AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Tak sobie myślę… część II

23. Konfrontacje Teatralne, 16-23.10.2018, Lublin
Cezary idzie na wojnę,
reż. Cezary Tomaszewski, fot. PatMic  

Poprzednią część relacji z lubelskich Konfrontacji Teatralnych skończyłem wyznaniem o sile ciosu, który wymierzyło mi Sekretne życie Friedmanów. Cofnijmy się jednak przed próg domu – w przestrzeń pomiędzy tym, co prywatne, a tym, co bez reszty publiczne.

Tu i teraz (po polsku)
Cezary idzie na wojnę. Tytułowego bohatera, noszącego nazwisko po reżyserze – Tomaszewski, rozpisano na pięcioro aktorów, którzy usiłują przekonać widzów i sam(ych/ego) siebie, że nieprzyznanie im na wojskowej komisji uzupełnień kategorii A było rażącym błędem i straszną krzywdą. Przedstawienie Komuny// Warszawa to dowód na to, że za wcześnie jeszcze na pogrzeb ironii, o który wołał Puppenhaus. Kuracja. Patriotyczne pieśni i karmione opowieściami o rycerskim etosie pretensje do bycia wojownikiem (żołnierzem) owocują z jednej strony przezabawnym dysonansem, uświadamiającym, jak bardzo ten element tradycji oddalił się od współczesności. Z drugiej zaś zmuszają do refleksji, jak to możliwe, że mnóstwo młodych ludzi nic sobie z tego oddalenia nie robi i pielęgnuje nie tylko swoją narodowość, ale i z podziwu godnym zapałem mitologizuje siłę polskiego oręża. Czy rzeczywiście wyimaginowana wspólnota siły pozwala nam czuć się bezpieczniej? Czy jest w stanie podnieść naszą samoocenę? A może paradoksalnie oferuje coś, co jeszcze niedawno zapewniały zupełnie odwrotne postulaty pacyfistów, czyli bunt? Roztańczony i rozśpiewany Cezary… jest wszak opowieścią o rebelii odwróconej. To poszukiwanie akceptacji w środowisku, z którego do niedawna wszyscy uciekali. Kto chciałby iść w kamasze? Problem w tym, że dziś kamasze mogą być jedyną dostępną nam wersją zmitologizowanego ułańskiego munduru, za którym tęsknią krzepcy młodzieńcy. Z tej perspektywy Cezary… jest godną podziwu próbą przyjrzenia się erupcji patriotyczno-militarnych sympatii. O łatwiejszych do zdiagnozowania problemach nowoczesności mówił spektakl Ośrodek wypoczynkowy w reżyserii Anny Smolar. Historia to jak z filmów Yorgosa Lanthimosa. Kilku bohaterów zamkniętych w tytułowym ośrodku, którego obsługa dba, aby każdy z pensjonariuszy wypoczął – nie troszcząc się o jego indywidualne spojrzenie na to, co jest odpoczynkiem, a co wysiłkiem. Ten miękki totalitaryzm to nie tylko dystopia, ale także pytanie o siłę relacji międzyludzkich, których atrofia pozwala na narodziny świata, w którym władzę nad nami zdobywa procedura wynikająca z naszych własnych roszczeń wobec rzeczywistości.

