Pochwała Gajosa
Dwie dekady temu na deskach Teatru Powszechnego ustawiono wielki, ciężki fotel zdobiony wzorzystą draperią. Padający na niego snop światła wyodrębniał go z czarnej przestrzeni sceny. W mężczyźnie, który wkrótce zasiadł w fotelu, trudno było rozpoznać Janusza Gajosa. Skryty za mocną charakteryzacją, z długimi, popielatymi włosami i kostiumem wyszywanym złotą nicią, zjawiał się jako mędrzec z przeszłości, snujący opowieść o mieście, które spłynęło krwią i rozpaliło się stosami.
Dzisiejsze wykonanie Mszy za miasto Arras wygląda zupełnie inaczej. „Zaczęło się wszystko, by tak rzec, niewinnie”. Na kameralnej scenie Teatru Narodowego, otoczonej z trzech stron widownią, stoi jedynie krzesło. Jeszcze przy zapalonym świetle, niemal prywatnie, wchodzi bocznymi drzwiami Janusz Gajos. Tym razem zrezygnował z charakteryzacji, nie wspomaga się także kostiumem. Codzienna marynarka, zwykła, szara koszula. Z tym ascetycznym anturażem doskonale współgra przenikliwy chłód aktorskiej narracji. Oszczędny w środkach Gajos rozgrywa dramat rozpisany na dialogi katów i niewolników oraz na monolog Jana, świadka niecodziennych wydarzeń, które nawiedziły miasto Arras.
„Wiosną roku 1458 miasto Arras nawiedzone zostało klęską zarazy i głodu. W ciągu miesiąca – niemal piąta część obywateli straciła życie. W październiku roku 1461 z niewyjaśnionych przyczyn nastąpiło słynne Vauderie d’Arras. Były to okrutne prześladowania Żydów i czarownic, procesy o urojone herezje, a także wybuch łupiestwa i zbrodni. Po trzech tygodniach przyszło uspokojenie” – tak rzecz przedstawia autor Mszy…, Andrzej Szczypiorski. Gajos snuje opowieść o wydarzeniach dawno minionych, ale bezwzględna sugestywność szczegółów niejednokrotnie zaciera różnicę między historią opowiadaną a tym, co rodzi się w umysłach widzów. Aktor wygłasza większość tekstu, stojąc na proscenium. Czasami siada na krześle, pochyla się, ścisza głos. Rozgląda się. Zawsze jednak zwraca się wprost do publiczności, bacznie ją obserwuje. Nie wciela się w żadną postać, a jednak oczom oniemiałych widzów ukazuje się ojciec Albert, z wielkim przekonaniem i z wielką chytrością cedujący część władzy na prosty lud, by nim sterować i grzmieć w przywoływaniach do porządku. Przerażająco brzmią okrzyki motłochu, rozlegające się podczas wizyty żydowskiego posłańca i poniżające go w zgodzie z chrześcijańskim sumieniem. Szyderstwa pana de Saxe i trzeźwe słowa biskupa Dawida przywoływane są przez narratora z gorzką świadomością ówczesnej bezradności. Bezradności, która co pewien czas na nowo pozwala rozkręcać się spirali totalitaryzmu.
Powtarzalność procesów historycznych interesowała także Szczypiorskiego. Napisana przez niego Msza za miasto Arras stanowiła reakcję na wydarzenia marca ’68 roku, była świadectwem rozczarowania części inteligencji „Solidarnością”. W 1994 roku Janusz Gajos zdołał wykroczyć poza wymiar historyczny, stworzyć kreację o charakterze uniwersalnym. Sięgając po ten tekst w 2015 roku, aktor wciąż wierzy w uniwersalny wymiar przedstawianej opowieści, będącej „schematem budowania wszelkich totalitaryzmów i manipulowania ludźmi przez ideologów, którym co jakiś czas przychodzi do głowy, że znaleźli panaceum na całe zło świata”. Na próżno więc szukać w monodramie Gajosa bezpośrednich aluzji odnoszących się do świata współczesnych możnowładców. A jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że spektakl, którego premiera miała miejsce tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich, sam Gajos zaś udzielił oficjalnego oparcia Bronisławowi Komorowskiemu, jest jeśli nie aluzją, to chociaż wyraźnym rymem do współczesności. Widać w nim niepokój współczesnego intelektualisty, który odrobił już swoją lekcję fanatyzmu i rozczarowań, a jednak przyjdzie mu oglądać ten spektakl od nowa. „I zostaw waszych umarłych w spokoju – przemawia Szczypiorski ustami biskupa Dawida. – Nie handluj nimi, jako zwykłeś czynić, by tym silniej omotać żywych swymi naukami o zbawieniu wiecznym”. Nie sposób odmówić tym słowom gorzkiej aktualności.
Ale Msza za miasto Arras jest przede wszystkim powrotem „wieeeeelkiego aktora”, jak nazwał niegdyś Gajosa Tadeusz Łomnicki. Powrotem, ponieważ sztuka monodramu jest wymagająca jak żadna inna i jako taka nie może równać się ze spektaklami, w których celuje Gajos na deskach Teatru Narodowego. Monodram nie jest klaczą potulną – lubi zrzucać z grzbietu. Ujawnia sztuczność i pustkę, ale najlepszym jeźdźcom wynagradza największe trudy.
Monodram w wykonaniu Janusza Gajosa staje się najwyższą pochwałą teatru.
15-06-2015
Teatr Narodowy w Warszawie
Andrzej Szczypiorski
Msza za miasto Arras
adaptacja: Igor Sawin
współpraca: Piotr Cieplak, Paweł Czepułkowski
aranżacja przestrzeni, kostium: Dorota Roqueplo
obsada: Janusz Gajos
premiera: 21.05.2015
Napisana przez niego Msza za miasto Arras stanowiła reakcję na wydarzenia marca ’68 roku, była świadectwem rozczarowania części inteligencji „Solidarnością”. W 1971 roku? Jeszcze się nie narodziłam a już rozczarowała?
A kim jest ktoś o imieniu Frakcja Zdrowego Rozsądku, mówiący do wybitnego artysty "panie Januszu" i recenzujący dzieło w sposób płytki, pogardliwy i niestety prostacki? Jak rozumiem, jest ten ktoś osobą na tyle wybitną i utalentowaną, żeby z wyżyn swojego talentu oceniać występ mniej utalentowanego szaraczka, aktora Janusza Gajosa, którego - zapewne omyłkowo - inny wybitny aktor nazwał Wielkim. Hm, któż to przerasta talentem Gajosa i Łomnickiego? Proszę się przedstawić i pozwolić nam zastygnąć w niemym podziwie. Frakcja Zdrowego Rozsądku napisał(a):
Tendencją wybitnych artystów jest to, żeby upraszczać. Widzimy to w malarstwie, muzyce i innych dziedzinach sztuki. Pan Janusz Gajos jest bardzo dobrym aktorem ale... ale to aktor, który należy do grupy "grających sobą" - nie jest aktorem uniwersalnym. Tzn zawsze gra bardzo podobnie. Sztuka w teatrze TV była li tylko formą opowieści - to tak jakby słuchać dobrego mówcy na obiedzie rodzinnym w czasie urodzin Wujka. Miło się słucha ale nie powala. Pan Janusz wyszedł pewnie z założenia, że już sama ascetyczna forma podbije Go na wyższy poziom artyzmu - ale to niestety działa odwrotnie - tylko wybitny, uniwersalny aktor może sobie pozwolić na taką formę upraszczania. Brawo Panie Januszu - ale bez fajerwerków.