Rozpust
Karolina Kraczkowska i Marta Malikowska ubrane są jedynie w różowe legginsy. Mają doklejone brody – monstrualnie długie, wąskie i białe. Wyglądają jak parodystyczne azjatyckie mędrczynie lub kapłanki. Znajdujemy się w miejscu, które performerki nazywają Świątynią Niewidzialnego Różowego Jednorożca pod wezwaniem Boskiej Matki Jogicznej. Panuje tu kult kobiecości. Ryt ten uformowano w Instytucie Teatralnym w 2018 roku. Przez blisko półtora roku funkcjonował w podziemiu, z rzadka objawiając się na festiwalach, aż przygarnął i zinstytucjonalizował go warszawski Teatr Studio.
***
Malina (stworzona kolektywnie przez dziewięcioro artystów wymienianych alfabetycznie bez podziału na funkcje) ma w sobie rys utopii. Z ducha kontrkulturowej, niedzisiejszej więc, lecz skutecznie zaktualizowanej. Otulonej dobrotliwą ironią, chronionej przed patosem i zadęciem, humorem rozbrajającej śmieszność. Utopii, w której ciało (poprzez wykonywane asany) ma decydujący wpływ na siłę kształtującą świat – polityczność. Metafora świątyni, choć pobrzmiewa kpiarskim memem, jest dla spektaklu kluczowa. Odprawia się w niej świecki rytuał. Już choćby to, że przed wejściem do Malarni Teatru Studio trzeba zdjąć buty, jest znakiem przekroczenia o sakralnym charakterze. Widzowie siadają po trzech stronach prostokątnej, wyściełanej porwaną gąbką sceny. U jej szczytu wisi okrągły ekran-obraz. Rama dla psychodelicznych wizualizacji. Najbliżej niego siedzi grająca na tubie i harmonium Maniucha Bikont. Zaczyna się jednak od głosu. Śpiewają wszystkie trzy performerki. Praktykowanie otwartego głosu, podobnie jak ćwiczenie jogi (spektakl zainspirowała postać Maliny Michalskiej, aktorki, tancerki, propagatorki jogi), mają wspólny post-hipisowski mianownik. Trudno o coś bardziej nieświeżego niż estetyka New Age. I choć Malina do niej nawiązuje, to zdaje się bronić przed infantylizmem i naiwnością. Nie popada w egzaltację, nie szuka taniej mistyki. Półnagie performerki nie estetyzują obnażonego ciała, pokazują jego zwyczajność i powszedniość. Fizyczność i ruch są w Malinie kluczowe, ale nie ma w niej miejsca na ekspresyjną choreografię. Muzyczność jest ważna, ale jej emanacją nie jest transowy rytm a rozpływający się puls. W tym miękkim, miłym i pełnym delikatnych odblasków świecie kryje się jednak coś jeszcze. Coś nieprzyjemnego.
Uśmiechnięte performerki rozpoczynają od skierowanych bezpośrednio do widzów pytań o samopoczucie. Niewinne, konwencjonalne zagajenie obliczone na skrócenie dystansu pomiędzy artystkami a widzami ujawnia zupełnie inne mechanizmy. Większość zapytanych odruchowo odpowiada: „dobrze”. Wahanie pojawia się, gdy artystki dopytują: „a politycznie”? Sęk w tym, że owo „dobrze” może być zarówno konfesją, jak i odruchową obroną, którą zwykle stosujemy w takich przygodnych spotkaniach. Co innego odpowiedzieć aktorce z podejrzanie szerokim uśmiechem? Powinienem uznać, że wygłaszając zapisany w scenariuszu tekst, naprawdę jest zainteresowana moim stanem ducha? To zależy od tego, czy uwierzyłem w Niewidzialnego Różowego Jednorożca. W innej scenie artystki proszą widzów o wyartykułowanie intencji. Na pokazie, który widziałem, dwoje widzów było wierzących. Ich kilkuzdaniowe odpowiedzi niespecjalnie jednak obchodziły performerki, które pozwalały im wybrzmieć, podobnie jak ciszy powracającej po kolejnych powtórzeniach pytań. Uprzywilejowanie aktora, który w teatrze dysponuje mocą widzowi niedostępną, ujawnia hierarchię oczywistą w świątyni. Kapłan jest ponad wiernymi. Nawet jeśli obrzęd pełni funkcje wspólnotowe, a może zwłaszcza wtedy, ponieważ to roztopienie we wspólnocie redukuje jednostkę.
***
Dowcipnie przedstawione asany, z których ułożono przedstawienie, są technikami obrony, mającymi pomóc kobietom żyjącym w patriarchalnej opresji. Pod ich ironiczną powierzchownością zapisano obrazy męskiej agresji, tym silniejsze, że nieprzywoływane wprost. Malina nie pokazuje ataku, ponieważ wróg i jego działania są oczywiste, jakby wszechobecne. Wystarczy pretekst, by je sobie przypomnieć/wyobrazić. To odwrotna strategia niż w Diabłach Agnieszki Błońskiej z Teatru Powszechnego, w których znajdziemy afirmację kobiecej siły, wyostrzonej i uzbrojonej. W sąsiedztwie Maliny, na wystawie w Galerii Studio, zobaczyć można upamiętniającą Czarny Protest pracę Karoliny Gembary i Rafała Milacha. Kobieta w wysoko uniesionej ręce trzyma racę, która rozsnuwa czarny dym wypełniający pomieszczenie. Instalacja nosi tytuł Wysiew i w poruszający sposób zderza kontrasty: nieruchoma postać i kłębiący się dym; białe pomieszczenie, wypełniane przez czerń. Ekspresyjność i statyczność. Kreacyjny niemalże akt, który dopiero przyniesie efekty. Tymczasem twórczynie Maliny zapraszają nas nie w świat ziaren, a dojrzałych owoców.
Artystki nie szukają siły w mocnych gestach ani nawet w ich łagodnych antonimach, lecz –paradoksalnie – w samej bezsilności. „Pozycja trupa” wydaje się jej spełnieniem, tymczasem i ona jest formą oporu. Narzędziem sprzeciwu – działaniem. Paweł Mościcki w eseju o katastrofie klimatycznej podkreśla rolę bezsilności: „Jedynie to uczucie wydaje mi się dzisiaj pozbawione fałszu, faktycznie podpięte pod nasze marne, coraz bardziej i, jak się wydaje, bez końca marniejące czasy. Ta bezsilność ma wartość kompasu, bo pokazuje, że wszyscy uwikłani jesteśmy w strukturę, w której nie można pozostać niewinnym”. Malikowska, wprowadzając do kolejnej pozycji, mówi: „Regularnie wykonywana, asana na kres męskiego geniuszu ma na celu objaśnienie facetom, że objaśniają rzeczy, których nie powinni. Żaden nie przeprosił mnie za to, że objaśnia mi świat”. Jest w tych kolejnych pozycjach złowrogi fatalizm – kobieta prędzej czy później spotka się z wszechobecnym wrogiem, z kolei dla mężczyzn patriarchat jest niby grzech pierworodny. Feminizm staje się więc drogą do zbawienia, a jego liturgią kolejne malinowe asany, zwieńczone „medytacją na cipkowanie”, w trakcie której widzowie – jeśli chcą – wkraczają na miękką scenę i podążają za instrukcjami przewodniczek. Przyjmują pozycję horyzontalną, zamykają oczy, relaksują się i wizualizują. Mężczyźni dostępują wkobiecenia, a kobiety uwalniają się od patriarchatu – zyskują ostateczne potwierdzenie tego, co do tej pory było nieustannie podważane – bezpieczeństwa i aprobaty. Kobiecość okazuje się inkluzywna. Jeśli nie masz cipki – mówią performerki – nie szkodzi, wyobraź sobie, że ją masz. Zmięknij, pozwól się rozpuścić, sublimuj w wilgotne ukojenie. Nie ma w tym erotyzowania, jest zmysłowość dojrzałego owocu i jego potencja. Nie rozpusta, lecz rozpust, patriarchatu rozpuszczenie.
***
Choć Malina nie odnosi się bezpośrednio do zjawiska #MeToo, nie sposób odczytywać jej dzisiaj w oderwaniu od tego, co przyniósł ze sobą narastający opór wobec męskich praktyk przemocowych – również tych w obrębie polskiego teatru. Jej przewrotna strategia „miękkiego” sprzeciwu momentami wydaje się silniejsza niż twarde interwencje, obecne w innych przedstawieniach, które co prawda mają w sobie potencjał dyskursywny i łatwo wpisują się w badawcze oraz publicystyczne analizy zjawiska, ale ich artystyczne mankamenty osłabiają siłę przekazu. Paradoksalnie metaforyczność Maliny może stać się dotkliwsza niż zarzuty pod adresem konkretnych osób ze świata teatru, wymienianych z nazwiska lub sugerowanych zgodnie z formułą plotki. Oczywiście metafora nie zastąpi jawności, ale zdaje się, że w przestrzeni sztuki to ta pierwsza ma większą moc. Autorki spektaklu wskazują na współodpowiedzialność za patriarchalny aspekt rzeczywistości, co zmusza do rachunku sumienia i stawiania pytań przede wszystkim sobie. „Komu zmiękło?” – pytają na koniec performerki, sprawdzając skuteczność swoich działań i przy okazji siłę teatru. Pobrzmiewa w tym uzasadniona pewność, że komuś na pewno.
21-02-2020
galeria zdjęć Malina, twórczynie: Maniucha Bikont, Anka Herbut, Karolina Kraczkowska, Marta Malikowska, Aleksandr Prowaliński, Agata Siniarska, Maja Skrzypek, Nastia Vorobiova, Joanna Halszka Sokołowska, Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza
Malina
twórczynie: Maniucha Bikont, Anka Herbut, Karolina Kraczkowska, Marta Malikowska, Aleksandr Prowaliński, Agata Siniarska, Maja Skrzypek, Nastia Vorobiova, Joanna Halszka Sokołowska
premiera: 3.11.2018, 7.01.2020
widziałem, choć nie brałem udziału. To wyjątkowo głupi przejaw feminizmu zaangażowanego w robienie sobie dobrze za publiczne pieniądze. Ideologiczny sztandar Instytutu Teatralnego za rządów pani magister