mógłby być codziennym ubiorem młodzieży w latach osiemdziesiątych: proste dżinsy, skórzane kurtki, flanelowe koszule w kratę zawiązane wokół bioder.
Przestrzeń, w jakiej rozgrywa spektakl, sugeruje bliżej nieokreślone podziemia, w jakich może rozgrywać się akcja. Jest to duża ciemna hala z kilkoma ruchomymi kolumnami w tyle sceny oraz schodami prowadzącymi gdzieś na górę. Realność tej przestrzeni wzmacniają autentyczne ściany zamkowej opery pokryte graffiti, z których odłażą kolorowe, porwane plakaty. W tyle sceny widać rozliczne znaki zakazu, niektóre z nich zamazane są farbą. Z przodu sceny nieco komicznie wyglądają bardzo symetrycznie ułożone „śmieci” – każdy pojedynczo, w regularnych odstępach od innych. Dopiero kiedy w jednej ze scen tancerze rozkopują je na różne strony, ten element scenografii przestaje straszyć sztucznością. Jednoznacznie przestrzeń ta staje się halą dworcową w scenie śmierci Babsi, kiedy na ziemi leży ciało dziewczyny, a dookoła obojętnie mijają je postacie w prochowcach. Natomiast o wiele częściej odrealniają ją snujące się po scenie dymy oraz zawsze przytłumione, miękkie światło, jakim jest oświetlona. To odrealnienie oraz brak scen choćby nawiązujących do strasznych, drastycznych opisów głodu narkotykowego czy prostytucji, którą Christiane zarabiała na narkotyki, powodują, że owa taneczna impresja przywołuje jakiś poetycko-romantyczny obraz grupy narkomanów. Ich stopniowa degeneracja zaznaczona jest zaledwie w kilku momentach, kiedy ich taniec jest spowolniony czy wtedy, gdy tancerze wplatają w układ znaczące pocieranie przedramion. Najbardziej widoczne jest to w scenie otwierającej drugi akt, kiedy grupa narkomanów wędruje po scenie niczym zombie.
Oglądanie Dzieci z dworca ZOO było dużą estetyczną przyjemnością dzięki świetnie i z energią wykonanym znakomitym układom tanecznym. Trudno było mi się tylko odnaleźć w tak daleko posuniętej estetyzacji tego, co uestetyzowane traci swoją moc oddziaływania. Narkomania to nie jest zjawisko, jak każde inne; tu pokazywane jest w swojej wersji upoetyzowanej, przez co traci swoją grozę – śmierć nastoletniej dziewczyny nie musi być od razu konsekwencją narkotyków, zdarza się też z innych powodów. W spektaklu staje się mało ważnym dodatkiem do niemal nostalgicznej opowieści o grupie rówieśników – ich młodości durnej i chmurnej, ale jednak pięknej. Dzięki temu szczeciński spektakl, mimo iż wykonawcy nie śpiewają, sytuuje się gdzieś między narkotycznymi wizjami z Hair a rodzimym musicalem, który rozgrywał się na stacji podziemnej kolejki. Nie jestem pewna, czy o taką „inną stronę” opowieści twórcom chodziło.
21-05-2018
galeria zdjęć Dzieci z dworca ZOO, reż. Robert Glumbek, Opera na Zamku w Szczecinie ZOBACZ WIĘCEJ
Opera na Zamku w Szczecinie
Dzieci z dworca ZOO
choreografia i inscenizacja: Robert Glumbek
scenografia: Wacław Ostrowski
kostiumy: Tijana Jovanović
reżyseria świateł: Dawid Karolak
obsada: Karolina Cichy-Szromnik, Paweł Wdówka, Maksim Yasinski, Monika Marszałek, Vasyl Kropyvnyi, Stephanie Nabet, Viola Daus, Nayu Hata, Emma McBeth, Filip Krzyżelewski, Piotr Nowak, Vladyslav Golovchuk, Żaneta Bagińska, Nadine de Lumé, Julia Kucharska, Roger Bernad, Łukasz Przespolewski
premiera: 11.05.2018
A ja nie do końca podzielam recenzję. Dla mnie spektakl był bardzo sugestywny i nie powiedziałbym, żeby "estetyzował" problem narkomanii w jakimś niebezpiecznym naddatku, bo taniec sam w sobie "estetyzuje". Nie przywiązywałbym się też przesadnie do książki i wspomnień z młodości wynikających z lektury. Wykonanie na bardzo wysokim poziomie.
Myślę, że ta recenzja w pełni oddaje moje odczucia po obejrzeniu spektaklu. Spodziewałam się zobaczyć na scenie obrazy, które do głębi mną wstrząsną, a wyszłam z przedstawienia niemal nieporuszona. Było w tym wszystkim zbyt mało dramatu i rozdarcia, z którym niewątpliwie mierzyli się bohaterowie, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że przedstawienie tego za pomocą ruchu scenicznego musiało być niezwykle trudne. Stąd moje wielkie ukłony w stronę odtwórców głównych ról