Trzeba było nie pić
Podobno Bóg mówi przez pijanych. Tę kuszącą teorię stawiają Pijani Iwana Wyrypajewa, których w warszawskim Teatrze Dramatycznym wyreżyserował Wojciech Urbański.
Myśl jest pociągająca z kilku względów. Dość wspomnieć aspekt teatralny. Alkoholowe transgresje, procentowe sakramenty – to nie tylko radość Dionizosa, ale i obietnica entuzjazmu widowni (pamiętamy, co znaczy greckie enthusiasmos). A stąd już blisko do orgiastycznych frenezji, sztuki totalnej, teatru czystego i mocnego jak spirytus (wino to za mało dla tych, którzy czytali Dostojewskiego, Jerofiejewa i innych ewangelistów). Kłopot w tym, że jeśli Wyrypajew i Urbański mają słuszność, to nie powinniśmy się stwórcą przejmować. Właściwie lepiej dla niego byłoby, gdyby to ateiści mieli rację. Wstyd używać ludzkich ciał tylko po to, żeby opowiadać wątpliwe mądrości o miłości i sensie życia. No chyba, że Bóg też się upija, a artyści podejrzeli go w chwili niedyspozycji. Wyobrażam sobie, że srogo się uśmiechał i choć był nieporuszony, to krok miał chwiejny, a spojrzenie rozbiegane.
Już na początku spektaklu dowiadujemy się, że po alkoholu nikt nie stoi prosto. Może mówić od rzeczy, do rzeczy, bełkotliwie, ale i składnie, może się widowiskowo przewracać bez uszczerbku na zdrowiu, tańczyć nawet, ale stać prosto nie jest w stanie. Dlatego wszyscy aktorzy chwieją się, chybocą, wyginają, kiwają, gibią i drżą. Niektórzy z nich, jak Maciej Wyczański (grający Marka, dyrektora festiwalu filmowego), muszą być bezwzględnie trzeźwi – po pijaku nikt takiej choreografii nie opanuje. Z praw rządzących światem, w którym rozgrywa się akcja, warto odnotować jeszcze dwa: pijani przeklinają – soczyście i obficie, a jeśli prowadzą rozmowy, to tylko te tak zwane istotne – o sensie życia, kontaktach z Bogiem (to nie metafora, słyszą jego szept), który jest miłością, i o miłości, która jest Bogiem i wypełnia ich gówniane życie. Element skatologiczny jest istotny. Mamy bowiem do czynienia z egzystencją upodloną, skalaną codziennością, w której metafizyczny głód bohaterowie zaspokajają oglądaniem irańskich filmów na hipsterskim festiwalu, a pragnienie transcendencji topią w alkoholu, który przy okazji zabija smak nieznośnej powszedniości złożonej z jałowych egzystencji, niepotrzebnych małżeństw, bezsensownych wiarołomstw itp. itd. Na jedno wychodzi, czy bohaterowie są bankowymi urzędnikami na dorobku jak Max (Otar Saralidze), notorycznie zdradzanymi żonami zamożnych mężczyzn w średnim wieku jak Linda (Anna Gajewska) czy prostytutkami jak Rosa (Martyna Byczkowska).
Wszystko to na obrotowej scenie, której ruch wprowadzał oniryczny i filmowy nastrój oraz odsłaniał co raz to nowe przestrzenie: zaułek w przemysłowej dzielnicy (z pełną wody kałużą, do której co rusz ktoś wpadał); mieszkanie z jadowicie zieloną kanapą i akwarium; kuchnię w wegetariańskiej restauracji z lodówką pełną kapusty i mieszkanie z tajemniczym korytarzem prowadzącym do wnętrza scenografii, w głąb symultanicznych światów – w środek nocy. Akcja rozgrywa się bowiem po zmroku na przestrzeni kilku godzin. Przez ten czas obserwujemy mieszkańców nieokreślonego, ale bez wątpienia dużego i kosmopolitycznego miasta. Przewidywalny schemat obrotów scenografii oddzielających poszczególne sceny buduje pierwszy akt. Drugi zaś, choć także opiera się na wspomnianym ruchu, wzbogacono o wędrówki bohaterów między przestrzeniami, a także dekonstrukcję samych lokacji, czyli stopniowy demontaż scenografii poprzez usuwanie ścian – odsłonięcie pustki.
