Substytuty
Teatr bywa szybszy niż inne formy sztuki. Z oczywistych przyczyn łatwiej mu dotrzymać kroku rzeczywistości i adekwatnie na nią reagować. Teraz reagować nie może, bo nie działa – niemniej cały czas próbuje. Choć efekty trudno nazwać teatrem.
Projekt Kwarantanna warszawskiego Teatru Studio i Komuny// Warszawa to inicjatywa kuratorska Tomasza Platy, nawiązująca do realizowanego przezeń w Komunie cyklu „Mikro-Teatr”, którego pierwsza edycja odbyła się w 2016 roku. Tym razem kurator postawił twórcom jeszcze większe (węższe) wymagania. Ścisłe wskazówki co do możliwych rekwizytów, wytyczne dotyczące sposobu rejestracji działań oraz możliwości zaproszenia do współpracy innych artystów. Podstawą obsadową była zasada: pracujesz z tym, z kim spędzasz kwarantannę (współpraca z innymi jest dopuszczalna, ale wirtualnie). Dzięki temu można się zorientować w obyczajowych aliansach artystów – jeśli to kogoś interesuje. Anegdotyczność i plotkarski potencjał Projektu najpełniej realizuje pierwszy odcinek, reżyserowany przez Klaudię Hartung-Wójciak, na którym oprócz reżyserki widzimy Witolda Mrozka. Znany krytyk ostatnimi czasy zaznaje doli dramaturga, tutaj zaś debiutuje jako aktor. Wirtualnie (głosem) obsadę uzupełnia Małgorzata Biela. Całość nazywa się La Maladie i zwraca uwagę przede wszystkim faktem, że na stole leży Mrozek wolny od ubrań i fragmentarycznie zniewolony gipsem, a na dodatek zasłonięty chemią z Niemiec. Żywy odbiór zjawiska utrwalili w swoich tekstach Łukasz Drewniak i Maciej Stroiński. Z lekkim zażenowaniem wpisuję się w tę wyliczankę – bo tak po prawdzie, kogo obchodzi (nie do końca) nagi Witold Mrozek? Poza tymi, którzy wiedzą, kto zacz, i na ten widok uśmiechną się szyderczo bądź sympatycznie. A więc – poza branżą. To pytanie zdaje się niebezpiecznie rozszerzać na całe przedsięwzięcie kuratorskie Platy.
***
Projekt Kwarantanna trwał od 30 marca do 17 kwietnia i złożyło się nań dwanaście kilku(nasto)minutowych odcinków. Tuzin kameralnych performansów (filmów? video-artów?), które na różne sposoby próbowały uchwycić ekstraordynaryjność sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Odruchowo chciałem napisać: „wszyscy się znaleźliśmy”, ale to nie do końca prawda. Pomijając ludzi odesłanych na kwarantannę w sensie ścisłym (czyli tych podlegających kontroli służb), osoby, które mogą sobie pozwolić na samoizolację i pracę zdalną stanowią 17 procent Polaków (jak wynika z badań GfK). W przypadku artystów teatralnych praca zdalna brzmi karkołomnie – Projekt Kwarantanna był okazją do sprawdzenia sensowności tego pomysłu. Przy okazji weryfikuje też myśl, że sztuka w sieci (w tym wypadku na Facebooku i YouTubie) będzie miała niezbywalny walor egalitarności – wyjdzie z najczęściej wielkomiejskich siedzib i zajrzy pod strzechy. Przygotowana z myślą o Internecie będzie wolna od bolączek zalewających nas transmisji spektakli nagranych w lepszych czasach, kiedy dominowała błoga myśl, że mało kto będzie to oglądał. I często rzeczywiście – mało kto powinien. Należą się słowa uznania Studiu i Komunie, że miast katować widzów nagranymi spektaklami, poszukali formy zaktualizowanej do nowych warunków.
