Potęga animacji w służbie edukacji
O, jakże nieodmiennie, stale, nieprzerwanie, od dziecka podziwiam artystów teatru lalek, animacji, przedmiotu, formy! Potrafią wyczarować coś z niczego, wykreować jak dzieci w swych zabawach cały wszechświat najzupełniej realny, a zarazem fikcyjny i metaforyczny, którego oryginalność stokrotnie przebija naszą skromną, jak to mówią filozofowie, „rzeczywistość potocznego doświadczenia”. A cała ta przemyślna konstrukcja wsparta jest na przyjacielskiej umowie z widzem, którego wystarczy umiejętnie, stopniowo wprowadzić w proste reguły budowy owego wszechświata.
Historia, którą opowiadają ci wspaniali ludzie sztuki, może mieć nawet niewybaczalne na innym polu znamiona hiperbanalności, a i tak podziwiać będziemy ich zmyślne wymieszanie banału z oryginalną formą, którego to procesu owocem jest niekłamana, kunsztmistrzowska, arcydzielna jakość.
Takie oto myśli z górnolotnych, arystoteliczno-eterycznych sfer naszły mnie, gdym obserwował spektakl Ulf i balon autorstwa Magdy Żarneckiej i Przemysława Jaszczaka w reżyserii tego ostatniego, wystawiony na deskach poznańskiego Teatru Animacji. Przedmiotem mojej adoracji były najpierw bardzo charakterystyczne lalki o ciekawej budowie – potem dopiero dowiedziałem się, że noszą one egzotycznie brzmiącą nazwę: tintamareski. Animowane są one przez dwie osoby: pierwsza daje lalce swoją twarz (oczywiście w stu procentach ludzką) i animuje jej przywiązany do swej szyi tułów oraz górne kończyny, druga porusza nogami lalki. Animacja tintamareski wymaga nie tylko świetnego zgrania dwóch osób, lecz także ich dużej sprawności oraz świetnej kondycji fizycznej, ponieważ aktorzy muszą dostosować pozycję całego ciała do położenia tułowia, rąk i nóg lalki. A nie jest to na ogół zbyt wygodne. Animatorzy są ubrani w czarne kombinezony, choć akurat ten rodzaj animacji nie jest tożsamy z „czarnym teatrem”.
Sceniczne wyczyny aktorek i aktorów ożywiających na scenie poznańskiego teatru kilka tintamaresek były same w sobie na tyle ciekawe, że zepchnęły na drugi plan problematykę spektaklu. A ta była z początku dość banalna, dopiero potem, w miarę rozwoju akcji, zaczęła nabierać oryginalnych cech. No, ale w programie napisane było bardzo wyraźnie, że preferowany wiek odbiorcy to 6+, więc nie mam tu prawa wybrzydzać.
Skrótowo rzecz ujmując, w Ulfie i balonie chodzi o problem rodzicielskiej nadopiekuńczości, która wyzwala w dziecku arogancję i zdolność do nieliczenia się z nikim i z niczym. W oczach młodego narcyza cały świat wydaje się być gotowy, by spełniać jego wszelkie zachcianki, a kto się z tym nie zgadza (na przykład koledzy na podwórku), ten skazany jest na nieistnienie w hermetycznie zamkniętym na zewnętrzną negację miniświatku małego sobka. Ulf (Igor Fijałkowski) jest właśnie takim „produktem” troskliwych starań obojga rodziców, wskutek czego w pewnym momencie… unosi się w górę i odlatuje! I dopiero w przestworzach oraz w kilku miejscach, gdzie udaje mu się wylądować, przeżywa właściwą, prawdziwie ludzką inicjację w życie.
Jego przeciwieństwem jest przywalona domowymi obowiązkami ośmioletnia Pola (Sylwia Koronczewska-Cyris), która zastępuje ojcu i rodzeństwu chorą mamę, już od dłuższego czasu leżącą w szpitalu. Spotkanie Ulfa z Polą ma dla obydwojga wielką wartość – uczą się nawzajem od siebie tego, czego każdemu z nich brakuje: Ulf – odpowiedzialności za innych, empatii, spolegliwości, wyrozumiałości, Pola – wysokiej samooceny, poczucia wolności i beztroskiego, dziecinnego luzu – po prostu „przypomnienia sobie o (samej) sobie”.
Owa banalna w mojej dorosłej ocenie historyjka o „podróży inicjacyjnej” Ulfa jest jednakowoż tak pięknie przyozdobiona formalnymi efektami, że – jako się rzekło – zyskuje nowy, oryginalny, odkrywczy wymiar. Śmiejemy się i klaszczemy na przykład wtedy, gdy Ulf usiłuje wspiąć się na huśtawkę przy pomocy swych dwojga animatorów i gdy jego nogi „nie nadążają” za rękami oraz tułowiem. Nasz niekłamany aplauz wzbudzają także: druciany kadłub i rura odkurzacza oraz druciane nakrycie głowy Poli w kształcie domu, dobitnie nam uświadamiające, że dziewczynka rzeczywiście „ma dom na głowie”; czerwony Balon-rezoner-przewodnik w inicjacyjnym locie Ulfa (powłoka balonu rozciągnięta wokół twarzy aktora, Marcina Chomickiego); oryginalne kostiumy i takaż animacja postaci dwojga ptaków (maski-głowy, dzioby animowane ręką, długie cienkie nogi z ludzkimi dłońmi pełniącymi role ptasich stóp); rzucane znienacka zza kulis poduszki wspomagające wysiłki rodziców, by dociążyć Ulfa i uniemożliwić mu odlot, a także „produkty spożywcze” podsuwane Poli z boku czyjąś usłużną ręką w scenie zakupów; gumowe zarysy skarpetek oraz innych części garderoby wieszane przez Polę na sznurku, by się „ususzyły po praniu”; wspaniale animowana wierzba (ręce kilkorga aktorów poruszające „gałęziami” drzewa, które zwijają się, gdy wierzba się smuci, a radośnie i szeroko się rozpościerają, gdy się cieszy). Lekko się wzruszamy, gdy wierzba w odruchu wdzięczności i radości rozpościera szeroko swe gałęzie, a także wtedy, gdy dwoje długonogich ptaków czule łączy swe ręce-stopy, zaznaczając w ten sposób ważność budowy wspólnego gniazda.
Cieszy też muzyczne, wielogatunkowe bogactwo spektaklu – od rapu (wyzwiska rzucane przez Ulfa w stronę uciekających od niego jak najdalej kolegów z podwórka), poprzez elektroniczny rock, po uspokajający chillout, gdy Ulf na koniec (oczywiście) powraca do domu.
Wiele tekstów jest w tym spektaklu wypowiadanych „na stronie” – głównie przez zdesperowaną z powodu swych wychowawczych błędów rodzicielską parę (Katarzyna Romańska, Marek A. Cyris) i przez Balona-rezonera-spolegliwego wychowawcę. Jest to chwyt ciut przyciężkawy, lecz spełniający chyba w miarę skutecznie swą edukacyjną funkcję. Warto też wspomnieć o kurtynce, która zasłania tylną część sceny, gdy trzeba szybko tam właśnie coś zmienić w dekoracjach, a której częste dość „zatrudnianie” doskonale się mieści w proponowanej widzom od samego początku zabawie formą.
