Wszystko w jednej baśni
Baśń o zaczarowanym flecie, Królowej Nocy i ptaszniku Papageno, jaką Mozart obmyślił w końcówce życia w 1791 roku, jest operą niezwykłą, inną niż wszystkie dwadzieścia dwie, jakie uprzednio skomponował i wystawił. Co tylko sobie kto wypatrzy i wysłyszy, w Czarodziejskim flecie się zmieści. Darmo tu mnożyć opinie o głupim libretcie, w którym nie wiadomo, o co chodzi, i które nie przeszkodziło w nieustającym powodzeniu tej opery, czy wyliczać dostrzegane elementy liturgii wolnomularskiej. Mozart istotnie masonem był, Emanuel Schikaneder, podawany jako autor libretta – także. Wszystkiego, symbolicznie, dali tam po trzy: trzy akordy otwierające Uwerturę, Trzy Damy, Trzech Chłopców, Trzech Kapłanów, trzy damsko-męskie pary, Trzy Świątynie. Według rozmaitych komentarzy młody Tamino wiedziony dźwiękami muzyki odbywa drogę ku mądrości, miłości, nieśmiertelności albo ku szczęściu, istocie sztuki; ku dobru, światłu i prawdzie – i każde z tych stwierdzeń miało swoje racje. W pamiętnym przedstawieniu Ryszarda Peryta w Warszawskiej Operze Kameralnej (1987) Tamino upodobniony do Mozarta wędrował przez życie ku śmierci – i odnosiło się to do prawdziwej biografii kompozytora: bowiem ledwie minęły dwa miesiące od wiedeńskiej prapremiery Czarodziejskiego fletu, którą osobiście dyrygował, gdy zmarł. W tamtym – doskonałym w mej opinii – spektaklu przez dwadzieścia lat trwania dawnych Festiwali Mozartowskich, Papagena kreował Andrzej Klimczak, obecny dyrektor Polskiej Opery Królewskiej i reżyser najnowszej premiery tego teatru (jak wynika z programu, należy jednocześnie do obsady roli Papagena).
Tymczasem reżyserskie ujęcie tej postaci stanowi największe zaskoczenie. Tu Papageno ma ogromną rozczapierzoną czuprynę i oszpeconą szminką twarz; ciągnie wielką klatkę i hałaśliwie błaznuje (w oglądanej przez mnie, drugiej premierze, był nim Paweł Michalczuk). Nie śmieszy ani nie wzbudza sympatii, choć przecież w tej baśni powinien być osobą podobną widzom – taką, co tchórzy, lubi jeść, pić i spać, i mieć rodzinę. A wiem, że niektórym dzieciom zaprowadzonym niegdyś przez rodziców na Czarodziejski flet Peryta tak spodobał się Papageno, że w dorosłości przeniosły to upodobanie na muzykę Mozarta i na operę w ogóle. Teraz podobać się może miejsce, w którym zaistniał Czarodziejski flet, czyli Teatr Stanisławowski. Nie dość przypominania, że powstał za życia Mozarta, że jego opery już wtedy poznała Warszawa, a Czarodziejski flet wywarł wrażenie do tego stopnia, że Wojciech Bogusławski przełożył tekst na język polski, rzecz wystawił i sam zaśpiewał Papagena! Teraz, dzięki staraniom dyrekcji Polskiej Opery Królewskiej, przede wszystkim udały się drobne, acz dostrzegalne usprawnienia techniczne: scena zyskała głębię i możność poruszania dekoracją nie tylko ręcznie, lecz i mechanicznie. Co więcej, jakieś operowe czary ulepszyły akustykę: na tym samym, wyrównanym poziomie głośności brzmiał śpiew, gra orkiestry pod batutą Dawida Runtza i mowa – Czarodziejski flet to bowiem gatunek singspiel, czyli zawiera konwersacje. Ten duży zwykle kłopot dla wokalistów i teatrów nie był właściwie zauważalny: oba rodzaje artykulacji języka niemieckiego docierały do odbiorcy z równym natężeniem, chociaż razem z głosami instrumentów dźwięczało to wszystko dość masywnie, niekoniecznie po mozartowsku.
Ale mozartowskie cuda muzyczne występują tu we wszelkich odmianach, toteż cieszył ucho śpiew niejednego solisty. Jako Królowa Nocy nie zawiodła Aleksandra Resztik; w swoich dwóch ariach ukazała wpisaną w nuty złość i brylowała w podniebnych koloraturach. Charakter łagodnej Paminy doskonale oddawał gładki i prawdziwie liryczny sopran Gabrieli Kamińskiej. Miękki tenor Tamina (Jacek Szponarski) dobrze się z nim zestrajał. Kolejne zaskakujące operowe wcielenie stworzył Leszek Świdziński: niebywale zabawnie pląsał i skocznie, jak trzeba, śpiewał jako Monostatos – szczupły, zwinny, czarny na obliczu i czarny w duszy. Dostojnie prowadzony baryton Adama Kruszewskiego (Zapowiadacz i naczelny Kapłan) porządkował sceniczne zdarzenia. Tercety Dam i Chłopców stanowiły wyraziście współbrzmiące punkty. Pięknie, prawdziwie czarodziejsko snuł swą kantylenę flet w długim solo w II akcie, a całkiem poważna fuga w smyczkach orkiestry – zdumiewała. W całej tej palecie brakło basa, a takim – soczystym i ciepłym w barwie – powinien odzywać się Sarastro dla wpisanego w partyturę kontrastu z Królową Nocy: ona strzela sopranem najwyżej jak to możliwe (trzykreślne „f”!), on schodzi najniżej w basową głąb. Ale może to było celowe: Sarastro w tej baśni nie jest bynajmniej tak oczywistym władcą Dobra i Jasności, jak to często się przedstawia. Przecież porwał Paminę, trzyma czarnych niewolników pod wodzą niemądrego Monostatosa, a zakochanych skazuje na ciężkie próby.
Różnorodności muzycznej i fabularnej odpowiada tu różnorodność teatralna, lecz nie wygląda na zabieg przemyślany. Trzy Damy w czerni wspaniałych sukien i w wysokich fryzurach to teatr dworski, Trzej Chłopcy ze skrzydłami aniołów – czyżby wywodzili się z szopki? Groźny, jak tutaj, wąż i tańczące zwierzęta-potworki straszą w książkach dla dzieci. Papagenę (niby-staruszkę) zasłania najpierw ogromny kwietny parasol, ale potem osobę w paskudnej rudej peruce trudno przyjąć za ponętną młodą kobietę – choć Agnieszka Kozłowska uśmiechała się ślicznie i śpiewała miło. Dzwonki i flet, jako rekwizyty kluczowe dla fabuły, nie znalazły właściwego uzasadnienia obecności na scenie. Sztywny biały Chór otaczający Sarastra pasowałby do teatru rapsodycznego. Dobrym natomiast plastycznie pomysłem był wjazd ustawionej wysoko Królowej Nocy na tle złotej tarczy księżyca; szkoda, że pomysłów w podobnej estetyce nie było więcej.
W ostatnim czasie w Warszawie nie brakło inscenizacji Czarodziejskiego fletu. W Teatrze Wielkim Laco Adamik dał geometryczno-kosmiczną wersję opery (1986), Achim Freyer absurd kształcenia w szkole złączył z hołdem dla Umarłej klasy Tadeusza Kantora (2006), Barrie Kosky utrzymał Flet w prześmiewczej konwencji kina niemego (2016) – i to przedstawienie wciąż utrzymuje się w repertuarze. Inscenizacja w Warszawskiej Operze Kameralnej oszałamiała fantastyką surrealistycznego malarstwa Rafała Olbińskiego (2019). Jednak w spektaklu Polskiej Opery Królewskiej Czarodziejski flet wchłonął tyle różnych teatrów, że nie da się równie zwięźle określić jego charakteru. Ale – może stało się tak specjalnie? Przecież ta piękna i dziwna baśń pomieści wszystko. A może nawet jeszcze więcej...
21-01-2022
Polska Opera Królewska w Warszawie
Wolfgang Amadeus Mozart
Die Zauberflöte (Czarodziejski flet)
libretto: Emanuel Schikaneder
kierownictwo muzyczne: Dawid Runtz
reżyseria: Andrzej Klimczak
scenografia i kostiumy: Marlena Skoneczko
reżyseria świateł: Maciej Igielski
przygotowanie Zespołu Wokalnego: Lilianna Krych
konsultacja choreograficzna: Joanna Lichorowicz-Greś
obsada: Sławomir Jurczak / Wojtek Gieralch, Jacek Szponarski / Sylwester Smulczyński, Adam Kruszewski, Bogdan Śliwa / Piotr Kędziora, Mateusz Zajdel / Rafał Żurek, Aleksandra Resztik / Aleksandra Olczyk, Gabriela Kamińska / Marta Boberska, Anna Wyrzykowska / Tatiana Hempel-Gierlach, Anna Wierzbicka / Marta Wyłomańska, Dorota Lachowicz / Monika Lendzion-Porczyńska, Paweł Michalczuk, Agnieszka Kozłowska / Aleksandra Klimczak, Leszek Świdziński / Wojciech Parchem, Justyna Reczeniedi / Julita Mirosławska, Anna Parysz-Liubajeva / Iwona Lubowicz, Andżelika Wiśniewska / Marta Schnura
tancerze i mimowie: Patryk Gładyś, Jerzy Klonowski, Joanna Lichorowicz-Greś, Aleksandra Pawluczuk, Marta Żabka
Zespół Wokalny Polskiej Opery Królewskiej
Orkiestra Polskiej Opery Królewskiej
premiera: 18-19.12. 2021
galeria zdjęć Die Zauberflöte (Czarodziejski flet), reż. Andrzej Klimczak, Polska Opera Królewska w Warszawie ZOBACZ WIĘCEJ
It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 토토사이트 .COM