Skrawki narracji
Odzyskane Ludomira Franczaka to kulminacyjna część projektu tego artysty na temat przesiedleń Niemców z ziem polskich. Pierwszym etapem pracy performera było napisanie książki o takim samym tytule (jej fragmenty posłużyły za materiał do scenariusza spektaklu) oraz zorganizowanie w dniach 14 czerwca – 11 sierpnia bieżącego roku wystawy w toruńskiej Galerii Wozownia (kuratorka: Małgorzata Jankowska).
Drugim etapem była instalacja, przygotowana we współpracy z Muzeum Emigracji w Gdyni, w ramach akcji Migracje / Kreacje, zaprezentowana w przestrzeni trójmiejskiej kolei SKM w dniach 1 lipca – 14 lipca bieżącego roku. Akcja polegała na wywieszeniu w gablocie jednego z peronów zdjęć oraz odręcznie napisanych życiorysów obywateli niemieckich, na które autor natrafił w słupskim oddziale Archiwum Państwowego w Koszalinie. Dodatkowo pasażerowie SKM mogli zabrać ze stojaka bezpłatną gazetę, w której powielono portrety Niemców oraz ich życiorysy. O tym, jak wciąż budzący kontrowersje jest temat „repatriacji” po II wojnie światowej świadczy fakt, że instalacja została skradziona z dworca kolejowego, a w jej miejsce pojawiło się później tylko jej zdjęcie.
Przestrzeń, w jakiej miała miejsce premiera Odzyskanego – Scena Robocza, ulokowana w baraku na poznańskim Grunwaldzie, wydała mi się być najlepszą z możliwych dla tego przedsięwzięcia artystycznego. W małej sali z niskim stropem, wyposażonej jedynie w cztery czy pięć rzędów ławek, zebrała się grupa widzów w liczbie chyba mniejszej niż piętnaście osób. Kameralność i ustronność tego miejsca, a jednocześnie prowizoryczność konstrukcji, w jakiej animatorzy Sceny Roboczej umieszczają działania najciekawszych, młodych poznańskich teatrów niezależnych, bardzo dopomagały wybrzmieć opowiadanej przez Franczaka historii.
Odzyskane należy moim zdaniem określić pojemniejszym niż „spektakl” terminem „performans”, dodając od razu pochwałę dla jego spójności, bowiem żaden z elementów go budujących nie wydał mi się zbędny. Wszystko, co działo się na scenie, wynikało z opowiadanej historii i nic, co budowało ten performans, nie mogłoby zostać pominięte.
Scenografię stanowiły białe krzesła, ustawione do widzów tyłem, rozlokowane w przestrzeni całej sceny. Z niektórych z nich wyrastały huby – nadrzewne grzyby. W centrum sceny stała drewniana paleta, która pełniła rolę podestu. Na niej ulokowano męskie, czarne, skórzane półbuty, a później ich miejsce zajęła skrzynia, w której, jak się okazało w trakcie performansu, znajdowały się figurki sztucznych drozdów oraz głośniki, z których dobiegał ptasi trel. Widz, zanim dostrzegł wszystkie elementy znajdujące się na scenie oraz zwrócił uwagę na zdjęcia puszczane z projektora, mógł nawet nie wychwycić początkowego momentu akcji. A było nią rozwieszenie przez Franczaka na ścianie, obok rzucanych na nią obrazów, kserokopii dokumentów lojalnościowych, które Niemcy zmuszeni byli napisać po wojnie. Były to odręcznie napisane życiorysy wraz z deklaracjami o angażowaniu się bądź nieangażowaniu się w życie polityczne. Wokół nich zawisły również niektóre portrety, jak domyślam się, autorów tych życiorysów. Zdjęcia ich twarzy zaprezentowano również na ścianie za pomocą rzutnika. To zmierzenie się z konkretnym wizerunkiem, ze wzrokiem konkretnej osoby było pierwszym silnym bodźcem wysłanym przez artystę. Budując narrację każdej, nawet najprostszej historii, zapomina się często o ludziach, których losy stanowią podstawę do snucia opowieści. To skonfrontowanie się z wizerunkiem Niemców, czyli tych, którzy najczęściej przedstawiani są w kontekście wojny jako ktoś obcy, wrogi, agresywny, a przez to niezrozumiały, pozwoliło uzmysłowić mi, że „oni”, tak jak ja, potrafili się uśmiechać czy zabawnie wychodzić na zdjęciach. Ten pierwszy zabieg pokazał, że ten Inny wcale tak bardzo inny nie jest.
Historie, które Franczak znalazł w słupskim archiwum, zlewają się w jeden nieczytelny głos, z którego wyłuskać można jedynie fragmenty narracji. Autor Odzyskanego w trakcie performansu przeplatał w prezentowanych slajdach zdjęcia i tekst. Wyjaśnił pokrótce swoją inspirację tematem: jako mieszkaniec Słupska często trafiał na ślady „pozostawione” mu przez Niemców. Od napisów na klatkach schodowych, przez mieszkanie, aż po rzeczy, którymi się posługiwał, wśród których nawet kółko do kluczy było pamiątką po niemieckiej historii miasta przypominającą o dawnych obywatelach rodzinnego Słupska. Liczne tropy sprawiły, że artysta rozpoczął śledzenie historii własnego Lebensraumu, który – jak się okazało – jest silnie związany z niemieckimi obywatelami Polski, wysiedlonymi po wojnie. Kulminacyjnym punktem stało się dla niego odnalezienie w podeście własnego mieszkania dwóch butelek po spirytusie i butów. O ile alkohol wyparował przez sparciałe korki butelek, stając się naturalnym zabezpieczeniem podestu przeciwko szkodnikom, o tyle buty Franczak uznał za pozostawione specjalnie dla niego. W tym momencie zrozumiałem, że buty ustawione w centrum sceny, na drewnianej platformie, są właśnie tymi, które artysta odnalazł we własnym domu i odnowił, co zostało pokazane w trakcie prezentacji slajdów. Rozlokowane na scenie krzesła to miejsca dla tych, których już nie ma, a którzy są istotni dla opowiadanej historii – dla Niemców zmuszonych do wyjechania po wojnie ze swych rodzinnych stron, które nagle znalazły się w Polsce.
Ubrany w brązowe, wyprasowane w kant spodnie, brązową kamizelkę i beżową koszulę Franczak wiedział, że musi wsunąć stopy w pozostawiony „prezent”. Światło padało na założone przez artystę obuwie, powlekając w mroku pozostałą część przestrzeni gry. Buty mają to do siebie, że trudno nosić je po kimś, nawet jeśli ten ktoś posiadał ten sam, co my, rozmiar. But dopasowuje się do stopy, wykształca się w odpowiedni sposób. Wejście Franczaka w znalezione buty to znak, że próbuje on, jako ich nowy użytkownik, odtworzyć drogę, którą przeszedł w nich poprzedni ich właściciel.
Opowieść ta nie może mieć charakteru ciągłego. Historie, które Franczak znalazł w słupskim archiwum, zlewają się w jeden nieczytelny głos, z którego wyłuskać można jedynie fragmenty narracji. Historie te widz może usłyszeć z głośników, są one przypadkowe i wyrwane z kontekstu – a to fragment o zakopywanych żywcem kotach, a to o ławce, na której przesiadywał ojciec, który powrócił ranny z wojny. Franczak dał do zrozumienia, że dzisiaj jedyny właściwy sposób badania historii to analiza śladów, fragmentów, skrawków narracji. Nawet nie małych narracji, jak chciał Lyotard, a ich skrawków. Porwanych i niepełnych historii osób, które posiadały imię, nazwisko i twarz. Każdy z nas tworzy kolejne pourywane skrawki. Krzyżują się one z momentami i fragmentami historii innych osób, czasami będąc ich kontynuacją lub rozwinięciem, jak miało to miejsce w przypadku butów, w które dosłownie wszedł artysta.