Dzieci na widowni ożywiały się najszczególniej w kilku dramatycznych bądź radosnych fragmentach spektaklu związanych z lataniem – gdy wznoszącemu się wysoko nad ziemią Ulfowi zagroziła gwałtowna burza, gdy Ulf i Pola zdecydowali się na wspólny radosny lot będący pierwszym od dłuższego czasu rozstaniem się dziewczynki z ojcem, rodzeństwem i obowiązkami, no i wtedy, gdy nadęty pychą Ulf po raz pierwszy niespodziewanie wzlatywał w górę, bombardowany na próżno poduszkami, ścigany rozpaczliwymi okrzykami rodziców. Zdziwiło mnie trochę, że ten dramatyczny przecież moment oderwania dziecka od matki, ojca i rodzinnego gniazda wzbudzał żywy śmiech i aplauz dzieci na widowni. Pocieszam się domniemaniem, że być może dzieci wcale nie współczuły egoiście Ulfowi, tylko po prostu cieszyły się z niespodziewanej kary, jaka go spotkała. Choć z drugiej strony te bezradne napowietrzne podrygi Ulfa-tintamareski były po prostu śmieszne, a nie pełne grozy. Czy o to chodziło realizatorom spektaklu? Wot recienzientskaja zagwozdka.
Sceną bardzo zmyślnie oddzieloną od całości spektaklu, choć pod względem formalnym świetnie w nim umocowaną, była scena snu Poli, w który dziewczynka pogrąża się podczas pisania listu do mamy: oto wyśniona mama (Danuta Rej) śpiewa miłą, spokojną piosneczkę, przybrana w liliową suknię (lila to kolor Poli oraz jej otoczenia, a na przykład kolory Ulfa i jego rodziny to żółty i biały). Trzyma przy tym koniec liny, na której tańczy jej córka, co rusz się chwiejąc i z trudem utrzymując równowagę. Tymczasem piosenka śpiewana przez mamę wyraźnie kontrastuje z rozpaczliwymi wysiłkami córki – jest sielska, terapeutycznie uspokajająca, kołysankowata. Żeby było jeszcze bardziej terapeutycznie, bardziej sielsko i kiczowato, z góry pada błyszczący, liliowy deszcz confetti. Efekt właśnie tak skomponowanego kontrastu jest dość brutalny, czyli taki jak trzeba: okrucieństwo losu ośmioletniej Poli nie mogło chyba być precyzyjniej i dosadniej pokazane w ramach przyjętej w tym spektaklu konwencji porozumienia z widzem.
O, błogosławiona animacjo, która potrafisz z przyciężkawej dydaktyki zrobić atrakcyjne, porywające swą formą widowisko, chwała Ci! (Na szczęście, co już dyskretnie zaznaczyłem, dydaktyczny smrodek został tu dość wydatnie zneutralizowany nie tylko zmyślnymi zagrywkami z teatralną formą, ale też narastającą atrakcyjnością przygód Ulfa w czasie jego inicjacyjnej podróży.)
Zatem: sześcio-i-więcej-latki, przybywajcie do Teatru Animacji na niezbyt dolegliwą naukę i świetną zabawę, jaką zapewnić Wam mogą tylko wspaniali Artyści Formy!
28-05-2018
galeria zdjęć Ulf i balon, reż. Przemysław Jaszczak, Teatr Animacji Poznaniu ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Animacji Poznaniu
Żarnecka/Jaszczak
Ulf i balon
reżyseria: Przemysław Jaszczak
scenografia: Aleksandra Starzyńska
kostiumy: Adam Królikowski
muzyka: Urszula Chrzanowska
teksty piosenek: Magda Żarnecka
reżyseria światła: Monika Sidor
obsada: Sylwia Koronczewska-Cyris, Danuta Rej, Katarzyna Romańska, Marcin Chomicki, Marek A. Cyris, Igor Fijałkowski
premiera: 12.05.2018
Cet article met magnifiquement en évidence le pouvoir de l’animation dans l’éducation. Il est fascinant de voir à quel point des visuels créatifs peuvent améliorer les expériences d’apprentissage. L'animation rend véritablement les concepts complexes plus attrayants et accessibles. Une excellente lecture pour les éducateurs qui cherchent à innover ! faux diplômes