AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Rap o biednych i bogatych

Fot. Magda Hueckel  

Od pewnego czasu coraz częściej i głośniej mówi się o problemie braku przedstawień teatralnych dla młodzieży. O ile teatr kierowany do dzieci znalazł już dla siebie miejsce nie tylko na scenach lalkowych, ale również w wielu teatrach dramatycznych, o tyle przedstawień kierowanych stricte do gimnazjalistów i licealistów wciąż jak na lekarstwo.

Teatr Powszechny w Warszawie postanowił wypełnić tę lukę. Efektem tej decyzji jest przedstawienie Iwony, księżniczki z Burbona Magdy Fertacz w reżyserii Leny Frankiewicz. Podobieństwo tytułu do dramatu Witolda Gombrowicza nie jest oczywiście przypadkowe. Autorka tekstu nie tyle przepisuje jego dramat na współczesne realia, ile raczej na wrażliwość dzisiejszych gimnazjalistów. Za pośrednictwem analogicznej do Gombrowiczowskiej fabuły opowiada jednak zupełnie inną historię.

Przestrzeń małej sceny niemal w całości pokrywa rozdrobniona czarna guma imitująca żwir. Z czterech stron ograniczają ją podwórkowe huśtawki, na których siedzą widzowie. Tym, którym nie udało się ich zająć, pozostają miejsca na czarnych plastikowych skrzynkach rozstawionych w nieładzie na scenie. W jej centrum stoi niewysoki prostokątny podest, na którego bokach znajdują się średniej wielkości ekrany. Wzdłuż całej sceny ponad naszymi głowami zawieszone zostały w dwóch rzędach podwójne, podłużne lampy, przypominające te, za pomocą których kieruje się samoloty przy lądowaniu. Scenografia Marcina Chlandy łączy w sobie elementy nowoczesności z brzydotą obskurnego podwórka czy placu zabaw na blokowisku. Zderza dwa zupełnie różne światy, których przedstawicielami są bohaterowie spektaklu.

Iwona i Filip (chociaż jego imię właściwie nie pada w czasie całego spektaklu) poznają się na koloniach. On (Michał Czachor) jest przystojnym, pewnym siebie jedynakiem z bogatego domu, ona (Karolina Adamczyk) – schowaną pod kapturem dresowej bluzy „małpą brzydką” z wielodzietnej rodziny alkoholików, czyli „poczętą z Burbona”. Kiedy chłopak zaprasza ją do swojego domu, o którym mówi się jako o pałacu z tektury, nie kieruje nim właściwie żaden powód. Nie oświadcza się jej, jak to robił Gombrowiczowski Filip, nie czuje też irytacji wywołanej jej niemą obecnością. Iwona zresztą, w porównaniu ze swoim pierwowzorem, mówi całkiem sporo. Rodziców chłopaka (Eliza Borowska i Michał Sitarski) denerwuje więc przede wszystkim jej nędzny wygląd, choć z drugiej strony dostrzegają w nim coś, co jeszcze silnej eksponuje ich bogactwo. Cynicznie widzą w niej również szansę na pokazania własnej wielkoduszności, dlatego godzą się na swego rodzaju eksperyment polegający na brataniu się z kimś ze świata znanego im dotąd wyłącznie „z telewizji i literatury faktu”. Uważają to bowiem za znakomity gest świadczący o ich wrażliwości na ludzką krzywdę, coś, o czym warto wspomnieć podczas salonowych konwersacji.

Iwona jednak takiego współczucia w ogóle nie potrzebuje. Wpatrzona w Filipa, podąża jego śladem, choć zupełnie nie rozumie, dokąd i po co. Jego świat ją dziwi i z czasem coraz bardziej przeraża, dziewczyna czuje się w nim bardzo zagubiona. Okrutna wersja zabawy „Prawda czy wyzwanie?”, w której uczestniczy razem z przyjaciółmi Filipa: zakochaną w nim bulimiczką Lolą (Julia Wyszyńska) i rapującym kumplem w ciemnych okularach (Piotr Ligienza) jest apogeum jej upokorzenia przez bogaczy. Cała trójka traktuje ją bowiem jak brudny ochłap, którego dotknięcie bez uczucia wstrętu jest zupełnie niemożliwe. Filip jednak – pod wpływem gry – całuje Iwonę, czym wywołuje panikę wśród swoich przyjaciół. Żart przemienia się w manifestację uczucia, które rodzi się w chłopaku. Nie ma ono jednak szansy na przetrwanie. Traktowane przez rodziców wyłącznie jako objaw młodzieńczego buntu, zostaje mu szybko wybite z głowy. Tym bardziej, że o Iwonę upomina się jej chłopak (Jacek Beler) – osiedlowy pijaczek, który zabiera dziewczynę z powrotem do jej biednego świata. Bohaterka zresztą wcale się nie opiera – patrzy z wdzięcznością na swojego lumpa, a z politowaniem na Filipa. Do domu wraca biedna, ale triumfująca. Filip zaś trafia na ślubny kobierzec z Lolą u boku.