Franczak uzmysłowił mi, że dzisiaj najważniejsza w przekazywaniu świadectwa jest pamięć o tych, którzy danej historii doświadczyli na własnej skórze. Tych, dla których to, co z dzisiejszej perspektywy jest jedynie suchym faktem, było czymś realnym; czymś, co wpływało na koleje ich losów. Wielkim złudzeniem jest myślenie o historii jak o linearnej opowieści; historia to zbiór archipelagów, które mogą się ze sobą łączyć, mogą koegzystować obok siebie lub mogą być znacznie od siebie oddalone. Dopiero składanie skrawków narracji w jeden obiekt, tak jak złożenie przez Franczaka białych krzeseł w jedną figurę drzewa oraz owinięcie jej przezroczystą folią, daje nam szerszy obraz świata, który próbujemy odtworzyć. Wykorzystaną w spektaklu opowieść o hubach, w których pewien chłopiec imieniem Joachim słyszał dźwięki i które dopiero na starość połączył ze śpiewem drozda (dzięki czemu mógł on skomponować muzykę, którą zapamiętał z wyprawy w towarzystwie ojca do lasu), można odczytywać jako metaforę polifoniczności historii. Możemy uczyć się i czytać o historii polskich repatriacji wojennych, ale do momentu wkomponowania w to również głosów niemieckich obywateli nie będziemy w stanie poznać danej historii w sposób może nie pełny, ale chociaż wystarczający. Polifoniczność, czyli termin muzyczny określający wielogłosowość narracji, mogłaby stanowić pojęciowy klucz dla propozycji Franczaka na temat odczytywania historii. Należy robić to umiejętnie poprzez zwracanie uwagi na wielość punktów widzenia. Z reguły jest tak, że dana historia dotyczy kogoś więcej, jest opowieścią nie tylko jednej ze stron i należy pamiętać, że za każdą historią stoi człowiek.
Imre Kertész stwierdził kiedyś, że holokaust to doświadczenie uniwersalne, które wpłynęło i wpływa na losy całej ludzkości, każdego z nas i nie da się tego zmienić. To coś, czego już nigdy nie da się zmyć z każdego nowego pokolenia, które się rodzi i będzie się rodziło. Przywołana w Odzyskanym opowieść wydaje się dobitnie potwierdzać słowa węgierskiego noblisty. Brawa Franczakowi należą się za temat, który pozostaje niezwykle istotny, ponieważ wymaga jeszcze wielu domówień i przemyśleń, a przede wszystkim – próby uchwycenia również perspektywy tej drugiej strony. Brawa Franczakowi należą się za głęboką refleksję, za przemyślenie tematu, za nieprezentowanie czegoś powierzchownego, błahego i powielającego utarte klisze. Brawa Franczakowi należą się za wykonanie, bardzo osobiste, a jednocześnie kameralne, skromne i niepretensjonalne, bo przecież autor nawet przez moment nie zabiera głosu w trakcie performansu, a mimo to widz cały czas ma świadomość, w jak bardzo osobistą podróż zabrał go artysta. Brawa Franczakowi należą się wreszcie za to, że pokazał, w jaki sposób należy podchodzić do historii i co zrobić, aby nie zapomnieć o jej najważniejszym elemencie, czyli o człowieku.
20-11-2013
galeria zdjęć Odzyskanie, reż. L. Franczak, fot. Maciej Zakrzewski ZOBACZ WIĘCEJ
Scena Robocza w Poznaniu
Odzyskane
scenariusz, reżysera, scenografia, wykonanie: Ludomir Franczak
muzyka: Marcin Dymiter
kostium: Magdalena Franczak
głosów użyczyli: Irena Jun, Andrzej Golejewski, Stefan Filipowicz, Mateusz Nowak, Dorota Lesiak, Katarzyna Duma, Magdalena Franczak, Wiktoria Wrzyszcz, Emil Franczak
premiera: 8.11.2013