Zasięg Projektu Kwarantanna (stan na 4 maja) można odczytać jako sukces, można też jako porażkę. 8600 wyświetleń wspomnianej La Maladie (premiera 30 marca), 4700 wyświetleń Gier i zabaw higienicznych Andrzeja i Wojtka Ziemilskich (premiera 7 kwietnia), 2100 wyświetleń Antyteatru Mateusza Atmana i Agnieszki Jakimiak (premiera 1 kwietnia), cztery dzieła oscylujące pomiędzy 1-2 tysiącami wyświetleń i pięć grubo poniżej. Podaję dane z Facebooka, gdzie performasne miały swoją premierę – można je jednakowoż oglądać także na YouTubie, gdzie najwięcej, bo 515 wyświetleń, liczą sobie Puste noce (inicjatywa: Magda Fejdasz, Anka Herbut, Henryka Myszkowska, Michał Bunio Skrok, Robert Wasiewicz, premiera 16 kwietnia). Oczywiście wszystko się może zmienić, Internet jest nieprzewidywalny. Niewykluczone, że (przodujące w statystykach) La Maladie jest w momencie publikacji tego tekstu szerowanym bez opamiętania viralem, chociaż pieniędzy bym na to nie postawił. Póki co liczby bezwzględne są niestety bezwzględne i pozwalają domniemywać, że zainteresowanie przedsięwzięciem nie było zbyt wielkie – jak na zasięgowe możliwości wykorzystanych serwisów. Można na to spojrzeć i z teatralnego fotela na widowni Studia czy Komuny. Tysiące wirtualnych widzów to przy takim punkcie odniesienia ogromna publiczność. Uważam jednak, że w Internecie należy przyjąć internetowe miary, a według nich – szału nie ma. Zasięgi mogą wynikać z ograniczonych mocy promocyjnych organizatorów, ale równie dobrze może to być dowód na głęboką niszowość nie tylko tych konkretnych przedsięwzięć, ale i artystów, którzy je firmują. Nie jest to oczywiście zarzut, raczej trzeźwiąca konstatacja, przypominająca o rozmiarach bańki, do której dzięki Projektowi Kwarantanna zaglądamy lub w której od dawna już jesteśmy. Jest bowiem Projekt… nie egalitarny a środowiskowy i hermetyczny. „To nie dotyczy wszystkich” – mówi w To Romuald Krężel, a my widzimy stół, na który uprzednio wysypał ryż i postawił dwie rolki papieru toaletowego, mówiąc: „To są dwie rolki po papierze toaletowym. To nie jest Rozenkranc i Gildenstern. To nie jest Szekspir. To jest kwarantanna” – no, nie da się ukryć. Artysta mówi, jak jest. Rodzi się pytanie: po co? Po 1200 złotych brutto, ponieważ – jak wyjaśnia – „to jest praca”.
***
„Artyści siedzą na chacie i ironizują” – podsumował całe przedsięwzięcie Stroiński. Opinia to krzywdząca, choć zrozumiała po obejrzeniu La Maladie czy Antyteatru, w którym Jakimiak i Atman siedzą lub leżą na kanapie i „zamiast robić nowe, oglądają stare” (informują napisy). Na niewidocznym dla widza ekranie oglądają swoje przedstawienie z „Mikro-Teatru”. Z całości został nam jedynie dźwięk, do którego zamiast obrazu dołącza irytacja z tej niby to przewrotności, w której sprzeciwem wobec nadprodukcji jest produkcja o nieprodukowaniu.
Pośród szukania tubalnego śmiechu tudzież świadomego chichotu lub porozumiewawczego prychnięcia znalazły się propozycje autentycznie poruszające. Na przykład Baisés moy — Pocałuj mnie Barbary Kingi Majewskiej. Artystka śpiewa (zmiksowane linie wokalne dobiegają z offu) wielogłosową starofrancuską pieśń o niemożliwości pocałunku, który grozi śmiercią, lecz nie śpiewającej, a jej matce. To nie tylko znakomity opis lęku o bliskich z grup ryzyka, ale i opowieść o odpowiedzialności, samotności i pustce, które wprost komunikuje statyczny kadr z pustym krzesłem za pustym stołem przed pustą ścianą. Ironią można co prawda podsumować i zbyć Puste noce, ale trochę szkoda tej dokumentalnej ekspiacji. Relacji nie tyle z epidemii, ile z jej interpretacji osnutej wokół kluczowych terminów: „produkcja”, „troska”, „czułość”. To wokół nich oscyluje narracja Roberta Wasiewicza. I prowokuje pytania o skuteczność tego splecionego z wyrozumiałości i użalania tonu, który pobrzmiewa i u innych, choćby w tytule propozycji Małgorzaty Wdowik i Dobromira Dymeckiego – Nie dali rady. Performerzy w maskach z ciasta siedzą przy stole, a głos z offu zachęca nas do akceptacji możliwości niedawania rady w trakcie oglądania, skoro przez większą część dnia prawdopodobnie będziemy zajęci dawaniem rady. Dymecki dobrze odnajduje się w roli terapeuty, co można potwierdzić seansem filmu Nic nie ginie w reżyserii Kaliny Alabrudzińskiej, który niedawno miał swoją premierę w Internecie. Często jednak troska przejawia się w koncentracji artystów nie na widzach, lecz na samych sobie i swym ciężkim kwarantannowym życiu. Być może dla samych twórców jest to procedura terapeutycznie pożyteczna, a dla widzów? Zawsze mogą się utożsamić. Mnie też przydałoby się zarobić 1200 złotych, podobnie jak Maciejowi Peście, którego telefonicznie pyta o to Weronika Szczawińska w Przydałoby się. Zadanie pytania i powtarzanie odpowiedzi rozciąga się na blisko jedenaście minut. Bliską więź poczułem jednak z obecnym w kadrze trzecim performerem. Piotr Wawer Jr siedzi obok Szczawińskiej i uważnie przygląda się doniczce, w której prawdopodobnie coś rośnie, bowiem artysta nie tylko patrzy, ale również dmucha i podlewa. Miałem wielką ochotę zająć się czymś innym i tak jak on nie zwracać uwagi na te repetycje ekonomicznych westchnień.
W tym świetle większej uwagi dopominają się wspomniane już Puste noce. Zrealizowano je z wykorzystaniem nieco bardziej zaawansowanych narzędzi (montażowe kolaże) oraz ze znajomością internetowego języka z jego memami, łańcuszkami i finalnym przejściem do innego adresu, pod którym czeka dwudziestodwuminutowa odpowiedź na Baisés moy — Pocałuj mnie. Ponad dziewięćdziesiąt głosów śpiewa z offu kurpiowską pieśń Ciemna nocka, ciemna, a na ekranie widzimy pusty ciemny pokój. „Jeśli ty już zaśniesz / obudzę ja ciebie” – obietnica, którą w kołysankowej aranżacji składa wirtualny chór, jest w konfrontacji z tytułem religijną niemalże nadzieją następnego dnia. Pociechą w samotności, przypomnieniem obecności innych. Te puste noce nie są pożegnaniem ze zmarłym, a przywitaniem dalekich żywych. O to, czy warto czekać na powrót tego, co niedawne, ale już nieoczywiste, pyta Ramona Nagabczyńska w Nie martw się, niedługo będzie tak, jak kiedyś. Artystka w portretowym ujęciu uśmiecha się do nas przez sześć minut, a wysiłek który wkłada w utrzymanie wyrazu twarzy szybko przenosi się na moją stronę monitora i zaczyna boleć. Towarzyszą temu wyświetlane zdania rozpoczynane formułą „Żałuję, że…”. Gorzka rekapitulacja tego, czym właściwie było to rzewnie opłakiwane „kiedyś”. A tytuł z pocieszenia zamienia się w przestrogę. Wątpliwości co do natury powrotu nie ma Grzegorz Laszuk, który zmodyfikowanym elektronicznie głosem zdaje relacje ze spokojnego oczekiwania na powrót tego samego. To kolejny performans, w którym nie widać artysty – w zamian obserwujemy laptopa, a na nim film z jazdy rowerem. Nazywa się to Gupie opowieści vs prawdziwe opowieści.
Jeszcze krytyczniej niż propozycja Nagabczyńskiej pobrzmiewają Gry i zabawy higieniczne Wojtka Ziemilskiego, któremu towarzyszy jego syn Andrzej. Reżyser dzieli się przemyśleniami o epidemii i sztuce. Mówi wprost i na temat, jakby udzielał wywiadu albo prowadził wideobloga. Nazywa teatr dziedziną, w której „obecność jest najważniejsza”, konkluduje, że „oglądanie nie jest odczuwaniem”, a wirtualny kontakt „to jest bardzo zły sposób na spędzanie czasu razem”. Jednocześnie na stole wyrasta mur układany sukcesywnie przez niego i Andrzeja z rolek papieru toaletowego. Oddziela nas od performerów, od dorosłego i dziecka, którzy przestają być dostępni – zaczynają zajmować się sobą. Dorosły przestaje mówić, znika z kadru, w którym pojawia się co i rusz chłopiec – zajęty niszczeniem muru. Nieobecność mężczyzny konfrontują słowa dziecka: „chcę żeby patrzyli dalej”. Trudno o wyraźniejsze zobrazowanie performatywnego żywiołu, w Internecie niezwykle wyraźnego. Przed nagłym urwaniem filmu Andrzej pyta: „czy widzą to wszystko, (…) może już odeszli?”. To pytanie mogli sobie stawiać wszyscy działający w Projekcie Kwarantanna twórcy – niemożliwość bezpośredniej na nie odpowiedzi jest bolesnym uświadomieniem smutnego teatralnego substytutu, jakim są w gruncie rzeczy wszystkie te performanse.