Rzućmy okiem na nagłówki prasowe i internetowe z ostatnich kilku tygodni. Co jest w Polsce do myślenia? Pedofilia w Kościele – temat rozgrzany przez film Kler Wojciecha Smarzowskiego. Teatralny głos w sprawie zabrał na Konfrontacjach Teatr Ósmego Dnia ze swoim przedstawieniem Paragraf 196 KK (ćwiczenia z terroru). Znaleźć w nim można więcej tematów rozpalających klawiatury publicystów. Artyści zajęli się bowiem tym, co aktualne i nośne. Przeprowadzili na przykład ostrą rozprawę z Jarosławem Kaczyńskim, pokazując go w przebraniu indiańskiego wodza – swoją drogą wydawać by się mogło, że Indianie jako symbol prymitywizmu to chwyt co najmniej nieelegancki. Prezes prezesem, ale prawdziwie złowieszcze było w Paragrafie… duchowieństwo. Tu dostało się papieżom: Janowi Pawłowi II (ukrywającemu pedofilów) oraz Franciszkowi (sympatyzującemu z faszystami, co wytknięto też prymasowi Wyszyńskiemu). Dodajmy do tego jeszcze sceny, w których aktorzy zachęcali publiczność do upokarzania przedstawicieli środowisk, którym nie po drodze z obecną władzą: sędziów, lekarzy, kobiet. Ćwiczenia z terroru uprawiano na scenie w kształcie krzyża, na którego krawędziach wznoszono raz to plażowe parawany, raz zasieki. Wszystko w niezwykle gorącej temperaturze buntu i protestu podlewanych szyderstwem. Efekt był przeciwny do zamierzonego. Artyści za pomocą prowokacji usiłowali wymóc, a może i wyprosić, adekwatną odpowiedź: dajcie nam jakiś protest, malutki choćby skandal! Z zapałem wykrzykiwali kolejne hasła wzięte z wrogiego im obozu („Ręce precz od Polski!”, „Dorżnijmy unijną prostytutkę!”), ale mało kogo to obchodziło. Być może ze świadomości stanu rzeczy wzięła się wypowiedź Ewy Wójciak, która zaznaczyła na wstępie, że widzów czeka publicystyka i żeby za wiele sobie po spektaklu nie obiecywali. Całość wieńczyła ostateczna próba bicia w dzwony na trwogę – wiersz Martina Niemöllera Kiedy przyszli… Smutny był efekt tych poczynań. Tyle pożytku z artystycznej interwencji i płynącej z niej diagnozy, co ze świętej wody teatru alternatywnego, którą kropiono widzów zebranych w foyer Galerii Labirynt. Kilka uśmiechów. Było to tym dotkliwsze, że Konfrontacje to przecież festiwal o kontrkulturowych korzeniach – festiwal teatru wyrastającego z buntu.

Tu i później (po polsku)
Ósemki, regularnie goszczące na festiwalu, przypominają o jego studenckiej prehistorii. Kuratorzy w tym roku spróbowali odnowić tę gałąź i uruchomili cykl Młode Konfrontacje, na który złożyły się trzy przedstawienia: przywiezione z warszawskiej Akademii Teatralnej Dla Mamy w reżyserii Katarzyny Minkowskiej i dwa spektakle z Krakowa – On w reżyserii Radosława Maciąga i Hamlet wyreżyserowany przez Radosława Stępnia – obydwa z Akademii Sztuk Teatralnych. Na uwagę zasłużył ten ostatni. Porywając się na Szekspira i biorąc sobie za kompana Witolda Gombrowicza, Stępień stworzył artystyczny manifest. Trudno orzec, na ile pytania i problemy, z którymi się mierzył są wspólne dla młodych twórców teatralnych, a na ile ważne dla niego osobiście, ale one także prowokują pytania o potrzebę i kierunek buntu. Jak zrobić przedstawienie, które rzeczywiście będzie ważne? Co to znaczy wejść w sztukę, zapominając o asekuracji? Jaki jest jej – proszę wybaczyć – sens? Pocieszające, że Stępień pyta o to jak, a nie zastanawia się, czy w ogóle warto? Jeśli bowiem od kogokolwiek oczekiwać rewolucyjnego zapału, to chyba od młodych. A tych najwidoczniej interesują inne rzeczy niż stymulacja wymarzonych protestów, tudzież rewolucji. Ktoś mógłby się zdziwić, że to Ósemki starają się wyraźnie i bez niedomówień wywrócić zastany porządek i narobić hałasu, a podobnych ambicji nie zdradza przyszłość polskiego teatru. Bo to przecież ci najmłodsi będą zaraz w Polsce do myślenia.

***
Przeciwko czemu chcemy się dziś buntować – my, widzowie? Trudno dociec, oglądając zrealizowane z rozmachem i pietyzmem (oraz rzęsiście oklaskiwane) Pod presją i Sekretne życie Friedmanów oraz utrzymane w lżejszej konwencji spektakle Mikuláška, a także klasycznie zrealizowanego Wujaszka Wanię w reżyserii Iwana Wyrypajewa z gwiazdorską obsadą, który przyjechał do Lublina z Teatru Polskiego w Warszawie. Publiczność lubelskiego festiwalu głodna jest historii i opowieści, a nie interwencji. I tak sobie myślę, że to wcale nie świadczy o niej źle. Nie jest to przecież dowód na to, że w Lublinie widzowie nie mają w sobie potrzeby buntu i działania, wręcz przeciwnie – co udowodnił Marsz Równości. Tu leży pies pogrzebany – teatr nie jest w stanie z marszem konkurować, niech więc nie próbuje i zajmie się opowiadaniem historii. Trochę się tego ostatniego zdania wystraszyłem. 

14-11-2018

23. Konfrontacje Teatralne, 16-23.10.2018, Lublin

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: