Pocałuj mnie w…
Dawno nie miałam okazji wysłuchania tak dobrych dialogów na scenie teatralnej. W Pocałunku dramaturg Ger Thijs zawarł tekst operujący mową codzienną, a jednak zahaczający o rozważania filozoficzne; tekst wypowiadany tylko między dwoma osobami, choć odnoszący się do niejednego i niejednej z nas.
Tym bardziej szkoda, że tak umiejętnie napisana historia została ubrana w tak byle jaką scenografię. I wcale nie chodzi mi tutaj o brak jakichś wymyślnych dekoracji, ale po prostu o to, że trudno mi było odnaleźć związek pomiędzy tymi dwiema sferami (pomiędzy tym, co słychać, a tym, co widać). Zacznijmy jednak od treści holenderskiego dramatu.
Ona – kobieta ciesząca się z sukcesów córki, zaniepokojona stanem swojego zdrowia. Wegetarianka, dbająca o to, co ludzie powiedzą. Stan cywilny: mężatka (mąż zajmuje się pracami ogrodowymi, myślistwem, długim leżeniem w wannie i unikaniem rozmów z żoną). Stan emocjonalny: lekka panika wynikająca z mającego paść za kilka godzin „werdyktu” lekarskiego dotyczącego zmian w jej piersi. On – niespełniony komik, zmuszony do zabawiania odwiedzających park rozrywki, czekających w kolejce po bilet. Doprecyzujmy: zabawianie łączy się ściśle z przywdzianiem kostiumu niedźwiedzia i skręcaniem balonów w różnorakie kształty (np. psa czy korony). Stan cywilny: niejasny. Dzieci: syn hazardzista, dzwoniący do ojca zawsze wtedy, gdy kończą mu się fundusze. Stan emocjonalny: no cóż, coś pomiędzy narcystycznym zachwytem nad sobą a desperackim poszukiwaniem czegoś, co ten zachwyt uprawomocni.
Ona i on spotykają się gdzieś na szlaku turystycznym, którym on podąża zwykle wtedy, gdy szuka natchnienia do kolejnego występu; natomiast ona traktuje wędrówkę jako formę przygotowania do zmierzenia się z najgorszym. Okazuje się jednak, iż to najgorsze nie czeka wcale w gabinecie lekarskim, lecz w pobliżu niepozornej ławki, gdzie Kobieta spotyka Mężczyznę, który mógłby odmienić jej życie na lepsze, ale zamiast tego – tylko je boleśnie komplikuje.
Przedstawienia, w których gra tylko (lub aż!) dwójka aktorów, nie należą do najłatwiejszych w dziedzinie starań o utrzymanie uwagi widza. Tym bardziej, jeśli cała akcja sprowadza się do tkwienia obojga partnerów w jednym miejscu i prób ożywienia tej prostej sytuacji wartkim dialogiem, który mógłby rozbudzić w widzach żywe emocje. Magdalena Myszkiewicz i Konrad Pawicki dialogują zwinnie, choć dla mnie ich pierwsza wymiana zdań (spotkanie przy ławce na szlaku) jest nazbyt zmanierowana, trochę brak jej autentyczności. No bo czy kobieta, która spotyka nieznajomego, rozpoczyna z nim rozmowę w ogóle na niego nie patrząc? Czy miała to być oznaka pogardy Kobiety wobec otaczających ją ludzi? Czy też może dowód na niedostateczną atrakcyjność Mężczyzny? Poza tym – gdyby jakiś po raz pierwszy spotkany przeze mnie mężczyzna rozpoczął rozmowę od stwierdzenia, że zajęłam JEGO ławkę, w ogóle nie kontynuowałabym tej rozmowy. No, może tak od razu nie zdzieliłabym go torebką w łeb, może nawet nie próbowałabym go zgładzić przeszywającym spojrzeniem, ale gadać z nim? Nie, dziękuję. Chyba że zjawiłby się w przebraniu niedźwiedzia. Trudno mi więc było doszukać się wiarygodnych motywów ich pierwszych działań.