Może właśnie wobec nieuchronności rozczarowania, które może objawiać się smutkiem, twórcy szukają humoru? Gniazdo biodrowe – „to mantra, którą napisałam w czasie kwarantanny, by wysłać głos z mojej miednicy do świata” –tłumaczy Marta Ziółek. W performansie wykorzystano choreografię, język angielski i ironię. W proporcjach niestety nie najszczęśliwszych. Charakter afirmacji ma też Moment Marty Malikowskiej i Wojciecha Brożka. „Ziemio twój ruch / kochać chcę” – wyśpiewują i powtarzają w statycznym kadrze, siedząc za stołem po to, by później oddać się milczeniu. Kto słyszał ich płytę pod tytułem Nasza miłość, ten rozpozna idiom, ale i pewnie zasmuci się jakością chałupniczego rehearsal’u.
***
W Projekcie Kwarantanna znaleźć można kilka interesujących wątków, ale ten, który wydaje mi się szczególnie frapujący, jest w gruncie rzeczy poboczny. To wspominana już hermetyczność. Szukając odpowiedzi na pytanie o jej powody, dochodzę do finalnej wątpliwości – a może mało kogo obchodzi, co do powiedzenia o tym wspólnym nam doświadczeniu epidemii mają pozamykani w domach artyści? Przynajmniej póki co. Nie brakuje głosów rozczarowania, że teatr wróci do normalności jako ostatni – ale czy to rzeczywiście sekowanie artystów, czy może właściwie zrozumienie potrzeb odbiorców? W kontakcie z Projektem Kwarantanna zaczynam skłaniać się ku tej – niemiłej – drugiej opcji.
„Formalny eksperyment, a zarazem wsparcie dla twórców pozbawionych zajęcia w czasie korona-epidemii” – czytamy w opisie Projektu. Eksperymenty mają to do siebie, że czasami się nie udają. Ale trudno nie przyklasnąć wsparciu artystów w trudnym dla nich momencie, zwłaszcza jeśli pośrednio wspomożeni zostali również piszący o teatrze. I teraz nie wiem, wypadałoby jakoś kuratorowi i artystom podziękować i się w tej wirtualnej współobecności, która jest jedynie smutnym substytutem teatru, zaznaczyć. Podobno najlepsze na wszystko są dziś oklaski, a zatem: [bije_brawo].
20-05-2020
Sprostowanie
Liczby wyświetleń przytoczone w powyższym tekście (zaczerpnięte z profilu YouTube Teatru Studio oraz Facebook’owego wydarzenia „Projekt Kwarantanna / Studio online”) różnią się od oficjalnych danych Teatru Studio. Jak podają organizatorzy: „łączna liczba wyświetleń prac z projektu to 105585. A zatem średnio na jedną pracę: 8822. Łączna liczba reakcji (lajków, repostów, komentarzy): 29595. To dane z 5.05”. Statystyki te stanowią dowód na większe zainteresowanie przedsięwzięciem. Czy tym samym unieważniają tezę o jego elitarności i niszowości, chciałbym pozostawić ocenie czytelników.
25-05-2020
Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza, Komuna// Warszawa
Projekt Kwarantanna
kurator: Tomasz Plata
twórcy: Wojtek Ziemilski, Weronika Szczawińska, Robert Wasiewicz, Marta Malikowska, Marta Ziółek, Agnieszka Jakimiak, Małgorzata Wdowik, Klaudia Hartung-Wójciak, Grzegorz Laszuk, Romuald Krężel, Barbara Kinga Majewska, Ramona Nagabczynska.
premiera: 30.03 – 17.04.2020.