Piździelce śpiewają
Na samym początku wypada mi stwierdzić, że twórczynie tego „anamorficznego koncertu performatywnego” wiedzą, o czym mówią. Ich „życiorysy w sztuce”, które dość dokładnie przestudiowałem, świadczą o ich dobrej znajomości tematów typu: „zakład karny męski”, „słownictwo osadzonych”, „wykluczenie”, „stereotypy męskości” itp., itd. Uważny ogląd ich dzieła świadczy także o tym, że wiedzą, co robią, choć jedna z nich w pewnym momencie stwierdza w sposób „prowokująco niefrasobliwy”, że to performans, więc nie wie, co zaraz zrobi. Cóż, nawet jeśli naprawdę w tym akurat momencie nie wiedziała, to i tak wszystkie niemal działania zarówno jej, jak i dwóch koleżanek-performerek wyglądały racjonalnie z punktu widzenia kompozycji całości.
Natomiast muszę stwierdzić, że ich muzyczne improwizacje wnosiły do tej kompozycji niewiele, budząc moje podejrzenia, że są po prostu „wypełniaczami czasu”, potrzebnymi dla uznania ich dzieła za „pełnospektaklową wypowiedź artystyczną”. Zresztą, może jestem tu niesprawiedliwy, przypisując Agnieszce Bresler, Martynie Dębowskiej, Iwonie Koneckiej oraz koordynującej ich sceniczną obecność z zewnątrz Weronice Fibich takie intencje? Może (bądźmy ciut bardziej serio) te kilkakrotnie powtarzane kakofonie miały nas, widzów-słuchaczy-świadków, znużyć, zdołować, wytrącić z biernej równowagi ducha i zagnać naszą wyobraźnię w jasność, ciasność i tłoczność więziennej celi? Bo ten „gwałt przez uszy” mnie na przykład autentycznie wkurzał i zdecydowanie wytrącał z równowagi.
Jeszcze jedno podejrzenie: dźwiękowe improwizacje mogły być także sposobem odreagowania przez performerki stresującej sytuacji mierzenia się z trudnym tematem, z sytuacją, gdy odsłania się przed gromadą nieznajomych swe własne lęki, obawy, traumy, przerażenia.
Jeśli chodzi o treść i przesłanie tych dźwiękowych improwizacji, mogliśmy wychwycić w zrytmizowanym pokrzykiwaniu, pochrząkiwaniu, mamrotaniu, wymlaskiwaniu i beatboxowaniu najważniejsze, „leitmotivowe” teksty, starannie dobrane, przeznaczone do scenicznej obróbki. Najpierw „obrobiony” na różne sposoby został dialog uczestnika więziennych teatralnych warsztatów z innym osadzonym, który nijak nie mógł zrozumieć sensu podejmowanych tam działań. Brzmiało to tak:
– Co wy tam, k… robicie? Śpiewacie?
– No.
W dalszej części performansu jego autorki przekazały nam komentarz „niewarsztatowego osadzonego”, będący zapewne ciągiem dalszym i niejako podsumowaniem tego dialogu:
– Chłopcy – piździelce nie ludzie, w pierdlu śpiewają! Świat się, k… kończy!
Komentarz ten był leitmotivem kolejnej dźwiękowej improwizacji.
Końcowy wniosek praktyczny, będący zapewne ostatecznym efektem konfrontacji osadzonych-niewarsztatowiczów z osadzonymi śpiewającymi, został wypowiedziany gdzieś pod koniec performansu:
– A na drzewach zamiast liści będą wisieć spedaleni artyści.
Jak ta mowa nienawiści (przypomnę: akt mowy to też czyn!) przełożyła się na czyny innego rodzaju? Chętnie bym się tego dowiedział, ale jednym z praw artystek-twórczyń tego performansu (jak i wszystkich pozostałych twórców i twórczyń wszelkiego rodzaju) jest prawo do niedopowiedzeń, w tym wypadku jak najbardziej uzasadnionych.
Zresztą później, gdy performerki podają nam suche informacje o „przewinach wobec męskości” karanych przez ojca paskiem, gdy zapoznajemy się z zestawem „męskich” wyzwisk z podwórka i szkoły, gdy sięgamy do źródeł tej wszechogarniającej przemocy, żadne dopowiedzenia nie są nam potrzebne. Na dwóch obszernych pasach materiału, który spływa ku podłodze, mamy wypisane wyzwiska kojarzone z napisami na osiedlowym murze. Performerki dopisują tam jeszcze kilka raniących słów – mamy jasność.
Na bardzo pozytywną ocenę (już bez żadnych podejrzeń tudzież insynuacji) zasługuje, moim zdaniem, zagospodarowywanie przestrzeni – pomysłowe, znaczące, dające do myślenia, dobrze zgrane z tekstem, będące jak najbardziej integralną częścią aktorskich (pardon: performerskich) działań.
Zacznijmy od tego, że widzowie-słuchacze-świadkowie siedzą na krzesłach ustawionych w półkole. Jego „nieukrzesłowiony” fragment zajęty jest przez podest z perkusją (często-gęsto wykorzystywaną) i stolik z zapleczem mikrofonowo-komputerowym. Środek tego okręgu – główna przestrzeń działań performerek, jest powoli, systematycznie, znacząco, mądrze zagospodarowywana i wypełniana rozmaitymi przedmiotami. Na koniec mamy tu rozciągniętą w różnych kierunkach czerwoną taśmę, zwisające na czarnych sznurkach nagie cegły oraz wiszące obok nich plastikowe butelki z cieknącą z nich wodą, która spada do położonych na podłodze metalowych misek albo leci wprost na podłogę.
Zanim ta instalacja zostanie ostatecznie zainstalowana, wchodzące w jej skład przedmioty są w rozmaity, pomysłowy sposób ogrywane: performerki rozpakowują cegły z czarnej folii, w którą cegły owe były starannie zawinięte, i wieszają je na sznurkach, „siusiają” wodą z butelek do misek rozłożonych na podłodze, rozciągają ograniczającą ich pole ruchu taśmę w różnych kierunkach, przymocowując ją gdzieś albo dając widzom do trzymania.
Można te działania kojarzyć bardzo różnie, jednak tutaj pole skojarzeń mamy skutecznie, mądrze zawężone do kontekstu więziennego: muru, zamknięcia, kibla w kącie celi, tłoku, bezruchu… Atakują nas przy tym podane beznamiętnie informacje, na przykład o tym, że w polskim więzieniu ilość metrów kwadratowych przypadających na jednego więźnia wynosi trzy.
Te informacje i te działania w sumie wystarczą, abyśmy wczuli się w sytuację osadzonego w zakładzie męskim i może nie trzeba wtłaczać nam do głów podniosłego tekstu o ludzkiej przyrodzonej godności? Czy aby na pewno jest potrzebny i czy musi być wypowiedziany pod koniec performansu?
Twórczynie „anamorficznego koncertu performatywnego” pod tytułem Chłopaki. Prawo głosu zadbały też o to, by dać widz(k)om-słuchacz(k)om-świadkom chwilę wytchnienia i zaaranżowały na scenie grę dla więziennych strażników pod roboczym tytułem „Jak zachować spokój w więzieniu”. Śmieszno-straszne instrukcje przekształcone w pytania, owszem, wywoływały wesołość na widowni, ale jak by się tak całkiem serio nad nimi zastanowić… Służbista biurokracja dotyka tu przecież bardzo czułej tkanki egzystencji w świecie stłoczonym, dusznym, najeżonym potencjalnymi konfliktami, skazanym na zachowania regulaminowe z nieustannie, agresywnie obecnym zamiarem, by regulamin przekroczyć, ominąć, olać. Zatem także owo ludyczne, „rozrywkowe” intermedium kryje w sobie podwójne dno. Jak cała „normalna” sytuacja egzystencjalna w pierdlu.
Czyli: wiedzą, co mówią, dobrze zaplanowały to, co robią, w dodatku mają do tego wszystkiego pełne prawo – były, sprawdziły, doświadczyły, bały się, przezwyciężyły strach, uzyskały w swej pracy „tam” istotne artystyczne i terapeutyczne rezultaty. A my – obserwatorzy i obserwatorki ich scenicznych działań? Przyjemnie nam nie jest, ale granice naszej wyobraźni, jeśli tego chcemy, mają szansę być przesunięte w istotny dla nas sposób za kraty, w tłok, duchotę i wredne, jasne światło więziennych jarzeniówek.
PS Performerkom, które nie są z Poznania, pozwalam sobie uświadomić, że ktoś, kto pisze „Kolejarz” zamiast „Kolejorz”, naraża się w Grodzie Przemysława na zabicie śmiechem.
26-11-2021
Kolektyw Kobietostan
Chłopaki. Prawo głosu
koncept i wykonanie: Agnieszka Bresler
tekst i wykonanie: Martyna Dębowska
reżyseria i wykonanie: Weronika Fibich
muzyka i wykonanie: Iwona Konecka
premiera (w ramach Off-Premier): 13.11.2021, siedziba Teatru Ósmego Dnia w Poznaniu
galeria zdjęć Chłopaki. Prawo głosu, reż. Weronika Fibich, Kolektyw Kobietostan ZOBACZ WIĘCEJ