Do tytułowego pocałunku dochodzi między dwojgiem nieznajomych trochę na zasadzie aktu desperacji, który w niczym nie przypomina romantycznego uniesienia. Wydaje się również, że reżyserowi Markowi Pasiecznemu zabrakło pomysłu na ruch sceniczny aktorów. Ci albo siedzą na ławce, albo przechadzają się mniej lub bardziej żwawym krokiem wzdłuż przestrzeni gry (co ma zazwyczaj sugerować przejście sporej części szlaku). Upływ czasu zaznaczany jest poprzez wygaszanie światła i muzykę, które, niestety, niezbyt szczęśliwie dopełniają reszty elementów spektaklu (jeśli jedną z funkcji muzyki w teatrze pozostaje wzmocnienie przeżywanych przez widza emocji, podkreślenie wagi prezentowanych zdarzeń – w przypadku Pocałunku tego efektu nie udało się, moim zdaniem, osiągnąć).
Muszę się także krytycznie (a w tym wypadku oznacza to: niezbyt przychylnie) odnieść do wspomnianej tu już scenografii, która pełni przecież w teatrze rolę niekoniecznie drugoplanową. W szczecińskiej wersji Pocałunku tworzą ją: ławka, szare rury łączące skośnie podłogę z sufitem (w rogach sceny) oraz sama podłoga – oblepiona czarno-białymi fotografiami (podobnie zresztą jak ławka). Nie mam pojęcia, co autorka scenografii, Katarzyna Stochalska, miała na myśli, gdy zdecydowała się na takie „uzdjęciowienie” przestrzeni gry. Na fotografiach widać postacie mężczyzn i kobiet, również aktorów występujących w Teatrze Małym. Czy miałyby one sugerować, iż to, co za chwilę obejrzymy na scenie, jest tylko pewną częścią większej całości, tak jak fotografia pozostaje jedynie fragmentem wyrwanym z rzeczywistości? Opowieścią, jakich wiele, której koniec musimy sami dopisać? Czy spotkanie Kobiety i Mężczyzny to tylko taki fotograficzny, acz decydujący moment, by posłużyć się sformułowaniem Cartier-Bressona? Po co przyklejać do podłogi zdjęcia, o które aktorzy zahaczają, ślizgają się na nich, i to w dodatku (raczej) nieplanowo?
Moją konsternację potęguje również kształt ławki. Jak trafnie określiła to pani siedząca w rzędzie za mną, wygląda ona jak… katafalk. Czy na tej ławce miała dokonać się czyjaś śmierć? Nie tak wyobrażam sobie wędrówkę po holenderskich szlakach pieszych. Poza tym – odniosłam wrażenie wprost przeciwne: w pobliżu tej ławki dokonała się pewna przemiana – Kobieta i Mężczyzna być może doznali nawet pewnego rodzaju przebudzenia. Jednak tak przygnębiające otoczenie nie pozostawia żadnych złudzeń, iż ta przemiana przyniesie im jakąkolwiek namiastkę szczęścia wiecznego.
Do tytułowego pocałunku dochodzi między dwojgiem nieznajomych trochę na zasadzie aktu desperacji, który w niczym nie przypomina romantycznego uniesienia. Bohaterowie próbują chyba za jego pomocą przekonać się, czy coś w ich życiu może się zmienić (na lepsze). Pocałunek łączy dwoje samotnych w gruncie rzeczy ludzi, ale tylko na moment. Chwilę później Kobieta znów traktuje Mężczyznę jak natręta, którego nie chce się całować, tylko rzucić mu w twarz: „Pocałuj mnie w d…”. Jednak tym wszystkim emocjom brakuje natężenia. I choćby nie wiem jak aktorzy się wytężali (a Magdalenie Myszkiewicz i Konradowi Pawickiemu braku zaangażowania zarzucić nie można), to i tak scenograficzne „okoliczności przyrody” zdają się tę performatywną energię z Pocałunku wysysać.
Ale może to wszystko tylko wynik mojego własnego zmęczenia podróżą pociągiem...
12-02-2014
galeria zdjęć Pocałunek, reż. M. Pasieczny, Teatr Współczesny w Szczecinie ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Współczesny w Szczecinie, Teatr Mały
Ger Thijs
Pocałunek
przekład: Małgorzata Semil
reżyseria: Marek Pasieczny
scenografia: Katarzyna Stochalska
muzyka: Robert Łuczak
obsada: Magdalena Myszkiewicz, Konrad Pawicki
premiera: 31.01.2014