Z rozmowami po pijaku bywa tak, że ich lwią część wypełnia ociemniały bełkot, ale zdarzają się w nim zdania tak ostre i świetliste, że dzięki nim nagle widzimy więcej. W Pijanych też były takie sceny. Gustav (Łukasz Lewandowski) wraca ze swoją żoną Lore (Agnieszka Warchulska) ze spotkania z przyjaciółmi. Po drodze spotykają młodą dziewczynę, Marthę (Agata Różycka). Pomiędzy nią a dojrzałym mężczyzną rodzi się uczucie, padają wyznania miłości. A potem wszystko się wali. Różycka wygłasza histeryczny monolog, w którym ciska przekleństwami po wszystkich rzędach, robi to jednak w sposób zdumiewająco nieporadny – czy to Bóg z niej drwi i wystawia na pośmiewisko? W sukurs idzie Warchulska, która także histeryzuje, ale inaczej, jest w końcu dojrzałą, skrzywdzoną przez męża kobietą – stwórca i tym razem okazuje okrucieństwo, wymuszając karykaturę – pożal się Boże! – Krystyny Jandy. Scenę ratuje Lewandowski, który wbrew tekstowi nadaje całości komediowy wymiar. To pierwsza szczelina, przez którą dostrzec można w Pijanych coś więcej. Jeśli sztuka ma zadziałać, nie można brać jej na poważnie. Wiedział to Robert Majewski, którego bohater (Laurenz) w przebłysku trzeźwego myślenia zamienił pijackie eksplikacje w ekspresyjne kazanie do ludzkości, którego przesłanie brzmiało: „nie srajcie się!”. Laurenz jako jedyny przybrał postawę proroka, który niesie dobrą nowinę zdrowego rozsądku, bije w mętne cierpiętnictwo, rozlazłe samoumartwianie i boleśnie płytkie psychoanalizy – we wszystko, o czym z zapałem rozprawiają bohaterowie Pijanych – zarówno przed jak i po jego wystąpieniu. Majewski, widowiskowo obnażając ułomności tekstu, wyniósł spektakl na inny poziom.
Chciałoby się żeby Urbański, który już wcześniej mierzył się z Wyrypajewem, wyciągnął z tego aktorskiego fajerwerku wnioski i poszedł z dramatopisarzem na zwarcie. Zamiast kreować malignę, poszukał trzeźwego spojrzenia. Tymczasem artyści starają się przyprawić widzów o ból istnienia i zawrót głowy. Budują świat ze zwątpień. Bohaterowie nieustannie sobie zaprzeczają, nie wiadomo, kto ma rację. Dlaczego Karl (Sławomir Grzymkowski) uparcie twierdzi, że jego matka żyje, choć wszyscy dookoła zapewniają o jej śmierci? Z powtarzanych wielokrotnie paradoksów wyprowadzane są zbyt proste komunikaty: sensem życia jest Bóg, czyli miłość. Żyjemy po to, by kochać, ale nie siebie – jak zazwyczaj robimy – my sami jesteśmy bowiem gówno warci, a nasze życie to nieustanne zaciąganie kredytów wobec stwórcy. Cóż więc mamy zrobić? Wziąć się w garść, jak sugerował Laurenz? Załamać ręce i w tej pozycji przyjmować tragizm ludzkiej egzystencji? Pić, czyli słuchać Boga, czy nie pić i nie słuchać nikogo, kto pije?
W finale przedstawienia na środku pustej sceny zostaje tylko Rosa. Młoda prostytutka zaczyna obracać się wokół własnej osi. A więc to wszystko w nas samych – w każdym z osobna cały ten wirujący, pijany świat i wszyscy ci Pijani. Kłopot w tym, że po chwili scena także rusza. To podwójne kręcenie to już za dużo, zemdli nawet trzeźwego. A jeśli już czekają nas mdłości to… – zdaje się, że ktoś szepcze mi do ucha – trzeba było się napić.
18-06-2018
galeria zdjęć Pijani, reż. Wojciech Urbański, Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy
Iwan Wyrypajew
Pijani
przekład: Agnieszka Lubomira Piotrowska
reżyseria: Wojciech Urbański
asystent reżysera: Karolina Szczypek
scenografia i kostiumy: Anna Tomczyńska
choreografia: Aneta Jankowska
opracowanie muzyczne: Natalia Czekała
reżyseria światła: Karolina Gębska
projekcje: Adrian Cognac
obsada: Agata Różycka, Maciej Wyczański, Martyna Kowalik, Agata Góral, Robert Majewski, Łukasz Lewandowski, Agnieszka Warchulska, Sławomir Grzymkowski, Anna Gajewska, Marcin Stępniak, Otar Saralidze, Kamil Szklany, Sebastian Skoczeń, Martyna Byczkowska
premiera: 11.05.2018
10 / 10 Byłam w sobotę 11.05.2019r. Nie jestem humanistą Napiszę krótko Kocham teatr i na wielu sztukach byłam Brawa dla reżysera, świetna scenografia Na "Mistrzu i Małgorzacie"byłam wiele razy i na ten spektakl chętnie pójde {wiele razy a mam 150 km.do Warszawy} i zabiorę ze sobą kwiaty dla każdego aktora bo dobra sztuka i grający na 100% aktorzy. Czuję, że na długo zostanie mi w pamięci. Ciekawa, głęboka, intrygująca Nie lubię wulgaryzmów ale tu mistrzowsko sie wpasowały Polecam Będę śledziła kiedy na nowo będzie grana