Fabularna narracja Magdy Fertacz w znacznym stopniu pokrywa się z dramatem Gombrowicza. Mamy do czynienia z tymi samymi postaciami (choć czasem o zmienionych imionach, jak w przypadku Loli zastępującej Izę) i podobnym planem wydarzeń. Największa różnica dotyczy oczywiście finału, w którym zamiast śmierci od zadławienia się karaskami następuje – chciałoby się powiedzieć: sztampowe – „i żyli długo i szczęśliwie”. Taka zmiana, podobnie jak i cały status postaci Iwony, nie pozwala na traktowanie Iwony, księżniczki z Burbona wyłącznie jako trawestacji dramatu Gombrowicza. Fertacz, a wraz z nią reżyserka spektaklu, ogranicza temat zakładania masek i przyjmowania społecznych ról do problemu budowania swojego statusu wyłącznie w oparciu o kwestie ekonomiczne i powstającego na tym tle rozwarstwienia. I choć nie jest to przedstawienie polityczne, poziom społecznego zaangażowania jego twórców wydaje się tu bardzo wysoki.

Fabularna narracja Magdy Fertacz w znacznym stopniu pokrywa się z dramatem Gombrowicza. Do tej pory Lena Frankiewicz unikała podobnej postawy. Jako aktorka Wrocławskiego Teatru Współczesnego, a od 2009 roku Teatru Studio w Warszawie, nie była związana z żadną formą teatru politycznego. Jej reżyserski debiut – autorski spektakl 60/90 z Teatru Wytwórnia w Warszawie był wyrazem sentymentalnej tęsknoty za polską sztuką lat sześćdziesiątych oraz za atmosferą tamtych lat. Frankiewicz konfrontowała w nim zapisy fragmentów słynnych filmów wyświetlanych w tle sceny z pierwszym planem młodych, współczesnych aktorów próbujących powtarzać prezentowane na ekranach dialogi. Mimo konkluzji o niemożności powrotu do przeszłości, Frankiewicz ponownie sięgnęła do tych czasów, realizując w zeszłym roku w Teatrze Polskim w Warszawie Listy na wyczerpanym papierze Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory. Spektakl za pomocą teatralnego języka ruchu oraz muzyczności samych tekstów próbował opowiedzieć o miłosnej gorączce towarzyszącej dwuletniemu romansowi dwojga artystów. Podobną inspiracją była dla niej osoba aktorki i pisarki rumuńskiego pochodzenia Aglai Veteranyi, której zbiór absurdalnych, niekiedy dadaistycznych tekstów wydanych w Polsce pod tytułem Kto znajduje, źle szukał zrealizowała w 2011 roku (ponownie w Teatrze Wytwórnia) w formie monodramu z udziałem Doroty Abbe. W 2014 roku wyreżyserowała także dwa spektakle dla dzieci (Plastusiowy pamiętnik w Teatrze Polskim w Bydgoszczy oraz W Dolinie Muminków w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu), których wizualna (scenografie Melanii Muras) i muzyczna strona znacznie dominowała nad dramaturgią opowieści i budowaniem jej głębszych sensów.

Pewnych analogii tematycznych z Iwoną, księżniczką z Burbona można natomiast próbować dopatrzeć się w debiucie Frankiewicz na scenie repertuarowej (Teatr Nowy w Poznaniu) w 2011 roku. Wybrana na tę okoliczność prapremiera szwedzkiego dramatu Magnusa Dahlströma Turyści przedstawiała perypetie dwóch małżeństw wyjeżdżających na egzotyczne wakacje typu all inclusive, w czasie których wszystko od samego początku toczy się nie po ich myśli. Mimo swoich słabości dramaturgicznych, spektakl piętnował pretensje do zagranicznych wyjazdów rozumianych jako podróż do raju, demaskował egzotyczne kurorty kreujące fałszywą rzeczywistość, a także pokazywał, jak w niecodziennej sytuacji z ludzkich twarzy opadają maski ukrywające prawdziwe oblicze i naturę człowieka. Podobne założenia widać również w Iwonie – krytyka świata i moralności opartych na wartościach materialnych, tworzenie fasad zakrywających intelektualną oraz moralną pustkę to sprawy, które wydają się dla reżyserki szczególnie istotne. Prawdopodobnie ma rację, że teraz chce o nich rozmawiać z młodszymi widzami.      

Lena Frankiewicz wierzy w teatralny język opowieści, dlatego za każdym razem szuka dla niej scenicznego ekwiwalentu. Jej przedstawienia odznaczają się efektowną stroną wizualną, silną muzycznością oraz rozbudowanymi sekwencjami tańca i ruchu postaci. Tych cech nie brakuje także Iwonie. Z myślą o głównej grupie odbiorców tego spektaklu, reżyserka wraz z pozostałymi twórcami stosuje wiele efektownych środków wyrazu. Przede wszystkim, chcąc maksymalnie zmniejszyć dystans pomiędzy sceną a publicznością, każe aktorom grać pomiędzy widzami. Jednocześnie poddaje ich działaniu licznych bodźców atakujących niemal wszystkie zmysły. Jeżeli w danej scenie nie słychać akurat dynamicznej muzyki i nie widać projekcji multimedialnych, to znaczy, że aktorzy za chwilę zaczną biegać po scenie, tańczyć i śpiewać bądź rapować do stojących w kilku miejscach mikrofonów. Ta forma podawania tekstu zdaje się głównym sposobem mówienia do widza. Jest domeną chłopaków (głównie Ligienzy i Belera), ale również pojawiającej się w spektaklu gromady dzieci (do której jeszcze wrócę). Trudno ocenić, w jaki sposób zwiększa to klarowność przekazu, jednak siedząca wokół mnie młoda publiczność wydawała się zadowolona. Na tym tle zdecydowanie słabiej wypadały jednak sceny dialogowe, które w większości nie trzymały rytmu i napięcia, co prowadziło do nieprzyjemnych dłużyzn. Ich monotonia, m.in. w rozmowach Filipa z matką podczas konnej przejażdżki czy obojga rodziców opowiadających o swojej wspaniałomyślności wobec Iwony tylko podkreślała słabość całego tekstu, jego jednowymiarowość na poziomie refleksji oraz przegadanie.

Owe niedociągnięcia tekstu wyolbrzymia dodatkowo fakt, że nie wszyscy aktorzy potrafili odnaleźć się w formalno-groteskowej scenerii i odejść od psychologizowania w swoich rolach. Zarówno Karolina Adamczyk w roli Iwony, jak i Filip Michała Czachora stworzyli wzorcowe typy postaci kojarzonych z biedną i zaniedbaną dziewczyną z małej miejscowości oraz rozpieszczonym synem bogatych i zapracowanych rodziców. Szukając motywacji dla zachowań swoich bohaterów, momentami próbowali rozgrywać ich indywidualny dramat miłosny, który wymykał się z przyjętej konwencji. Bardzo dobrze natomiast weszli w nią Michał Sitarski w roli Ojca oraz Jacek Beler jako chłopak Iwony. Obaj znaleźli idealną równowagę pomiędzy tym, co w ich postaciach jest stereotypowe (m.in. miękkie, powolne ruchy oraz pogardliwy ton głosu zblazowanego bogacza, jakim jest Ojciec Sitarskiego oraz odpychająca powierzchowność zakapturzonego osiedlowego pijaczka, którego gra Beler), a tym, co indywidualne i budujące wewnętrzny dramat. Płasko wypadli pozostali aktorzy, którzy nie potrafili znaleźć dla swoich bohaterów tej drugiej warstwy kryjącej się pod zewnętrzną typowością. Panie Borowska i Wyszyńska ograniczały się niemal wyłącznie do stania w wystudiowanych pozach właściwych ich zdaniem eleganckiej kobiecie z wyższych sfer oraz przebojowej pannie, królowej parkietu, za którą uganiają się wszyscy mężczyźni. Z kolei Ligienza prawdopodobnie wzorował się na amerykańskich teledyskach hiphopowych, bowiem do pełni wizerunku z tego typu klipów zabrakło mu wyłącznie towarzystwa długowłosych kobiet w skąpym bikini. Postać zupełnie niewykorzystana, bo i niemająca co grać.

Wspomniałam też już o obecnych w spektaklu dzieciach. Ciasno zbita gromada w kolorowych strojach z lumpeksu biega pomiędzy plastikowymi skrzynkami niczym rój much na łące. To siostry i bracia Iwony, ich koledzy i koleżanki, a jednocześnie swoisty chór, śpiewający fragmenty tekstu i tworzący tło dla rapujących aktorów. Pomysł wprowadzenia go na scenę jest o tyle celny, że pozornie nic bardziej nie wzrusza niż nieszczęście dziecka. Nieszczęście widziane jednak oczami tych, którzy patrzą na nie z okien swoich bogatych willi i tak właśnie je sobie wyobrażają: jako brak porządnych ubrań, całodzienne wałęsanie się po podwórkach, mieszkanie z rodzicami alkoholikami, którzy nie troszczą się o swoje dzieci, nie posyłają ich do prywatnych szkół ani na lekcje gry na fortepianie. Ten obraz rzeczywiście działa. Nie bez powodu politycy i celebryci tak chętnie fotografują się z dziećmi, mówią o potrzebie budowania żłobków, szkół i przedszkoli, uczestniczą w kampaniach piętnujących domową przemoc. W Iwonie, księżniczce z Burbona również jest miejsce na tego typu agitację społeczną. Chłopak Iwony zaprasza Filipa na własne podwórko. Obstępując bogatego jedynaka ubranego w błyszczące czarne spodenki, dzieciaki kolejno wygłaszają krótkie monologi (w wykonaniu ich, a nie profesjonalnych aktorów, brzmią one jak improwizacja), w których opowiadają o sobie i swojej sytuacji rodzinnej. Scena ta jest rzeczywiście przejmująca, ponieważ opiera się na szczerości i naturalności występujących w niej postaci. Przybliża do naszej rzeczywistości, choć z drugiej strony można na nią spojrzeć jak na klasyczną manipulację wrażliwością odbiorców – dokładnie taką, jaką posługuje się wiele dzisiejszych instytucji charytatywnych.

Co z tego wszystkiego pozostaje w głowie po wyjściu z teatru? Przede wszystkim wrażenie kolorów, świateł i muzyki wybijającej w ruchu rytm jeszcze długo po skończeniu spektaklu. I żal, że nie zdążyło się zająć miejsca na jednej z huśtawek – a wyglądały tak kusząco… Refleksja? A tak, jest i ona. Dosyć banalne stwierdzenie, że o wartości człowieka nie świadczą pieniądze, że to często tylko zwykła fasada, za którą kryją się pustka i bezrefleksyjność. Jest też i szpilka kłująca dobre samopoczucie osób uważających się za wielkoduszne, bogatych ludzi sukcesu z wielkich miast, którzy od czasu do czasu pomogą (choć może tylko im się wydaje, że to robią) jakiemuś potrzebującemu lub wesprą go pewną kwotą. Można się zgodzić lub nie z taką diagnozą, jednak po obejrzeniu spektaklu trudno potraktować ją poważnie. Iwona, księżniczka z Burbona za bardzo przypomina zwyczajną, plakatową agitkę próbującą uwrażliwić nas na kwestie społecznej krzywdy – szczególnie tych, którzy sami nie potrafią jeszcze o siebie zawalczyć.

10-04-2015

 

Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie
Magda Fertacz
Iwona, księżniczka z Burbona
reżyseria:  Lena Frankiewicz
scenografia:  Marcin Chlanda
kostiumy: Arek Ślesiński
muzyka: Marek Karolczyk, Kamil Pater
układ ruchu: Izabela Chlewińska
projekcje wideo: Roman Przylipiak
obsada: Karolina Adamczyk, Eliza Borowska, Julia Wyszyńska, Jacek Beler, Micha Czachor, Piotr Ligienza, Michał Sitarski
dzieci: Emilia Kantecka, Maria Malesa, Karolina Szmytke, Barbara Przybylska, Kamila Tyborowska, Adam Gorzeliński, Igor Kacperski, Mateusz Kamiński, Bartłomiej Mika, Bartosz Stachowski, Iwo Wiciński
premiera: 13.03.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: